niedziela, 25 czerwca 2023

VIPER - Timeless (2023)


 

To mógł być ważny powrót w historii melodyjnego heavy/power metalu. W końcu ostatni wartościowy album brazylijskiego Viper ukazał się pod koniec lat 80. Tak dla mnie ten genialny band zakończył się "Theatre of Fate". Potem to już nie było to. Nie było Andre Matosa, nie było już tej magii, a band zatracił gdzieś swój styl, magię, kunszt i wszystko co tak budowali. Co ciekawe band odrodził się z Matosem na wokalu w roku 2012 r. W roku 2016 Matos odszedł z Viper, potem jeszcze jego śmierć. w 2017r band zasilił wokalista Leonardo Cacoilo i w roku 2021 kitarzysta Kiko Shred. Z nimi został nagrany "Timeless". 16 lat czekania na 7 album studyjny tej grupy budził nadzieje, zwłaszcza kiedy band wrócił do starego logo.

Band miał życiową szansę, by zerwać z eksperymentami i wrócić do swoich korzeni. Tak sugerowało stare logo. Viper mógł na nowo zbudować swoją potęgę i stać się jednym z najważniejszych graczy na brazylijskiej scenie. Co ciekawe niektóre kompozycje, faktycznie brzmią jak zaginione klasyki z pierwszych płyt. To jest dobry znak i nawet pojawiały się myśli, że Viper się odrodził i wrócił tak potężny jak na pierwszych dwóch płytach. Początek płyty takim optymizmem napawa. Band szybko to zauroczenie psuje, serwując nam jakiś punk, pop rock. Brak konsekwencji i próba pogodzenia fanów starych płyt i tych ostatnich. Kiepski pomysł.

Okładka nie jest zła, brzmienie troszkę bez mocy i takie nieco garażowe i nawet to nie przeszkadza. Wokalista również wpasowuje się w styl grupy i dodaje jej świeżości. Poległ niestety aspekt kompozytorski. Po tylu latach to powinny być same killer i pozycje powalające na kolana. Tego tutaj nie ma. Pomówmy zatem o pozytywach. Płytę otwiera energiczny, melodyjny i klimatyczny "Under The Sun". Czuje jakby obecność Matosa i wraca magia pierwszych płyt. Chce się krzyczeć, wrócił stary dobry Viper. Podobne emocje wzbudza melodyjny i bardziej przebojowy "Freedom of Speech". Band czaruje jak za dawnych lat i nawet gitarzyści jakby cofnęli się w czasie i serwują nam bardzo podobne zagrywki. Słychać sporo nawiązań do tamtych płyt. Power metal na pewno znajdziemy też w rozpędzonym "Timeless". Pewne przebłyski ma na pewno "the Android", ale momentami wieje kiczem.  Kulminacyjnym momentem jest kolos "The War", który również nie wzbudza uczucia zażenowania i wciąż prezentuje kilka atrakcyjnych motywów. To dobry kawałek. Niestety po tym kawałku rozpoczyna się seria kompromitacji i zażenowania.  "Angel Heart" skierowany do stacji radiowej i chyba fanów Nickleblack czy One Direction, albo innych uwielbianych przez młodzież zespołów.Jak to ma się to do takiego " a light in the dark"? Tak właśnie powinni grać. Melodyjny i pełen świeżości power metal. Znów wracamy do korzeni. Owy pop rock dobitnie wybrzmiewa w "Thais". Utwór nie jest może tragiczny, ale nie powinien się tutaj znaleźć. Na pewno nie na płycie power metalowej, płycie kultowego Viper.

Przepiękne otwarcie płyty, które nadawało nadzieję na najlepszy album Viper od czasów "Theater of Fate". Album mógł być przepięknym powrotem do grona najlepszych kapel grających melodyjny power metal. Band miał kilka pomysłów na granie w takim stylu i szkoda, że nie byli wstanie tego dokończyć. Wcisnęli jakieś punkowe kawałki, czy pop rockowe. Złe zagranie i tylko obniżyło jakość płyty. Był potencjał, ale został zmarnowany. Szkoda.

Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz