O
miano debiutu roku 2017 na pewno powalczy „Fall into Disgrace”
włoskiej kapeli Sleazer. Działają od 2011 r i w swojej muzyce
starają się przemycać elementy Dokken, Savage Grace, Wasp, Judas
Priest czy Iron Maiden. Tak więc mocno inspirują się latami 80 czy
90, a przy tym nie ustępują Striker, Skull Fist czy Enforcer.
Debiutancki album to kawał solidnego heavy/speed metalu zagranego z
polotem, lekkością i pomysłem. Niby to wszystko jest proste, ale
na wysokim poziomie. Zespół jest napędzony przez dwóch
naprawdę zgranych gitarzystów w postaci Edoardo i Clamente,
którzy dają niezłego czadu. Riffy są mocne, chwytliwe i
zagrane z lekkością. Jest klimat i prostota z lat 80. Do tego
jeszcze do chodzi specyficzny i taki zadziorny wokal Andrea i mamy
gotowy album w stylu lat 80. Nie ma mowy o oryginalności to akurat
prawda, ale zespół nadrabia dynamiką, przebojowością i
szczerością. Niby nic nowego, ale jest przyjemność z odsłuchu.
„A falling Overture” to krótkie i
klimatyczne intro, które przypomina filmy Johna Carpantera czy
główny motyw z serialu „Stranger Things”. Jednym słowem
strzał w dziesiątkę i znakomite oddanie lat 80. Potem szybko
wkracza ostry riff i krzyk wokalisty, tak więc zaczyna się
prawdziwa jazda bez trzymanki. „Heroes of disgrace”
to speed metalowa petarda, która daje niezły przed smak
całości. Zespół dobrze radzi sobie z bardziej hard rockowym
granie co potwierdza w przebojowym „Straight on your way”.
Fani Rocka Rollas czy Blazon stone na pewno polubią rozpędzony
„Legion of the damned”, który jest jednym z
najszybszych kawałków na płycie. Jest też coś dla fanów
Dokken i mowa tutaj o stonowanym, hard rockowym „King of
nothing”, który pozwala nieco odpocząć od szybkich
petard. Jednym z moich ulubionych utworów jest zadziorny i
dynamiczny „Sabbath lord”, w którym zespół
znów pokazuje pazur. W podobnej formie utrzymany jest
„Sleazer”, który przemyca pewne znamiona
starego Running Wild. Bardzo prosty riff zdobi „Fall again”
i jego chwytliwość i niezwykła melodyjność mają coś z
twórczości Iron maiden. Zespół nie odpuszcza i cały
czas trzyma wysoki poziom na płycie. Całość wieńczy szybki,
speed metalowy „Deserter”, który idealnie podsumowuje ten
album. Nie ma słabych kawałków, a każdy z nich dostarcza
sporo frajdy. Zgrany zespół, ciekawe pomysły i aranżacje
sprawiają, że debiut brzmi tak świetnie, a sam Sleazer ma szanse
na spory sukces. Pozycja obowiązkowa dla maniaków heavy
metalu lat 80.
Ocena: 8.5/10
Ocena: 8.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz