czwartek, 23 maja 2019

DIAMOND HEAD - The coffin train (2019)

Koniec czekania. Już jest nowy album brytyjskiego Diamond Head. "The Coffin Train" to następca świetnego "Diamond Head" z 2016r. Band wysoko zawiesił sobie poprzeczkę i pokazał, że stary band może zaskoczyć i powrócić w wielkim stylu. Na okładce widać pędzący pociąg i taki właśnie jest Diamond Head na nowym albumie. Pokazuje, że nie są do zatrzymania, a nowy materiał jest dojrzały i niezwykle przemyślany. To jest płyta, która przemyca patenty stricte heavy metalowe, NWOBHM czy hard rockowe. Nie ma grania na jedno kopyto i przez to na płycie dzieje się sporo. Dużym plusem jest to, że band stara się trzymać poziom i styl z poprzedniego wydawnictwa. Z oryginalnego składu pozostał Brian Tatler i perkusista Karl Wilcox. To oni napędzają band i odpowiadają za klimat lat 80.  Duży wkład na płycie ma też drugi gitarzysta Andy i wokalista Rasmus Bon Andersen. Gitarzyści niezwykle urozmaicają swoją grę i często zaskakują swoją pomysłowością i lekkością. Na największą pochwałę zasługuje wokalista Rasmus, który idealnie sprawdza się w roli lidera Diamond Head. Jego zaletami jest technika i znakomite opanowanie w wysokich rejestrach. Człowiek petarda i nie można przestać go słuchać. Kolejnym plusem "The coffin train" jest mocne i nowoczesne brzmienie, które podkreśla jakość płyty.  Na płycie jest 10 kawałków i już otwieracz "Belly of the beast" to killer  z prawdziwego zdarzenia. Rozpędzona sekcja rytmiczna i chwytliwy riff czynią ten utwór wyjątkowy. Jeden z najlepszych kawałków na płycie. Inaczej prezentuje się "The Messenger", w którym słychać elementy NWOBHM i  hard rocka. Tym razem mamy marszowe tempo i to jest urocze. Troszkę odstaje rozbudowany i mroczny "The coffin Train". Stonowany i zadziorny "The Sleeper" znowu imponuje mrocznym klimatem i rozbudowaną formą. Słychać w tym echa Black Sabbath. Kolejną szybką petardą na płycie jest melodyjny "Death by design" i to jeden z najciekawszych momentów na płycie. Nutka progresywności pojawia się w "The pheonix" i na koniec jest jeszcze bardziej rockowy "Until we burn". Werdykt? Bardzo dobra płyta i podtrzymuje wysoki poziom z poprzedniego albumu, aczkolwiek jest mniej przebojowo i bardziej klimatycznie. Całościowo brakuje mi więcej killerów i lepsze wrażenie robił "Diamond Head" z 2016r. Mimo wszystko jest to pozycja godna uwagi.

Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz