sobota, 26 listopada 2022
WHIRLWIND - 1714 (2022)
Co jakiś czas pojawia się zespół, który próbuje sił w graniu w podobnym stylu do Running wild. Prób było kilka i faktycznie czasami rodzi się gwiazda jak Blazon Stone czy Lonewolf. W tym roku swoich sił próbuje hiszpańska formacja o nazwie Whirlwind. Już od razu nasuwa się klasyk Running wild i sama nazwa potrafi podziałać na wyobraźnie. To kapela, która powstała w 2012r i tworzą ją muzycy znani choćby z takich formacji jak Steelforce, czy Redshark. Starają się oddać ten rycerski, bojowy, epicki charakter Running wild, który np był uchwycony w "Battle of Waterloo". Debiutancki krążek zatytułowany "1714" to ukłon w stronę czasów od "port royal" do "Pile of skulls", choć band stara się grać po swojemu i robią to naprawdę bardzo dobrze.
Ten band napędza dwóch uzdolnionych gitarzystów czyli Artur Julio i Mark Wild, którzy starają się grać w klimatach Rock'n Rolfa i Majka Motiego. Stawiają na melodyjność, a najbardziej to na rycerski klimat, na tą bojowość. Duży nacisk położono na ową podniosłość i epickość, aniżeli przebojowość. W sferze partii gitarowych niektóre motywy jakby żywce wyjęte z klasycznych płyt Running Wild. Samo brzmienie też mocno wzorowane na starych płytach Rock;n Rolfa. Jest klimat lat 80 wyczuwalny i to od pierwszych dźwięków. Imponuje też charyzmatyczny wokal Hectora, który manierą przypomina głos Rock;n Rolfa choćby z czasów "Port Royal". Panowie zadbali o każdy detal, co przedłożyło się na jakość tej płyty. Zresztą wystarczy odpalić płytę i przekonać się o jej zawartości.
Intro w postaci "1714" nie do końca ma klimat Running wild, ale buduje napięcie i trzyma nas w niepewności. Inaczej ma się sprawą najdłuższego na płycie "The Call". Wejście gitar od razu daje jasny sygnał, co ma wpływ na muzykę i styl Whirlwind. Zwłaszcza słuchając pięknych solówek można odnieść że band zabiera nas do najlepszych, klasycznych płyt Running Wild. Prawdziwe cudo! Riff "Under Siege" brzmi znajomo. Tor asowy hicior, który mógłby śmiało trafić na taki "Blazon Stone". Jest bojowo, z pazurem i w średnich tonacjach. Słychać, że band stara się postawić na rycerski wydźwięk. Z kolei "Rebels Arise" melodyjnie nawiązuje do pewnego kawałka z "Black Hand inn" i tutaj band postawił na szybkość i energię. Takie petardy w klimatach running wild zawsze są w cenie. Nieco komercyjny "Torture, knife & Fire" też przemyca znane patenty running wild, ale band stara się brzmieć po swojemu i nie próbują być tylko kopią wielkiego zespołu. Marszowy "Cannons of Infuriation" to ukłon w stronę klimatów typu "Battle of Waterloo". To idealny przykład, że band kładzie nacisk na bardziej epicki wydźwięk, na taki rycerski klimat i to ma swój urok. Kolejny killer to zadziorny "The Bestard Duke" i znów znakomity popis umiejętności gitarzystów. Panowie dają czadu i mają pomysł na riffy czy solówki. Cały czas nas zaskakują pozytywnie. Finał to "Echoes of Time" i znów band pokazuje pazur i dynamikę. Prawdziwy killer i riff to istny majstersztyk.
Hiszpański odpowiednik Running Wild? Może i tak, ale nie liczy się kto kim się inspiruje, ważne jest to co ma do zaprezentowania i jaką jakość prezentuje ze sobą. Nie sztuka posłuchać płyt running wild i nagrać kopię, ważne jest to jak gra i czy ma coś do zaoferowania. Whirlwind ma pomysł i wie jak grać taki bardziej rycerski, epicki heavy metal w stylu Running wild. Bardzo miłe zaskoczenie i zaliczam band do jednych z moich ulubionych. Świetny start!
Ocena: 9/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz