piątek, 28 września 2018

BRAINSTORM - Midnight Ghost (2018)

Ostatni album niemieckiej formacji Brainstorm, który mnie porwał to był "Downburst" z 2008r. Każdy kolejny album był solidny i miał kilka mocnych momentów, ale już brakowało tego czegoś, co by wyróżniało te wydawnictwa na tle innych podobnych płyt. Brainstorm działa sukcesywnie od 1989r i ma na swoim koncie 12 albumów, z czego ten najnowszy zatytułowany "Midnight ghost" właśnie ujrzał światło dzienne. Jest to z pewnością album, który wzbudza więcej emocji niż poprzednie dzieła. To przede wszystkim krążek pełen ikry, agresji, dynamiki i przebojowości. Album jest zróżnicowany i każdy znajdzie coś dla siebie. Panowie starają się wrócić do swoich korzeni i to jest dobry znak.  Moc tej kapeli tkwi w wokaliście Andy, który nadaje całości agresji i drapieżności. Ciężko sobie wyobrazić kogoś innego w tej roli. Kawał dobrej roboty odwalają gitarzyści. Torsten i Milan dają czadu w sferze gitarowej i dostarczają wiele intrygujących solówek czy riffów. Na tej płycie dzieje się sporo. Sam otwieracz "Devils eye" to power metalowa petarda, która od razu rzuca na kolana. Brakowało mi takich hitów na ostatnich płytach Niemców. Ostry riff pokazuje prawdziwy charakter muzyków i ich umiejętności. Toporność i nieco stonowane tempo sprawdza się w  "reavalig the darkness" . Nutka progresywności i rocka wybrzmiewa w urozmaiconym "Ravenous minds",z kolei dynamiczny "the pyre" to jeden z najciekawszych kawałków na płycie. Warty uwagi jest kolos w postaci "Jeanne boulet", w którym band przemyca sporo ciekawych motywów.  Znalazło się też miejsce dla balladowego "The path" czy heavy metalowego "Haunting Voices". Nie jest to płyta idealna i są pewne nie dociągnięcia., jednak jest to album którego Brainstorm nie musi się wstydzić. Kawał porządnego heavy/power metalu.

Ocena: 8/10

czwartek, 27 września 2018

BLACK MAJESTY - Children of the Abyss (2018)

Czasy "Sands of Time" czy "Silent Company" to najlepszy okres chodzi o australijski Black Majesty. Przez pryzmat tych płyt będą zawsze oceniani, bo to ich największe osiągnięcia. Band od 2001r dzielnie prezentuje melodyjny power metal.  Ich siłą napędową jest wokalista John, który mocno inspiruje się Micheal Kiske. Świetnie odnajduje się w wysokich rejestrach, czy też niższych, bardziej emocjonalnych. To właśnie on nadaje charakteru muzyce Black Majesty.  Styl tej kapeli opiera się na zgranej współpracy gitarzystów Hannego i Steva. Stawiają oni na szybkości, na urozmaiceniu i wyszukanych melodiach. To wszystko jest na nowym albumie i w zasadzie jest to kawał dobrego grania. Energiczny "Dragons Unite" imponuje przebojowością i melodyjnością, a także pazurem z pierwszych dwóch płyt. W połączeniu z mocnym brzmieniem zdaje to swój egzamin. Dużo takiego europejskiego power metalu mamy w dynamicznym "Something's going on". Dalej mamy hicior w postaci "Children of the abyss". Klimatyczny "Wars Greed" zabiera nas w rejony starego Helloween i to jest przykład, że można wrócić do tamtych lat. Nawet nieco wolniejszy "Always running" imponuje finezją i taką łagodnością. "Lonely" to taki wypisz wymaluj melodyjny metal, który zabiera nas do pierwszych płyt i znów to taka miła wycieczka do znanych nam rejonów.Kolejnym mocnym kawałkiem na płycie jest zadziorny "Nothing Forever" , który pokazuje że band jest znów w bardzo dobrej formie. Na sam koniec mamy power metalową petardą "Reach into darkness". Nowy album zaraża pozytywną energia, imponuje polotem i świeżością. Ten band ostatni raz tak dobrze brzmiał za czasów "Silent Company". Jednak warto było czkać 3 lata na nowe dzieło australijskiej formacji. Jedna z ciekawszych płyt tego roku.

Ocena: 8.5/10

niedziela, 16 września 2018

GRAVE DIGGER - The living Dead (2018)

To już prawie 40 lat działania na rynku metalowym weteranów z Grave Digger. Ten czas band postanowił uczcić nową płytą. "The living Dead" to już 20 krążek tej niemieckiej formacji i zespół zaskakuje swoją pracowitością i częstotliwością wydawania albumów. Każdego roku okazuje się jakieś wydawnictwo tej formacji i można odnieść wrażenie, że stawiają na ilość i dobre statystyki. Niestety cierpi na tym jakość tych płyt i ostatnio dobry album to "Return of the reaper" z 2014r. "the living Dead" to w zasadzie typowy Grave Digger z charakterystycznym wokalem Chrisa i topornymi riffami. Nie ma świeżości, ani niczego nowego. To wszystko już było i 100 razy lepiej podane.  "Fear of the living dead" to udany otwieracz, bowiem jest agresywny, dynamiczny i taki z pazurem. Stonowany i nieco marszowy "Blade of the immortal", który niczym specjalnym się nie wyróżnia. Rozpędzony "when death passes by" mocno przypomina Paragon i to jest dobry znak.Nie wiele wnosi zadziorny "the power of metal", który imponuje mocnym riffem.Najlepiej wypada przebojowy "what war lefft behind", który nawiązuje do starych płyt.Parodie Grave digger mamy w hard rockowym "Fist in your face" czy w folkowym "zombie dance". W tym ostatnim przynajmniej próbują czegoś nowego. Jako całość album jest monotonny i po prostu słaby. Nie ma utworów, które zapadają w pamięci. Jeden z najsłabszych albumów Grave digger.

Ocena: 4/10

HITTEN - Twist of Fate (2018)

"Twist of Fate" hiszpańskiego Hitten to świetny przykład, że wciąż jest moda na heavy metal lat 80. Hitten to hiszpański band, który działa od 2011 roku i ma na swoim koncie 3 albumy i każdy z nich jest wart uwagi. Ten najnowszy to hołd dla takich kapel jak Iron Maiden, Helloween, metal Church, czy nawet Scorpions. To mieszanka heavy/speed metalu i hard rocka i brzmi to fantastycznie W 2017r band zasilił Alex Panza, który swoim głosem wniósł band na wyższy poziom. Jego głos jest potężny i robi wrażenie nie tylko pod względem technicznym. Jego atutem są górne rejestry. Dużo dobrych kawałków znajdziemy na tej płycie. Otwierający " Take it All" to solidny melodyjny metal osadzony w latach 80. Bardzo dobrze to brzmi i zachęca do zapoznania się z całością. Dalej mamy nieco szybszy i bardziej hard rockowy "Final Warning". Właśnie w takiej konwencji band wypada najlepiej. Stary dobry Helloween wybrzmiewa w energicznym "Twist of Fate" i jest to jedna z najlepszych kompozycji na tym krążku. Jeszcze więcej agresji ma w sobie speed/power metalowy "Evil Within", który ukazuje najlepiej potencjał jaki drzemie w tej młodej formacji. Echa Scorpions mamy w przebojowym "In the heat of the night", który zabiera nas do lat 80. Dużo pozytywnej energii znajdziemy w rockn rollowym "Rocking out the city", który również brzmi old schoolowy. Kawałek pokazuje, że można stworzyć prosty i chwytliwy przebój, który oddaje w pełni klimat lat 80. Na sam koniec band zostawia nam nieco dłuższy "Hereos", który jeszcze więcej ma w sobie hard rockowego grania. Płyta jest zróżnicowana, dynamiczna i zarazem przebojowa. Dużo tutaj patentów z lat 80 i przez to płyta też sporo zyskuje. "Twist of Fate" to album skierowany do fanów heavy metalu, melodyjnego metalu i hard rocka, a przede wszystkim dla tych co kochają metal z lat 80. Bardzo dobra robota!

