sobota, 20 maja 2017

MIDNIGHT MESSIAH - led into temptation (2017)

W latach 80 obok takich tuz jak Saxon, Angel Witch czy Iron Maiden działało też wiele innych kapel, które spełniało się w NWOBHM. Wiele z nich przepadło w gąszczu innych wydawnictwach, jednak jest kilka formacji, które przetrwały ten trudny okres. W latach 80 działał też zespół o nazwie Elixir, który grał rasowy NWOBHM i nagrał kilka ciekawych albumów, jednak 2012 kapela się rozpadła, a na jej gruzach powstał Midnight Messiah, który założyli gitarzysta Phil Denton i wokalista Paul Taylor. Najlepsze jest to, że niby nowa kapela idzie śladami Elixir, stawia na klasyczne brzmienie, na rozwiązania, które sprawdzały się  w latach 80. Prostota, dynamika i zadziorność to atuty Midnight Messiah. Już debiut był świetny i oddawał ducha NWOBHM i byłem ciekaw jak wypadnie kontynuacja. 4 lata przyszło czekać fanom na "Led into temptation", ale warto było czekać.

Nowy album kipi energią, ciekawymi motywami i potrafi zaimponować klasycznym brzmieniem. Niby mamy tutaj proste melodie, motywy, ale jakoś brzmi to naturalnie, jakby wyjęto to z lat 80. Plusem Midnight Messiah jest, że bazują na korzeniach muzyków czyli Elixir i nie próbują eksperymentować. Tak więc mamy tutaj charyzmatycznego Paula, którego wokal przypomina nieco Biffa z Saxon. Jest też Phil, który stawia na chwytliwe i klasyczne partie gitarowe, które przypominają te z lat 80. Nie ma mowy o nudzie, bo nowe dzieło Brytyjczyków jest dobrze wyważone i każdy znajdzie coś dla siebie.

"Second coming" to coś dla fanów Judas Priest, Saxon i miłośników szybszego heavy metalu. Ostry riff, rozpędzona sekcja rytmiczna to atuty tego otwieracza. Tytułowy "Led into temptation" to ukłon w stronę rasowego NWOBHM, choć nie brakuje tutaj elementów stricte hard rockowych.Nieco mroczniejszy "The sinner must die" przypomina nam najlepsze dokonania Black Sabbath czy Mercyful Fate z okresu "Mellisa". Dalej mamy przybrudzony i zadziorniejszy "Hellbound", hard rockowy "The Merry widow" czy przebojowy "Return of the king". "The dark lands" to również prosty, zadziorny kawałek, który czerpie garściami z Black Sabbath czy Mercyful fate.  Na sam koniec mamy stonowany "Right place, wrong time" i bardziej energiczny  "King of the night".

Solidny materiał, który jest swoistą kontynuacją "the root of the all evil". Jest klasycznie, nie brakuje ciekawych, wciągających melodii, a całość jest spójna i urozmaicona. Nowy krążek jest równie udany co debiut, tak więc fani heavy metalu lat 80, zwłaszcza NWOBHM będą zadowoleni.

Ocena: 8/10

1 komentarz:

  1. nie wiem skąd u piszącego powyższe tak dobre zdanie o wszystkim na temat tej płytki.widać że dziadki już nie mają
    pary, rozłazi im się muzyka,perkusja nieraz zupełnie nie pasuje do konwencji , mastering trąci mychą. płytę ratują niekiedy ciekawe sola, no i okazyjnie dobry wokal.

    OdpowiedzUsuń