Pamięta ktoś niemiecki Starchild? Band, który gra melodyjny power metal spod znaku Helloween, czy Gamma Ray? W 2014 roku zaskoczyli całkiem udanym debiutanckim krążkiem "Starchild". Zachwycał boski skład, w którym pojawił się Jens Becker na basie, czy Micheal Ehre na perkusji. Dodatkowo pojawił się sam Micheal Kiske, który gościnnie zaśpiewał. To wszystko miało wpływ na jakość debiutu. Teraz po 5 latach przyszedł czas na drugi krążek, z tym że "Killerrobots" niesie ze sobą sporo zmian. Ze starego składu został tylko gitarzysta, wokalista i lider grupy tj Sandro Giampietro. Mamy nowy skład, zmiany w stylistyce i aranżacjach. Band stara się grać ciężej, stara się zaskoczyć, ale nie ma w tym nic dobrego. Owe pomysły są nie trafione i często irytują swoją jakością. Jest chaos, jest dużo wypełniaczy i gdzieś uleciała przebojowość z debiutu. Brakuje nie tylko hitów, ale też dobrze rozegranych partii gitarowych. Brzmi to wszystko jak muzyka stworzona przez ludzi, którzy nie wiedzą co chcą grać i jak to przekazać. Cały czas powraca myśl, że słuchałem płyty innego zespołu, a nie starchild. Pomówmy o plusach, bo tych jest mało. Cieszy melodyjny i nieco hansenowski "Once inch away", w którym zachwyca chwytliwy główny motyw. Proste patenty, ale zdają egzamin. Nie to co eksperymentowanie i wsadzanie na siłę nowoczesnych elementów w "Spine", czy otwieraczu. Tytułowy "Killerrobots" miewa ciekawe przebłyski i gdzieś przewija się nieco ostrzejsze granie, ale nie przedkłada się to na jakość utworu. Znów dominuje chaos i brak ciekawych pomysłów. Straszna nuda. Melodyjnie jest w "Fortunewheel", ale sam utwór nieco bez ikry i bez składu ładu. Idziemy w jakimś kierunku, ale nie wiadomo poco. Ciężko strawny materiał to nie jedyna bolączka tej płyty. Muzycy są ospali i nie wnoszą ożywienia do i tak smętnej zawartości. Brzmienie też jakieś takie sztuczne, bez życia. Tutaj wszystko jest złe. Nawet okładka odstrasza. Szkoda. Chyba czas zwijać interes i dać szanse innym.
Ocena: 2.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz