czwartek, 30 grudnia 2021

METAL CROSS - Soul Ripper (2022)



Rok 2014 był przełomowy dla duńskiej formacji Metal Cross. Wtedy w ramach koncertu Metal Magic Festival kapela reaktywowała się i wróciła znów do grania. Kapela działa na przestrzeni 1984-1989, ale nie wiele wynikło z tego. Udało się powrócić w nieco zmienionym składzie, ale z masą ciekawych pomysłów i głodem sukcesu. Efektem tego powrotu jest ich pierwszy album zatytułowany "Soul Ripper", który ukaże się 22 lutego roku 2022 nakładem wytwórni From the Vaults. Jest to bez wątpienia pozycja skierowana do fanów Metal Church, Armored Saint, Riot, czy Artillery. Bardzo udana mieszanka heavy/power metalu.


Metal Cross obecnie tworzą wokalista Esben Fosgerau Juhl, gitarzyści Lybaek i Sorensen, a także perkusista Morgensen i basista Ole Quist. Trzeba przyznać, że panowie dokładają wszelkich starań, żeby nie było nudno i przewidywalnie. Jasne grają muzykę w znanych nam dźwiękach i melodiach, bo nie ma tutaj nic odkrywczego, ani też świeżego. W swojej konwencji Metal Cross naprawdę daję radę i potrafi nie raz zachwycić poziomem i pomysłowością muzyków. Na pewno mocnym atutem są partie gitarowe, gdzie naprawdę znajdziemy zadziorne riffy, czy wciągające solówki. Momentami można odczuć wpływy Judas Priest, a to spory atut. Dobrze też wypada nowy wokalista Juhl, który potrafi stworzyć mroczny klimat, który idealnie współgra z całością. Zawartość jest przemyślana i dostarcza sporo frajdy.

Płytę otwiera rozpędzony "My time" i to się nazywa mocne otwarcie płyty. Jest mrocznie i agresywnie, a cała konstrukcja mocno przypomina twórczość Artillery.  Tytułowy "Soul ripper" to już bardziej toporny heavy metal, z którego nie wiele wynika. Dobrze wypada stonowany i bardziej old school owy "Writing in the Sand". Jest klimatycznie i band pokazuje nieco inne oblicze. Dalej robi się ciekawie, bo atakuje nas rozpędzony "Fall of cimbria". W końcu mocny riff i spora dawka energii. Jeden z mocniejszych utworów na płycie. Hitem na płycie jest prosty i niezwykle melodyjny "memento mori". Ponury " the drone" z kolei ociera się momentami i thrash metal. Całość wieńczy solidny "vernal equinox", który nie wiele wnosi do płyty. 
 


Potencjał drzemie w Metal Cross i na pewno warto zapoznać się z ich debiutem. Ta duńska formacja brzmi współcześnie i na pewno nie żyją latami 80. Kawał solidnego heavy metalu z nutką power metalu i thrash metalu. Brakuje może świeżości czy killerów. Liczę, że w przyszłości to nadrobią. 

Ocena: 7/10

czwartek, 23 grudnia 2021

POWER PALADIN - With the magic of windfyre steel (2022)


 Każdy kto ma dość słodkiego power metalu i wszelkich zespołów typu Edguy, hammerfall, Helloween czy Rhapsody ten może dać sobie spokój z czytaniem tej recenzji. Fani ekstremalnego heavy metalu też nie mają czego szukać na debiutanckim krążku formacji Power Paladin. Ta młoda kapela daje wyraźny znak w jaką grupę fanów uderzają. Nie bez powodu w nazwie formacji pojawia się słowo "power", a okładka debiutanckiego krążka zatytułowanego "With the magic of windfyre steel" rozśmiesza kiczem i słodkością. To wszystko jest przemyślane i band wiedział co robi. Niewinnie to wygląda i co ciekawe band gra nadzwyczaj dobrze. Bardzo udany debiut pod skrzydłami ledwo co powstałej wytwórni Atomic Fire Records. Jedna z ważniejszych premier stycznia 2022!

Kapela młoda i w sumie szuka swojego stylu, ale już wiadomo że słodkie i chwytliwe melodie są u nich podstawą. Liczy się również klimat fantasy i wszystko opiera się na sprawdzonych patentach znanych kapel. Mnie to nie przeszkadza, o ile sama muzyka się broni i dostarcza frajdy. Tutaj tak jest, a band skrada serce i od samego początku mocno im się kibicuje. Na samym starcie rozśmiesza motyw przewodni w " kraven the hunter", którą dobrze znam z solówek w "Sign of the Cross" Iron Maiden. Wyszło całkiem dobrze i zachęca do dalszego słuchania. Gitarzyści Bjarni i Ingi bawią się formułą, a ta radość po prostu zaraża. Panowie się rozumieją i grają z pasją, a to już spory atut. Folkowo zaczyna się "Righteous fury", który szybko przeradza się w rasowego killera. Co za riff, co energia i to robi wrażenie. To się nazywa power metal wysokiej klasy i jestem zachwycony. Wyrwało z kapci, a wokalista Atli pokazuje że jest świetny w swojej roli. Klimat i epickość to cechy "Evermore" i momentami przypomina się stara dobra Avantasia, czy Helloween. Kolejny killer to bez wątpienia "Dark Crystal", który niszczy mocnym riffem i mocnym wokalem Atli. Band idzie za ciosem i nie bierze jeńców. Niby nic odkrywczego tutaj nie mamy, a uśmiech na twarzy się pojawia. Rhapsody i Helloween spotykają się w "Ride the distant storm" i jest wszystko wręcz podręcznikowo. Nic więcej tutaj nie trzeba dodawać. Klasa sama w sobie. Band radzi sobie również z bardziej rozbudowanymi kompozycjami, co potwierdza to "into the forbidden forest" czy "there can be only one".

Albo ja jestem naiwny i straciłem słuch, albo ta kapela faktycznie ma talent do tworzenia świetnej muzyki. Klasyczny power metal jest w cenie i miło, że ktoś pofatygował się by odkurzyć nieco stare płyty Edguy, czy Helloween i przerobić coś na swój style i nagrać muzykę, która porwie nie tylko ze względów sentymentalnych, ale i wartości samej muzyki. Kawał dobrej roboty dokonali Power Paladin i jest to ważny debiut. Oby utrzymali się na powierzchni.

Ocena: 9/10

niedziela, 19 grudnia 2021

PODSUMOWANIE ROKU 2021

                                                           PODSUMOWANIE ROKU 2021


Mam wrażenie, że z roku na roku co raz ciężej stworzyć top 10. Nie dlatego, że rok jest słaby i nie ma z czego wybierać, tylko dlatego że jest tyle świetnych płyt, że jest problem wybrać konkretne 10 płyt. Rok 2021 oczywiście minął pod hasłem pandemia i to był jakby nie patrzeć dziwny rok. Ja wiedziałem, że czekam najbardziej na wielki powrót Helloween i pierwsza płyta po wielu latach z Hansenem i Kiske. Były wielkie oczekiwania i w sumie mimo że płyta jest dobra i zapada w pamięci, to jednak nie powala na kolana. Na pewno nie zawiedli ci co od lat wydają płyty na wysokim poziomie i mam tu na myśli choćby Powerwolf czy Wizard. Trafiło się wiele niespodzianek jak choćby Eternity's End czy wielki powrót Insania. Tak naprawdę każda z płyt, którą wymienię w poniższym zestawieniu zasługuje na tytuł płyty roku. Rok przyniósł wysyp świetnych płyt w zakresie heavy i power metalu. Te gatunki muzyczne najbardziej mnie pochłonęły, ale i w thrash metalu czy hard rocka można było trafić na jakąś perełkę. Oto przed wami najlepsi z najlepszych.

1.  ETERNITYS END - Embers of War


http://powermetal-warrior.blogspot.com/2021/11/eternitys-end-embers-of-war-2021.html


Miałem ogromny dylemat. Eternitys end czy In Vain? Oba zespoły pozamiatały. Eternitys end to nie tylko świetna dawka szybkich riffów, zadziornych solówek. To przede wszystkim zbiór genialnych kompozycji, w której każda błyszczy na swój sposób i każda zasługuje na osobne chwalenie. Kocham chórki Pieta sielcka, które nie tylko przewołują na myśl Iron Savior, ale też choćby stary dobry Blind Guardian. Niemcy górą i to nie pierwszy raz jeśli chodzi o power metal. Album petarda !

2. IN VAIN - all hope is gone


http://powermetal-warrior.blogspot.com/2021/10/in-vain-all-hope-is-gone-2021.html

Drugie miejsce In Vain? Hmm jak dla mnie pierwsze miejsce razem z Eternitys End, no ale trzeba trzymać się zasad. In Vain pokazał klasę i totalnie mnie zaskoczył. Nie liczyłem, że nagrają taki znakomity album. Tutaj nie ma jakiś miałkich i smętnych kompozycji, cały czas atakują nas killery. Jest szybko, agresywnie i do przodu. Tak się powinno grać power metal! Brawo Panowie !

3. BLAZON STONE - Damnation


http://powermetal-warrior.blogspot.com/2021/08/blazon-stone-damnation-2021.html

Ktoś zapyta co robi tutaj Blazon Stone? Przecież to kopiuj wklej tego co grał kiedyś Running Wild. Jasne, że Ced nie tworzy niczego nowego, tylko zabiera nas w sentymentalną podróż. Dla mnie to coś więcej niż kopia Running Wild. Ced bowiem dopisuje kolejne rozdziały, tego co Rolf grał na "Port Royal", "Pile of Skulls" czy "Black Hand inn". Running wild może i trzyma poziom i wciąż nagrywa dobre płyty, ale to Ced tworzy perełki na miarę starych płyt Running Wild. Nowy album z nowym składem tylko wzbudza większy apetyt co do kolejnych płyt. Ave Ced i Blazon Stone!

4.BURNING POINT - arsonist of the soul


http://powermetal-warrior.blogspot.com/2021/09/burning-point-arsonist-of-soul-2021.html


Nigdy Burning Point nie zaszedł u mnie tak wysoko. Tym razem fiński kapela pokazała jak grać europejski power metal na wysokim poziomie. Fani nie tylko Burning point mogą być zadowoleni, bo i fani Stratovarius czy Helloween muszą mieć to w swojej kolekcji. Kopalnia hitów i przykład, że każda kapela zasługuje na szansę. Mieli ciężki okres, ale się odbili i od razu wylądowali w top 10. Najlepsza płyta Burning Point!

5. BLOODBOUND - Creatures of the dark realm


http://powermetal-warrior.blogspot.com/2021/04/bloodbound-creatures-of-dark-realm-2021.html

Dla jednych kicz, dla jeszcze innych kopia Sabaton, ale powiem że Bloodbound ma w sobie to "coś".  Mają smykałkę do chwytliwych melodii, do podniosłych refrenów i ich płytę po prostu dostarczają sporo frajdy. Przyzwyczaili już mnie do wysokiej klasy muzyki i póki co jest to jeden z najlepszych zespołów power metalowych.

6. DRAGONICON - Dark side of Magic


http://powermetal-warrior.blogspot.com/2021/10/draconicon-dark-side-of-magic-2021.html

Włoski Dragonicon mocno namieszał w tegorocznych zestawieniach to na pewno. Płyta o wiele ciekawsza niż na przykład nowy rhapsody. Znakomity miks klimatu fantasy i europejskiego power metalu lat 90. Wokalista Arkanfel po prostu wymiata i już nie mogę się doczekać przyszłych płyt tej kapeli. Mocna rzecz!

7. INSANIA - Praeparatus  Supervivet


http://powermetal-warrior.blogspot.com/2021/11/insania-v-praeparatus-supervivet-2021.html

Kolejna płyta, która również może być nr 1 w czyimś zestawieniu. Klasyczny styl Insania, choć nieco współczesny i bardziej odświeżony. Ta płyta jest tym czym powinna być u Helloween. Solówki tutaj są po prostu wyśmienite. Kwintesencja stylu power metalu i idealny wzór do naśladowania. To się nazywa świetny powrót po latach.

8. WARRIOR PATH - The Mad King


http://powermetal-warrior.blogspot.com/2021/02/warrior-path-mad-king-2021.html

Warrior Path nie zasługuje na miejsce 8, ale jak tu tworzyć top 10 mając tyle perełek. "The Mad King" zostanie już w moim sercu i śmiało to jedna z tych płyt, które musi być w top 10, musi być po prostu. Ta płyta ma wszystko, a nawet więcej.  Daniel Heiman to niszczyciel i jeden z najlepszych wokalistów. Dobrze, że nie marnuje swojego talentu i ma swój zespół. Płyta genialna i ponadczasowa. To trzeba usłyszeć!

9. POWERWOLF - Call of the wild


http://powermetal-warrior.blogspot.com/2021/07/powerwolf-call-of-wild-2021.html

Powerwolf to już stały bywalec moich topów. Co ja mam zrobić, kiedy ten band wymiata? Każdy ich album to prawdziwa uczta dla fanów power metalu. Mają swój styl, pomysł na siebie i stali się prawdziwą gwiazdą. Tego im nikt nie odbierze. Swoją wyższość potwierdzają w najlepszy sposób tworząc niesamowitą muzykę. Czy ktoś jest wstanie im zagrozić?

10. WIZARD - Metal in my head


http://powermetal-warrior.blogspot.com/2021/01/wizard-metal-in-my-head-2021.html

Niemcy zdominowały mój top, ale w sumie co zrobić kiedy to właśnie oni tworzą najlepszą muzykę? Wizard jako jeden z nie wielu znakomicie oddaje hołd dla Manowar. Mają swój styl, pazur i smykałkę do tworzenia niezapomnianych hymnów heavy metalowych. Czołówka epickiego heavy metalu i znów jedna z najlepszych płyt w dorobku danej kapeli. Wizard jest na fali, to na pewno!

Ciężko było stworzyć top 10. Powiem, że dalej również znajdziemy perełki, które widziałbym w top 10, ale miejsca już nie ma, więc piszę dalej na co jeszcze warto zwrócić uwagę i co skradło moje serce.

11. Exodus - Persona Non grata ( jak dla mnie najlepszy album thrash metalowy roku 2021)
12. Labyrinth - welcome to the absurd circus ( az mam łzy że nie mam jak tego wcisnąć do top 10)
13. KK Priest - Sermons of the Sinner ( jedna z najczęściej słuchanych płyt przeze mnie!)
14. Hammer King - Hammer King
15. Icon of Sin - Icon of Sin
16. Evergrey - escape of the phoenix
17. Winterage - the inheritance of beauty
18. Marius Danielsen Valley of Doom part 3
19. Secret Sphere - lifeblood
20. Thorium - Empire of the sun
21.Magic Opera -  The golden pentacle
22.Flotsam and jetsam - blood in the water
23. iron maiden - senjetsu
24. Accept- Too mean to die
25. Kruk - Be there ( jak dla mnie najlepsza płyta hard rockowa roku 2021)
26. Vexillium - When good men go to war
27. Crystal Viper - the cult
28. Ironbound - the lightbringer
29. brainstorm - wall of skulls
30. Edu Falaschi - Vera Cruz

I w sumie można by jeszcze tak ciągnąć tą listę i ciągnąć. Każdy będzie miał swoją listę najlepszych płyt i na pewno w każdej znajdą się nie zapomniane krążki, do których będzie wracać i odkrywać je na nowo. Jest wiele świetnych płyt i nawet te które nie znajdują się tutaj dostarczają frajdy. Choćby taki nowy album Running Wild. Nie jest to ich najlepsza płyta, ale też często do niej wracam, Może sentyment, a może faktycznie coś w niej jest? Podsumowując rok 2021, trzeba stwierdzić, że to naprawdę udany rok i pojawiło się wiele ciekawych płyt, a Ci wielcy również nie zawiedli. Najbardziej cieszy mnie fakt, że Kk Downing w końcu odpalił z swoim zespołem i że takie dobre emocje wzbudza. Ach co za płyta. Nie obyło się również bez niespodzianek, bo w życiu nie powiedziałbym że In vain czy Eternitys end skradnie moje serce i rzuci mnie na kolana. Nie obstawiłbym też, że Hellowen nie zadowoli mnie w pełni tak jakbym chciał. Czekam na rok 2022 i bardziej mam tu na myśli nowe płyty Kinga Diamonda, Mercyful Fate, Blind Guardian, Avanasia czy Axel Rudi Pell. Jest na co czekać ! A jak wygląda wasza lista? Coś pokrywa się z powyższą listą?

sobota, 18 grudnia 2021

IRON FATE- Crimson Messiah (2021)

Po 11 latach od wydania debiutanckiego krążka, niemiecki Iron Fate powraca z drugim albumem zatytułowanym "Crimson Messiah". Nie ma wciąż mowy o graniu idealnym i bez skazy, a sam krążek też nie zaliczam do najlepszych płyt, ale mimo wad to jest wciąż kawał solidnego grania z pogranicza heavy/power metalu z nutką thrash metalu.
 

Jeśli o chodzi o sam skład to mamy pewną zmianę, bowiem pojawia się Kai Ludwig w roli perkusisty. Z kolei gitarzyści Harms i Oliver robią swoje i tu nie niespodzianek. Nie ma w tym nic oryginalnego i panowie wykorzystują oklepane patenty. Najlepsze w tym wszystkim są partie wokalne Denisa. Jest w jego głosie coś atrakcyjnego i to za jego sprawą album sporo zyskuje. Z całej płyty w pamięci zapadł agresywny otwieracz i "Crimson Messiah" to dobra mieszanka heavy metalu i thrash metalu.  Intryguje swoją prostotą "Crossing Shores". Dobrze wypada też zadziorny i pełen dynamiki "Hellish queen" . Mamy też klasyczny "guardians of steel", który przemyca patenty judas priest.


Iron Fate gra bezpieczny heavy/power metal i szkoda ze niczym tak naprawdę nie zaskakuje. Brakuje elementu zaskoczenia i jakieś ikry. Solidne rzemiosło, ale nic ponadto. Muzyka do posłuchania i zapomnienia. 

Ocena : 5.5/10

ON MY COMMAND - Prey (2021)


 Fani Metaliki, Judas Priest, czy wczesnego Blind Guardian czy nawet Running Wild mogą śmiało sięgnąć po najnowsze dzieło australijskiej formacji On My command. Może nie do końca jest to band z prawdziwego zdarzenia, bo ten projekt muzyczny tworzą dwie osobistości. Sean Mackay odpowiada bowiem za wokale, bas i gitary, a James Knoerl pełni rolę perkusisty sesyjnego. Nie zmienia to faktu, że najnowsze dzieło zatytułowane "Prey" to pozycja godna uwagi, a już sama okładka Andrea Marschalla przyciąga uwagę i zachęca odpalenia płyty.

Niby płyta z serii zrób to sam, a wszystko brzmi profesjonalnie i nie ma powodów do narzekania. Brzmienie jest soczyste i idealnie współgra z stylem w jakim obraca się On my command. Fani heavy/power metalu odnajdą się tutaj bez większego problemy. Piękny w swojej formie jest "the Warlord". Tak to jest rasowy killer, z nieco surowym charakterem. Nieco stonowany "Sword of the king" momentami brzmi jak by ktoś wymieszał Warlord i Grave Digger. Ta toporność daje tutaj o sobie znać. Nie do końca przekonuje mnie mroczny i nieco doom metalowy "The magus". Na wyróżnienie na pewno zasługuje melodyjny i nieco maidenowy "Prey", czy rozbudowany i epicki "Archangel".

Kiedy odpala się "Prey" to początek jest naprawdę mocny i troszkę szkoda, że tempo potem nieco siada i robi się troszkę nudno. Mimo pewnych nie dociągnięć to wciąż płyta godna uwagi, w której liczą się dobre melodie, zadziorne riffy i duża dawka solidnego grania z pasją. Polecam!

Ocena: 7/10

środa, 15 grudnia 2021

TONY MARTIN - Thorns (2022)


 Czy ktoś tęskniłem za Tonym Martinem? Z pewnością nie jeden fan Black Sabbath chciał usłyszeć coś nowego od dawnego wokalisty Black Sabbath. Sporo czasu minęło od "Forbidden" i do tego ostatni solowy album Tony'ego Martina ukazał się w 2005r. Smutne, że tak świetny głos się marnował i nie dawał niczego nowego swoim fanom. Jasne, pojawiał się gościnnie w niektórych projektach muzycznych, ale to nie to samo. Lata lecą, a Tony Martin to wciąż jeden z najlepszych wokalistów heavy metalowych. Tego nic nie zmieni. Tym bardziej wypatrywałem nadchodzący "Thorns". Płyta ukaże się 14 stycznia 2022r. Czy jest wielki powrót? Czy dostajemy płytę na miarę klasyków Black Sabbath typu "Tyr" czy "Headless Cross"?

Gwiazdą płyty jest oczywiście Tony i jego niesamowity głos. Tyle lat minęło, a jego głos wciąż ma taką samo moc i klimat. Nic nie stracił na swojej atrakcyjności i wciąż sieje zniszczenie. Cieszy na pewno fakt, że płyta jest mroczna, ciężka i brzmi na pewno autentycznie. To płyta współczesna, a nie jakiś tam wehikuł czasu do lat 80 czy 90. Tony dostarcza nam muzykę do jakiej nas przyzwyczaił, czyli jest mocno, mrocznie i nie raz majestatycznie. Do tego wszystko brzmi współcześnie, momentami troszkę nowocześnie. Normalnie przypomina mi się solowy album Todda La Torra. Za partie gitarowe tutaj odpowiada Scott McClallen i na pewno nie jest on Tonym Iommim. Niby jest agresywnie, nowocześnie, ale troszkę kuleję melodie czy solówki. Brakuje tutaj nieco dopracowania. Na szczęście jest agresywnie i sporo odesłań do Black Sabbath co mocno ciągnie zawartość płyty. Oczywiście największą robotę robi Tony Martin.

Okładka jakoś nie przykuwa uwagi i nie zapada w pamięci. Natomiast już należy pochwalić całą ekipę za dobrze wykreowane brzmienie, który nadaje całości agresywnego charakteru.Mocno mnie nakręcił singiel "As the world burns". Mocny heavy metalowy kawałek z mocnym riffem i duża dawką przebojowości. Do tego mrok i partie gitarowe momentami przypominają Black Sabbath. Jeszcze więcej tych cech dostajemy w ponurym i stonowanym "Black Widow Angel". Zaskakuje na pewno swoim klimatem i gregoriańskimi chórkami "Book of Shadows". No oczywiście też sporo odesłań do Black Sabbath, choć tutaj troszkę mam wrażenie że jest przerost formy nad treścią. "Damned by You" jest agresywny, mroczny, ale już niczym nie zaskakuje. Bardzo dobry kawałek, ale brakuje mu nieco elementu zaskoczenia. "No shame at all" to utwór podobny w swojej stylistyce do innych kawałków na płycie. Dobry kawałek, może nawet bardzo dobry, ale jest to zrobione nieco wg pewnego określonego wzoru. Warto wspomnieć o zadziornym "Passion Killer" czy rozpędzonym "Run like the devil", który przełamuje nieco rutynę na tym albumie. To jeden z najlepszych kawałków na płycie i brakuje tutaj takich petard. Tytułowy "Thorns" momentami taki nieco spokojny, balladowy, a momentami mroczny i stonowany.

Bardzo liczyłem na ten album i troszkę się rozczarowałem. Może za bardzo chciałem usłyszeć coś na miarę "Headless cross"?. Na pewno cieszy dobra forma Tony'ego Martina i cała ta heavy metalowa otoczka. Zawartość nie jest zła i zasługuję na uwagę, tylko szkoda że głos Martina przyćmiewa wszystko i tak naprawdę często ratuje jakiś utwór. Brakuje tutaj jakiegoś geniuszu gitarowego typu Iommi. Szkoda, ale mimo wszystko super że Martin wrócił do biznesu.

Ocena: 7/10

VEONITY - Elements of Power (2022)


 18 lutego roku 2022 szwedzki band o nazwie Veonity wraca z nowym albumem. "Elements of power" to album nr 5 w dyskografii Szwedów i z pewnością wstydu im nie przynosi. Tym albumem band wraca do bardziej klasycznego power metalu. Fani Veonity nie będą zawiedzeni, ale ci co byli źle nastawieni do tego zespołu, raczej nowy album tego nie zmieni.

Veonity jest dalej sobą i nie próbuje udawać kogoś innego. Grają power metal pełną gębą i stawiają na chwytliwe melodie i dojrzałe riffy. Pierwsze skrzypce dalej w zespole gra Anders Skold. To za jego sprawa album jest przebojowy i łatwy w odbiorze. To on nadaje charakteru płycie i już wiadomo że to płyta Veonity. Do tego pełno tutaj atrakcyjnych solówek na wzór starego Helloween czy Insania i to jest bardzo ważny aspekt "Elements of Power". Jak się spojrzy na klasyczną okładkę i wsłucha się w mocne i zarazem czyste i europejskie brzmienie, to wszystko układa się w całość.

Brawa się na pewno należą za energiczny "Beyond the realm of reality", który oddaje tak naprawdę piękno power metalu. Jest melodyjnie, radośnie i bardzo dynamicznie. Do tego świetna robota gitarzystów potrafi rzucić na kolana. Tak się gra power metal i nie przeszkadzają patenty Helloween. Dalej dostajemy równie podniosły i przebojowy "The Surge" i band dalej trzyma wysoki poziom. Troszkę inaczej wypada stonowany i nieco marszowy "Altar of Power" i tutaj jest dobrze. Brakuje nieco dopracowania, jakby coś pominęli tutaj. Znakomicie wypada radosny i pełen pozytywnej energii "Glagoyles of black steel". Pełno starego Helloween znajdziemy w rozpędzonym "Dive into the Light" i to się nazywa power metal w europejskim wydaniu. Jest klasycznie, ale nie nachalnie, ani też kiczowato. Duży nacisk zespół położył na ciekawe melodie i to zdaje egzamin. Rycerski "Facing the water" to kolejna szybka power metalowa petarda. Oj dużo dobrego się tutaj dzieje. Troszkę chybiony jest mroczny i nieco progresywny "Blood of the beast". Na szczęście finał w postaci "Return to the land of the light", który znów zabiera nas do klasycznego power metalu.

