piątek, 8 lipca 2022

CLEANBREAK - Coming Home (2022)


 Mam wrażenie, że Frotniers Records specjalizuje się ostatnio w dostarczaniu nam fanom różnych znakomitych supergrup. Najlepsze jest to, że to nie tylko plejada gwiazd, które daje nic znaczący popis umiejętności. Za tym faktycznie przemawia jakość i świeżość. Większość tych projektów odnosi spory sukces i wiele z nich potrafi namieszać w zestawieniach. Kolejna supergrupa do kolekcji frontiers records to Cleanbreak. Prosta chwytliwa nazwa, która już zachęca by zapoznać się z twórczością grupy. Jest tu heavy metal, jest duża dawka chwytliwych melodii, jest nutka hard rocka, a wszystko podane w przejrzystej i nieco komercyjnej formie. Mamy i radiowe hity, mamy killery, trochę wolnych i szybkich kawałków. Każdy znajdzie coś dla siebie. Debiut to kiepsko słowo dla "Coming Home", a gdy spojrzy się na skład, to już w ogóle to słowo nie pasuje do Cleanbreak.

Za sukcesem tej płyty stoi bez wątpienia jedyny w swoim rodzaju James Durbin, który ostatnio skradł serca słuchaczy swoim solowym albumem. Młody i jakże utalentowany wokalista, który sprawdza się w takich klimatach. Lata 80, dużo tradycyjnego metalu i hard rocka, to jest właśnie idealny podkład pod głos Durbina. Wspierają go gitarzysta Mike Flyntz z Riot V, a także  basista Perry Richardson i perkusista Robert Sweet z Stryper. Za produkcją, pisanie utworów i wsparcie w partiach klawiszowych odpowiada nie kto inny jak Del vecchio. Mocny skład i to się też przekłada na zawartość i jej jakość.

Mocne i dobrze wyważone brzmienie, tylko jeszcze dodaje całości uroku i mocy. Ileż klasy ma w sobie "Coming Home", który jest z pogranicza melodyjnego heavy metalu i hard rocka. Ach ten wokal Durbina i pełne gracji partie gitarowe. Brzmi to świetnie. Nieco wolniejszy, nieco bardziej zadziorny "Before the fall" też ma w sobie to coś i od razu wpada w pamięci. Słychać od pierwszych sekund, że jest chemia między muzyka i że jest to grupa doświadczonych muzyków. Lżejszy "We are warriors" prezentuje hard rockowe oblicze zespołu. Wciąż wysoki poziom i wciąż niezwykła dbałość o detale. Mistrzowie w swoim fachu. Killerem jest tu bez wątpienia energiczny "man of older souls" i tutaj panowie dają czadu. Już sam riff wgniata w fotel. Moim numer 1 jest tutaj nieco power metalowy "Still fighting". Co za perełka, co za partie gitarowe. Durbin momentami śpiewa jak Ronnie Romero. "No other heart" czy "Find my way" to hard rockowe ciosy między oczy. No i jeszcze ten hit w postaci "Cleanbreak".

Nic nie jest tu wymuszone. Brzmi to wszystko naturalnie, a band błyszczy. Świetny miks heavy metalu, hard rocka i nawet gdzieś tam echa power metalu. Słabe punkty? Oj ciężko coś wytknąć. Wysoki poziom, a dla niektórych nawet nieosiągalny. Oby na debiucie się nie skończyło, bo ja chce więcej!

Ocena: 9/10

1 komentarz:

  1. Nadzieje i emocje niesamowite ! Singielek znany znany, reszta płyty jeszcze ciągle nie. Jamesa Durbina i jego ,,The Beast Awakens,, poznałem całkiem niedawno, nie przeszkodziło to, aby ta płyta stała się jedną z moich najlepszych z 2021. Emocje trochę siadły, gdy James zaśpiewał takiego samograja jak 70,000 Sorrows na składance poświęconej Warlord i W. Tsamisowi ... i moim zdaniem zawalił. Jak będzie teraz ? Po dwóch kawałkach, mogę powiedzieć, że jest znakomicie !

    OdpowiedzUsuń