Timo Tolkki to bez wątpienia żyjąca legenda power metalu. Jego charakterystyczny styl gry na gitarze jest jedynym w swoim rodzaju. Jest znany z Avantasia, Symfonia czy przede wszystkim Stratovarius. Wszystko pięknie, tylko że ostatni udany album, który był godny uwagi to tak naprawdę Symfonia. Jeśli chodzi o metalową operę o nazwie Timo Tolkkis Avalon to ciekawy projekt, który skupia to wszystko to z czego znany jest Timo. Troszkę power metalu, trochę słodkiego heavy metalu, rocka czy też popu. Pierwszy album był solidny i godny uwagi, ale brakowało dopracowania i efektu "wow". "Angels of the apocalypse" to była prawdziwa porażka i mega rozczarowanie. Od tamtego czasu minęło 5 lat i teraz Timo Tolkki wraca z "Return to Eden" i jest to bez wątpienia najlepszy album jaki nagrał Timo od czasów Symfonia.
Jest dobrze, a może nawet bardzo dobrze, lecz nie ma co skakać z radości. Pojawiają się niedociągnięcia i elementy komercyjne. Jednak jest power metal z jakiego znany jest Timo, jest też sporo charakterystycznych dla niego zagrywek. Nie brakuje też przebojowości i dużej dawki melodyjności. Tym razem lista gości krótka i nie mamy tutaj jakiś wielkich gwiazd. Jest Zak Stevens z Circle II Circle, Eduard Hovinga z Mother of Sin, czy mariangela Demurtas z Tristania. Mnie osobiście cieszy obecność Todda Micheala Halla z Burning Starr.
Okładka znów imponuje paletą kolorów i świetnym motywem głównym. Pod względem technicznym album też wypada bardzo dobrze. Mamy soczyste i dynamiczne brzmienie, które sprawdza się w power metalowym graniu. Materiał jest urozmaicony i kryje kilka mocnych killerów. Jednym z nich jest pojawiający na początku "Promises". To rasowy power metal w stylu Stratovarius, czy Symfonia. Todd Michael Hall niszczy tutaj swoim głosem. Timo Tolkki daje niezły popis swoich umiejętności jako gitarzysta. Jest do czego powzdychać. Marszowy i przebojowy "Return to Eden" imponuje niezwykłym motywem gitarowym i ciekawą melodyjnością. No kolejna perełka na płycie. Znów mamy Todda i jeszcze wspomaga Mariangela. "Hear my call" to mieszanka symfonicznego metalu i popu. Sam utwór jest lekki i przyjemny w odsłuchu i sporo w tym z twórczości Within Temptation. Dużo z Stratovarius czy starego Helloween mamy w melodyjnym i chwytliwym "Now and Forever". Trzeba przyznać, że Todd podnosi wartość utworów Timo Tolkkiego i szkoda że tak go mało na tym krążku. "Miles Away" to kolejny bardziej rockowy kawałek, ale co go wyróżnia to duża podniosłość. Dalej mamy rozpędzony "Limits" i to znów stara szkoła power metalu z lat 90. Fanom Avantasii może przypaść do gustu kawałek "We are the ones". Symfoniczny metal, który przypomina dokonania Nightwish. Dużo wpływów Helloween, Freedom Call czy Stratovarius znajdziemy w "Give me hope". Po raz kolejny Timo atakuje nas pomysłową solówką. No dzieje się i to sporo. Na koniec mamy jeszcze dwie power metalowe petardy. Jest zadziorny "Wasted dreams" z baśniowym klimatem i podniosły "Guiding Star", który brzmi jak mieszanka Gamma Ray i helloween. Cudo.
Warto było czekać na nowe dzieło Timo Tolkkiego. Tym razem nie ma wielkich gwiazd, a materiał sam się broni. Timo wrócił do korzeni, do tego co potrafi grać najlepiej. W efekcie dostaliśmy najlepszy album tego uzdolnionego gitarzysty od czasów Symfonia.
Ocena: 8.5/10
Niby wszystko pięknie , ładnie ale ... właśnie przy jego płytach z Avalon czegoś mi zawsze brakuję. Jak to mówił dobrze nam znany piłkarz tzw śliwki na torcie. Ciekawi mnie czy kiedyś Timo wyda w końcu coś takiego co będzie po prostu kompletne. Na razie jest dobrze ale szału nie ma.
OdpowiedzUsuń