poniedziałek, 30 czerwca 2025

CRYSTAL VIPER - The live quest (2025)

 


Ostatni koncertowy album Crystal Viper miał premierę 10 lat temu.  Od tamtego czasu jeden z najpotężniejszych polskich zespołów heavy metalowych wydał aż 7 albumów.  Nie jeden z fanów Crystal Viper chciałby dostać wielkiej klasy album koncertowy, który zawiera hity z całej dyskografii zespołu.  "The live quest" ukazał się 27 czerwca nakładem listenable records.


Crystal Viper znów zaszczycił nas świetną okładką, który od razu daje nam do zrozumienia, że to koncertowy album. Muzycy i w tle potwór ze świata Lovecrafta, a całość bardzo mroczna. Idealnie to pasuje do ostatnich płyt. Od razu widac, że band zadbał o detale i każdy aspekt płyty. Nawet brzmienie koncertówki jest mocne i dodaje całości mocy, ale też cały czas słychać, że to album koncertowy.  

Album koncertowy  prezentuje materiał promujący ostatni studyjny album zatytułowany " the silver key".  Mamy z tej płyty agresywny " the fever Gods" czy przebojowy " the silver key". Marta ma bardzo dobry kontakt z publiką i od razu słychać jak świetna jest frontmanką. Prawdziwa liderka. Znajdziemy tutaj też takie hity jak "metal Nation", lżejszy " still alive" czy agresywniejszy " the witch is back". Na koniec oczywiście " the last axeman" czyli nieśmiertelny hicior i utwór od jego wszystko się zaczęło. 


Miło jest widzieć po takim czasie nowy album koncertowy Crystal Viper, zwłaszcza że band jest teraz w znakomitej formie.  Wszystko byłoby piękniej, gdyby to był podwójny album i miał dłuższą setliste. Zdałoby się taki przekrój całej dyskografii. Trochę czuje niedosyt. 


Ocena 8/10

WANTED - Cutting Edge (2025)


 Na pokładzie amerykańskiego Wanted nie ma już wokalisty Neta Packa i jego miejsce zajął Sterling Primeau. Od razu słychać, że utalentowany wokalista z jajami. Nie boi się wysokich rejestrów i agresywnego śpiewania.  Zabiera nas do lat 80 i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. W raz z nim band wydał nowy album zatytułowany " cutting Edge". Płyta ukazała się 27 czerwca za sprawą Eonian records. Każdy kto kocha mika hard rocka i heavy metalu i uwielbia klimaty dokken, skid row czy w.a.s.p ten śmiało może odpalać nowe dzieło Wanted.


Aranżacje i same kompozycje brzmią jakby powstały w latach 80. Zadbano aby okładka i brzmienie sprawiały podobne wrażenie. Zabieg jak najbardziej udany i podglebie doznania.  Sporo dobrego wyczynia duet gitarowy tworzony przez Shontsa i Maresa. Panowie stawiają na proste i sprawdzone patenty. Tak więc wszystko brzmi wtórnie, ale słucha się tego bardzo dobrze.


Płyta zawiera drapieżny i energiczny " cutting Edge" i tutaj mamy dużo klasycznego heavy metalu. W takim wydaniu Wanted wymiata. Więcej hard rocka i klimatów dokken mamy w "override" czy komercyjnym "power". Brawo za klimat i patenty lat 80. Brzmi to bardzo autentycznie. Coś z Accept czy def Leopard można wyłapać w przebojowym " wasted heart". Refren i chórki niczym wyjęte z lat 80. Agresja i drapieżność wraca w dynamicznym "Armes for action" i to kolejny wartościowy utwór.  Nastrojowy i pełen romantyzmu jest " feel your rhythm" . Jest jeszcze oldscholowy " Knock it down" i przepiękna ballada "prowl Alive".

  Wanted nagrał udany i przemyślany album. To miks hard rocka i heavy metalu, a wszystko osadzone w klimacie lat 80. Fani dokken, def Leopard czy skid row nie powinni narzekać. 


Ocena 7.5/10

BLACK ADDER - Hellraiser (2025)


 Niemiecka scena heavy metalowa rozrasta się o kolejny band. Black Adder działa od 2012 r, ale dopiero teraz 27 czerwca band wydał swój debiutancki album zatytułowany " hellraiser".  W ich muzyce słychać inspiracje Metalium, primal fear czy hammerfall. Co przyciągnie uwagę nie jednego dana heavy/power metalu to fakt, że na płycie w roli wokalisty jest niezniszczalny Henning Basse. Nic więcej mi nie trzeba mówić by sięgnąć po debiutancki album Black Adder.


Henning to mistrz w swoim fachu. Jego technika, charyzma i styl śpiewania jest niedopodrobienia. Mam słabość do jego głosu. Do muzyki Black Adder pasuje idealnie bo takie klimaty Metalium. Za partie gitarowe odpowiada duet Jannis Hoffman i Florian Ewart. Panowie stawiają na klasyczne rozwiązania. Na chwytliwe melodie i zadziorne riffy. To wszystko jest przemyślane i zagrane z pomysłem. Brawo! Kawał świetnej roboty. Panowie zadbali o mocne brzmienie i klimatyczna okładkę i to wszystko przedkłada się na jakość płyty. 


Band nie bawi się w podchody i od razu przeprowadza atak. Mocny riff rodem z Judas Priest napędza genialny " Black Adder". Kocham takie klimaty i choć nie ma tu nic nowego to jestem kupiony tymi dźwiękami. Galopady na miarę iron maiden i ostre riffy niczym w "painkiller" judas priest uświadczymy w killerze " hellraiser". Co za świetne otwarcie płyty, a to jeszce nie koniec.  Ciarki mam przy " shepherd of the rats". Riff wgniata w fotel i takie proste motywy zawsze potrafią pozytywnie zaskoczyć. Jeden z najlepszych utworów na płycie. Pewne echa Manowar czy hammerfall można uświadczyć w rycerskim hicie "evil". To kolejny przebój na tej płycie. Henning rozwala system. Troszkę zaskoczenia wnosi stonowany i marszowy " nobody gets in my way" . Dalej mamy jeszce nastrojowy "10-33" , który ma elementy ballady i hard rocka.  Jakoś running Wild zleciało mi w energicznym "old ghost, new blood". Mocny riff, szybkie tempo i dużą melodyjność czynią ten utwór killerem. Mocna rzecz.  Band nie zwalnia tempa i podobną stylistykę dostajemy w rozpędzonym " King of the Night" i utwór buja i zapada w pamięci. Na koniec został "Anybody there". Wejście gitary pierwsza klasa.  Przebojowy refren, energiczny riff i dużą dawką melodyjności. Black Adder błyszczy.


Nie zawsze debiut oznacza pierwsze nie pewne kroki w karierze. Niemiecki Black Adder startuje z innego pułapu i pokazuje swoją klasę. Płyta energiczna, agresywna, melodyjna i w zasadzie tak powinien brzmieć heavy metalowy krążek. Od razu wiem czego słucham. Bije z tego albumu szczerość, pomysłowość i miłość do heavy metalu. Jedna z ważniejszych premier dla mnie, jeśli chodzi o rok 2025.


Ocena : 9.5/10

piątek, 27 czerwca 2025

SODOM - The arsonist (2025)


 Tej ekipy nie trzeba nikomu przedstawiać. Czołowy gracz na thrash metalowym rynku i jeden z nie wielu zespole, który nic nie stracił na jakości. Wystarczy odpalić, któryś z ostatnich albumów by się o tym przekonać.  Wydany w 2020r "Genesis Xix" wymiatał i oddawał to co najpiękniejsze w muzyce Sodom. Rasowy thrash metal, który nie bierze jeńców. Teraz po 5 latach przyszedł czas "the arsonist".  Płyta ukazała się 27 czerwca nakładem steamhammer.


Kto oczekuje zmian i eksperymentowania to tego tu nie znajdzie. Nowy album to typowy Sodom do jakiego przywykliśmy. To rasowy teutoński thrash metal. Pełen agresji, zadziorności i ciężaru. Nie brakuje w tym wszystkim melodyjności.  Do tego dochodzi klimatyczna okładka i soczyste brzmienie. Jest wszystko to do czego Sodom nas przyzwyczaił i na wysokim poziomie, to jednak odnoszę wrażenie że dwa poprzednie albumy bardziej mna wstrząsnęły.


Najpierw intro "the arsonist", a potem konkretny atak przeprowadza Sodom i mamy zadziorny " battle of harvest moon" i od razu wiadomo kto gra. "Trigger discipline" to szybkie łojenie i tutaj Sodom pokazuje również pazur. Teutoński thrash metal w najlepszym wydaniu dostajemy w " the spirits that i called" i to jeden z najciekawszych kawałków na płycie.  Kolejny killer to złowieszczy "witchhunter" i ta praca gitar jest imponująca.  Duet Blackfire/segatz to specjaliści w swoim fachu.  Typowy teutoński thrash metal dostajemy w "scavenger" i od razie wiadomo z jakiego kraju jest zespół. Ciarki mam słuchając agresywnego " sane insanity" i to jest Sodom w najlepszym wydaniu. Jest też bardziej heavy metalowy" Twilight of the void"  i bardziej stonowany i mroczny " obliteration of the aeons". Podobne emocje wywołuje zamykający " return to god in parts"


Sodom nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu i zawsze grają na wysokim poziomie. Nowy album nic nowego nie wnosi, ale pokazuje że band jest wciąż w znakomitej formie i wciąż ich stać na świetne płyty. " The arsonist" to mocna rzecz, ale odnoszę wrażenie że poprzednie dwa wydawnictwa ocierały się o geniusz. Tutaj tego nie czuje.


Ocena 8.5/10

czwartek, 26 czerwca 2025

GAIABETA - Gate of Gaiabeta (2025)


 Czy ta piękna i klimatyczna okładka zwiastuje coś dobrego? Jak się okazuje " Gate of Gaiabeta" to debiutanckiego wydawnictwo młodej brazylijskiej kapeli o nazwie Gaiabeta, która działa od 2017r. Jak się okazuje ten album to coś więcej niż tylko piękna okładka. To pozycja skierowana do maniaków stylistyki heavy/power metalowej.  Dużo w ich muzyce patentów iron maiden, Dio, Black Sabbath z czasów Tony Martina, ale nie tylko. Starają się tworzyć coś swojego i tym potrafią skraść serce.


Gaiabeta to przede wszystkim moc gitar, riffów i wciągających solówek. Duet Kitaro / Mesquita stawiają na klasyczne patenty i zadziorność. Nie zapominają też o melodyjności i przebojowości. Całość spójna i przemyślana i wcale nie brzmi jak dzieło debiutantów. Mocnym ogniwem zespołu jest bez wątpienia wokalista Marcos Diantoni. Co za ciekawa barwa, co za drapieżność i charyzma. Potrafi budować napięcie i momentami przypomina takiego Dio. To wszystko sprawia, że Gaiabeta to band godny uwagi, który ceni sobie jakość.  Okładka przykuwa uwagę, a i brzmienie jest mocne i współgra z stylem zespołu.


Płyta jest zwarta i treściwa. Mamy 41 minut muzyki, która band upchał w 8 kompozycjach. Już na start killer w postaci " The pharaos return" który imponuje klimatem, mocnym riffem i solówkami w których jest coś z Running Wild. Co za start. Power metal daje o sobie znać w agresywniejszym " get your freedom".  Mocny riff sieje zniszczenie, a klimatyczny refren pokazuje potencjał tej formacji. Cudo!  Na płycie są dwa kawałki trwające ponad 7 minut. Pierwszy z nich to genialny "second flame", który zabiera nas w rejony Dio i Black Sabbath. Marcos błyszczy jako wokalista. Co za emocje i technika. Brawo. Do tego mamy mroczny klimat, prosty i przeszywający motyw przewodni. Jeden z najlepszych utworów na płycie. Echa iron maiden mamy w nastrojowym "hands of revenge". Mroczny klimat i przypominają mi się czasy "the x factor". Ta praca gitar i epicki rozmach przyprawiają o dreszcze.  Band pozytywnie zaskakuje w rycerskim "Innocent land" gdzie jest dużo ciekawych przejść i motywów.  Dalej mamy pełen energii i drapieżności "chains of the ghost" czy balladę " sad story", w której znów dużo wpływów Dio. Na koniec dostajemy energiczny " victory is coming"" i tutaj jest power metal pełną gębą. Trochę szkoda, że to utwór instrumentalny. Jest moc.


Gaiabeta to debiut prostu z Brazylii i miłe zaskoczenie, że to nie kolejny progresywny heavy power metal,a bardziej coś klasycznego. Nie brakuje wpływów Dio czy iron maiden,a całość jest spójna i przemyślana. Zespół ma potencjał i potrafi zagrać muzykę na wysokim poziomie. Trzeba będzie śledzić ich dalsze losy. Na pewno jeszcze o nich usłyszymy w przyszłości.


Ocena : 8/10



wtorek, 24 czerwca 2025

CELESTIAL WIZARD - Regenesis (2025)


 Celestial Wizard to ciekawy przypadek,bowiem to zespół, który łączy stylistykę heavy/power metalu z melodyjnym death metalem. Czerpią garściami z kalmah, children of bodom czy destroy destroy destroy.  Kapela działa od 2018 to i nagrali 3.albuny i jeśli ktoś nie słyszał ich, to ma szansę to zmienić. Zespół bowiem powraca z nowym albumem zatytułowanym " regenesis". Płyta ukaże się 11 lipca za sprawą Scarlet records i jest to pozycja godna uwagi jeśli kocha się takie granie


Siłą tej kapeli tkwi w głosie Amethyst Noir. Jego harsh wokale, agresja i charyzmą sprawiają, że muzyka tej kapeli sporo zyskuje i nadaje jej charakteru. Sporo dobrej roboty robią duet gitarowy, który stawia na melodyjność i agresję. Brawa dla Nicka Daggersa i Willa Perkinsa, którzy dają czadu. Znają się na swojej robocie i dostarczają sporo udanych riffów i solówek. Jest trochę heavy/ power metalu i dużo melodyjnego death metalu. Całość jest spójna i przemyślana. To przedkłada się na jakość. Warto wspomnieć, że Soren Bray został nowym basistą.


Na płycie znajdziemy 46 minuty i 10 utworów. Wszystko jest spójne i dobrze się tego słucha. Nie ma niczego nowego, nie ma eksperymentowania, ani też błysku geniuszu. To wszystko juz gdzieś było i nie raz lepiej podane. Najpierw mamy intro, potem przebojowy " pale horse"  i to jest kawałek, który pokazuje ich styl i jakość. Oj wpada w ucho.  Jest też stonowany i nieco nastrojowy " she is blade". To nie jest na pewno szczyt ich możliwości. Mamy też zadziorny i bardziej heavy metalowy "Shores of eternity" i to tylko solidne granie.  Band najlepiej wypada, kiedy ocierają się o melodyjny death metal  tak jak to ma miejsce w "Into the Abyss". Energiczny i melodyjny kawałek.  Band pokazuje pazur w "ride with fire" i to kolejny mocny punkt na płycie. " Emerald Eyes" troszkę nijaki, a " regenesis" przemyca sporo energii i patentów melodyjnego death metalu.


Celestial wizard robi swoje i nagrywa album w swoim stylu. Poprzednie wydawnictwo było o wiele ciekawsze to fakt, ale nowy krążek to wciąż kawał solidnego grania.  Płyta godna uwagi jak kocha się mieszankę melodyjnego death metalu i power metalu. Band stać na więcej, ale nie jest źle. 


Ocena : 7/10

poniedziałek, 23 czerwca 2025

HERZOGA - Evil Waits for its messiah (2025)


 20 czerwca  się światło dzienne ujrzał debiutancki album polskiej kapeli o nazwie Herzoga.  Zespół powstał w 2022r w Krakowie i specjalizuje się w graniu thrash metalu i to takiego wzorowanego na twórczości Warbringer, Slayer czy testament.  Stawiają na klasyczne patenty i agresję, a to przedkłada się na jakość debiutu "evil Waits for its messiah". Nie jest to płyta roku, ale pozycja godna uwagi, zwłaszcza jak się się kocha klasyczny thrash metal.


Nie ma tutaj nic nowego,a band nie tworzy niczego ponad czasowego i nie tworzy też idealnego wydawnictwa. Jest za to sporo miłości do thrash metalu, pasja, zaangażowanie i szczery przekaz. Poza tym muzycy grać potrafią i pokazuje, że mają talent. Póki co brakuje błysku geniuszu, ale jest kawał poprzednie skrojonego thrash metalu. Motorem napędowym zespołu jest Miłosz Żewczyk. Pełni rolę wokalisty i gitarzysty i w obu rolach się sprawdza. Jako wokalista imponuje charyzma i agresja. Z kolei jego partie gitarowe współtworzone z Patrykiem Janeczko  są solidne i pełne pasji. Nie brakuje wyrazistych riffów czy solidnych solówek. Dobrze się tego słucha i słychać ile pracy w to wszystko włożył zespół.


Pokaż mocy i talentu zespołu mamy już w rozpędzonym " evil messiah". Thrash metal pełną gębą i czuć klimat lat 90. Basista Kuba M daje popis umiejętności w klimatycznym " the cry of silenced " czerpie garściami z twórczości Megadeth. Utwór niezwykle melodyjny. Mocny riff, duża dawka agresji i pomysłowy motyw przewodni to atuty chwytliwego " Rip them Apart". Nutka heavy metalowego pazura mamy w stonowanym " Frozen wraith". Dalej znajdziemy killer w postaci " aspyxiated" i tutaj band pokazuje na co go stać. Mocna rzecz. W podobnym tonie mamy agresywny " social parasite" czy rozpędzony " fatal insomnia".


Herzoga nie odkrywa Ameryki i nie tworzy niczego nowego. Nie tworzą niczego nowego, może nie ma błysku geniuszu, to jednak ciężka praca, krew, pot i łzy zaowocowały solidnym albumem. Kawał porządnie skrojonego thrash metal. Bardzo udany debiut polskiej formacji i oby więcej takich debiutów w naszym kraju.


Ocena 7/10

piątek, 20 czerwca 2025

LEVERAGE -Gravity (2025)


 Ostatni naprawdę godny uwagi album fińskiej formacji Leverage miał miejsce 2009 r i był to genialny " Circus colossus". Płyta klimatyczna, przebojowa i pełna świeżości w kategorii melodyjnego heavy metalu z nutką power metalu. Potem band osiadł na laurach i zaczął kombinować ze stylem i owe kombinowanie nie wyszło na dobre. Obecnie band powraca z nowym albumem i nowym składem. "Gravity" swoją premierę miał dzisiaj tj 20 czerwca i to za sprawą Frontiers Records. To ich najlepszy album od czasów "Circus colossus".


Przede wszystkim wróciła owa świeżość, dbałość o detale i pomysłowe melodie. Band znów potrafi zaskoczyć ciekawymi aranżacjami, klimatem i przebojowością. Oj cieszy taki obrót sprawy. Elias Ojutkangas to nowy perkusista, a Lotta-Maria Heiskanen odpowiada za skrzypce. Lotta ożywia nieco stylistykę Leverage. Największą niespodzianką jest wokalista Pekka Heino, który imponuje technika, charyzmą i barwa głosu. Sieje zniszczenie w wysokich rejestrach i buduje klimat. Nie ma już Kimmo Blom. Zmarł w roku 2022 z powodu raka. Pekka to godny następca, który oddaje hołd dla swojego poprzednika i wymiata jak Kimmo w swoim najlepszym okresie. Będzie go brakować, bo był znakiem rozpoznawczym zespołu. To byl utalentowany wokalista. Zmiany musiały nastąpić, aby zespół mógł dalej działać. Zmiana udała się i Pekka oddaje hołd dla swojego poprzednika i wnosi dawna moc i świeżość. 


Materiał krótki, bo trwa tylko 45 minut. Znajdziemy tutaj w sumie 8 utworów i każdy to inna przygoda. Płytę otwiera zadziorny i klimatyczny "shooting Star". Zaczyna się tajemniczo, ale potem utwór nabiera mocy i energii. Solówki i refren też robią wrażenie.  Nieco progresywnego metalu można uświadczyć w nastrojowym "Tales of the Night". Momentami brzmi to jak Black Sabbath ery Tony Martina. Solówki znów pierwsza klasa. Okładka jest mroczną i ten mrok znajduje się też w przebojowym " hellbound train". Rasowy hicior, który na długo zostaje w pamięci. Leverage błyszczy i pokazuje że wciąż w nich jest ogromny potencjał.  Dalej jest zadziorny i dynamiczny "moon of madness" i znów band błyszczy. Jest melodyjnie, przebojowo i pomysłowo. Bije z tego niezwykła świeżość. Leverage wrócił w wielkim stylu.  Podniosłość i wciągający refren to atuty przebojowego "Eliza". Siła tutaj tkwi w prostocie.  Klimaty Black Sabbath wracają w pomysłowym i epickim " all seeing eye". Co za killer. Jest mocny riff, stonowane tempo i mroczny klimat..kocha tego typu utwory. Jeden z najlepszych utworów na płycie. Perełka. Na tym albumie znów swój geniusz pokazuje gitarzysta  Tuomas Heikkinen. Stawia na pomysłowość, melodyjność i finezję. Znakomicie słychać jego talent w energicznym "King ghidorah" gdzie można doszukać się wpływów Ritchiego blackmore.  Kolejny killer na płycie. Ciarki przechodzą przy klimatycznym i nieco progresywnym "gravity". 9.minut pięknych dźwięków, emocji i pomysłowych motywów. 


45 minut szybko zleciało przy dźwiękach "Gravity". 8 dopracowanych i dojrzałych utworów.  Każdy coś wnosi do płyty, każdy to osobna przygoda. Piękne dzięki i znów wrócił wysokiej klasy Leverage, który stać na wiele. Najlepszy album od czasu wydawnictwa z 2009r. Zmiany personalne i podejście do tematu zrobiły swoje. Wielkie brawa!

Ocena 9/10

ALESTORM - The thunderfist chronicles (2025)


 Czy nam się to podoba czy nie, to brytyjski Alestorm wpisał się już na stałe do power metalowej sceny. Pokazał, że można grać radośnie, tworzyć klimat rodem z " piraci z Karaibów" i przy tym dostarczać pozytywnej energii. Pokazali też, że można pomysłowo połączyć folk metal i power metal. Mają raz świetne albumy, a raz nieco słabsze. Wydany w 2022r "seventh rum of a seventh rum" okazał się najlepszym albumem od czasów debiutu, a może i najlepszym w całej historii zespołu. Oczekiwania co do następcy były spore, ale " the thunderfist chronicles" nie ma takiej siły. 


Płyta ukazała się 20 czerwca nakładem napalm records. Nie ma zmian stylistycznych, ani też zmian personalnych. Nie od dziś lider grupy  Christopher Bowes próbuje wplątać elementy bardziej brutalnych odmian metalu. Mamy momenty gdzie są echa melodyjnego death metalu i coś rodem z children of bodom. Dobrze to współgra z stylistyka zespołu. Dalej jest radość, pozytywna energią i przeboje, ale nie ma takiej swobody, pomysłowości i błysku geniuszu jak na poprzednim albumie. Nie ma tutaj takiej siły przebicia. 


Uwagę przyciąga 17 minutowy "Mega-Supreme Treasure of the Eternal Thunderfist" i taki kolos z muzyką piracka to bardzo dobry pomysł. Kawałek rozbudowany, ale i ciekawy. Nie nudzi i przypomina kolosy running Wild. Mocna rzecz i do tego gościnny udział Russell Allena. To punkt kulminacyjny płyty i jego główną atrakcja. Płytę otwiera hicior "Hyperion Omniriff" i to taki typowy Alestorm do jakiego przywykliśmy. Pazur, agresję i pomysłowość band pokazuje w "killer to death by piracy". Więcej takiego grania i byłby kolejny genialny album Alestorm. "Banana" też przemyca brutalne elementy. Bardzo intrygująca kompozycja, która za sprawą prostego refrenu szybko zapada w pamięci. Coś z gloryhammer można wyłapać w " Frozen piss2". To dobry kawałek o power metalowym ładunku. Jest jeszce nieco bardziej stonowany i chwytliwy " the storm" i ta spokojniejsza formuła sprawdza się tutaj."Goblins Ahoy! (Nekrogoblikon cover)" to słabszy moment na płycie i ten cover niczym specjalnym się nie wyróżnia. Tylko tyle że wpisuje się w konwencję zespołu.


Alestorm powrócił z nowym albumem, ale to już bardziej dla statystyk i dla zagorzałych fanów. Płyta nie robi takiego efektu wow jak poprzednia i nie ma takiej siły i pomysłowości. Po prostu kolejny album alestorm. 


Ocena 7.5/10

REFLECTION - The Battles i have won (2025)


 Minęło trochę czasu od ostatniej płyty greckiego Reflection. "Bleed babylon bleed"  mial premierę 8 lat temu. W międzyczasie pojawił się wokalista Kostas Tokas i z nim nagrano 5 album studyjny. "The Battles i have won"  ukazał się dzisiaj tj. 20 czerwca nakładem pitch Black records. 


W ich muzyce słychać inspiracje Manowar, Innerwish czy Valor. Mają swój styl i stawiają na klasyczny epicki heavy metal. Dużo w tym pasji, pomysłowości, drapieżności i rycerskiego klimatu. Znakomicie sprawdza się Kostas w roli wokalisty. Wnosi podniosłość, epickość i charakter. Potrafi budować napięcie i klimat. Znakomity głos, który sprawdza się w takim graniu.  Imponuje też talent gitarzysty Pavlantisa. Stawia na pomysłowe motywy, na klasyczne rozwiązania. Kawał świetnej roboty, która przedkłada się na jakość płyty. Piękna okładka i soczyste brzmienie też robią robotę.


Płytę wypełnia 9 kawałków dających 43 minuty muzyki i jest czym się zachwycać. Już na pierwszy rzut idzie killer w postaci " only swords will survive".  Mocny riff, szybkie tempo i ocieranie się o power metal sprawiają że otwieracz wyrywa z kapci. Mocna rzecz. Tytułowy " the Battles i Have won" to epicki, true heavy metalowy kawałek. Czuć inspiracje Manowar i to jest piękne. Nic dziwnego,że utwór promował płytę. Dalej znajdziemy zadziorny i przesiąknięty latami 80 latami "lord of the wind". Jest jeszce epicki i stonowany "Sirens song" i tutaj band stawia na mroczniejszy klimat. Jednym z moich ulubionych kawałków na płycie jest rozpędzony i przebojowy " once again",  który też ociera się o power metal.  Piękny i nastrojowy true Heavy Metal wybrzmiewa w " celestial war", potem wkracza marszowy i przebojowy " march of the Argonauts". Znów można poczuć błysk geniuszu i ten refren rozwala system.  Całość wieńczy epicki i klimatyczny " city walls od Malta - the great siege". Zakończenie w wielkim stylu.


Nowy wokalista wniósł świeżość do zespołu i band teraz dopiero błyszczy. Płyta naładowana hitami, mocnymi riffami i całość jest też bardo poukładana. Od razu czuć potęgę zespołu i potęgę greckiej sceny metalowej. To trzeba znać!


Ocena 9/10

środa, 18 czerwca 2025

HELMS DEEP - Chasing the dragon (2025)


 Atracker, Omen czy Liege Lord to kapele, które są przedstawicielami US power metalu. Do tego grona można śmiało dopisać zespół o nazwie Helms Deep. Ta formacja została założona w 2017r z inicjatywy gitarzysty i wokalisty Alexa Sciortino.  W swojej muzyce nie bał się też czerpać z twórczości judas priest, iron maiden czy riot. Mają za sobą debiutancki album, ale najnowszy "chasing the dragon" dopiero pokazuje w pełni potencjał zespołu. Premiera płyty  przewidziana na 20 czerwca.


Warto wspomnieć, że band przeszedł drobne zmiany personalne. W tym roku do zespołu dołączył perkusista Hal Aponte z Coldsteel i gitarzysta Ray DeTone, który grywał u boku Paul Di Anno. Duet Sciortino/DeTone dostarcza niezła dawkę ostrych i dynamicznych riffów. Pełno wciągających i złożonych solówek. Jest szybko, z pazurem i z dbałością o detale. Wszystko jest zagrane z pomysłem. Bije z tego świeżość i dojrzałość. Band stawia na klasyczne brzmienie, na klimat lat 80 czy 90. Brzmienie i okładka również w podobnym klimacie są zrobione. Wszystko ze sobą idealnie współgra. Co imponuje to niesamowity głos Alexa. Co charyzma, technika i drapieżność. Kocham takie wokale. Jest moc.


Materiał zróżnicowany i wyrównany. Ciężko wytknąć jakieś błędy. 11 utworów i prawie godzina muzyki. Każdy znajdzie coś dla siebie. Mamy klimatyczne intro "Wing Chun" potem klasycznie brzmiący "Black sefirot" i od razu słychać, że band gra na wysokim poziomie. Co za jakość i pomysłowość. Oj robi to wrażenie. Mroczny klimat rozpoczyna "chasing the dragon" i utwór szybko nabiera dynamiki i agresywności. Rasowy killer i piękny hołd dla heavy/power metalu lat 80.  Błysk geniuszu mamy w melodyjnym "craze of the vampire" który ma nieco zapędy neoklasyczne. Coś z Judas Priest słychać w prostym i zadziornym "Cursed". Alex znów popisuje się pod względem wokalnym. Kolejny mocny riff dostajemy w rozpędzonym "flight of the harpy".  Co za energia i świeżość. Brawo panowie!  Pomysłowy riff otwiera "Frozen solid" i znowu świetny hołd dla lat 80. Można doszukać się wpływów iron maiden.  Dalej mamy killer w postaci "Necessary Evil" i mamy tutaj wszystko co napędza ten zespół i co stanowi o ich sile. Patenty nwobhm można wyłapać w nastrojowym "Red planet". Band znakomicie bawi się konwencją i odświeża sprawdzone patenty.  Więcej agresji i drapieżności uświadczymy w "seventh Circle", który przemyca trochę thrash metalowego charakteru. Całość wieńczy rozbudowany "Shivas Wrath".


"Chasing the dragon" to dojrzały i dopracowany album.  To nie tylko miła dla oka okładka i hołd dla lat 80. Ten band ma pomysł na siebie i ma w składzie uzdolnionych ludzi. Stać ich na wiele i ten album to potwierdza. Prawdziwa uczta dla fanów  heavy/power metalu.


Ocena 9/10

wtorek, 17 czerwca 2025

BEAST LIGHT - Dios Tempestad (2025)


 Po 10 latach przerwy meksykański Beast light powraca z nowym materiałem. "Dios Tempestad" to drugi album tej kapeli, który działa  od 2018r. W swojej muzyce czerpie garściami z nwobhm, hard rocka i heavy metalu lat 80. Daleko im do najlepszych, ale grają solidnie i prosto z serca. Taki właśnie jest nowy album "dios Tempestad", który okazał się 15 maja.


Niczym specjalnym nie wyróżnia się okładka. Nie ma jakiegoś ciekawego motywu, który by na dłużej przykuł uwagę.  Samo brzmienie nieco garażowe . Podobnie partie gitarowe Gerardo trochę brzmią kiczowato i sztucznie. Znacznie lepiej radzą sobie gitarzyści Janick i Fausto. Stawiają na proste i sprawdzone patenty. Jest wtórnie, jest oklepana formuła, ale to raczej tutaj jest zaletą.  Wokalista Cazador nie jest mocnym ogniwem zespołu i musi popracować nad swoim wokalem i techniką. Stara się, ale momentami brzmi to komicznie. 


Nie wszystkie kompozycje porywają. Otwieracz  "dios Tempestad" zachwyca energią i melodyjnością. Taki oldscholowy heavy metal lat 80.  Lekki i przyjemny jest "light rider", który przemyca patenty nwobhm i hard rockowe.  Coś z iron maiden można wyłapać w instrumentalnym "shanghai". Ta prosta formuła jest całkiem urocza.  Elementy thrash metalu mamy w ostrzejszym "Heroes" i można wyłapać braki techniczne i brak siły przebicia zespołu. Najlepiej wypada energiczny i przebojowy " metal Warriors 25". Całość wieńczy toporny i zadziorny "crazy nights". Do ideału sporo brakuje.  


Prosty heavy metal mocno wzorowany na latach 80 tak można określić to co prezentuje Beast light na drugim wydawnictwu. Jest kilka ciekawych motywów, ale całościowo jest to niedopracowane i bez świeżości i pomysłowości. Rzemiosło i nic ponadto. Może w przyszłości się to zmieni?


Ocena 5/10

DEATH REAPERS -Thirst of chaos (2025)


 Death reapers to taki polski odpowiednik arch enemy, czy children of bodom. Słychać że mocno wzorowali się na powyższych kapelach i przypominają nieco polski made of hate. Grają melodyjna odmianę death/thrash metalu i są w tym naprawdę bardzo dobrzy.  Na scenie są od 2019r i właśnie 13 czerwca wydali debiutancki album " thirst of chaos".


Okładka Mroczna, krwista i w pełni pasuje do stylu grupy.  Stylistycznie nie ma może rewolucji, ale band z pomysłem gra właśnie melodyjna odmianę death metalu. Całość naładowana jest chwytliwymi melodiami i ostrymi riffami.  Słucha się tego z niezwykłą przyjemnością. Band potrafi zaciekawić słuchacza przez cały czas i czasami w tym wszystkim partie gitarowe ocierają się o twórczość running Wild. Dobrze to słychać w "wear your leather proud". Znakomita współpraca gitarzystów. Hubert Potomski i Kamil Winter dają czadu i dbają o to żeby było agresywnie, melodyjnie i dynamicznie. Pełno tu ciekawych riffów i wciągających melodii. Jest czym się zachwycać. Całość znakomicie spina wokal Konrada Kropidlowskiego, który dba o to żeby całość była przebojowa i zadziorna. Jego głos znakomicie współgra. Ma odpowiednią technikę i charyzmę. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.


Płyta zawiera 10 kompozycji, z czego ostatni to bonusowy "Sightless". Od razu na dzień dobry jest killer w postaci " thirst of chaos". Panowie mają talent i to słychać od pierwszych sekund. Pomysłową melodią, mocny riff i dużą dawką przebojowości. Normalnie jakbym słuchał fińskiej kapeli,a nie polskiej. Dalej mamy energiczny "concrete horizon". Znów dostajemy łatwo wpadająca w ucho melodię. Kolejny hit na płycie. Praca gitar w " no absolution" też momentami przypomina dokonania running Wild.  Mamy też klimatyczny " the hermit"  czy melodyjny "dark fortune". Dobrze wypada też prosty i chwytliwy "break the window" i słychać w tym nawet więcej heavy metalowej maniery. Dalej mamy równie przebojowy i dynamiczny"kiss of the sky". Band gra dalej swoje i niczym tu nie zaskakują.


Debiut Death Reapers jest przemyślany, dojrzały i brzmi naprawdę niczym dzieło fińskiej ekipy. Jest pazur, przebojowość, szybkość i agresja..każdy utwór jest wart uwagi i słychać spory potencjał tej kapeli. Na pewno trzeba obserwować ich poczynania. Gorąco polecam.


Ocena : 8.5/10


poniedziałek, 16 czerwca 2025

PROFESSOR EMERITUS - A land long gone (2025)


 Kto kocha twórczość Sorcerer, Argus, Candlemass i Manilla road ten powinien posłuchać nowego wydawnictwa amerykańskiego bandu o nazwie Profressor Emeritus. 13 czerwca ukazał się  "A land long gone " za pośrednictwem No remorse records. Płyta robi wrażenie i zasługuje na uwagę.


Piękna i klimatyczna okładka to nie jedyny plus tego wydawnictwa. Znajdziemy tutaj też soczyste i nieco mroczne brzmienie. Co do zespołu to działają od 2010r  i obrali sobie za cel granie epickiego heavy/doom metalu. Od 2024r mają w składzie nowego wokalistę tj Estabana Juliana Pena.  Jego głos znakomicie współgra z zawartością i nadaje całości mocy i klimatu.  Siła tego zespołu tkwi w partiach gitarowych autorstwa duetu Smith/antram. Panowie stawiają na mroczny klimat, zadziorne partie i melodyjność. To wszystko ma zapadać w pamięci i porywać swoimi aranżacjami. Band grać potrafi i robi to naprawdę bardzo dobrze. Od pierwszych sekund słychać, że zadbali o jakość tego materiału.



 Materiał trwa 53 minuty i znajdziemy tutaj 8 przemyślanych kompozycji. Zaczynamy od rozbudowanego " a corpse dream", który pokazuje bardziej heavy metalowe oblicze zespołu. Ciekawe przejścia gitarowe i sporo ciekawych motywów tutaj udało się przemycić.  Jest też 7 minutowy " zosimos", gdzie można poczuć epicki rozmach i pewne elementy iron maiden. Emocjonalny utwór, który szybko zapada w pamięć.  Kolejna dawka klasycznego heavy metalu dostajemy w zadziornym"passage". Klimatyczny i przesiąknięty doom metalu "pragmatic occlusion" imponuje pomysłowością, talentem muzyków i tym jak to wszystko ze sobą świetnie współgra. Marszowy i tak klasycznie brzmiący "Defeater" też potrafi pozytywnie zaskoczyć. Spory potencjał jest w tej kapeli i to słychać od pierwszych sekund. Bije z tego świeżość i pomysłowość. Jest jeszce spokojny i bardziej balladowy " Hubris". Spokojne i akustyczne partie gitarowe dodają uroku. Band pokazuje pazur i agresję w mocnym "Conundrum". Całość wieńczy rozbudowany i urozmaicony " kalopsia caves". Mroczny kawałek, który nieco przypomina heaven and hell. To pokazuje siłę Professor Emeritus.


Professor Emeritus pokazuje, że to zespół który ma pomysł na siebie i wie jak grać wysokiej klasy heavy/doom metal. Nie brakuje tutaj ciekawych motywów, chwytliwych melodii.  Płyta pełna mroku, heavy metalowego pazura. Troszkę brakuje killerów czy hitów do pełnej satysfakcji.Jak się kocha sorcerer czy candlemass to trzeba tego posłuchać.


Ocena : 8.5/10


piątek, 13 czerwca 2025

FAIRYLAND - The story remains (2025)


 Francuski Fairyland to znana marka wśród fanów symfonicznego power metalu. Kapela działa od 2003r i dorobiła się 5 albumów studyjnych. Tworzą podniosły, melodyjny i pełen smaczków symfoniczny power metal. To muzyka skierowana do fanów takich kapel jak Ancient Bards, Twilight force czy rhapsody of fire.  W odmienionym składzie Fairyland nagrał najnowsze dzieło zatytułowane "the story remains", który ukazał się 13 czerwca za sprawą Frontiers Records.


Co jak co, ale okładki fairyland zawsze są miłe dla oka i odzwierciedlają klimat fantasy. Brzmienie czyste i podkreśla ile pięknych dźwięków tutaj mamy. Od 2023r wokalistą jest Archie Caine, który do tego zadania pasuje idealnie. Potrafi budować napięcie, klimat i nadać całości epickiego rozmachu. Mocny filar Fairyland. Jest też nowy gitarzysta Brieuc De groof, który dołączył w 2024. Razem z Sylvainem Cohenem tworzy zgrany duet i stawiają na klasyczne i sprawdzone patenty.  W tym samym roku band zasilił klawiszowiec Gideon ricardo. To za jego sprawą jest tak podniosłe i epicko. Każdy z muzyków odgrywa ważną rolę w muzyce fairyland. 


Pełno tutaj muzyki, bo całość trwa trochę ponad godzinę. Sporo czasu i wg mnie można by to trochę skrócić. Band na szczęście potrafi zainteresować słuchacza przez ten czas. Zaczynamy od klimatycznego intra w postaci "downfall". Klasyczne patenty, epicki rozmach to atuty "to the stars and beyond". Motyw przewodni jest nastrojowy i potrafi porwać. Więcej energii i drapieżności na pewno ma w sobie "Karma". Takie wydanie fairyland to ja uwielbiam. Dalej warty uwagi jest "hopeless still", gdzie band stawia na bardziej progresywny feeling.  Tytułowy  " the story remains" trochę za spokojny i niczym nie zaskakuje. Jest podniosły "Samara", który też ma działać na zmysły za sprawą melodii i klimatu. Brakuje trochę power metalowego kopa."Unity" ma nastroju wstęp, potem znów dominuje stonowane tempo i bardziej wyszukane motywy.  Na wyróżnienie zasługuje epicki i pełen rozmachu "the chosen ones". Motyw przewodni robi tu robotę. Znalazło się miejsce na kolos trwający 10 minut i w tej roli "unbrakable". Czuć że to power metal i że band chce nas porwać ciekawymi melodiami i zagrywkami gitarowymi.  Mógłby być koniec płyty, ale jest jeszcze trochę zbyt długi "PostScript" , gdzie trochę jest przerost formy nad treścią.  Dopiero mocniejszy riff można uświadczyć w melodyjnym " suffering Ages". Jest Elica C Martin i przypomina się stare dobre dark Moor. Powinno być więcej killerów tego typu. 


Fairyland nie zawiodł i nagrał bardzo klimatyczny album. To właśnie klimat fantasy odgrywa kluczową rolę. Tak samo bogate aranżacje, podniosłość i epickości. Dużo pięknych dźwięków i motywów, tylko trochę tej dynamiki i koła mi tu brakuje. Na pewno jest to jedna z najciekawszych płyt roku 2025 z taką muzyką.


Ocena:8.5/10


INSANIA -The great apocalypse (2025)


 W roku 2021 szwedzki Insania powrócił w wielkim stylu po 14 latach niebytu. Piąty album studyjny okazał się jednym z najlepszych albumów tej grupy i jak zwykle przemycał sporo patentów klasycznego Helloween. To była prawdziwa uczta dla fanów power metalu. Na następcę "V(preaparatus supervivet)"przyszło nam czekać 4 lata i o to jest "the great apocalypse". Wielki poziom poprzednika udało się utrzymać i śmiało można rzec że Insania przeżywa drugą młodość.


Płyta ukazała się 13 czerwca nakładem Frontiers Records. W zespole lekkie zmiany. Nie ma Petera Ostrosa na gitarze,na basie Tomasz Stolta,  również odszedł Dimitri Keiski. Nowym basista został Erik Arko. Więcej na swoje barki wziął Ola Helen, który odpowiada za partie wokalne i współtworzy partie gitarowe z Niklasem Dahlinem. Wokal Ola to jeden z najważniejszych filarów zespołu Insania. To piękny, power metalowy głos na miarę Kiske. Sieje zniszczenie i przypomina co to znaczy klasyczny power metal rodem z lat 90. Majstersztyk. Partie gitarowe tworzone przez due Ola/Niklas są kontynuacją tego co mieliśmy na poprzednim albumie. Jest energia, szybkość i duża dawka melodyjności. Power metal pełną gębą.  Panowie znów zadbali o klimatyczna okładkę i mocne, soczyste brzmienie. Od razu widać, że mamy do czynienia z płytą z górnej półki.


Materiał to 9 kompozycji i daje nam to ponad godzinny muzyki.  Płytę otwiera dobrze znany " The Trinity ". Rasowy power metalowy killer w stylu starego dobrego Helloween. Nieco bardziej marszowy i podniosły jest "indestructible".  Utwór pomysłowy i pokazuje w jak świetnej formie jest Insania. Stare płyty Insania przypomina przebojowy "no ones hero" . Klasyczny power metal w odświeżonej formule, a wszystko brzmi świeżo i mocarnie. Partie gitarowe przyprawiają o dreszcze i takie emocje powinien wzbudzać Helloween. 8 minut szybko zlatuje z insania.  Piękny intro, solówka godna Kaia Hansena i mamy killer w postaci "afterlife". Z jednej strony klasycznie, a z drugiej świeżo i tak bardziej współcześnie.   Piękne zwolnienia pojawiają się w nastrojowym "revolution". Kawałek imponuje pod względem energii i melodyjności.  Trochę progresywnego metalu i symfonicznych ozdobników uświadczymy w "the propheisier" który jest nieco słabszym ogniwem na płycie. Mamy jeszcze przebojowy "fire from above" i oldscholowy "underneath the eye", który jest hołdem dla stratovarious  i Helloween z czasów Keeperow. Całość wieńczy kolos "the great apocalypse" i przez te 14 minut dzieje się dużo.  Rozbudowany i pełen niespodzianek epicki kolos. Zakończenie w wielkim stylu.

Wszyscy czekamy na nowy Helloween, ale tak naprawdę wystarczy odpalić nowy Insania, bo odnoszę wrażenie że tutaj mamy więcej Helloween niż obecnie serwuje nam Helloween. Insania silna jak nigdy wcześniej i pokazuje że klasyczny power metal w klimatach Helloween ma się bardzo dobrze. Poziom poprzedniego albumu udało się zachować. 


Ocena : 9.5/10

poniedziałek, 9 czerwca 2025

FROSTFALL - Inverno (2025)


 Brawa dla włoskiego Frostfall za piękną, klimatyczną i mroczną okładkę do swojego debiutanckiego albumu zatytułowanego "Inverno". To właśnie okładka zachęciła mnie by sięgnąć po ten krążek. Teraz już wiem, że band stawia na świeżość i pomysłowość. Postanowili zagrać bardziej współczesny melodyjny death metal z mieszanką  gotyckiego metalu. Mają pomysł na siebie i to już powinna być zachętą dla Was by sięgnąć po "Inverno". Premiera była 22 maja.


Kapela jest na scenie od 2023r i tworzy ją 4 muzyków.  Perkusista Daniele Brighenti, basista Daniele Piccoli, gitarzysta Maurizio Fracchetti oraz wokalista Manuel Sicchirollo. Wokalista to mocny atut tej kapeli. Ma charyzmę, ciekawa barwę i swoim głosem urozmaica materiał. Dobrze spisuje się też gitarzysta Manuel, który stara się nas zaskoczyć i grać mrocznie i drapieżnie. Wszystko brzmi współcześnie i świeżo. 


