wtorek, 17 czerwca 2025

BEAST LIGHT - Dios Tempestad (2025)


 Po 10 latach przerwy meksykański Beast light powraca z nowym materiałem. "Dios Tempestad" to drugi album tej kapeli, który działa  od 2018r. W swojej muzyce czerpie garściami z nwobhm, hard rocka i heavy metalu lat 80. Daleko im do najlepszych, ale grają solidnie i prosto z serca. Taki właśnie jest nowy album "dios Tempestad", który okazał się 15 maja.


Niczym specjalnym nie wyróżnia się okładka. Nie ma jakiegoś ciekawego motywu, który by na dłużej przykuł uwagę.  Samo brzmienie nieco garażowe . Podobnie partie gitarowe Gerardo trochę brzmią kiczowato i sztucznie. Znacznie lepiej radzą sobie gitarzyści Janick i Fausto. Stawiają na proste i sprawdzone patenty. Jest wtórnie, jest oklepana formuła, ale to raczej tutaj jest zaletą.  Wokalista Cazador nie jest mocnym ogniwem zespołu i musi popracować nad swoim wokalem i techniką. Stara się, ale momentami brzmi to komicznie. 


Nie wszystkie kompozycje porywają. Otwieracz  "dios Tempestad" zachwyca energią i melodyjnością. Taki oldscholowy heavy metal lat 80.  Lekki i przyjemny jest "light rider", który przemyca patenty nwobhm i hard rockowe.  Coś z iron maiden można wyłapać w instrumentalnym "shanghai". Ta prosta formuła jest całkiem urocza.  Elementy thrash metalu mamy w ostrzejszym "Heroes" i można wyłapać braki techniczne i brak siły przebicia zespołu. Najlepiej wypada energiczny i przebojowy " metal Warriors 25". Całość wieńczy toporny i zadziorny "crazy nights". Do ideału sporo brakuje.  


Prosty heavy metal mocno wzorowany na latach 80 tak można określić to co prezentuje Beast light na drugim wydawnictwu. Jest kilka ciekawych motywów, ale całościowo jest to niedopracowane i bez świeżości i pomysłowości. Rzemiosło i nic ponadto. Może w przyszłości się to zmieni?


Ocena 5/10

DEATH REAPERS -Thirst of chaos (2025)


 Death reapers to taki polski odpowiednik arch enemy, czy children of bodom. Słychać że mocno wzorowali się na powyższych kapelach i przypominają nieco polski made of hate. Grają melodyjna odmianę death/thrash metalu i są w tym naprawdę bardzo dobrzy.  Na scenie są od 2019r i właśnie 13 czerwca wydali debiutancki album " thirst of chaos".


Okładka Mroczna, krwista i w pełni pasuje do stylu grupy.  Stylistycznie nie ma może rewolucji, ale band z pomysłem gra właśnie melodyjna odmianę death metalu. Całość naładowana jest chwytliwymi melodiami i ostrymi riffami.  Słucha się tego z niezwykłą przyjemnością. Band potrafi zaciekawić słuchacza przez cały czas i czasami w tym wszystkim partie gitarowe ocierają się o twórczość running Wild. Dobrze to słychać w "wear your leather proud". Znakomita współpraca gitarzystów. Hubert Potomski i Kamil Winter dają czadu i dbają o to żeby było agresywnie, melodyjnie i dynamicznie. Pełno tu ciekawych riffów i wciągających melodii. Jest czym się zachwycać. Całość znakomicie spina wokal Konrada Kropidlowskiego, który dba o to żeby całość była przebojowa i zadziorna. Jego głos znakomicie współgra. Ma odpowiednią technikę i charyzmę. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.


Płyta zawiera 10 kompozycji, z czego ostatni to bonusowy "Sightless". Od razu na dzień dobry jest killer w postaci " thirst of chaos". Panowie mają talent i to słychać od pierwszych sekund. Pomysłową melodią, mocny riff i dużą dawką przebojowości. Normalnie jakbym słuchał fińskiej kapeli,a nie polskiej. Dalej mamy energiczny "concrete horizon". Znów dostajemy łatwo wpadająca w ucho melodię. Kolejny hit na płycie. Praca gitar w " no absolution" też momentami przypomina dokonania running Wild.  Mamy też klimatyczny " the hermit"  czy melodyjny "dark fortune". Dobrze wypada też prosty i chwytliwy "break the window" i słychać w tym nawet więcej heavy metalowej maniery. Dalej mamy równie przebojowy i dynamiczny"kiss of the sky". Band gra dalej swoje i niczym tu nie zaskakują.


Debiut Death Reapers jest przemyślany, dojrzały i brzmi naprawdę niczym dzieło fińskiej ekipy. Jest pazur, przebojowość, szybkość i agresja..każdy utwór jest wart uwagi i słychać spory potencjał tej kapeli. Na pewno trzeba obserwować ich poczynania. Gorąco polecam.


Ocena : 8.5/10


poniedziałek, 16 czerwca 2025

PROFESSOR EMERITUS - A land long gone (2025)


 Kto kocha twórczość Sorcerer, Argus, Candlemass i Manilla road ten powinien posłuchać nowego wydawnictwa amerykańskiego bandu o nazwie Profressor Emeritus. 13 czerwca ukazał się  "A land long gone " za pośrednictwem No remorse records. Płyta robi wrażenie i zasługuje na uwagę.


Piękna i klimatyczna okładka to nie jedyny plus tego wydawnictwa. Znajdziemy tutaj też soczyste i nieco mroczne brzmienie. Co do zespołu to działają od 2010r  i obrali sobie za cel granie epickiego heavy/doom metalu. Od 2024r mają w składzie nowego wokalistę tj Estabana Juliana Pena.  Jego głos znakomicie współgra z zawartością i nadaje całości mocy i klimatu.  Siła tego zespołu tkwi w partiach gitarowych autorstwa duetu Smith/antram. Panowie stawiają na mroczny klimat, zadziorne partie i melodyjność. To wszystko ma zapadać w pamięci i porywać swoimi aranżacjami. Band grać potrafi i robi to naprawdę bardzo dobrze. Od pierwszych sekund słychać, że zadbali o jakość tego materiału.



 Materiał trwa 53 minuty i znajdziemy tutaj 8 przemyślanych kompozycji. Zaczynamy od rozbudowanego " a corpse dream", który pokazuje bardziej heavy metalowe oblicze zespołu. Ciekawe przejścia gitarowe i sporo ciekawych motywów tutaj udało się przemycić.  Jest też 7 minutowy " zosimos", gdzie można poczuć epicki rozmach i pewne elementy iron maiden. Emocjonalny utwór, który szybko zapada w pamięć.  Kolejna dawka klasycznego heavy metalu dostajemy w zadziornym"passage". Klimatyczny i przesiąknięty doom metalu "pragmatic occlusion" imponuje pomysłowością, talentem muzyków i tym jak to wszystko ze sobą świetnie współgra. Marszowy i tak klasycznie brzmiący "Defeater" też potrafi pozytywnie zaskoczyć. Spory potencjał jest w tej kapeli i to słychać od pierwszych sekund. Bije z tego świeżość i pomysłowość. Jest jeszce spokojny i bardziej balladowy " Hubris". Spokojne i akustyczne partie gitarowe dodają uroku. Band pokazuje pazur i agresję w mocnym "Conundrum". Całość wieńczy rozbudowany i urozmaicony " kalopsia caves". Mroczny kawałek, który nieco przypomina heaven and hell. To pokazuje siłę Professor Emeritus.


Professor Emeritus pokazuje, że to zespół który ma pomysł na siebie i wie jak grać wysokiej klasy heavy/doom metal. Nie brakuje tutaj ciekawych motywów, chwytliwych melodii.  Płyta pełna mroku, heavy metalowego pazura. Troszkę brakuje killerów czy hitów do pełnej satysfakcji.Jak się kocha sorcerer czy candlemass to trzeba tego posłuchać.


Ocena : 8.5/10


piątek, 13 czerwca 2025

FAIRYLAND - The story remains (2025)


 Francuski Fairyland to znana marka wśród fanów symfonicznego power metalu. Kapela działa od 2003r i dorobiła się 5 albumów studyjnych. Tworzą podniosły, melodyjny i pełen smaczków symfoniczny power metal. To muzyka skierowana do fanów takich kapel jak Ancient Bards, Twilight force czy rhapsody of fire.  W odmienionym składzie Fairyland nagrał najnowsze dzieło zatytułowane "the story remains", który ukazał się 13 czerwca za sprawą Frontiers Records.


