wtorek, 21 lipca 2015

LOTHLORYEN - Principles of past tommorow (2015)



Twórczość Tolkiena to gleba żyzna dla tych co piszą teksty, co chcą zbudować swój świat. Skoro Blind Guardian potrafił zbudować na tym swoje imperium to czemu innym miałoby się nie udac? Brazylijski band o nazwie Lothloryen to znakomity przykład, że można zbudować ciekawy świat w oparciu o twórczość Tolkiena.  Ta dziwna nazwa zespołu została zaczerpnięta z Władcy Pierścienia, a muzyka też znakomicie oddaje świat fantasy wykreowany przez Tolkiena.  Zespół doświadczony bo spędził już 13 lat na graniu i tworzeniu muzyki metalowej.  W 2014 zespół przerwał ciszę ponownym nagraniem „Some ways back some more”, a teraz przyszedł czas na nowy rozdział w ich muzyce czyli „Principles of past tommorow”.

Zespół od 2010 roku ma nowego wokalistę i trzeba przyznać że Daniel Fillepe to typ wokalisty pokroju Rusella Allena czy Attili z Powerwolf. Wyrazisty, pełen ekspresji wokal, który idealnie wpasowuje się w tło  jaki grają gitarzyści, w dodatku idealnie odzwierciedla klimat fantasy. To jest z pewnością jeden z atutów brazylijskiej formacji.  „Principles of past tommorow” to album, który można zaliczyć do tych koncepcyjnych albumów, gdzie wszystkie kompozycje  stanowią spójną całość.  W dodatku album jest pełen smaczków z kręgu muzyki folkowej czy progresywnego heavy metalu.  Ciekawa kolorystyczna i pełna grozy okładka to tylko przykład, że mamy do czynienia z dopracowanym albumem nagranym przez doświadczonych ludzi. Od samego początku wraz z intrem w postaci „A Journey begins” zaczyna się ciekawy klimat, który przypomina najlepsze lata Blind Guardian. Choć nie jest to jeszcze Power metal, to jednak imponuje.  Gdybym miał wskazać najciekawszą i zarazem najlepszą kompozycję z tej płyty to wskazałbym na folkowy „Heretic Chant”, który przypomina mi dokonania Winterstorm.  Lothloryen słynął do tej pory przede wszystkim z Power metalu i folku, a na nowym albumie nie zabrakło wpływów Deep Purple co ewidentnie słychać w „God is many”.  Kto lubi Scorpions i bardziej granie na rozgrzanie publiki ten z pewnością doceni hymn w postaci „Manipulate Waves”. Płyta jest pełna urozmaicenia, elementów zaskoczenia i smaczków i świetnie to zespół pokazuje w progresywnym „Night is Calling”, który przypomina twórczość Symphony X.  Właściwie zespół często czerpie z  twórczości Dream theater czy Queensryche i dobrze to wybrzmiewa w „The Convict” . Nie zabrakło podniosłości i ogniskowego grania charakterystycznego dla brazylijskiej formacji i taki właśnie jest „The Quest is on”. Wszystko pięknie, szkoda tylko że  duet gitarzystów nieco się oszczędza i nie daje większego popisu umiejętności.  Materiał jest oczywiście spójny, ale pozbawiony energii i agresji.

Ciężko mówić o tym albumie w kategoriach Power metalu, bo zespół za mało zawarł elementów takiego grania. Więcej tutaj progresywnego rocka czy heavy metalu, z domieszką folku i w tej kategorii jest to album, który zasługuje na uwagę. Soczyste brzmienie, charyzmatyczny wokalista, ciekawy klimat fantasy i sporo cech starego stylu Blind Guardian, co też może się podobać i wpłynąć na ostateczną ocenę. Lothloryen zaprezentował nieco inny styl, mam nadzieję że nie porzucą Power metalu na dobre. „Principles of past tommorow” to płyta godna uwagi.

Ocena: 8/10

niedziela, 19 lipca 2015

LORD - What Tommorow Brings Ep (2015)



Australijski band o nazwie Dungeon to już przeszłość, teraz lider tej kapeli tj Lord Tim spełnia się w swoim zespole o nazwie Lord. Stylistycznie zostajemy dalej w tym samym gatunku muzycznym tj heavy metal i Power metal.  Można jednak stwierdzić, że Lord jest bardziej dojrzałym zespołem, ponieważ ucieka on się do innych rozwiązań. Często sięga po patenty charakterystyczne dla neoklasycznego Power metalu czy też progresywnego.  Lord nagrał już 4 albumy i umocnił swoją pozycję w Power metalowym światku, a w tym roku pokusił się nawet o wydanie mini albumu w postaci „What Tommorow Brings”.

Dostajemy właściwie typowy materiał Lord i w sumie dobrze, że obeszło się bez jakiś niespodzianek. Ma być prosty, chwytliwy Power metal, w którym melodie będą odgrywać główną rolę, a shredowe popisy Lorda będą pełnić funkcję ozdobną. To właśnie jego  zagrywki, które są pełne lekkości, finezji są tutaj główną atrakcją. Tak było w Dungeon, tak było na poprzednich płytach Lord i tak jest na epce.  Znakomicie to słychać w rozbudowanym kolosie w postaci „What Tommorow Brings”, który jest pełen zawirowań, pokręconych motywów, a także typowych dla Lord smaczków. Ten utwór może jest przesadzony w swojej konstrukcji, ale z pewnością nie można go spisać na straty.  Znacznie lepiej wypada rozpędzony „Haunted”, który jest typowym utworem Lord. Power metal jest tutaj wszędobylski .  Pozostała część płyty to covery.  Message In the Bottle” to dość udany cover The Police, w którym zespół postarał się nieco przyspieszyć znaną nam wersję.  Lord Tim to przede wszystkim bardzo dobry wokalista o czym nas przekonuje  w znakomitym coverze A-Ha.  W sumie największą atrakcją tego mini albumu jest cover Helloween w postaci „Someone’s Crying”. Trzeba przyznać, że wersja Lord jest równie świetna co oryginał. Tim pokazał, że utwory Kiske są dla niego idealne.

Na pełnometrażowy album przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać jeśli chodzi o Lord. Tak więc póki trzeba będzie się zadowolić tym mini albumem. Nie jest to coś, co powala na kolana, nie jest to też najlepsze co stworzył Tim, ale z pewnością pokazuje że Lord to jeden z najważniejszych australijskich bandów jeśli chodzi o Power metal. To póki co się nie zmieniło.

Ocena: 6.5/10

IF I DIE TODAY - Cursed (2014)



If I Die Today to nazwa która bardziej pasuje jako tytuł albumu aniżeli nazwa zespołu. Potrafi to być mylące, jednak jest zespół włoski o takiej właśnie nazwie, który działa od 2007 roku. Mają na koncie już 3 albumy i swoje grono fanów.  Choć to jeszcze nieco niszowa liga, ale każdy kto gustuje w hardcoru i innym podobnym gatunku powinien znaleźć coś dla siebie w ich muzyce.  Najbardziej reprezentatywnym albumem z dyskografii Włochów jest „Cursed”, który się ukazał w 2014 roku.

Trzeba mięć na względzie, że jest to płyta która ma nowoczesny wydźwięk, która nie jest taka łatwa w odbiorze jakbyśmy tego chcieli. Pełno tu agresji, hardcoru, progresji i ciężko strawnych dźwięków, a chaos jest tutaj na porządku dziennym. Jednak mimo pewnych nie dociągnięć można z pewnością zespół pochwalić za umiejętności, za  pomysłowość i umiejętność tworzenia mrocznego klimatu.  Od strony technicznej płyta nie zawodzi i problem nie leży do końca w brzmieniu czy samej stylizacji. Słuchanie tej płyty nie sprawia takiej frajdy, a każda kompozycja po prostu przelatuje i nie zapada w pamięci. Zabrakło ciekawych melodii, atrakcyjnych aranżacji, a z pewnością przebojów, który by nieco ożywiły ten album.  Do ciekawszych momentów można zaliczyć energiczny „Adam” , rock;n rollowy „Lucifer” , czy stonowany „Elisabeth”. Typowy przykład średniej jakości hardcoru, który właściwie niczym się nie wyróżnia. Chaos wdziera się w każdą kompozycję i na każdym kroku można wyłapać niedociągnięcia w aranżacji. Co z tego że gitarzyści starają się brzmieć ostro i agresywnie, kiedy partie nie są ciekawe i raczej odrzucają potencjalnego słuchacza.  Najciekawszym kawałkiem jest mroczny i rytmiczny „The Ancient Mariner”, który ma w sobie pewne cechy tradycyjnego heavy metalu.  Rozpatrując album pod względem melodii to chyba najciekawsza zdobi utwór „Vincent”. Szkoda tylko, że wszystko brzmi chaotycznie i bardziej punkowo. Na koniec  warto wspomnieć jeszcze o klimatycznym „Cursed”, który pokazuje zupełnie inne oblicze zespołu.

Agresja, hardcore, przebojowość jakoś nie idą w parze na tym wydawnictwie.  W zamian za 45 minut naszego czasu dostajemy średniej jakości materiał, który potrafi oczarować jedynie mrocznym klimatem i nowoczesnym brzmieniem. Za mało tutaj wartościowej muzyki i za mało hitów. Ostatecznie dostajemy niedopracowaną płytę. Kto wie może zespół jeszcze zmieni swój styl grania na lepsze. Póki co trzeba się zadowolić tym co jest.

Ocena:  5.5/10

sobota, 18 lipca 2015

V - ANGER - In Shovel We Trust (2014)



Kiedy połączymy takie gatunki muzyczne jak death, thrash, nu metal, hardcore to utrzymujemy agresywne, a zarazem ciężkie granie, które zachwyca swoją nowoczesnością.  Własnie to jest to co oferuje nam włoska formacja V- Anger.  Działają od 2012 roku i w sumie mogą się pochwalić póki co debiutanckim albumem „In Shovel We Trust” z roku 2014.  Jednym słowem jest to prawdziwa uczta dla fanów agresywnego, wręcz brutalnego grania, w którym nie ma czasu na smęty czy melodyjne granie.

V- Anger jak sama nazwa wskazuje stawia na pierwszym miejscu złość, agresję. Tej tutaj jest pod dostatkiem.  Poza tym zespół postawił na nowoczesne brzmienie, który podkreśla to co zespół gra. Stylistyka również nie jest jakaś wyszukana. Ma być szybko, agresywnie i do przodu.  „Revenge” to znakomity otwieracz, który powala nas na samym wstępie. Bije z niego niezła energia i w sumie można od razu zdefiniować co zespół gra i na jakim poziomie. Drugim utworem na płycie jest „No more” i tutaj zespół zawarł więcej death/thrash metalu.  Od samego początku niezwykłe wrażenie wokalista Alex Dominzi, który ma coś z maniery front mana Kreator.  Bez wątpienia jest to spory plus dla zespołu. Dobrze prezentuje swoje umiejętności gitarzysta Max, który stawia na technikę i na nieco nowoczesny wydźwięk.  Nie ma  w tym nic odkrywczego, ale ma swój urok.  Zwłaszcza takie szybsze riffy jak ten z „First Steel” robią wrażenie.  Bardziej thrash metalowym kawałkiem jest tutaj „Biotech is Godzila”,  który pokazuje, że zespół najlepiej wypada w takiej szybszej stylizacji.  Może brakuje urozmaicenia, bo przez to wszystko zlewa się w jedną całość i można się pogubić. Taki „This is my life czy  brutalny „Dead Man walking” to taka kwintesencja tego co gra V – Anger. Skupiają się na mocnym riffie, na agresywnym wydźwięku i to jest to czego należy od nich wymagać. Cała płyta jest właśnie w takiej tonacji i nie ma tutaj miejsca na jakieś nie potrzebne udziwnienia czy smętne kawałki.

Agresja, brutalność, duża dawka death metalu, thrash metalu i hardcoru to właśnie definicja tego co V- Anger. Ich debiutancki album to płyta która zadowoli fanów, którzy cenią brutalność, szybkość i  technikę. Wszelkiego rodzaju twórczość Sepultura, Hatebreed czy Korn. Można narzekać, na jedno wymiarowość i oklepane motywy, ale całość się broni i może przypaść wąskiej grupie słuchaczy.

Ocena: 6/10

ARCHITECTS OF CHAOZ - The Lerague of Shadows (2015)



Historię Paul Di Anno (ex Iron Maiden) znamy i wiemy jak się skończyła. Co ciekawe poza Battlezone nie ma się on zbytnio czym pochwalić. Ma bogatą karierę solową, ale żaden album nie był godny tego co tworzył z Iron Maiden.Wyjątkiem w sumie będzie pierwszy album bandu Killers i twórczość wspomnianego wcześniej Battlezone. Ostatnio mówiło się, że ma zamiar pójść na zasłużoną emeryturą. Jednak kolejna trasa koncertowa i ponowne granie kawałków żelaznej dziewicy sprawiły, że postanowił jeszcze troszkę zabawić na scenie metalowej. Szykuje się kolejny album w jego solowej karierze, ale najciekawszym przejawem jego aktywności okazał się band o nazwie Architects of Chaoz. Paul założył zespół wraz ze swoimi kolegami z zespołu The Phanthomz. Razem  z nimi dawał koncerty grając kawałki żelaznej dziewicy. To okazało się za mało i panowie doszli do wniosku że czas na własny materiał. W tym roku wydali debiutancki album „The League of Shadows”.  Od samego początku była nadzieja na wielki powrót Paul Di Anno. Czy rzeczywiście tak jest?