Ocena: 9/10

HESSIAN - Mercenary Retrograde (2018)

4 lata temu poznałem amerykański band o nazwie Hessian i był to miłe odkrycie. Band gra klimatyczny heavy metal, w którym można doszukać się okultystycznej atmosfery, elementów muzyki metalowej z lat 80, czy nawet  patentów wyjętych z NWOBHM. Od czasu wydania  debiutanckiego krążka wiele się zmieniło. Mamy nowy album zatytułowany "Mercenary Retrograde" i nowy skład. Hessian tworzą już inni muzycy i na pewno warto zwrócić uwagę na Zak Haaba, który pełni rolę wokalisty i gitarzysty. To właśnie on napędza band i daje sporo charyzmy i odpowiedniego klimatu. Czuć właśnie ten klimat lat 70 czy 80, a to jest właśnie spory atut tego wydawnictwa. Do tego wszystkiego dochodzi klimatyczna okładka i specyficzne brzmienie, które jest jakby wyjęte z lat 70. Na otwarcie mamy melodyjny i złożony "I wish i wad dead". Momentami gdzieś tam w tym wszystkim wybrzmiewa Ghost czy nawet King Diamond.  Mamy też przebojowy i nieco rockowy "Skull Ring". Dalej pojawia się szybszy i bardziej zakręcony "Leg Puller", ale wciąż band trzyma wysoki poziom. bardzo dobrze wypada też spokojniejszy "St Leopold", który wprowadza nieco spokoju. Całość zamyka energiczny "Manos the hands of fate", w którym band przemyca patenty starego dobrego Black Sabbath. Specyficzny album, ze specyficzną muzyką, ale wszystko jest przemyślane i dobrze wyważone. Warto obczaić, bo nie na co dzień pojawiają się płyty z taką klimatyczną muzyką.

Ocena:8/10

poniedziałek, 10 września 2018

CAULDRON - New Gods (2018)

"New Gods" to już 5 album kanadyjskiej formacji Cauldron. Kapela działa od 2006r i mają swoją rzeszę fanów i swoje miejsce w obecnym metalowym światku. Młody band sukcesywnie działa przez te wszystkie lata i już wpisali się do grona młodych, zdolnych zespołów, które nawiązują swoją stylistyką do lat 80. Na nowej płycie Cauldron mamy to wszystko do czego nas przyzwyczaili. Mamy zadziorne i przybrudzone brzmienie, które oddaje w pełni klimat lat 80. Jest też sporo prostych i chwytliwych melodii, a partie gitarowe Iana są godne uwagi. Proste pomysły zdają egzamin i pokazują że czasami wystarczy prosty i godny uwagi motyw i można stworzyć ciekawy kawałek. Na płycie nie brakuje przebojów i nutki hard rockowego szaleństwa. Sama zawartość na "New Gods" to swoista kontynuacja tego co mieliśmy na "In ruin". Ponury i oldchoolowy "Prisoners of the past" to udany otwieracz, który zabiera nas do złotej ery Judas Priest, czy Saxon. Może się podobać też mroczny i nieco psychodeliczny "Letting go". Na płycie znalazło się też miejsce dla nieco rozbudowanego "Save the truth- syracuse". Mamy też hard rockowy "Drown", który pokazuje że ten zespół ma coś w sobie.Najlepiej wypada "Last Request" który ma w sobie najwięcej energii. Najnowszy Cauldron to płyta stonowana, klimatyczna, pełna mroku i nasycona latami 80. Brakuje nieco wyrazistych przebojów i kopa. Mimo to wciąż solidna pozycja.

Ocena: 6/10

sobota, 8 września 2018

THE UNITY - Rise (2018)

Kai Hansen bawi się z Helloween i pewnie jeszcze troszkę minie czasu, zanim zobaczymy nowy album Gamma Ray. Nic dziwnego, że Henjo Richter i Micheal Ehre realizuje się w swoim nowym zespole o nazwie The Unity. Kapela zrodziła się w 2016 r i debiut "the unity" też wypadł znakomicie i zyskał sporo fanów. Muzycznie The unity czerpią garściami z Love might Kill, Gamma Ray, ale najbardziej stylistycznie The unity do Unisonic. Tak więc mamy miks melodyjnego metalu, hard rocka i power metalu. Nowy album o nazwie "Rise" ukazuje się po roku od pierwszego krążka i znów band dostarcza nam mocny krążek. Dzieje się sporo, jest kop, jest energia, jest pazur, jest duża dawka przebojów. Album jest kontynuacją debiutu i słychać, że panowie jeszcze lepiej się dogadują i tworzą zgrany duet. Na płycie znajdziemy 13 kawałków dających około godziny muzyki. Trzeba przyznać, że muzyka jest bardzo dojrzała i pomysłowa. "Last Betrayl" to znakomity otwieracz i to w takim power metalowym stylu. Można doszukać się elementów Unisonic czy Gamma Ray. Henjo i Stefan jeszcze lepiej się dogadują i dają niezły popis swoich umiejętności. Można odnieść wrażenie, że The unity swój urok zawdzięcza uzdolnionemu wokaliście. Jan Manenti śpiewa z niezwykłą ikrą i charyzmą. Nawet widziałbym go w roli wokalisty Gamma Ray. Więcej hard rockowego feelingu można wyłapać w mroczniejszym "You Got me Wrong". Sporo też wnosi do muzyki kapeli klawiszowiec Sascha, który potrafi budować napięcie i tworzyć melodyjną oprawę. Słychać to bardzo dobrze w "The storm".  Band też znakomicie radzi sobie z rozbudowanymi kolosami o progresywnym zabarwieniu. Świetnym tego przykładem jest "Road to nowhere". Kolejnym power metalowym przebojem na płycie jest melodyjny "No hero", który dość szybko zapada w pamięci. Moim faworytem został z miejsca energiczny "Children of The light", który riff ma mocno zakorzeniony w kawałkach autorstwa Henja. Słychać nawiązania do "Fight" czy "Follow me". Duża dawka przebojowości, power metalu i Hejno mógł w końcu błyszczeć w swoich klimatach. Na koniec mamy hard rockowy "Life". Jak widać płyta jest zróżnicowana, ale utrzymana na wysokim poziomie artystycznym. The Unity znakomicie odnalazł się na scenie muzycznej i oby tylko nie zakończyli działalności, kiedy Gamma Ray znów wróci do normalnego trybu pracy. Polecam oczywiście "Rise".

Ocena: 8.5/10

piątek, 7 września 2018

DREAM CHILD - Until death do we meet again (2018)

Ronie James Dio odszedł, a to jakby rozgrzało jego dawnych kolegów do działania i tworzenia nowych supergrup, czy kapel, które mają iść w ślady DIO. Pytanie czy gdyby nie śmierć wielkiego wokalisty czy mielibyśmy Last in Line, Dio Disciples czy Dream Child. Ta kapele łączą nie tylko przekonania, styl, ale poniekąd też muzycy, którzy współpracowali z Ronniem. Tym najnowszym powstałem bandem jest właśnie Dream Child. W składzie mamy oczywiście Craiga Goldiego, który pełni rolę gitarzysty. Jest też Rudy Sarzo na basie, jest też wszędobylski Simon Wright. Nie mogło też zabraknąć wokalisty, który manierą choć trochę przypomni nam o Ronnim. W tej roli idealnie się sprawdził Diego Valdez. Jego wokal jest zadziorny, doniosły i z pewnymi cechami Dio. To wszystko ładnie ze sobą współgra i faktycznie powstał w efekcie znakomity debiut z muzyką stworzoną jakby w latach 80.  Nawet zadbano o brzmienie, by jak najbardziej przypominał nam stare dobre płyty z lat 80. Sama zawartość też ma wydźwięk bardzo klasyczny, tak więc fani starych płyt Ac/Dc, Judas Priest czy Dio. Płytę promował "Under the Wire" czyli takie klasyczne granie z klasycznej ery Dio. Mocny riff, szybsze tempo sprawia, że jest uśmiech na twarzy. Takiej muzyki nigdy za wiele. Craig daje tutaj czadu w sferze gitarowej i znów przypomniał o sobie  w najlepszy sposób. Nic dziwnego, że wybrano ten utwór do promocji płyty. Mamy też rozbudowane kompozycje jak "You can't take me down", który potrafi zauroczyć swoim mrocznym klimatem i ciekawymi przejściami. Dużo klasycznego Dio można wyłapać w zadziornym i marszowym "games of Shadows". Na płycie roi się od prawdziwych hitów i jednym z nich na pewno jest "Playing with Fire" czy energiczny "Midnight song". Czego jest najwięcej to rozbudowanych i dojrzałych kawałków jak tytułowy, czy progresywny "One step beyond the grave". Każdy  z tych utworów jest warty uwagi i ma swoją wartość. Płyta jest bardzo dojrzała, klimatyczna i utrzymana w klasycznym stylu. Miła niespodzianka roku 2018. Czekam na odpowiedź Dio Disciples.

Ocena: 9/10

THE VINTAGE CARAVAN -Gateways (2018)

Tęskni ktoś za rockiem lat 60 czy 70? Mamy tutaj fanów klasycznych dźwięków spod znaku takich kapel jak led zeppelin, Deep purple czy Black Sabbath? The Vintage Caravan wychodzi na przeciw tym oczekiwaniom. Kapela jest stosunkowa młoda, bowiem działa od 2006 roku i już ma na swoim koncie 4 albumy. Islandzkie trio wie jak zbudować mroczny i psychodeliczny klimat. Każdy ich album to prawdziwa uczta dla maniaków takich dźwięków. Porywają nie tylko klimatem, ale jakością swojej muzyki. The Vintage Caravan zawsze dba o najmniejsze szczegóły. Tak też jest z najnowszym "Gateways". Dźwięki są tutaj pomysłowe i potrafią przeszyć słuchacza. Nie ma banalnych rozwiązań, a wszystko jest intrygująco oprawione. Jest finezja, jest magia, ale też i pazur i rockowe szaleństwo. Energia bije z otwierającego "set your sights", który jest wycieczką do świata Deep purple czy led zepellin. Prosty, ale chwytliwy riff "The way" szybko wpada w ucho. Bardziej złożony "On the run" to już granie bardziej progresywne, ale wciąż niezwykle melodyjne i finezyjne. Stonowany, wręcz marszowy "All this Time" w połączeniu z mrocznym klimatem najlepiej oddaje styl w jakim obraca się ten band. Na płycie nie zabrakło też ostrzejszego grania, co potwierdza to "Reset". Dominuje tutaj jednak ponure, psychodeliczne granie, które ma działać na nasze zmysły i uczucia. Ta sztuka tutaj się udało, a zamykający "The chain" to tylko potwierdza. The Vintage Caravan jest w znakomitej formie i zrobili swoje, czyli nagrali kolejny świetny album skierowany do fanów rocka z lat 70 czy 60. Dopełnieniem sukcesu płyty jest klimatyczna okładka i brzmienie z starych płyt. Jedna z ciekawszych płyt roku 2018.

Ocena: 9/10