Na pierwszy rzut mamy klimatyczne intro,a potem zadziorny "bloodlands". Dostajemy tutaj bardziej mroczny i zadziorny heavy metal niż melodyjny death metal. Stonowany i ciężki "Blackbird days" przemyca więcej patentów melodyjnego death metalu i gotyckiego metalu. Dalej mamy stonowany i zadziorny "the bloodlander", klimatyczny "frosbite" czy melodyjny " blackest mirror". Całość wieńczy drapieżny i mroczny "krampus atonememt".


Frostfall nagrał solidny album, który przemyca elementy melodyjnego death metalu i gotyckiego metalu. Trochę brakuje dopracowania, przebojów czy killerów, które by na dłużej zostały w pamięci. Dobrze się tego słucha, ale niedosyt pozostaje. Szkoda.


Ocena 6.5/10

AFTER COLISSIONS -Dominate (2025)


 Znów okładka zachęciła mnie do zapoznania się z zawartością. Okładka debiutanckiego albumu kolumbijskiej formacji After collisions działa na zmysły i przykuwa uwagę. Dużo detali ciekawa paleta kolorów. Ma to coś, że chce się sięgnąć po "Dominate". Projekt muzyczny powstał w 2015r i teraz po 10 latach udało się wystartować z pierwszym albumem. Krążek miał premierę 3 kwietnia.


Tak,After collisions to kolejny przykład, że w pojedynkę też można wiele zdziałać. Ten projekt muzyczny powstał z inicjatywy Dave arango, który odpowiada za wszystko. Jako wokalista sprawdza się idealnie. Potrafi śpiewać agresywnie, ale i lekko i nastrojowo. Ma technikę i ciekawa barwę, dlatego jest dużą radość z słuchania jego głosu. Od strony instrumentalnej też sporo dobrego się dzieje. Jest melodyjnie, bywa trochę progresywnie, trochę podniosłe. Jest nacisk na urozmaicenie i element zaskoczenia. Udało się dopracować brzmienie i całość prezentuje się okazałe. To co znajdziemy na płycie to melodyjny death metal, ale z wpływami progresywnego metalu czy rocka.


Rockowy i nieco komercyjny jest "fallen" i może mało agresji w tym, to aranżacje potrafią przykuć uwagę.  Więcej energii i mocy mamy w "the monster" i jest więcej melodyjnego death metalu. Bardzo chwytliwy i pomysłowy kawałek. Dave przyspiesza w "failure" i jest to już znacznie szybsze granie. W takim wydaniu brzmi to bardzo atrakcyjnie.  Bardzo chwytliwy motyw przewodni jest w "raging Waters" i nawet nutka progresywnego rocka w niczym nie przeszkadza. Bardziej nowocześniej jest w "fragile" który jest za bardzo nowoczesny i za dużo tutaj eksperymentowania jak dla mnie.  Dalej mamy przebojowy "shattered mirror" i znów After colissions błyszczy. Więcej heavy metal stylizacji mamy w dynamicznym "purify". Całość zamyka tytułowy "Dominate" gdzie postawiono na klimat i podniosłość. Brzmi to pomysłowo i świeżo.


"Dominate" to ciekawy debiut, gdzie liczy się świeżość, pomysłowe melodie i styl, który opiera się na melodyjnym death metalu. Do ideału trochę brakuje, ale płyta jest wartościową i zasługuje na zapoznanie. Polecam!


Ocena 7.5/10

BLADEWOLF - Enter the nightmare (2025)


 "Enter the nightmare" to debiutancki album kanadyjskiej kapeli o nazwie Bladewolf. Band  tworzą muzycy z Phantom divine i tym razem postanowili grać heavy metal, w którym można doszukać się patentów power metalowych i nie raz thrash metalowych. Dużo w tym judas priest, iced earth, Metaliki czy Beyond fear. "Enter the nightmare" ukazał się 6 czerwca.


Bladewolf to przede wszystkim Shane Richardson, który odpowiada za partie wokalne. Dzięki temu wprowadza mrok i agresję do całości.  Richardson dobrze współgra z drugim gitarzysta Fabretti. Stawiają na sprawdzone patenty i takie bardziej klasycznie. Nie wszystko może jest idealne i zdarzają się słabsze momenty, ale całość jest jest solidna i można czerpać radość z odsłuchu.

Znakomicie prezentuje się tytułowy "Enter the nightmare". Utwór pełen agresji i energii. Mamy tutaj coś z Beyond fear, iced earth i te patenty thrash metalowe dodają tylko drapieżności utworowi.  Dalej jest stonowany i mroczny "Crimson river", gdzie słychać wpływy Metaliki. Prosty i przebojowy jest "eye of the storm ", z kolei "wasted" za spokojny i jakiś taki nijaki. Kolejny agresywny utwór na płycie to "imprisoned". Mocny, wyrazisty riff i czuć z nowy wpływy iced earth czy Metaliki.  Warto wyróżnić rozpędzony "As the devil cries", który pokazuje że band potrafi grać i ma coś do zaoferowania. Na plus jeszce zaliczę rozpędzony i pełen energii "trapped under ice" i właśnie w takiej stylizacji band wypada najlepiej. Jest szybkość i agresja. Brawo.


Materiał trochę za długi, trochę nie równy, ale jest sporo dobrej muzyki. Dostajemy solidny i pełen mroku i drapieżności heavy metal. Band potrafi grać i słychać nie raz przebłyski na coś więcej. Band zasługuje na kredyt zaufania.


Ocena 6/10

niedziela, 8 czerwca 2025

THOMAS CARLSEN TRANSMISSION - Clockwork sky (2025)


 Uzdolniony multiinstrumentalista Thomas Carlsen powraca po 2 latach z swoim projektem muzycznym o nazwie Transmission. "Clockwork sky" ukazał się 6 czerwca i to kolejny album godny uwagi. Zwłaszcza jak kocha się muzykę z pogranicza melodyjnego heavy metalu, progresywnego metalu czy hard rocka. Jeśli cenimy sobie pomysłowe melodie i muzykę, która momentami przypomina queensryche czy Crimson glory to tym bardziej warto sięgnąć po "clockwork sky".


Thomas Carlsen to uzdolniony muzyk i po raz drugi pokazuje, że ma w sobie to coś. Jego partie gitarowe wzorowane są na latach 80 i takich starych dobrych płytach rockowych. Jest tutaj coś z melodyjnego heavy metalu, coś z progresywnego rocka i to całkiem udana mieszanka. Do współpracy zaproszono 4 wokalistów, którzy tylko upiększają materiał, który znalazł się na płycie.  Jest Mike Lee, Sebastian Palma, czy Menard.


Piękna, klimatyczne okładka robi robotę i zachęca by sięgnąć po nowy album Thomasa. Od strony technicznej też na plus brzmienie, który uwypukla rockowe zapędy Thomasa. Materiał krotko po trwa coś około 35 minut. Wokalista Power paladin daje ciekawy występ w otwierającym "Hourglass". Utwór energiczny i świetne balansuje między hard rockiem,a klasycznym heavy metalem. Niby nic odkrywczego tu nie mamy, a jest frajda podczas słuchania. Ciarki przechodzą przy melodyjnym "thunderbird" i gdzieś tam wpływy iron maiden czy Helloween można wyłapać. Mocny riff, przebojowy charakter i killer gotowy. To potwierdza tylko talent Thomasa. Nic dziwnego, że ten kawałek został wybrany na singla. Elementy rockowe i progresywne dają o sobie znać w "one with the storm". Echa nwobhm można uświadczyć w lekkim "the Crimson cross".  Za spokojnie jest w tytułowym utworze, gdzie mamy instrumentalny popis Thomasa. Zbyt rockowo jak dla mnie.  Serce szybciej zabiło przy melodyjnym "chronos rising", który też czerpie wzorce z iron maiden. Jest jeszce nastrojowy i stonowany "midnight Queen".


Thomas Carlsen wydał drugi album pod szyldem Transmission i trzeba przyznać, że to całkiem solidne wydawnictwo, które ma do zaoferowania ciekawe melodie, klienta i kilka przebojów. Może troszkę brakuje świeżości czy błyski geniuszu, ale potencjał jest. Płyta na pewno godna posłuchania. 


Ocena 7/10



sobota, 7 czerwca 2025

INGLORIOUS - V (2025)

l

 

Nie ma to jak brytyjski hard rock w klimatach Deep purple, voodoo Circle  czy uriah heep. Taka muzyka zawsze jest w cenie, zwłaszcza kiedy idzie za tym jakość. Inglorious działa od 2014 i  ma na koncie 5 albumów studyjnych i najnowszy zatytułowany "v" ukazał się 6 czerwca nakładem Frontiers Records. To w dalszym ten stary dobry Inglorious, który znam i cenię.

Nic się nie zmieniło i wciąż liderem grupy jest utalentowany Nathan James. Ma charyzmę, odpowiednie wyszkolenie i pasuje idealnie do takiego klasycznego hard rocka. Reszta jest klimatyczna i klasyczna. Band na siłę nie próbuje tworzyć klimat lat 80 i wolą brzmieć bardziej autentycznie i bardziej współcześnie. Dobrze spisuje się Richard Shaw, który stawia na urozmaicenie i klasyczne patenty. Niby nic nowego nie ma tu, a jest radość z odsłuchu, zwłaszcza że mało takiego hard rocka w takiej stylizacji.



Piękny bas Collins Parkinsona robi nastrój w otwierającym "Testify". Brzmi to klasycznie i elementy deep purple są tutaj miłym dodatkiem. Mocny i zadziorny utwór. Taki Inglorious to ja uwielbiam. Następny w kolejce jest dynamiczny i przebojowy "eat you Alive" i znów duża dawka hard rocka. Jest też ciężar w "devil inside" , który idzie bardziej w stronę mrocznego heavy metalu." Say what you wanna say" to energiczny killer, który nieco przypomina dokonania deep purple. Mocna rzecz. Nieco toporniejszy i mroczniejszy jest "Stand" i brawa za pomysłowy motyw przewodni. Troszkę za bardzo komercyjny "silent", który niczym specjalnym się nie wyróżnia. Killerem bez wątpienia jest " end of the road", który dużo czerpie z dokonań Dio. Jest pazur i dbałość o detale. Za takie kompozycje kocham Inglorious. Całość zamyka klimatyczne ballada " power of truth", która potrafi poruszyć i podziałać na zmysły.


Inglorious nie zmienił się i idzie swoją ścieżką, która obrał już przy okazji debiutu. Dalej jest hard rock z wpływami deep purple czy voodoo Circle, ale tym razem troszkę zabrakło killerów i bardziej wyrównanego materiału. Udany album, ale nie powala na kolana. Poprzednie płyty były ciekawsze. Trochę szkoda.


Ocena: 7.5/10

piątek, 6 czerwca 2025

VOLBEAT - God od Angels trust (2025)


 O "servant of the mind" duńskiej formacji Volbeat pisałem w superlatywach i wciąż uważam, że to jeden z ich najlepszych albumów. Apetyt na nowy album Volbeat miałem spory. Raz że ostatni album ukazał się 4 lata i dwa że zawiesili wysoko poprzeczkę.  "God of Angels trust" ukazał się 6 czerwca nakładem vertigo records. Odnoszę wrażenie, że to album nieco słabszy. Nie jest to wpadka, bo band zawsze dba o jakość.


Brakuje mi komiksowych okładek zespołu. Nowa jakoś nie porywa. Brzmienie to już klasa sama w sobie. Każda płyta brzmi świetnie pod tym względem. Z nową nie jest inaczej. Miło jest znów usłyszeć głos Michaela Poulsena, który ma charyzmę i technikę. Momentami brzmi jak James Hetfield z Metalliki, ale ma swój styl który wyróżnia ten zespół. Od strony partii gitarowych też sporo się dzieje. Jest mrocznie k agresywnie. Jest też dużo rock'n rolla,ale odnoszę wrażenie że materiał jest trochę słabszy od swojego poprzednika. Oczywiście to wciąż granie na wysokim poziomie.


Mamy 10 utworów i 44 minuty muzyki. Początek płyty rzuca na kolana i robi smaka a całość. Mamy rozpędzony i przebojowy "Devils are awake". Taki Volbeat to ja kocham. Mocny riff, agresywne partie gitarowe, mroczny klimat i dużo rock'n rolla. Dalej mamy ciężki i ponury " by a monsters hand" który czerpie wzorce z Metaliki czy mercyful fate. Brzmi to obłędnie, a ja chcę więcej. Kolejny killer na płycie to zadziorny "demonic depression" z wciągającym, rockowym refrenem. Bardzo fajnie buja nieco bardziej hard rockowy " in the barn of the goat...". Solidny jest "Time will heal" i nie powala na kolana jak pierwsze utwory. Więcej energii i agresji ma w sobie "Better be fueled than tamed". Prosty i łatwy w odbiorze kawałek, który zachwyca przebojowością. Dobrze prezentuje się nieco rockowy "lonely fields". W takiej stylizacji Volbeat zawsze błyszczał. Pomysłowy motyw przewodni robi robotę. Ostatni utwór to " Enlighten the disorder". To kolejny mocny punkt na płycie. Zadziorny riff, odpowiednia dynamika i wciągający refren.


Volbeat gra dalej swoje i wciąż robi to bardzo dobrze. Jest pazur, jest mrok i rock'n roll i nie brakuje też hitów. Zdarzają się słabsze momenty, ale całość dobrze prezentuje się i jest frajda z odsłuchu. Nie udało się przebić znakomitego poprzednika. 


Ocena : 8/10



czwartek, 5 czerwca 2025

GRAVECLOUD - A tear in the veil (2025)

 


Ci co mają słabość do kalmah, Gorgon czy aephanemer to powinni posłuchać to co prezentuje niemiecki Gravecloud na debiutanckim albumie zatytułowanym "a tear in the veil". Płyta ukazała się 28 lutego i imponuje jakością i świeżością. To płyta skierowa do miłośników melodyjnego death metalu i symfonicznego metalu. Do każdego kto kocha melodyjne odmiany metalu.


Band, czy też projekt muzyczny powstał w 2021r i tworzą go dwie osobistości. Justys Barth odpowiada za wszystkie partie instrumentalna i cała muzyczna otoczkę. Za partie wokalne odpowiada Fabian Reinecke.  Panowie znakomicie się uzupełniają. Fabian dostarcza agresję i aspekt death metalu. Justys stoi na straży melodyjności i podniosłości. Ma ciekawe pomysły i to przedkłada się na jakość.


Co od razu przyciąga uwagę to bez wątpienia miła dla oka okładka. Zachęca by sięgnąć po debiutancki album Gravecloud. Brawa się należą za mocne i dopieszczone brzmienie. Sam materiał zróżnicowany i dopracowany. Jest czym się zachwycać.


Intro ,"blood horizon"  robi odpowiednie wprowadzenie i robi smaka na całość. Imponuje pomysłowość i przebojowość w "Smoke and iron". Brzmi to naprawdę świetnie i chce się więcej. Potem mamy 3 częściowy utwór "The tower".  Trylogia zaczyna się od tajemniczego "ashen rain", który wykazuje progresywne elementy. Troszkę nijaki jest " evolving chaos",który niczym się nie wyróżnia.  O wiele ciekawszy w swojej konstrukcji jest "into the eventide", który kipi energią i agresją. Dalej mamy prosty i bardzo melodyjny " the covert King", który nieco przypomina Kalmah. Kolejny killer na płycie to "  Night sky apostle". "Jest agresja i ciekawe aranżacje. Dobrze prezentuje się "Divine Dogma", gdzie band znów zaskakuje mocnym riffem i pomysłową melodią. Został jeszcze tytułowy utwór, który pokazuje że można w takiej stylizacji stworzyć ciekawy i wciągający kolos. Dużo dobrego się tutaj dzieje.


W kategorii melodyjnego death metalu debiut  Gravecloud zasługuję na uwagę. Band ma pomysł na siebie, na swój styl. Jest agresja, podniosłość i dbałość o detale. Zdarzają się słabsze momenty, ale całość robi wrażenie.


Ocena: 8/10

EONIA RISE - Eden is Alive (2025)

 


Pojawił się nowy album włoskiej kapeli o nazwie Eonia Rise zatytułowany "eden is Alive". To płyta skierowana do fanów melodyjnego power metalu. W ich muzyce słychać wpływy White Skull, Elvenstorm czy Crystal Viper. Słychać coś z insania czy Helloween.  Album ukazał się 16 mają za sprawą Metal Zone Italia.

W zespołu kluczową rolę odgrywa gitarzysta Andrea Giunchi, który odpowiada za chwytliwe melodie i dużą dawkę energii. To właśnie jego gra napędza ten zespół.  Od strony instrumentalnej album brzmi solidnie. Jest słodko, melodyjnie i nie brakuje też w tym wszystkim dynamiki. Jego gra potrafi przykuć uwagę. Specyficzny głos Isabel  Tinti. Brakuje jej trochę drapieżności i bardziej by pasowała do symfonicznego metalu. Idzie się przyzwyczaić do nietypowego głosu. Całość brzmi szczerze i choć jest to wtórne i dalekie od ideału to może być udana firma spędzenia wolnego czasu. Brzmienie typowe dla gatunku i nie ma tu większego zaskoczenia. Okładka od razu zdradza z czym mamy do czynienia.

Po odpaleniu płyty mamy klimatyczne intro, potem wkracza melodyjny "Guardians of eden" i od razu słychać, że band potrafi grać. Całkiem dobrze to brzmi. Klasyczny europejski power metal. Jednym z najlepszych utworów na płycie jest rozpędzony "Breaking free", gdzie dostajemy rasowy hit, który szybko wpada w ucho. W takiej stylizacji band wypada najlepiej. Singiel "Foresight" prezentuje się okazałe. Od strony instrumentalnej jest bardzo dobrze, tylko wokal trochę nie do końca pasuje. Jest jeszce nastrojowy "The enlightened creators", w którym band postawił na stonowane tempo i mroczniejszy klimat. Dobrze prezentuje się " brave Within". Rasowy killer, gdzie mamy intrygujące solówki, mocny riff i szybsze tempo. Na plus zaliczyć należy energiczny " the power of light" to power metal na wzór lat 90. Słychać, że jest potencjał w tej grupie. Na koniec zostaje "Sacred seed", który idealnie podsumowuje całość.   

Eonia Rise nie tworzy niczego nowego, nie eksperymentuje i stawia na klasyczny europejski power metal. Mamy chwytliwe melodie, udane refreny, może i jest to wtórne i wokal też jest specyficzny, ale całość jest solidna. 

Ocena 6/10

środa, 4 czerwca 2025

NIGHTHAWK - Six three 0 (2025)


 Szwedzki Nighthawk idzie za ciosem. Nowy materiał co roku to niezłe tempo. Na szczęście band nie idzie tylko w ilość, ale i jakość. Dwa pierwsze albumy to hołd dla hard rocka lat 70.  Czerpią garściami z deep purple, whitesnake czy uriah heep. Album nr nosi tytuł "Six three O" i ukaże się 1 sierpnia tego roku nakładem Mighty Music. Nighthawk znów zachwyca.


O jakość można być spokojnym. Na pokładzie są znane nazwiska. Uzdolniony wokalista Bjorn Strid klawiszowiec John Lonnmyr, a także basista Rasmus Ehrnborn to muzycy The Night Flight Orchestra. Mózgiem całej operacji jest gitarzysta Robert Majd z Metalite. Nazwiska znane i są gwarantem jakości.  Panowie w dalszym ciągu gra atrakcyjny i dojrzały hard rock lat 70 i 80. Odnoszę wrażenie, że to ich najlepszy album. Zadbali o szatę graficzną i soczyste, zadziorne brzmienie.


Zawartość liczy  13 utworów, w tym jest cover Rainbow w postaci "Man on the silver mountain". Płytę otwiera energiczny "hard rock warrior". Mam słabość do takiego hard rocka w klimatach deep purple. Jest energia i pomysłowość.  Podobne emocje wzbudza " wrong side od desire".  Partie klawiszowe robią odpowiedni klimat lat 70.  Wymiata również szybki i przebojowy "Angel of mine". Hard rock w najlepszym wydaniu. Mamy też nieco progresywny "cant say goodbye".  Dużo wpływów Deep purple znajdziemy w chwytliwym"i am the Night". Dalej znajdziemy pozytywnie zakręcony "too  good to you" i band znów błyszczy. Na taki hard rock zawsze warto czekać. Bardzo fajnie buja "cut you Loose" , który podkreśla atuty zespołu.


Nighthawk atakuje po raz trzeci i znów dostarcza bardzo pomysłowy i dojrzały materiał. Znają się na rzeczy i umacniają swoją pozycję na hard rockowej scenie. Płyta, która trzeba znać!


Ocena: 8.5/10

NINTH CIRCLE - Anthem of the immortal (2025)

 


"Anthem of the immortal" to piąty studyjny album amerykańskiej formacji Ninth Circle. Kapela działa od 1996r i zdążyła już stworzyć swój styl, który opera się na patentach queensryche, vanishing point czy human fortress. Skupiają się na ostrych riffach, chwytliwych melodii.  5 lat przyszło czekać na nowy album, który ostatecznie ukazał się 3 czerwca nakładem Fighter records. 


Okładka miła dla oka i przyciąga uwagę. Band zadbał o mocne i soczyste brzmienie, które nadaje całości mocy. Motorem napędowym zespołu jest bez wątpienia Dennis Brown, który odpowiada za wokal i partie gitarowe. Jako wokalista może nie rzuca na kolana, ale nadaje całości przebojowości i power metalowego charakteru. Z pewnością lepiej radzi sobie jako gitarzysta. Pełno tutaj trafionych  i przemyślanych  melodii czy motywów. Dobrze się tego słucha od początku do końca. 


Na płycie znajduje się 13 utworów i daje nam 44,  minuty muzyki. Band zaczyna od energicznego" i  the radical" który traci primal fear. Jest ostro i band pokazuje pazury. Jakieś echa gamma Ray czy Helloween można wyłapać w "archangel". Rasowy killer i dowód na to że band potrafi tworzyć hity. Coś z Judas Priest i Iron mask można uświadczyć w "devil in Manchester". To kolejny mocny kawałek na płycie. Wpływy primal fear słychać w mroczniejszym "first strike". Nie potrzebny jest tu cover grupy Chicago, który psuje odbiór całości. Pozytywna energia wraca przy przebojowym "Don't back down". Coś z iron maiden słychać w chwytliwym "futuresonic". Taki prosty kawałek, który szybko wpada w ucho. Coś z twórczości Udo można wyłapać w drapieżnym "Stand and fight". Mocna rzecz. Jest jeszcze marszowy i stonowany " the road  paved with soals". Pokazuje nieco inne oblicze zespołu. Całość zamyka rozpędzony " Burn like the sun", który oddaje piękno heavy/power metalu.


Amerykańska formacja Ninth Circle wydała nowy album i jest to uczta dla fanów heavy/power metalu. Materiał jest bardzo równy i przemyślany. Dobrze się tego słucha od początku. Fani heavy/ power metalu nie powinni narzekać.


Ocena : 8/10


wtorek, 3 czerwca 2025

DEAD END IRONY - Battles and Brother Hood (2025)

 


Przybywa nam nowych zespołów i to cieszy. Potrzeba nowej krwi i nowych zespołów, które będą utrzymywać płomień heavy metalu. Fiński Dead End Irony działa od 15 lat, ale dopiero teraz  30 maja ukazał się debiutancki album zatytułowany "Battles and brotherhood" nakładem inverse records. To muzyka skierowana do fanów takich kapel jak sinner, primal fear czy braistorm.

Dead End irony to przede wszystkim dobrze zgrani gitarzyści, którzy wiedzą jak dostarczyć solidne riffy,  chwytliwe refreny. Trochę brakuje przebojowości i elementu zaskoczenia. Band może nie błyszczy geniuszem, ale potrafią grać i dowieźć godny uwagi heavy/ power metal z nutką hard rocka. Wokalista Vesa winberg, który swoim stylem i charyzmą przypomina Matta Sinnera. Ciekawa barwa robi robotę i jest mocna stroną zespołu.  Dobrze spisują się gitarzyści i Jokela oraz  Valkam. Panowie stawiają na sprawdzone patenty, na prostą formułę i to zdaje egzamin


Na płycie znajduje się 8 kawałków dających 43 minuty muzyki. Na start mamy melodyjny i zadziorny "fight". To jeden z najlepszych utworów na płycie. Prosty i bardzo chwytliwy. Dalej mamy stonowany i nieco hard rockowy "Patton". Solidny utwór, ale szału nie ma. Fanom primal fear może przypaść do gustu energiczny i przebojowy " King of emptiness". W takim wydaniu band sporo zyskuje. Podobne emocje wzbudza agresywny i bardziej dynamiczny "day of reckoning ". Co za pokaz mocy.  Dalej mamy melodyjny "rise up for light" czy hardrockowy " gone". Na sam koniec kolos w postaci "razor Gods". Jest marszowe tempo, jest mroczny klimat. Dobrze się tego słucha.


Dead end Irony dopiero rozpoczyna przygodę i stawia pierwsze kroki na scenie heavy metalowej. Stać ich na dobre i godne uwagi kompozycje. Nie brakuje hitów i solidnych riffów. Dobra robota.


Ocena 7/10


poniedziałek, 2 czerwca 2025

ADMIRE THE GRIM - Resist (2025)

 


"Resist" to debiutancki album fińskiej formacji Admire the grim. Band zrodził się w 2021r i obrał sobie za cel granie melodyjnego death metalu na wzór takich kapel jak children of bodom, kalmah czy arch enemy. Płyta ukazała się 31 stycznia nakładem inverse records.


Podobnie jak w Arch enemy tak i tutaj za sitkiem jest wokalistka, która potrafi śpiewać równie brutalnie. Katri Snellman nadaje całości drapieżności i charakteru. Mocnym filarem zespołu jest duet gitarowy. Jani loikkanen i Sirja Ojaniemi dają czadu. Stawia na pomysłowe riffy i chwytliwe melodie. Nie brakuje techniki i pomysłowości. Do tego klimatyczna okładka i mocne brzmienie. To wszystko sprawia, że nie można przejść obok tej płyty.


Materiał nie jest długi bo trwa 36 minut. Płytę otwiera energiczny " crescent moon".  Od razu słychać, że jest potencjał w tym zespole. Dalej dostajemy niezwykle przebojowy "resist". Dużo pozytywnej energii niesie ze sobą " revolutions". Band błyszczy i stawia na porywające melodie. Nieco lżejszy jest przebojowy "Rivers to Surge", który imponuje świeżością i pomysłowym przewodnim motywem. Admire the grim świetnie wypada w szybszym graniu i to potwierdza w dynamicznym "Choke on your words". Co za moc i świeżość. Dużo children of bodom słychać w przebojowym "Hypocrite" i na takie hity zawsze warto czekać. Wokalistka pokazuje na co ją stać. Całość zamyka niezwykle melodyjny " no limits". Szybkie tempo, ostry riff, duża dawka agresji i melodyjności. Mocna rzecz.


Admire the grim to młoda formacja, która jest głodna sukcesu i chce iść ścieżka children of bodom czy arch enemy. Jeśli będzie szła za tym jakość i świeżość tak jak na debiucie to jestem za. Nowa gwiazda melodyjnego death metalu.


Ocena 8.5/10

SAVAGED -Rising (2025)


 Hiszpański Savaged nie marnuje czasu i kuje żelazo póki gorące. W roku 2024 zachwycili debiutem "Night stealer", który ukazał się piękna wycieczka do heavy metalu i speed metalu lat 80. Band w swojej muzyce przemyca patenty iron maiden, judas priest, accept, czy choćby enforcer. Po roku czasu przyszedł czas na drugi album tej młodej i uzdolnionej formacji. Nowy krążek nosi tytuł "rising" i ukazał się 30 maja za sprawą No remorse records.


Skład zespołu bez zmian i w sumie styl Savaged też nie uległ zmianie. Band dalej gra heavy/speed metal, choć są też pewne patenty hard rockowe.  To w dalszym ciągu specjaliści od chwytliwych melodii i łatwo w padających w ucho refrenów. Nowy album kipi energią i zachwyca, choć można odczuć wrażenie że "rising" jest ciut słabszy od debiutu. Imponuje współpraca gitarzystów Grimalta i Killheada. Dużo w tym pasji, miłości do heavy metalu lat 80 i pomysłowości. Jamie Killheada odpowiada również za partie wokalne i w dalszym ciągu wymiata swoim głosem. To jest główną atrakcją Savaged.


Materiał krótki i treściwy. Całość trwa 36 minut i na dzień dobry dostajemy udane intro "Ascension". Prawdziwy pokaz mocy dostajemy w "fire IT up" , który czerpie garściami z Accept czy judas priest. Klasa sama w sobie i popisy wokalne Jakiego, kto brzmi jak miks Udo i Kinga Diamonda. Kolejny hicior na płycie to niezwykle melodyjny "Queen of my salvation". Niby oklepana formuła, ale słucha się z dużą przyjemnością. Dalej mamy energiczny " the long walk"  i rozpędzony " across the burning fields". Jest jeszcze nieco toporniejszy "the conqueror", klimatyczny "stars are falling". To moment płyty gdzie wdzierają się hard rockowe patenty. Serce szybciej zabiło przy  przebojowym "Texas bloody Texas". Pomysłowy riff i prosty refren robi robotę. Dobrze prezentuje się również " Rising". Znów band zabiera nas w rejony heavy/ speed metalu. Właśnie za takie petardy kochamy Savaged.


Savaged szybko wydał drugi album i może trochę za szybko. Płyta jest bardzo udana, przebojowa, ale czuć lekki spadek spadek formy. Nie zmienia to faktu, że ta młoda kapela z Hiszpanii robi furorę.


Ocena: 8.5/10

piątek, 30 maja 2025

CYROX - No reedemer left (2025)


 18 kwietnia ukazał się nowy album austriackiej formacji  Cyrox. Ta kapela młodego pokolenia działa od 2016 r  i nagrali póki co 2 albumy, z czego najnowszy ukazał się 18 kwietnia. Mowa o "no reedemer left". To co tutaj znajdziemy to bardzo dobrze skrojony melodyjny death metal. Fani children of bodom, czy in flames nie powinni narzekać. ".


Względem debiutu mamy jedną zmianę w składzie, bowiem w 2021r do zespołu dołączył perkusista Tobi.  Ważną rolę w zespole odgrywa zadziorny wokalista Manuel Kirchleitner, który nadaje całości charakteru melodyjnego death metalu. Mocnym ogniwem zespołu jest również duet gitarowy  tworzony prze Andreasa i Leo. Panowie stawiają na agresję i ciekawe melodie. Nie ma w tym a grosz oryginalności, ale panowie grać potrafią i robią to bardzo umiejętnie. Mają talent, tylko w pełni go nie wykorzystują. Panowie zadbali o mocne brzmienie i klimatyczna okładkę.


Materiał trwa 41 minut i band rusza od porządnego uderzenia czyli "short circuit". Mocny riff i przemyślana melodia robią swoje.  Dalej mamy bardziej zadziorny "latent detect", który jest niezwykle przebojowy.  Dobrze wypada " haunting Shadows", gdzie band stawia na sprawdzone patenty i jest tu trochę thrash metalowego feelingu. Dalej mamy łatwo wpadający w ucho "scattered". Mocny i wyrazisty utwór. ,Breaking the chain" to kawałek troszkę mroczny, troszkę toporny, ale wciąż warty uwagi. Można pochwalić za agresywniejszy "Red halo, który potwierdza styl grupy i ich umiejętności. Na sam koniec rozbudowany i bardziej klimatyczny "Beyond Control".


Cyrox 5 lat kazał czekać swoim fanom. Nagrał solidny album w kategorii melodyjnego death metalu. Mamy mocne riffy, chwytliwe melodie i duże pokłady agresji. Zabrakło świeżości i pomysłów na cały materiał. Jak widać wszystkiego nie można mieć. Dobra robota.


Ocena 7/10

środa, 28 maja 2025

LIVIN EVIL - The Warriors of the King (2025)


 Tasos Lazaris to grecki wokalista, który daje czadu w fortress under siege. To specjalista od wysokich rejestrów i od ostrego śpiewania. Ostatnio na stałe dołączył do francuskiego Livin evil. Ten band działa od 1992r, ale debiutancki album ukazał się w 2023r.  W tym roku nowym perkusistą został Fabio Alessandro. 13 mają ukazał się drugi album formacji zatytułowany "the Warriors of the King". 


Tasos to wokalista wielkiego formatu i nowy album livin evil to potwierdza. Jego charyzma i technika imponują. To dzięki niemu ten album nabiera mocy i agresywności.  Kiato Luu i J.a Jacq to dwóch gitarzystów, którzy napędzają livin evil. To za ich sprawą pełno tu świetnych i zadziornych riffów i porywających solówek. Panowie rozwalają system. Oczywiście są wpływy fortress under siege, ale jest coś z gamma Ray, czy bloodorn. Band ma pomysł na siebie i wie jak grać heavy/ Power Metal na wysokich obrotach.


Nowy album to 8 kawałków i 44 minut świetnej muzyki. Zaczynamy od "Symposium" i zaczyna się melodyjnie i dość spokojnie.  Szybko nabiera mocy i agresji. Wszystko brzmi tak jak powinno. Piękne wejście gitar mamy w energicznym "Wings of Pegasus" . Co za mocny riff, świetna praca gitar i ten błysk geniuszu. Brzmi to obłędnie.  Trochę patentów running Wild można wyłapać w przebojowym "under the banner of the damned". Band bawi się konwencją i urozmaica swoje granie. Co za piękną melodia rozpoczyna rycerski "all roads to hell".. To kolejny hicior, który pokazuje talent tej kapeli. Nieco marszowy "crossbones" opiera się na pomysłowym motywie i rycerskim klimacie. W takim wydaniu livin evil też wymiata.  Podobne emocje wzbudza przebojowy "my last words".  Utwór kipi drapieżnością i przebojowością.  Uroku dodają klimatyczne zwolnienia. Nutka progresywnego pojawia w rozbudowanym "onset of damentia", który znów rozrywa na strzępy. Co za moc. Finał płyty to epicki, rycerski ",the Warriors of the King", w którym są echa manowar. Piękny i emocjonalny utwór.


Livin evil pozytywnie zaskoczył, bo nie spodziewałem się takiej petardy od tej kapeli. Jest rozmach, epicki klimat i pełno hitów. Materiał równy i zróżnicowany. Imponuje wokalista i uzdolnieni gitarzyści. Świetna robota i oby więcej takich płyt. Gorąco polecam!


