Kiedy widzi się taką okładkę, która zdobi płytę to w zasadzie bez zastanowienia sięga się po wydawnictwo. Pierwsze skojarzenie to Mob Rules, Firewind, Dark Moor,Iron Mask, czy Magic Kingdom. Właśnie w takich klimatach utrzymany jest najnowsze dzieło Greckiego Orions Reign. Band działa o 2001r i ma na swoim koncie 2 płyty, z czego "Scores of War" ukazał się nie dawno. 10 lat przyszło czekać fanom na nowy krążek tej formacji. Nikt chyba się nie spodziewał, że zespół powróci z taką perełką. Mówimy o płycie perfekcyjnej, która potrafi poruszyć, złapać za serce i rzucić na kolana. "Scores of War" to kandydat do płyty roku i to nie tylko w kategorii power metalu.
Oprócz magicznej okładki mamy tutaj perfekcyjne, soczyste brzmienie, które podkreśla jakość elementów, które składają się na muzykę Orions Reign. Podniosłe chórki, symfoniczne patenty, duża dawka power metalu, jak i epickości. Nie ma klepania jednego motywu, a wręcz przeciwnie jest duży wachlarz różnych melodii, riffów. Pojawiają się znakomici goście jak Mark Boals czy Tim Ripper owens. Micheal i George stworzyli niesamowity duet gitarowy oparty na chemii, wzajemnej miłości do power metalu. Jest szybkość, lekkość, finezja i świeżość. Do tego wszystkiego dochodzi fenomenalny wokalista Daniel Vascencelos, który nadaje całości operowego wydźwięku. Znakomicie odnajduje się w wysokich rejestrach i w tej całej epickiej, operowej otoczce. Wszystkie te elementy razem z sobą znakomicie współgrają.
Znakomicie ten album się rozpoczyna. Marszowe tempo, operowe chórki i nutka rodem z folk metalu. "Elder blood" to kompozycja podniosła, pełna różnych ciekawych ozdobników i dzieje się w niej naprawdę sporo. Najważniejsze, że słychać power metal w najlepszym wydaniu. Dalej mamy rozpędzony i drapieżny "Together we March" z gościnnym udziałem Tima Rippera Owensa. To nie jest typowy, oklepany power metal. Jest element zaskoczenia i powiew świeżości. Znakomicie wypada marszowy, epicki i urozmaicony "The gravewalker" czy szybszy "The undefeated gaul". Nie zabrakło elementów folk metalu i ukłony w stronę Falconer czy Blind Guardian,co zachwyca w pomysłowym "An Adventure Song". Jeszcze więcej power metalowej jazdy bez trzymanki w klasycznym wydaniu mamy w "Warriors pride" czy energicznym "The last stand" z gościnnym udziałem Marka Boalsa. Całość zamyka epicki "Ride to War", który nasuwa na myśl Manowar, czy Rhapsody.
Oprócz magicznej okładki mamy tutaj perfekcyjne, soczyste brzmienie, które podkreśla jakość elementów, które składają się na muzykę Orions Reign. Podniosłe chórki, symfoniczne patenty, duża dawka power metalu, jak i epickości. Nie ma klepania jednego motywu, a wręcz przeciwnie jest duży wachlarz różnych melodii, riffów. Pojawiają się znakomici goście jak Mark Boals czy Tim Ripper owens. Micheal i George stworzyli niesamowity duet gitarowy oparty na chemii, wzajemnej miłości do power metalu. Jest szybkość, lekkość, finezja i świeżość. Do tego wszystkiego dochodzi fenomenalny wokalista Daniel Vascencelos, który nadaje całości operowego wydźwięku. Znakomicie odnajduje się w wysokich rejestrach i w tej całej epickiej, operowej otoczce. Wszystkie te elementy razem z sobą znakomicie współgrają.
Znakomicie ten album się rozpoczyna. Marszowe tempo, operowe chórki i nutka rodem z folk metalu. "Elder blood" to kompozycja podniosła, pełna różnych ciekawych ozdobników i dzieje się w niej naprawdę sporo. Najważniejsze, że słychać power metal w najlepszym wydaniu. Dalej mamy rozpędzony i drapieżny "Together we March" z gościnnym udziałem Tima Rippera Owensa. To nie jest typowy, oklepany power metal. Jest element zaskoczenia i powiew świeżości. Znakomicie wypada marszowy, epicki i urozmaicony "The gravewalker" czy szybszy "The undefeated gaul". Nie zabrakło elementów folk metalu i ukłony w stronę Falconer czy Blind Guardian,co zachwyca w pomysłowym "An Adventure Song". Jeszcze więcej power metalowej jazdy bez trzymanki w klasycznym wydaniu mamy w "Warriors pride" czy energicznym "The last stand" z gościnnym udziałem Marka Boalsa. Całość zamyka epicki "Ride to War", który nasuwa na myśl Manowar, czy Rhapsody.
Nie było głośno o tej płycie i nawet nie było większej promocji. Płyta się ukazał i już namieszała. Na takie płyty warto czekać i pisać o nich. Jest power metal, jest urozmaicenie, duża dawka ciekawych wciągających melodii, dużo miłych dla uszu ozdobników, a całość wybrzmiewa znakomicie. Coś pięknego i można sięgnąć po ten album nie zależnie od naszych zamiłowań. Wystarczy fakt, że lubi się melodyjny metal i już znajdziemy sporo atutów. Muzycy pokazują klasę i niezwykłe umiejętności. Miła niespodzianka i "Scores of War" to jeden z najlepszych albumów tego roku, jeśli nie najlepszy.
Ocena: 10/10
Warto było czekać 10 lat od ostatniej płyty na tak dobry materiał.
OdpowiedzUsuń