piątek, 4 sierpnia 2017

ACCEPT - The Rise of Chaos (2017)

Każdy z nas ma swoją listę ulubionych zespołów, listę tych kapel, który ukształtowały nasz gust i nasze upodobania muzyczne. Ja też mam swój zestaw zespołów, który przekonały mnie do heavy metalu i pozwoli na dobre zakochać się w tego typu muzyce. Wśród tych kapel jest niemiecki Accept, który ma status legendy i śmiało można ich porównać do takich tuz jak Iron Maiden, Judas Priest czy Saxon. Jest to jedna z tych kapel, która nagrała sporo klasyków, sporo kultowych albumów, a ich reaktywacja w 2009 r wzbudziła szerokie zainteresowanie. Nic dziwnego, w końcu ostatni album ukazał się w 1995r. Wielu się bało powrotu z innym wokalistą, w końcu z Davidem Reecem się nie udało. Jednak nowy rozdział z Markiem Tornillem okazał się strzałem w dziesiątkę. Kapela kuje żelazo póki gorące i nic dziwnego że tak często wydają teraz nowy album. Pytanie czy panowie nie idą teraz w ilość zamiast w jakość?

Accept to typowy brudny i zadziorny wokal, to podniosłe chórki, charakterystyczne riffy i niemiecka toporność. To również chwytliwe melodie i pulsujący bas Baltesa. To było na "Blood of the Nations", który miał coś z "Balls of The Wall" i nic dziwnego z miejsca stał się klasykiem. Przebojowy i dynamiczny "Stalingrad" był czymś na miarę rosyjskiej ruletki. Nieco inny był "Blind rage", który nie wzbudzał już takich emocji, choć jego hard rockowa finezja przypomina czasy "Metal Heart". Jeśli o mnie chodzi, to ostatni album pozostawił mi spory niedosyt. Brakowało mi typowych zagrywek gitarowych, mocnych i zapadających w głowie przebojów.  Sam album był nie równy i jakiś taki nie na miarę Accept. Minęły 3 lata i Accept zmienił skład. Pojawił się gitarzysta Uwe Lulis, który jest znany z Grave Digger.Z kolei Christopher Williams zasiadł na stołku perkusisty.  W takim składzie został zarejestrowany  "The rise of Chaos". Można było się spodziewać, że 15 album będzie nieco inny, że nowe osoby wniosą świeżość do muzyki Accept. Jednak czy tak się stało?

"The rise of Chaos" to album na pewno dobry, nawet bardzo dobry, ale niestety to nic nowego. Muzyka Accept nie zachwyca tak jak na "Stalingrad" czy "Blood of the nations". Nie ma elementu zaskoczenia, nie ma eksperymentów, nie ma też wielkich, ponadczasowych utworów, który na długo wbijają się w twórczość Accept. Zawsze na każdym albumie był jakiś taki zaskakujący przebój, który od razu stawał się klasykiem. "Teutonic terror" , "Stalingrad", "Stampade" czy inne klasyki to najlepsze przykłady. Na nowy albumie troszkę ciężko oto. Brakuje świeżości też w brzmieniu, bo Andy Sneap dalej dostarcza nam takich samych smaczków i patentów. Brzmi to już znajomo, dlatego trochę wieje nudą. Obawiałem się, że "The rise of chaos" będzie pięknym albumem tylko od strony technicznej i brzmieniowej. Na szczęście nie jest, aż tak źle.

Accept to machina nie do zatrzymania i choć nie mają już takiej ikry i nie tworzą takich petard jak "Metal Heart" to wciąż tworzą heavy metal na wysokim poziomie. Atutem jest to, że cały materiał trwa 45 minut, czyli co klasyczne albumy.

Album otwiera melodyjne wejście gitar i podniosłość niczym w "Metal Heart" . Właśnie takie emocje wzbudza energiczny otwieracz "Die by the Sword".  Jest ostry riff, jest chwytliwy refren i prostota, co pozwala od razu pokochać ten kawałek. Jest w tym duch Accept, ale też i Grave Digger. Niemiecka toporność, brud i mroczny klimat mamy w "Hole in the Head" i choć nasuwają nam się czasy "Balls to the wall" to jednak za mało tutaj ognia i trochę wieje nudą. Tytułowy "The rise of chaos" to utwór, który promował album. Nie wiem czemu, ale mimo mocnego taktu, szybszego tempa utwór jakoś nie przypadł mi do gustu. Za dużo technicznego grania na siłę, a za mało luzu i przebojowości. Gdzieś uleciała ta lekkość i ciekawe przejścia gitarowe, które zawsze były w muzyce Accept. Choć początek płyty nie jest najlepszy, to jednak wraz z luzackich i nieco hard rockowym "Koolaid". Jest w tym duch Ac/Dc, ale też coś z lat 80, tak więc pierwszy klasyk odnotowano. Ten utwór urzeka swoją prostotą i przebojowością i tak powinien brzmieć Accept. Pierwszą petardą na płycie jest "No regrets", który śmiało mógłby znaleźć się na "Ojection Overruled". W końcu Uwe i Wolf dają ciekawy popis solówek i przejść gitarowych. Moim faworytem został od razu prosty i przebojowy "analog Man", który urzeka swoim prostym charakterem i klasycznymi patentami. To jest już Accept, jaki znamy z "Metal Heart" czy "Balls to the Wall". Świetny riff i chwytliwy refren sprawiają, że utwór zapada w pamięci. Dalej mamy szybki, energiczny "What's done is done", który cechuje się ostrym i melodyjnym riffem, który oddaje to co najlepsze w Accept. Brakowało mi takich hitów na "Blind Rage".  W "Worlds Colliding" też można usłyszeć sporo sprawdzonych patentów Accept i takich klasycznych rozwiązań, co bardzo cieszy.  Drugą petardą na płycie jest "Carry the Weight", który nawiązuje do ostrego i dynamicznego "Blood of the Nations". Całość zamyka bardziej rozbudowany i podniosły "Race to extinction", który też przemyca ciekawe zagrywki gitarowe i liczne solówki. Accept w pigułce.

Początek płyty może nie jest idealny, ale album zyskuje z drugim obrotem i na pewno potęgą jest druga połowa płyta. Jest lepiej niż na "Blind Rage", ale nie ma już takiego zaskoczenia, takich emocji jak przy "Blood of The Nations". Najważniejsze jest to, że Accept wciąż istnieje i tworzy nową muzykę, zwłaszcza że nie jest poniżej ich poziomu.

Ocena: 8.5/10

1 komentarz:

  1. "Blind rage...ostatni album pozostawił mi spory niedosyt. Brakowało mi typowych zagrywek gitarowych, mocnych i zapadających w głowie przebojów. Sam album był nie równy i jakiś taki nie na miarę Accept"... ja pitole chłopie!! Tam były same przeboje (oprócz topornego i irytującego "Stampade"), same przeboje!! ;)

    OdpowiedzUsuń