Niemiecki
Fairytale to solidny band, który skupia się na graniu heavy
metalu z domieszką power metalu. W ich muzyce słychać gdzieś echa
Rage, Grave Digger czy Sacred Steel. 6 lat zespół zbierał
się do wydania drugiego albumy i poniekąd wynikało to ze zmian
personalnych. Pojawił się wokalista Carsten Hille ze swoim
specyficznym i zadziornym wokalem, a także gitarzysta Stefan
Klempnauer, który jest znany z twórczości Custard.
Jest powiew świeżości, ale najnowsze dzieło w postaci „Battlestar
rising” nie wnosi żadnej rewolucji w świecie Fairytale. Dostajemy
to do czego zespół nas przyzwyczaił, czyli solidny,
zadziorny heavy metal z nutką power metalu.
Nowy album na pewno jest solidny, ale jest to tego typu płyta, którą się dobrze słucha, ale nie robi większego wrażenia. Na płycie pojawia się niemiecka toporność, ale nie brakuje też mocnych i zadziornych riffów, czy też jakiś ciekawych melodii. Niestety całość nie rzuca na kolana.
Do grona ciekawych utworów na pewno warto zaliczyć rozpędzony „Scar”, przebojowy „Viper Pilots” czy rozbudowany i marszowy „New Carpica”. Tytułowy „Battlestar rising” charakteryzuje się mocnym riffem i dużą dawką energii. Niby jest to wtórne, ale zagrane całkiem przyzwoicie. „Cain” czy „Man or Machine” na swój sposób przypominają dokonania Iced earth.
Nie ma tragedii, ale ta płyta nie ma szans zwojować świata. Brzmienie jest nieco przybrudzone, a zawartość troszkę mało spójna. Brakuje jakiś motywów, które by zostały na dłużej. Ot co poprawny album z solidnymi kompozycjami.
Ocena: 5.5/10
Nowy album na pewno jest solidny, ale jest to tego typu płyta, którą się dobrze słucha, ale nie robi większego wrażenia. Na płycie pojawia się niemiecka toporność, ale nie brakuje też mocnych i zadziornych riffów, czy też jakiś ciekawych melodii. Niestety całość nie rzuca na kolana.
Do grona ciekawych utworów na pewno warto zaliczyć rozpędzony „Scar”, przebojowy „Viper Pilots” czy rozbudowany i marszowy „New Carpica”. Tytułowy „Battlestar rising” charakteryzuje się mocnym riffem i dużą dawką energii. Niby jest to wtórne, ale zagrane całkiem przyzwoicie. „Cain” czy „Man or Machine” na swój sposób przypominają dokonania Iced earth.
Nie ma tragedii, ale ta płyta nie ma szans zwojować świata. Brzmienie jest nieco przybrudzone, a zawartość troszkę mało spójna. Brakuje jakiś motywów, które by zostały na dłużej. Ot co poprawny album z solidnymi kompozycjami.
Ocena: 5.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz