niedziela, 17 września 2023
SHADOWSTRIKE - Traveler's Tales (2023)
Nie, to nie nowa bajka dla dzieci od Disney'a. To oczywiście kolejna płyta z kręgu power metalu. Tym razem coś dla miłośników lat 90. Każdy fan wczesnego Helloween, czy rhapsody ten szybko odnajdzie się w świecie Shadowstrike. Band działa 13 lat i co najbardziej szokuje, to fakt że to amerykańska kapela. Słuchając najnowszego dzieła zatytułowanego "Traveler's Tales" można odnieść wrażenie, że to europejska kapela. Obstawiałbym Włochy może Finlandię, ale na pewno nie Stany Zjednoczone. Pierwsze pozytywne zaskoczenie.
Nie pierwszy raz jesteśmy świadkami kiedy amerykańska kapela znakomicie gra w stylu kapel europejskich. Bywa tutaj słodko, baśniowo, w klimatach fantasy. Jest duży nacisk postawiony na chwytliwe melodie, na złożone partie gitarowe. Ma być podniośle, z epickim rozmachem i symfonicznym ozdobnikami. Momentami można poczuć się jakby się słuchało czegoś na miarę Fellowship, Twilight Force czy Marco Garou Magic Opera Gloryhammer. Kierunek dobry został obrany i tutaj drugie pozytywne zaskoczenie. Skojarzenia z Magic Operą mogą być słyszalne bowiem lider Shadowstrike Matt Krais był członkiem Magic Opera. Popisy gitarowe na linii Krais/Walls są godne uwagi i często ubarwiają płytę. Na pewno nie brakuje atrakcji w tej sferze. Dużą robotę robią partie klawiszowe Rayna Patane, który nadają całości rozmachu i odpowiedniego klimatu fantasy. Nie ma mowy o kiczu. Całość znakomicie spina głos Matta Kraisa, który brzmi jak wielu podobnych śpiewaków power metalowych. Ważne, że dysponuje odpowiednią techniką i mocą, by siać zniszczenie, czy czarować słuchacza kiedy jest to potrzebne.
Do tego piękna dla oka okładka i miłe dla ucha brzmienie, które podkreśla każdy dźwięk. Wszystko pięknie, a jak tam zawartość? O dziwo jest bardzo dobrze. Zaczynamy od rasowego intra. "The Path Untaveled" brzmi jak miks gloryhammer i może dragonforce. Melodia banalna, troszkę kiczowata, ale jest potencjał i przygotowuje nas do power metalowej uczty. Ruszamy wraz z energicznym "Broken hearted journey". Rasowy symfoniczny, europejski power metal z lat 90. Przypominają się złote lata Rhapsody czy Helloween. Mocny start. Pomysłowy i bijący świeżością "Dont Turn Back" jest po prostu piękny w swojej stylizacji. Nie brakuje prostych i zapadających w pamięci hitów. Taki bez wątpienia jest klimatyczny "Winds of Change". Coś z Dragonforce znajdziemy w energicznym "Decesive Battle". Niezwykła szybkość i odrobina słodkości. Efektu obrzydzenia nie ma i sam kawałek robi demolkę. Druga część jakby bardziej nastawiona na klimat i mamy taki nieco filmowy "The soneteeer", troszkę rozlazły i przedłużony "The Oracle", czy taki nieco teatralny "Premonitions".
Nowy album wypada korzystniej niż debiut shadowstrike. Materiał bardziej dopieszczony, może momentami przesadzony w klimacie fantasy i ozdobnikach. Całościowo to kawał porządnie skrojonego symfonicznego power metalu w europejskiej odmianie.
Ocena: 8.5/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nieźle grają i nawet bym się skusił, ale nośnik cd ogólnie nie do kupienia w kraju a na bandcamp cena mnie rozwaliła..170+70 dostawa! pogięło już ich na całego
OdpowiedzUsuńEl de Noveria me pareció buenísimo, no sé si lo habéis escuchado.
OdpowiedzUsuńLubię czytać Twoje recenzje ale gdzie i w którym momencie to podobne do „wczesnego Helloween czy Rhapsody” to ja naprawdę nie mam pojęcia. Nie czepiam się, te następne kapele, które podałeś zdecydowanie bardziej przypomina. Takie sobie, nie dla mnie, choć fanem H i R jestem :)
OdpowiedzUsuń