Było do przewidzenia, że Veonity nie wypuści płyty nudnej i oklepanej. Znów im się udało. To już kolejny świetny album w ich dyskografii. Ich pozycja na  scenie power metalowej rośnie i stają się jednym z ważniejszych zespołów tego gatunku. Nowy album to może nie perfekcja, ale z pewnością album, który warto wypatrywać w roku 2022. Nie zawiedziecie się.

Ocena: 8.5/10

PSYCHOPRISM - R.I.S.E (2021)

No nie wierzę, że Psychoprism to kapela amerykańska. No nie wierzę. Wszystko wskazuje na kierunek europejski. Band działa od 2012r i ma za sobą debiut, ale najnowsze dzieło "R.i.s.e" to czysty fenomen. Szukacie wciągających, finezyjnych solówek niczym na ostatniej płycie Insania? To znajdzie to tutaj. Szukacie ostrego i nowoczesnego brzmienia niczym na płytach Iron Savior czy Lords of Black? to znajdziecie to tutaj? Lubicie wokalistę co krzyczy, buduje napięcie i sieje zniszczenie? To tutaj to znajdziecie. Lubicie power metal wysokiej klasy, bez kiczu, bez zbędnej słodkości, gdzie liczą się dobre melodie i konkretne riffy, który przyprawiają o dreszcze? Tak jesteście w właściwym miejscu i ta amerykańska formacja to wszystko to ma i ich najnowsze dzieło to miłe zaskoczenie na koniec roku i powiem Wam, że to jedna z ważniejszych płyt roku 2021.
 
Ta płyta ma tak naprawdę swojego bohatera i jest nim gitarzysta Bill Visser. Jego popisy imponują techniką i lekkością. Jest dużo ciekawych melodii i pomysłowych riffów. "Rise" to nie tylko popisy Billa, bo również sporo wnosi tutaj Klawiszowiec Adam Peterson, który nadaje całości tajemniczego i nieco progresywnego klimatu. Imponuje też forma wokalną Jessa, który wymiata w wysokich rejestrach. Panowie tworzą zgrany team i to przedkłada się na jakość.

Pierwszy killer szybko się pojawia, bo już na początku płyty. "Struggle" niszczy energią i nieco neoklasyczny charakterem. Prawdziwa perełka. Dalej mamy melodyjny i nieco progresywny " faultline". Ciekawie prezentuje się nowocześnie brzmiący "beyond the perceived". Marszowy i nieco mroczniejszy "devil in the details" poniekąd przypomina mi dokonania Black Sabbath czy Masterplan. No jest moc.  Troszkę hard rocka znajdziemy na pewno w chwytliwym "the answer will Come".  Idealnie wypada też rozpędzony "moving mountain" i ciarki mam jak to idealnie brzmi. No jest pazur i odpowiednią dynamika. Band znakomicie czuje styl power metalu.  Podobne emocje wzbudza agresywny "turbulance" i panowie zaskakują świeżością i ciekawymi pomysłami. Końcówka płyty może nieco słabsza, ale i tak band do końca trzyma wysoki poziom.

Każdy kto nie zna tej amerykańskiej formacji musi nadrobić to. Band gra pomysłowy i niezwykle melodyjny power metal. Mają pomysł na siebie i utalentowanych muzyków. Jeszcze nie raz o nich usłyszymy. "Rise" to płyta godna uwagi  i jeszcze raz owacje na stojąco dla gitarzysty, bo sieje tutaj zniszczenie. Polecam!

Ocena 8.5/10

środa, 8 grudnia 2021

PIRATE HYMN - Wild Adventure (2021)


 W tym roku fani pirackiego heavy metalu nie mają powodów do narzekania. Najpierw przecudowny album ze strony Blazon Stone, potem Running wild wydał równie udany album, a na dokładkę rodzimy Jean Paul powraca z nowym albumem sygnowanym nazwą Pirate Hymn. "Wild Adventure" premierę przewidzianą ma 17 grudnia i powiem Wam, że to miła przygoda dla fanów Running Wild, Blazon Stone czy Alestorm. Ten album jest miłym dodatkiem do płyt Running Wild czy Blazon Stone.

Postać Jana nie jest tak do końca nie znana. Fani Blazon Stone zapewne pamiętają, że maczał palce przy niektórych kawałkach i odpowiadał za partie klawiszowe. Jak ktoś słyszał dwa poprzednie albumy Pirate Hymn ten z pewnością odnajdzie niektóre pomysły w muzyce Blazon Stone. Ced umiejętnie wykorzystał patenty Jana. Pirate Hymn to tak naprawdę instrumentalna wersja Running Wild czy blazon Stone. Wielkim minusem jak dla mnie jest wciąż brak wokali, nawet jeśli byłyby to kiepskie wokale, ale i tak muzyka byłaby ciekawsza wtedy. Jan musi nad tym się zastanowić, bo wtedy kariera zagraniczna stoi otworem. Dla nie których przeszkodą może stanowić to, że nie mamy tu zespołu, a jednoosobowy projekt muzyczny, w którym nasz bohater może spełnić marzenie każdego fana running wild, czyli stworzyć własną muzyką stanowiącą hołd dla tej świetnej kapeli. Powiem wam, że broniłem się przed recenzją tej płyty, bo pomysły fajne i dobrze się tego słucha, ale jakoś fanem instrumentalnych płyt nie jestem. Dałem szansę i nie żałuje, bo płyta jako całość jest miła w odsłucha i nawet momentami zaskakuje pomysłowością.

Powieść "Wyspa skarbów" autorstwa Roberta Louisa Stevensona była inspiracją dla Rock'n rolfa, to i dla Jana również były. Utwór "Hymn of Billy Bones" czy "The admiral benbow inn" są tego przykładem. Ten pierwszy kawałek przypomina nieco intro "Hymn of long john silver", który otwierał koncertowy album "ready for boarding". Jest klimat piracki i nieco folkowe zacięcie rodem z płyt Alestorm. Brawo za pomysłowość. Początek "The Admiral Benbow inn" przypomina nieco Port Roayl, a sam riff i dynamika przypomina czasy "The black Hand inn". Inspiracją dla Jana była też opowieść Henrego Newbolta i tego przykładem jest klimatyczny "The Drakes Drum". Running wild pełną gębą mamy na pewno w tytułowym "Wild Adventure", który nie wiem czemu przypomina mi tytułowy utwór z najnowszej płyty Running Wild. Gitary w "Escape from nassau" nieco kojarzą się z "Rogues en Vogue". O dziwo nie ma kiczu i wszystko idzie w dobrym kierunku. Jest radośnie i nie ma miejsce na nudę. "Stortebreaker revenge" stawia nacisk na bas i tym samym przywołuje to klasyczne instrumentalne kawałki autorstwa Jense Beckera. Mnie osobiście porwała końcówka płyty. Jest tu dobrze nam znany singlowy "Shipwrecked", który imponuje szybkością i genialnym głównym motywem.  Szczęka opada, bo melodia jest z górnej półki. Owacje na stojącą moi drodzy. Echa "Battle of Waterloo" czy "The iron times" słychać w epickim i marszowym "Funeral march of a Pirates". Energia i agresja w "the hunt for royal fortune" sieje zniszczenie i przywołuje stare dobre czasy running wild. Brakuje strasznie wokalu i to spora strata dla tej płyty.

Zazwyczaj omijam szerokim łukiem tego typu płyty, gdzie jest tylko instrumentalna warstwa płyty i brakuje wokalu. Tutaj jednak kiedy mamy do czynienia z pirackimi hymnami i nawiązaniem do running wild to warto dać szansę.  Dlaczego? Nie wiele jest muzyki tego typu, a zwłaszcza na tak wysokim poziomie. Naprawdę dobrze się tego słucha i jest miłym uzupełnieniem do twórczości Running wild i Blazon stone.

Ocena: 7.5/10

wtorek, 7 grudnia 2021

CRYSTAL THRONE - Crystal Throne (2021)


 Francuską scenę metalową w tym roku zasila debiutujący Crystal Throne, który powstał w 2020r. To kolejna ciekawa formacja, która stara się reprezentować zadziorny i niezwykle melodyjny heavy/power metal.  Płyta "Crystal Throne" podbije serca fanów, którzy lubią klasyczny heavy/power metal, w którym odnajdziemy cechy takich kapel jak Iron Fire, czy Hammerfall, ale francuski band kreuje swój własny styl, w którym kluczową rolę odgrywa Terry Fire, czyli dawny wokalista Horacle. Jednym słowem nie wolno pominąć tego wydawnictwa.


Płyta kryje przemyślany i dojrzały materiał, który opiera się przede wszystkim na mocnych riffach i wciągających solówkach.  Soczyste i mocne brzmienie idealnie współgra z tym co band gra. Band błyszczy w szybkim "Rise to glory" czy niezwykle melodyjnym "timescape". Popisy gitarowe w "steelbirds" ociera ja się o neoklasyczne granie i to tylko pokazuje jak uzdolniony jest gitarzysta Max Waynn. Znakomicie band wypada w bardziej klimatycznym "Crystal warrior" czy rozbudowanym "valkyrie ride".  Oba kawalki pokazują progresywne oblicze zespołu.

Całkiem udany debiut francuskiego crystal Throne. Band nie odkrywa amerki, ani też niczym nie zaskakuje. Jednak zadbali o ciekawe melodie i zadziorny riffy, co czyni ten album pozycją godna uwagi. Fani heavy/power metalu będą zadowoleni!

Ocena 7.5/10

poniedziałek, 6 grudnia 2021

MAGNUM - The monster Roars (2022)

Straciłem już rachubę co do ilości płyt wydanych przez brytyjską formację Magnum.  Kapela przecież powstała w 1972r i może się pochwalić bogatą historią i dyskografią. Śmiało można określić ten band mianem Dinozaurów rocka. Panowie znakomicie odnajdują się w mieszance hard rocka z nutką melodyjnego metalu. Bardzo regularnie wydają kolejne albumy, a przy tym zawsze są wierni swojemu stylowi. Lata lecą, trendy się zmieniają, a Magnum dalej jest sobą. Fani na pewno czekają na "The monster roars", który premierę ma przewidzianą na 14 stycznia 2022. Dla fanów pozycja obowiązkowa, ale ci co nie są przekonani do Magnum, to ta płyta tego nie zmieni.

Może i mroczna i nie typowa okładka zaskakuje, ale obiecują że to jedyna rzecz która jest nie typowa dla Magnum. Bob Catley czaruje swoim magicznym głosem i Tony stara się trzymać dobre hard rockowe tempo, ale jakoś brakuje mi tej przebojowości i lekkości ostatnich płyt. Nowy album troszkę wydaje się być łagodny, może nieco komercyjny, ale troszkę bez ikry i takiej dawki przebojów jakie Magnum serwował w przeciągu ostatniej dekady. Tytułowy "The monster roars" ma hard rockowy feeling i oddaje wszelkie cechy Magnum, ale nieco brakuje mi tutaj ikry i przebojowego charakteru. Też nie wiele dzieje się w "Remember", choć tutaj mamy o wiele ciekawszy refren i choć troszkę budzi słuchacza do życia. Pierwszy rasowy przebój to oczywiście "I wont let you down", który porywa swoją prostotą i klasycznymi patentami. Bardzo fajnie też buja radosny "No steppin stones",  z kolei popisy gitarowe Toniego w "That Freedom word" czarują. Powinno być więcej kawałków w takim właśnie tonie, a szkoda bo był potencjał na tyki klimat płyty. Przepiękny jest rozbudowany i pełen progresywnego zacięcia "Your blood is violence" czy agresywniejszy "Come Holy Men". Ten ostatni robi furorę i jak dla mnie to najlepszy utwór z tej płyty. No jest pazur i hard rockowe szaleństwo. Magnum w najlepszym wydaniu.

Płyta na pewno jest nie równa, bowiem miewa mocne momenty, ale też czasami wieje nudą. Bob Catle jest po prostu nieśmiertelny i to on tutaj czaruje swoim głosem. Mangum nagrał na pewno dobry album, ale ja czuję spory niedosyt, bo ostatnie płyty były bardziej wyważone i dopieszczone. Troszkę mało tu energii w stylu "Come Holy men" i za mało hitów. Zmarnowany potencjał, ale Magnum nic nie musi już udowadniać.

Ocena: 6/10
 

sobota, 4 grudnia 2021

VOLBEAT - Servant of the mind (2021)

Panowie z Volbeat od dłuższego czasu zapowiadali, że nowy album będzie bardziej agresywny, bardziej heavy metalowy i będzie zawierał więcej gitarowego grania. Trzeba przyznać, że duńska formacja dotrzymała obietnicy, bo faktycznie "servant of the mind" spełnia owe założenia. Skład ten sam, styl ten sam, więc nie ma mowy o porażce, a owe mocniejsze granie sprawiło że najnowsze dzieło duńskiej formacji stało się mocnym zasileniem bogatej dyskografii.

Kocham te ich wyjątkowe i klimatyczne okładki, które wciągają i dają do myślenia. To już spora zachęta by sięgnąć po wydawnictwo Volbeat. Nie byłoby tej kapeli gdyby nie Poulsen i ten jego głos jest magiczny. Z każdym rokiem brzmi co raz lepiej i jeszcze bardziej dojrzale. Idealnie sprawdza się w hardo rockowych dźwiękach, jak i tych bardziej heavy metalowych. Na nowym albumie daje popis swoich umiejętności. Płyta jest bardzo gitarowa i tutaj dzieje się sporo. Pojawiają się mocne riffy, a także sporo wciągających melodii. Nie ma miejsce na nudę i cały czas się coś dzieje. Nie muszę chyba dodawać, że i tym razem nie obyło się bez prawdziwych hitów, z której słynie Volbeat.

Heavy metalowy pazur pojawia się już na dzień dobry w otwierającym "Temple of Ekur". Poulsen buduje niesamowity klimat i do tego riff imponuje zadziornością. Mocne uderzenie.  Typowy rocknrollowy Volbeat dostajemy w przebojowym "wait a minute my girl". Bije z tego kawałka bardzo pozytywna energia. Na kolana powala mroczny i marszowy "the sacred Stones". Momentami czuje się jakbym słuchał starych plyt Dio. Klasa!  Imponuje też agresywny "shotgun blues", który pokazuje heavy metalowe oblicze zespołu. Volbeat naprawdę gra ciężko na nowym krążku, a przy tym jest sobą.  Kolejny killer to bez wątpienia "Say no more" i nie wiem czy to sprawka Roba, ale sporu to z ostatnich płyt Anthrax. Mocny kawałek i taki Volbeat naprawdę mi odpowiada. Band świetnie radzi sobie w szybszych utworach i to potwierdza "the passenger" czy "heaven's descent".  Band przekracza swoje granice w rozpędzonym "becoming", który momentami ociera się o heavy metal z elementami thrash metal. No wyszedł im prawdziwy killer.  Całość wieńczy klimatyczny i rozbudowany "lasse's birgitta". 


Volbeat wspina się na wyżyny swoich umiejętności na tym albumie. Pokazuje nieco agresywniejsze oblicze i to nie zmienię cieszy. Jeden z mocniejszych krążków tej kapeli, o ile nie najmocniejszy.  Mocna pozycja i mam nadzieję że band pójdzie w tym kierunku. "Servant of the mind" to jeden z najlepszych albumów Volbeat. Prawdziwa perełka!

Ocena 9/10