poniedziałek, 1 lipca 2024

ORDEN OGAN - The order of Fear (2024)


 
Niemiecki Orden Ogan zaliczył wpadkę wydając przekombinowany "Final Days" i ja tam wolę ten ich mroczny klimat fantasy i klasyczne power metalowe granie, gdzie słychać inspiracje blind guardian, thornbridge, Running wild czy wielu innych. Kocham ich za takie płyty jak "To The End', "Ravenheaed", czy "Easten Hope".  Na szczęście Sebastiam Levermann przemyślał pewne kwestie i wybrał powrót do takich klimatów.  Efektem tego jest najnowsze dzieło zatytułowane "The order of fear", który ujrzy światło dzienne 6 lipca za sprawą Reigning Phoenix music.

Okładka ma klimat i przypomina te ulubione przeze mnie płyty. To już pozytywnie nastraja do nowego krążka. Samo brzmienie też jest z górnej półki i to jest coś do czego nas ten band przyzwyczaił. Bardzo dobrze wypada tutaj współpraca gitarzystów, zarówno Patrcik Sperling, jak i Niels Loffler nie boją się zagrać agresywnie, czy też bardziej klimatycznie i z rozmachem. Nie brakuje w tym wszystkim pomysłowości, dbałości o detale i dobieranie ciekawych melodii. Brzmi to wszystko jak stary dobry Orden Ogan. Jasne nie odkrywają niczego nowego, ani też nie ocierają się o przebłysk geniuszu. To po prostu bardzo dobrze skrojony power metal, do jakiego nas panowie przyzwyczaili na swoich starych płytach. Tak od strony partii gitarowych dzieje sporo dobrego i można się delektować grą panów.

Band zaczyna z grubej rury, na pełnej szybkości i tak wkracza rozpędzony "Kings of the underworld". Mocny riff, podniosły refren i pięknie rozplanowane solówki. To jeden z najmocniejszych kawałków na płycie. Mroczny, marszowy "The order of Fear" ma coś z przebojowego "Fever", który uwielbiam. Sam refren robi tutaj spore wrażenie i to jest to z czego słynie ten band. Troszkę bardziej komercyjny jest "moon Fire", ale to wciąż rasowy hit od Orden Ogan. Piękne jest wejście gitary akustycznej w "Conquest" i gdzieś w tym wszystkim są pewne echa Running wild. Dobrze wypada tutaj "Prince of Sorrow", choć nie brakuje pewnych odesłań do słabego poprzednika. Tylko tym razem zrobiono to z pomysłem. Sam riff i łatwo wpadający w ucho refren robi robotę. "Dread Lord" solidny i dobrze wykonany kawałek, ale brakuje mi tutaj elementu zaskoczenia i czegoś świeżego. Ot co rasowy kawałek tej grupy. Początek płyty robi wrażenie i tak samo jest z końcem. Tutaj pojawia się agresywny i niezwykle melodyjny "anthem to the darkside" i nie brakuje pewnych wpływów Running wild w tym wszystkim. Prawdziwa petarda i szkoda, że mało tutaj takich killerów. Finał płyty to rozbudowany i nieco bardziej progresywny "The Long Darkness", ale i tutaj roi się od świetnie rozplanowanych motywów i partii gitarowych. Słucha się tego z niezwykłą przyjemnością i pokazuje klasę zespołu Orden Ogan.

Sebastian Levermann i spółka wrócili na właściwe tory i nagrali album na jaki wielu fanów Orden Ogan czekało. Do perfekcji wiadomo trochę brakuje, ale jest tu sporo wartościowej muzyki i spore klasycznego Orden Ogan. Płyta godna uwagi, zwłaszcza jeśli kochamy ich stare płyty jak "to the end" czy "ravenhead".

Ocena: 8/10

1 komentarz: