wtorek, 5 listopada 2019

RUNNING WILD - Crossing the blades Ep (2019)

Mam bzika na punkcie Running wild i czy mogę być obiektywny wobec nadchodzącego mini album zatytułowanego "Crossing The Blades"? Wydawało mi się, że będzie zachwalanie i chwalenie pod niebiosy. W końcu nawet ostatnie albumu Rock'n Rolfa z miłą chęcią słucham i często do nich wracam. "Rapid Foray" mimo pewnych niedociągnięć brzmieniowych czy właśnie kiepsko brzmiącej perkusji, albo wręcz oklepanego automatu perkusyjnego podobał mi się i miał ducha starych płyt. Sądziłem, że po 3 latach oczekiwania dostanę coś na miarę właśnie "Rapid Foray". Cóż stylistycznie to band oczywiście nawiązuje do swoich ostatnich płyt. "Crossing The Blades" to obranie kierunku z okresu "Rogues en vogue" aż po "Rapid Foray". To daje jasny znak, że więcej heavy metalu z hard rockowym feelingiem i porzucenie granie szybkie heavy metalu z klasycznych płyt. Kiedy utwory są dobre, chwytliwe, pomysłowe to nie ma problemu. Rolf może grać sobie hard rockową odmianę running wild tak jak to słychać na "Resilent", tylko żeby to było na godnym poziomie. Z "Crossing the Blades" coś mi nie pasuje.

Pierwszy zgrzyt to brzmienie. Jakoś brzmi to plastikowo, jakby to ktoś stworzył komputerowo, a przecież widnieje info że mamy tu 4 osobowy zespół. Gdzie jest basista Ole, bo jakoś go tutaj nie słyszę. No i znów kontrowersje wzbudza perkusja. Nie powiem może jest nieco bardziej urozmaicona, ale jakoś brzmi monotonie i jakoś jakby ktoś grał na papciach. No jest obciach, a ja się pytam gdzie jest pan Micheal Wolpers? Ten aspekt chyba należy przemilczeć i przyzwyczaić się, że to solowy projekt Rolfa.

I gdyby utwory były tak chwytliwe i pomysłowe jak te z ostatnich płyt to wybaczyłbym to. Mam wrażenie, że to jakaś kpina i Rolfa tak jakby sobie z nas żartował. Oklepane riffy, zagrane bardzo ospale i klimat piracki też gdzieś uleciał. Mam bzika na ich punkcie i pewnie nie raz wrócę do tego wydawnictwa i nie raz pewnie ucieszy mnie jakaś melodia czy riff z tego wydawnictwa, ale to już cień wielkiej formacji i daleko jej do tego co prezentował Blazon Stone. No nic plusem jest to, że Running wild żyje i nagrywa dalej.

Na płycie znajdziemy 4 kawałki, które 2 są już nam dobrze znane. Pierwszy idzie melodyjny i nieco hard rockowy "Crossing the Blades", który ma się też znaleźć na nowym albumie. Stonowane tempo i chwytliwy riff robią swoje. Jednak jakoś mało w tym wszystkim Running Wild. Refren też nie powala i w sumie ten kawałek zaskakuje ciekawymi solówkami, które mają echa starych płyt. Słychać przez cały utwór feeling "Love gun" Kiss. Czyżby plagiat? Znamy też zadziorny "Stargazed", który próbuje być drugim "The Soulles", choć sam charakter przywołuje czasy Rogues en Vogue. Może i riff jest dobry, ale też brakuje ognia. Piracki klimat pojawia się w coverze Kiss w postaci "Strutter". Perkusja tutaj brzmi tak fatalnie, że nawet Angelo Sasso brzmiał bardziej żywo niż to co słychać tutaj. Plastikowe granie w najlepsze, a duszy w tym praktycznie zero. Myślicie, że "Ride on the Wild Side" to stary, dobry Running Wild w pirackiej odsłonie? Błąd to kompozycja toporna i chyba najbliżej jej do "Resilent" czy nawet "Shadowmaker".  Riff jest prosty, bez wariacji i może taki nieco zadziorny, jednak zero polotu i finezji.

Ciężko pisać takie słowa o zespole, który zaliczam do tych najlepszych ever i może nie zawsze oceniam twórczość Rolfa obiektywnie. Jednak tym razem coś pękło we mnie. No ileż razy można nabierać słuchaczy na to samo? Uleciał piracki klimat, uleciała w sumie i przebojowość i porywające riffy. Brzmi to jak twór średniej klasy zespołu. To nie jest Running Wild jaki znamy, kochamy i na jaki czekamy. Szkoda, że Rolf nie myśli że zrobić reaktywację z prawdziwego zdarzenia i wrócić do swoich korzeni. Próbuje i gdzieś tam poniekąd mu to wychodzi, ale to już nie ta liga, nie ten poziom. Chcecie stary dobry running wild? No to odsyłam do płyt Blazon Stone, a najnowsze EP Running wild można odsłuchać z braku laku, albo gdy się ma obsesję na ich punkcie.

Ocena: 4.5/10

2 komentarze:

  1. Po Rapid oczekiwania moje przeplatały się z lękiem. Czy tym razem się zawiodę a może wręcz przeciwnie. Będę zachwycony co najmniej jak na Rapid. I cóż ? Zawód.I teraz z jeszcze większym strachem śpiewam sobie pod nosem oklepany tekst ale jakże prawdziwy " trzeba wiedzić kiedy ze sceny zejść nie pokonanym "

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam podobne odczucia. Od "The rivalry" czekam na album starym klimacie i już raczej się nie doczekam. Raz jest lepiej raz gorzej ale tyko sentyment powoduje że kupuję ich kolejne płyty.

    OdpowiedzUsuń