Ocena : 9.5/10

TITAN KILLER - Slow self destruction (2025)


 Jak ktoś lubi epicki heavy metal i ma słabość do ancient empire, shadowkiller,czy ironsword ten powinien posłuchać nowe dzieło Titan Killer. Band działa od 2015 r i nagrał póki co 2 albumy studyjne. Najnowszy "Slow self destruction" ukazał się 17 maja. To kolejna płyta, którą warto posłuchać.


Titan Killer to przede wszystkim charyzmatyczny wokalista Max Fuchs. Jego maniera i styl śpiewania przypomina Michaela Poulsena z Volbeat. Nadaje całości klimatu. Florian Cudy i Jan Satary tworzą zgrany duet gitarowy i dostarczają sporo ciekawych melodii i zadziornych riffów.  Nie tworzą niczego nowego i wygrywają oklepane rzeczy, ale robią to dobrze.

Miła dla oka okładka, soczyste brzmienie dodają uroku całości. Płytę otwiera "slow self destruction", który zaczyna się spokojnie i klimatycznie. Potem słychać riff rodem z twórczości running Wild. Mocna rzecz. Marszowy, taki true heavy metalowy "fear the cross" fajnie buja i zapada w pamięci. Potem mamy melodyjny "forced to Hollow", który pokazuje że band potrafi grać. Dobrze wypada też prosty i zadziorny "Echoes of Hope", który jest kolejnym hitem.  Szybko w ucho wpada "sf-1", który pokazuje przebojowe oblicze zespołu.  Pomysłowy riff i chwytliwy refren robią robotę. Nieco agresywniejszy i mroczniejszy jest ",pulling strings". Jest epicko i z pazurem. Kolejny hit na płycie to "as titans awaken" i na sam koniec jest dynamiczny i zadziorny "Tyrants falls".

Titan Killer robi krok do przodu i jest już bardziej dojrzałym zespołem. Potrafi zbudować epicki klimat i postawić na mocne riffy. Mamy hity i ciekawe melodie. Dobrze się tego słucha od początku do końca. Płyta godna polecenia.

Ocena: 8/10

STEEL RAZOR - Finał defiance (2025)



O to kolejny nowy, młody zespół, który próbuje swoich sił w graniu heavy metalu. STEEL razor to francuski band, który działa od 2023r i stawia na miks tradycyjnego heavy metalu i hard rocka. Wszystko utrzymane w stylu warlock, dokken, accept czy judas priest. Na plus, że wokalistka Aurore Fessard brzmi trochę jak Doro Debiutancki album "finał defiance" ukazał się 21 marca nakładem steel shark records.


Okładka kiczowata, ale w latach 80 to było na porządku dziennym. Brzmienie również wzorowane na latach 80.  Steel razor to przede wszystkim świetnie brzmiącą Aurora, która nadaje całości drapieżności i klimatu lat 80. Dużo dobrego do zespołu wnosi  gitarzysta Julian Dave. Stawia na proste i łatwo wpadające w ucho motywy. Nie ma udziwnień tylko stara dobra szkoła heavy metalu. 


Płytę otwiera klimatyczne intro, a potem atakuje nas killer w postaci "light up the flame". Brzmi jak stary dobry Warlock. Ta drapieżność i przebojowość godna podziwu. Echa accept czy judas priest też są. Klasycznie brzmi też " Born to rock" i słychać w tym wpływy dokken. Echa Warlock czy accept mamy w stonowanym"even in hell". Nie ma to jak sprawdzone chwyty. Bardziej hard rockowym jest przebojowy ",my damnation", ale czuć lekki spadek formy. Patenty warlock i accept wracają w zadziornym " final defiance". Solidny i nieco przewidywalny jest "Steel razor". Bardzo dobrze wypada marszowy i bardziej nastrojowy "only one". Znów jest hołd dla accept czy warlock. Płytę wieńczy " the city will rock" , który momentami brzmi trochę jak Scorpions. 


"Final defiance" to kawał dobrze skrojonego heavy metalu z nutką hard rocka. Mamy hity i utwory godne uwagi. Wkrada się może wtórność i nieco zabrakło pomysłów na cały album.mimo pewnych wad jest to udany album, zwłaszcza dla fanów warlock.


Ocena: 7/10

COVA RASA - Another Time (2025)


 Brazylia zazwyczaj kojarzy się z bardziej progresywną odmianą heavy metalu, ale trafiają się też zespoły które grają klasyczny heavy metal. Do tego grona zalicza się Cova Rasa. Działają od 9 lat i nagrali 3 albumy, a najnowsze dzieło zatytułowane "another Time" ukazał się 25 kwietnia. Płyta skierowana do tych co kochają muzykę w stylu iron maiden, judas priest, czy Saxon, ale starają się tworzyć coś swojego, a nie być czyjąś kopią.


To co wyróżnia ten band to klimatyczne, rockowe partie klawiszowe Collinsa Freitasa. To on wprowadza lekki podmuch progresywnego rocka i klimat lat 70 czy 80.  Dobrze spisuje się wokalista Ivan Martina. To ten typ głodu, który jest zadziorny i elastyczny. Wysokie rejestry bardzo dobrze mu wychodzą. Daje czadu i wnosi sporo mocy do całości.  Jayme Danko odpowiada za partie gitarowe. Stawia na klasyczne patenty i klimat lat 80. Materiał jest zróżnicowany  i nie miejsca na nudy. 


Klimatyczna okładka i dopracowane brzmienie pokazują, że band zadbał o jakość i świeżość. Materiał otwiera klimatyczne intro. Klawisze wprowadzają nas w klimat przebojowego "Borley rectory". Utwór kipi energią, przebojowością i znajdziemy tutaj pewne elementy power metalu. Troszkę przypomina mi się Viper z czasów Andre Matosa. Singlowy "King of ghouls" to ukłon w stronę brytyjskiego heavy metalu. Band pokazuje, że potrafi tworzyć hity. Kolejny szybszy kawałek na płycie to "Black shadow" i dużo dobrego się dzieje. Jest chwytliwa melodia, wyrazisty motyw przewodni i spora dawka przebojowości.  Elementy Crimson glory czy queensryche można wyłapać w przebojowym "dr.death". Band przyspiesza w agresywniejszym "reapers rival" który czerpie z dokonań iron maiden czy judas priest. Oldschoolowy kawałek. Potem mamy jeszcze podniosły i nieco w stylu iron maiden "heartbreakers Hunter". Solówki są tutaj godne podziwu.Energiczny "devils road" sieje zniszczenie i pokazuje jaki ogromny potencjał jest w tej grupie. Całość zamyka epicki kolos " the flying dutchman", który trwa 11 minut.  Zaczyna się tajemniczo i mrocznie i słychać echa iron maiden.  Jest kilka ciekawych motywów i nutka progresywnego metalu. Finał godny tej płyty.


Cova Rasa to utalentowany band, który ma do zaoferowania ciekawe melodie, wciągające. Miłym dodatkiem są partie klawiszowe rodem z lat 70. Całość utrzymana w klasycznym stylu z lat 80. Ta sztuka się udała, a band nagrał najlepszy album w swoim dorobku.


Ocena 8.5/10

wtorek, 27 maja 2025

WITCH HOUND -Mountain knows (2025)


 

Turbo w tym roku zszokował piękna okładka. Teraz kolejna piękna okładka z Polski. Tym razem jest to debiutancki album polskiej formacji o nazwie Witch Hound. Słowo debiut trochę kiepsko pasuje do tego jak ten band gra. Jest pasją, dbałość o detale i tworzenie pomysłowego heavy/doom metalu. Kto kocha candlemass, sorcerer, Black Sabbath czy heaven and hell poczuje się jak w domu. "Mountain knows" to przykład, że nasz kraj też kryje sporo utalentowanych zespołów.


Pierwsze skrzypce w zespole gra utalentowany Zaczes, który pełni funkcję wokalisty i gitarzysty. Jako wokalista stawia na charyzmę i ponury klimat. Ma swój styl i nie próbuje na siłę kogoś kopiować. Jako gitarzysta dostarcza nam mocnych i pomysłowych partii gitarowych. Nie ma tutaj czasu na nudę. Basista to Liszka a Królik to perkusista. Trio z Warszawy robi niezłe show i imponuje jakością. Tego trzeba posłuchać.


Płyta zawiera 8 kawałków. Na pierwszy strzał idzie agresywny i bardziej przebojowy " mountain knows". Ileż energii i agresji niesie ze sobą "Face of your god". Brzmienie jest mocne i podkreśla atuty zespołu. Co za killer moi drodzy. Dalej mamy marszowy i mroczny "Flesh and bone". Utwór bardzo fajnie buja i znów band błyszczy.  Coś z iron maiden mamy w przebojowym "Throne of lies", z kolei " lust for blood" przemyca patenty candlemass czy heaven and hell. Dobrze prezentuje się też "ash in the wind,"który stawia bardziej heavy metalowy wydźwięk. Dużo dobrego dzieje się w złożonym i urozmaiconym "Sinner". Na koniec band serwuje nam szybki i zadziorny "war Within", który też przemyca patenty iron maiden i Black Sabbath. Świetne zwieńczenie całości. 


Nie często słyszy się polski band, który z pomysłem i na wysokim poziomie prezentuje heavy/ doom metal. Ta płyta ma klimat, zróżnicowany materiał, wciągające motywy, a za wszystkim stoi trzech uzdolnionych muzyków z Warszawy. Brawo panowie!


Ocena : 9/10

AXE STEELER - Back to attack (2025)

 


Kolumbia to nie tylko Hex Crow czy Revenge to również  działaczy od dekady band o nazwie Axe Steeler. Stawiają na heavy/speed metal i klimat lat 80. Jest w tym coś z enforcer, Exciter, crossfire czy nawet warlock. To jest stara szkoła heavy metalu i Axe Steeler wie jak przenieść nas w czasie i przypomnieć nam okres lat 80. Kolumbijski band  powraca z drugim wydawnictwem zatytułowanym " back to attack". Prawdziwa uczta dla maniaków takiego grania.


Axe Steeler przeszedł zmiany personalne względem poprzedniego albumu. Z starego składu został utalentowany wokalista Javy Metal. Jego charyzma i styl są godne podziwu. Kocham takie głosy, gdzie przechodzą mnie ciarki. Basista Thunder screamer i perkusista Sandy Reyes dołączyli w 2021r Potem w 2022r dołączył mutant  Hunter, który odpowiada za partie gitarowe. Ma smykałkę do pomysłowych i zadziornych riffów.


Płyta nie jest długa, bo trwa 35 minut. Liczy się jakość i Axe Steeler oto zadbał. Mamy klimatyczne intro "Into the void" i potem wkracza przebojowy "Heavy metallers" i od razu słychać heavy speed metalowa motorykę. Mocny start. Chwytliwy riff otwiera dynamiczny "Back to attack" i to jest hołd dla lat 80. To dobry dowód na to jak dobrym wokalistą jest Javy Metal.  Podobne emocje wzbudza szybki i melodyjny "legions.  Band czerpie wzorce z różnych wielkich kapel, ale robią to wszystko z pomysłem i z pazurem. Dalej jest energiczny "beware the Night" , przebojowy "she was Born in hell". Najdłuższy na płycie jest "hells burnin up", który mocno czerpie z iron maiden. Kolejna perełka na płycie. Całość zamyka rycerski "Warriors of the Night", który idealnie podsumowuje z czym mieliśmy do czynienia i jaki styl prezentuje Axe Steeler.


Nowy skład, nowy materiał, nowa jakość, ale to wciąż ten sam band, który gra heavy/speed metal osadzony w latach 80. Materiał jest równy i przebojowy, a band uzdolniony. "Back to attack" to świetny hołd dla tamtego okresu heavy metalu.


Ocena 8.5/10