Ponad 30 lat minęło od wielkich płyt z Iron Maiden, potem różnie to bywało, ale właściwie ciężko było o podobny poziom. Pewnie każdy skreślił jego jako wokalistę i muzyka.  Kto by przypuszczał, że jeszcze będzie wstanie zaskoczyć świat i nagrać album, który poruszy scenę metalową i przywróci jego dobre imię? Jednak zdarzył się cud. Młodzi muzycy z Niemiec stworzyli materiał, który z jednej strony jest oldschoolowy, a z drugiej nowoczesny. Mocarne połączenie, które nie zawsze udaje się. Jednak Architects of Chaoz nagrał mistrzowski materiał, który zabiera nas w rejony soczystego, ostrego i niezwykle melodyjnego heavy metalu. Odesłania do Iron Maiden są, jak również do solowej kariery Puala, a sam album brzmi bardziej jak „Reseruction” Halforda. Niezwykła metamorfoza Paula, niezwykłe odrodzenie i co ciekawe jego wokal mimo lat wciąż zachwyca. Można odnieść wrażenie, że śpiewa agresywniej i nie wstydzi się tego, że już najlepsze lata ma za sobą. Jednak na tym albumie pokazuje pazur i że wciąż ma w sobie to coś. Brzmienie jest ostre, bardziej nasuwające amerykańskie płyty czy tez produkcje Roya Z. Jedno z najlepszych płyt pod tym względem jeśli chodzi o rok 2015.  Poza świetnym wokalem mamy też ciekawe popisy gitarzystów, mocną sekcję rytmiczną i właściwie tak powinien brzmieć heavy metalowy album naszych czasów. Zespół atakuje nas od razu mocnym riffem, niezwykłą szybkością, popisem wokalnym Paula i „Rejected” to prawdziwa petarda. Świetny hit, który momentami ociera się o heavy/Power metal. Imponuje niezwykła melodyjność, a także przebojowość, która nasuwa najlepsze lata Iron Maiden, ale nie tylko. Tutaj jest pazur, agresja, nowoczesność. Świetnie to brzmi i chce się większej dawki takiego heavy metalu.  how Many Times” to jeszcze ostrzejszy kawałek, choć tutaj położono nacisk na przybrudzone granie i gdzieś tutaj można wyłapać ową niemiecką toporność. Klimat Accept daje o sobie znać.  Szybkie galopady, melodyjny główny motyw to cechy „Horsemen”, który znakomicie pokazuje jak powinien brzmieć nowy album Iron Maiden.  Nostalgiczny klimat, nutka romantyzmu i sporo elementów z „Transylwania” to coś co wyróżnia bardziej rozbudowany „Switched off”.  Album jest bardzo energiczny i  to potwierdza żywiołowy „Erase the World”  czy  ocierający się o thrash metal „When Morders Come to Town” . Mamy też rytmiczny „Dead Eyes” który pokazuje melodyjne oblicze zespołu i to jest kolejny rasowy hit na płycie.  Pozytywne emocje również wzbudza dynamiczny „You ve been Kissed by the wings of Angel of the death”. Długi tytuł, ale nie zmienia to w żaden sposób  jakości kawałka. Na koniec mamy znów szybszy utwór w postaci „Apache falls” i spokojniejszy „Soldier of Fortune”, który jest udanym coverem Deep Purple.

„the League of Shadows” to album, który zapadnie w pamięci. Jednym z tego względu, że były wokalista Iron Maiden powraca w wielkim stylu i nagrywa jeden z najlepszych albumów od czasu „Killers” żelaznej dziewicy. Dla drugich zapadnie z tego względu, że jest to świetne połączenie nowoczesnego brzmienia z starą szkołą grania heavy metalu. Płyta niemal perfekcyjna i pełna energii i hitów. Tak powinno dzisiaj się grać heavy metal. Polecam.

Ocena: 9.5/10