piątek, 26 lipca 2024
POWERWOLF - Wake up the Wicked (2024)
Czy 20 lat temu, ktoś by pomyślał, że niemiecki Powerwolf tak daleko zajdzie i że będzie gwiazdą wielkiego formatu? Pewnie nie jeden wyśmiał ich, tą ich tematykę, kościelnie klimaty i komercyjną przebojowość. Mija 20 lat od powstania kapeli i w sumie wydali 9 albumów. Pierwszy poważny sukces zaczął się od "bible of the beast" i potem było z górki. Pierwsze płyty Powerwolf miały nacisk położony na gitary, na riffy, na to co ważne w power metalu. Potem już próbowali nieco urozmaicać swój materiał. Zaczęły się pojawiać kawałki w języku niemiecki i różne smaczki. Kiedy pojawił się "The Sacrament Of Sin" to band zaczął oddalać się nieco w rejony bardziej symfoniczne. Podniosły klimat, orkiestrowe wstawki, bogate i pełne rozmachu chórki i zabawą konwencją. Taki też był "Call of The Wild" i tą tradycję kontynuuje najnowsze dzieło "Wake up The Wicked" Płyta wydana 26 lipca nakładem Napalm Records. Jaki nie był to album, to wciąż wielkie święto nie tylko dla maniaków tej kapeli, ale samego gatunku power metalu.
Ten band jest o tyle fenomenem, że mają swój styl i wciąż udaje im się tworzyć hity w tej konwencji i nagrywać wciąż albumy na wysokim poziomie. Do tego każdy z muzyków potrafi zaskoczyć swoimi umiejętnościami i talentem. Zapewne gdyby grali już w latach 80 to mogliby osiągnąć status gwiazdy pokroju Iron maiden czy Judas Priest. Mają pomysłowy image, mają pomysł na koncerty, na tworzenie hitów, do tego ta umiejętność trzymania się tematyki wokół wilkołaków, religii jest bardzo intrygujące. Lata mijają, a powerwolf jest taki jaki był. Może teraz już grają bardziej na poważniej, bardziej dostojniej i z rozmachem i przepychem. Nowy album jest tego najlepszym dowodem. Ja osobiście czuje tęsknotę za tym gitarowym aspektem Powerwolf z czasów "Bible of the Beast" czy "blood of the saints". Atiila jest wyborny i jedyny w swoim rodzaju, to wiadomo nie od dziś. Charles i Matthew Greywolf to już też trzon tej grupy i przesądzają o jej jakości i stylu. Tak to jest rasowy album Powerwolf, ale tym razem chciałbym troszkę ponarzekać na jedną z moich ulubionych kapel.
Okładka jedna z najlepszych w dorobku grupy, brzmienie też idealne i bez skazy. Tym razem album jeszcze krótszy i nawet nie ma jak się nacieszyć ową przebojowością i nowymi melodiami, bo ilekroć coś zaczyna to zaraz się kończy. Straszne krótkie te kawałki. Nic nowego nie dostajemy i w sumie to nie jest problem. Tylko odnoszę wrażenie, że to już słyszałem i w lepszym wykonaniu przez Powerwolf. Zjadanie własnego ogona? Taki mają styl i dalej korzystają z tego samego źródełka. Taki "Heretic Hunters" przemyca patenty folkowe co już też było za czasów "the Sacrament of Sin". Oczywiście hit i rasowy powerwolf jaki znamy. Jak dla mnie Powerwolf, ale o mniejszej sile rażenia. 2:47 to krótki czas jeśli chodzi o otwieracz. "Bless em with the blade" to rozpędzony killer, który przypomina nam starą szkołę powerwolf i czasy "Preachers of the night" czy "Blood of the saints", gdzie liczył się kościelny klimat i delektowanie się solówkami i ciekawymi partiami gitarowymi. Z tego utworu bije moc, tylko szkoda że jest taki krótki. "Sinners of the seven seas" taki nieco nastrojowy, nieco radiowy, ale jak zwykle melodyjny i przebojowy. Nacisk położono na podniosły refren i nieco orkiestrowy wydźwięk. Power metal jest tu na dalszym planie. Troszkę kiczem trąci na początku "Kyrie Klitorem" i potem przeradza się w jeden z typowych utworów Powerwolf. Oklepana formuła i w zasadzie nic nowego tu nie ma. Na pewno Powerwolf pozytywnie zaskakuje "1589" i można grać mrocznie, podniośle, z pomysłem i będąc dalej sobą. Ten kawałek to taki powiew świeżości już w tej ogranie stylistyce. O szybsze bicie serca przyprawia melodyjny, podniosły i przebojowy "Viva Vulgata" i takie znów sprawdzone zagrywki. Pewne, podniosłe wejście, potem zwolnienie, spokojna zwrotka i znów nieco mocniej, melodyjniej i wkracza podniosły refren. Taki rasowy Powerwolf. Dobrze się słucha, ale już były lepsze utwory z takim patentem w ich dorobku. Tytułowy "Wake up the wicked" to jeden z najlepszych momentów na płycie. Prosty i łatwo wpadający w ucho refren i w końcu bardziej nacisk położony na gitary i zadziorność. "Joan of Arc" jakiś taki radosny i gdzieś tam mocno inspirowany Sabaton. Power metal pojawia się ponownie w rozpędzonym "Thunderpriest" i znów można poczuć się jak za dawnych lat, gdzie band potrafił grać z werwą i odpowiednią szybkością. Na plus dziecięce chórki w "We dont wanna be no saints", który troszkę brzmi jak "demons are grils best friend". Podobna struktura, klimat i charakter, że nie wspomnę o przebojowości. Taki powerwolf na miarę dwóch ostatnich płyt i bije z niego niezwykła moc. Trik z chórkiem przypomina "Nightmares from Grave" Bloodbound. Całość wieńczy "Vargamor" czyli znów klimatyczny i podniosły kawałek, który stawia na stonowane tempo i ozdobniki.
Jakie błędy by nie wytknąć i jak bardzo byśmy nie narzekali, to nowy album dalej jest na wysokim poziomie. Niby konwencja znana i oklepana, nie ma tu nic nowego,a mimo to płyta jest zrealizowana na wysokim poziomie. Mocne, wyraziste brzmienie, przepiękny klimat, duża dawka przebojowości, chwytliwe melodie i to wszystko z czego znany jest Powerwolf. Jasne to wszystko jest i już chyba tylko kwestie indywidualne już będą decydować jak każdy z nas wysoko umieści nowy album w prywatnym rankingu. Jak dla mnie jest to słabszy album od dwóch poprzedników.
Ocena: 9/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Gdzie tam 9? Płyta raczej nudnawa, bardziej komercyjna niż poprzednie, dałbym góra 6,5.
OdpowiedzUsuńJest na pewno slabsza i komercyjna co z resztą już pisałem ale wciąż brzmi to ciekawie. Problem trochę też w tym że utwory są krótkie i ciezko się z nimi zżyć. Osobiście apostalica zmiata ten albums powierzchni ziemi😊
UsuńZnów disco-metal w wydaniu wilczków.
OdpowiedzUsuńSkończyli się dawno na Blessed & Possessed i zamknijmy ten rozdział, bo szkoda na nich czasu.