Co jak co, ale okładki fairyland zawsze są miłe dla oka i odzwierciedlają klimat fantasy. Brzmienie czyste i podkreśla ile pięknych dźwięków tutaj mamy. Od 2023r wokalistą jest Archie Caine, który do tego zadania pasuje idealnie. Potrafi budować napięcie, klimat i nadać całości epickiego rozmachu. Mocny filar Fairyland. Jest też nowy gitarzysta Brieuc De groof, który dołączył w 2024. Razem z Sylvainem Cohenem tworzy zgrany duet i stawiają na klasyczne i sprawdzone patenty.  W tym samym roku band zasilił klawiszowiec Gideon ricardo. To za jego sprawą jest tak podniosłe i epicko. Każdy z muzyków odgrywa ważną rolę w muzyce fairyland. 


Pełno tutaj muzyki, bo całość trwa trochę ponad godzinę. Sporo czasu i wg mnie można by to trochę skrócić. Band na szczęście potrafi zainteresować słuchacza przez ten czas. Zaczynamy od klimatycznego intra w postaci "downfall". Klasyczne patenty, epicki rozmach to atuty "to the stars and beyond". Motyw przewodni jest nastrojowy i potrafi porwać. Więcej energii i drapieżności na pewno ma w sobie "Karma". Takie wydanie fairyland to ja uwielbiam. Dalej warty uwagi jest "hopeless still", gdzie band stawia na bardziej progresywny feeling.  Tytułowy  " the story remains" trochę za spokojny i niczym nie zaskakuje. Jest podniosły "Samara", który też ma działać na zmysły za sprawą melodii i klimatu. Brakuje trochę power metalowego kopa."Unity" ma nastroju wstęp, potem znów dominuje stonowane tempo i bardziej wyszukane motywy.  Na wyróżnienie zasługuje epicki i pełen rozmachu "the chosen ones". Motyw przewodni robi tu robotę. Znalazło się miejsce na kolos trwający 10 minut i w tej roli "unbrakable". Czuć że to power metal i że band chce nas porwać ciekawymi melodiami i zagrywkami gitarowymi.  Mógłby być koniec płyty, ale jest jeszcze trochę zbyt długi "PostScript" , gdzie trochę jest przerost formy nad treścią.  Dopiero mocniejszy riff można uświadczyć w melodyjnym " suffering Ages". Jest Elica C Martin i przypomina się stare dobre dark Moor. Powinno być więcej killerów tego typu. 


Fairyland nie zawiodł i nagrał bardzo klimatyczny album. To właśnie klimat fantasy odgrywa kluczową rolę. Tak samo bogate aranżacje, podniosłość i epickości. Dużo pięknych dźwięków i motywów, tylko trochę tej dynamiki i koła mi tu brakuje. Na pewno jest to jedna z najciekawszych płyt roku 2025 z taką muzyką.


Ocena:8.5/10


INSANIA -The great apocalypse (2025)


 W roku 2021 szwedzki Insania powrócił w wielkim stylu po 14 latach niebytu. Piąty album studyjny okazał się jednym z najlepszych albumów tej grupy i jak zwykle przemycał sporo patentów klasycznego Helloween. To była prawdziwa uczta dla fanów power metalu. Na następcę "V(preaparatus supervivet)"przyszło nam czekać 4 lata i o to jest "the great apocalypse". Wielki poziom poprzednika udało się utrzymać i śmiało można rzec że Insania przeżywa drugą młodość.


Płyta ukazała się 13 czerwca nakładem Frontiers Records. W zespole lekkie zmiany. Nie ma Petera Ostrosa na gitarze,na basie Tomasz Stolta,  również odszedł Dimitri Keiski. Nowym basista został Erik Arko. Więcej na swoje barki wziął Ola Helen, który odpowiada za partie wokalne i współtworzy partie gitarowe z Niklasem Dahlinem. Wokal Ola to jeden z najważniejszych filarów zespołu Insania. To piękny, power metalowy głos na miarę Kiske. Sieje zniszczenie i przypomina co to znaczy klasyczny power metal rodem z lat 90. Majstersztyk. Partie gitarowe tworzone przez due Ola/Niklas są kontynuacją tego co mieliśmy na poprzednim albumie. Jest energia, szybkość i duża dawka melodyjności. Power metal pełną gębą.  Panowie znów zadbali o klimatyczna okładkę i mocne, soczyste brzmienie. Od razu widać, że mamy do czynienia z płytą z górnej półki.


Materiał to 9 kompozycji i daje nam to ponad godzinny muzyki.  Płytę otwiera dobrze znany " The Trinity ". Rasowy power metalowy killer w stylu starego dobrego Helloween. Nieco bardziej marszowy i podniosły jest "indestructible".  Utwór pomysłowy i pokazuje w jak świetnej formie jest Insania. Stare płyty Insania przypomina przebojowy "no ones hero" . Klasyczny power metal w odświeżonej formule, a wszystko brzmi świeżo i mocarnie. Partie gitarowe przyprawiają o dreszcze i takie emocje powinien wzbudzać Helloween. 8 minut szybko zlatuje z insania.  Piękny intro, solówka godna Kaia Hansena i mamy killer w postaci "afterlife". Z jednej strony klasycznie, a z drugiej świeżo i tak bardziej współcześnie.   Piękne zwolnienia pojawiają się w nastrojowym "revolution". Kawałek imponuje pod względem energii i melodyjności.  Trochę progresywnego metalu i symfonicznych ozdobników uświadczymy w "the propheisier" który jest nieco słabszym ogniwem na płycie. Mamy jeszcze przebojowy "fire from above" i oldscholowy "underneath the eye", który jest hołdem dla stratovarious  i Helloween z czasów Keeperow. Całość wieńczy kolos "the great apocalypse" i przez te 14 minut dzieje się dużo.  Rozbudowany i pełen niespodzianek epicki kolos. Zakończenie w wielkim stylu.

Wszyscy czekamy na nowy Helloween, ale tak naprawdę wystarczy odpalić nowy Insania, bo odnoszę wrażenie że tutaj mamy więcej Helloween niż obecnie serwuje nam Helloween. Insania silna jak nigdy wcześniej i pokazuje że klasyczny power metal w klimatach Helloween ma się bardzo dobrze. Poziom poprzedniego albumu udało się zachować. 


Ocena : 9.5/10

poniedziałek, 9 czerwca 2025

FROSTFALL - Inverno (2025)


 Brawa dla włoskiego Frostfall za piękną, klimatyczną i mroczną okładkę do swojego debiutanckiego albumu zatytułowanego "Inverno". To właśnie okładka zachęciła mnie by sięgnąć po ten krążek. Teraz już wiem, że band stawia na świeżość i pomysłowość. Postanowili zagrać bardziej współczesny melodyjny death metal z mieszanką  gotyckiego metalu. Mają pomysł na siebie i to już powinna być zachętą dla Was by sięgnąć po "Inverno". Premiera była 22 maja.


Kapela jest na scenie od 2023r i tworzy ją 4 muzyków.  Perkusista Daniele Brighenti, basista Daniele Piccoli, gitarzysta Maurizio Fracchetti oraz wokalista Manuel Sicchirollo. Wokalista to mocny atut tej kapeli. Ma charyzmę, ciekawa barwę i swoim głosem urozmaica materiał. Dobrze spisuje się też gitarzysta Manuel, który stara się nas zaskoczyć i grać mrocznie i drapieżnie. Wszystko brzmi współcześnie i świeżo. 


Na pierwszy rzut mamy klimatyczne intro,a potem zadziorny "bloodlands". Dostajemy tutaj bardziej mroczny i zadziorny heavy metal niż melodyjny death metal. Stonowany i ciężki "Blackbird days" przemyca więcej patentów melodyjnego death metalu i gotyckiego metalu. Dalej mamy stonowany i zadziorny "the bloodlander", klimatyczny "frosbite" czy melodyjny " blackest mirror". Całość wieńczy drapieżny i mroczny "krampus atonememt".


Frostfall nagrał solidny album, który przemyca elementy melodyjnego death metalu i gotyckiego metalu. Trochę brakuje dopracowania, przebojów czy killerów, które by na dłużej zostały w pamięci. Dobrze się tego słucha, ale niedosyt pozostaje. Szkoda.


Ocena 6.5/10

AFTER COLISSIONS -Dominate (2025)


 Znów okładka zachęciła mnie do zapoznania się z zawartością. Okładka debiutanckiego albumu kolumbijskiej formacji After collisions działa na zmysły i przykuwa uwagę. Dużo detali ciekawa paleta kolorów. Ma to coś, że chce się sięgnąć po "Dominate". Projekt muzyczny powstał w 2015r i teraz po 10 latach udało się wystartować z pierwszym albumem. Krążek miał premierę 3 kwietnia.


Tak,After collisions to kolejny przykład, że w pojedynkę też można wiele zdziałać. Ten projekt muzyczny powstał z inicjatywy Dave arango, który odpowiada za wszystko. Jako wokalista sprawdza się idealnie. Potrafi śpiewać agresywnie, ale i lekko i nastrojowo. Ma technikę i ciekawa barwę, dlatego jest dużą radość z słuchania jego głosu. Od strony instrumentalnej też sporo dobrego się dzieje. Jest melodyjnie, bywa trochę progresywnie, trochę podniosłe. Jest nacisk na urozmaicenie i element zaskoczenia. Udało się dopracować brzmienie i całość prezentuje się okazałe. To co znajdziemy na płycie to melodyjny death metal, ale z wpływami progresywnego metalu czy rocka.


Rockowy i nieco komercyjny jest "fallen" i może mało agresji w tym, to aranżacje potrafią przykuć uwagę.  Więcej energii i mocy mamy w "the monster" i jest więcej melodyjnego death metalu. Bardzo chwytliwy i pomysłowy kawałek. Dave przyspiesza w "failure" i jest to już znacznie szybsze granie. W takim wydaniu brzmi to bardzo atrakcyjnie.  Bardzo chwytliwy motyw przewodni jest w "raging Waters" i nawet nutka progresywnego rocka w niczym nie przeszkadza. Bardziej nowocześniej jest w "fragile" który jest za bardzo nowoczesny i za dużo tutaj eksperymentowania jak dla mnie.  Dalej mamy przebojowy "shattered mirror" i znów After colissions błyszczy. Więcej heavy metal stylizacji mamy w dynamicznym "purify". Całość zamyka tytułowy "Dominate" gdzie postawiono na klimat i podniosłość. Brzmi to pomysłowo i świeżo.


"Dominate" to ciekawy debiut, gdzie liczy się świeżość, pomysłowe melodie i styl, który opiera się na melodyjnym death metalu. Do ideału trochę brakuje, ale płyta jest wartościową i zasługuje na zapoznanie. Polecam!


Ocena 7.5/10

BLADEWOLF - Enter the nightmare (2025)


 "Enter the nightmare" to debiutancki album kanadyjskiej kapeli o nazwie Bladewolf. Band  tworzą muzycy z Phantom divine i tym razem postanowili grać heavy metal, w którym można doszukać się patentów power metalowych i nie raz thrash metalowych. Dużo w tym judas priest, iced earth, Metaliki czy Beyond fear. "Enter the nightmare" ukazał się 6 czerwca.


Bladewolf to przede wszystkim Shane Richardson, który odpowiada za partie wokalne. Dzięki temu wprowadza mrok i agresję do całości.  Richardson dobrze współgra z drugim gitarzysta Fabretti. Stawiają na sprawdzone patenty i takie bardziej klasycznie. Nie wszystko może jest idealne i zdarzają się słabsze momenty, ale całość jest jest solidna i można czerpać radość z odsłuchu.

Znakomicie prezentuje się tytułowy "Enter the nightmare". Utwór pełen agresji i energii. Mamy tutaj coś z Beyond fear, iced earth i te patenty thrash metalowe dodają tylko drapieżności utworowi.  Dalej jest stonowany i mroczny "Crimson river", gdzie słychać wpływy Metaliki. Prosty i przebojowy jest "eye of the storm ", z kolei "wasted" za spokojny i jakiś taki nijaki. Kolejny agresywny utwór na płycie to "imprisoned". Mocny, wyrazisty riff i czuć z nowy wpływy iced earth czy Metaliki.  Warto wyróżnić rozpędzony "As the devil cries", który pokazuje że band potrafi grać i ma coś do zaoferowania. Na plus jeszce zaliczę rozpędzony i pełen energii "trapped under ice" i właśnie w takiej stylizacji band wypada najlepiej. Jest szybkość i agresja. Brawo.


Materiał trochę za długi, trochę nie równy, ale jest sporo dobrej muzyki. Dostajemy solidny i pełen mroku i drapieżności heavy metal. Band potrafi grać i słychać nie raz przebłyski na coś więcej. Band zasługuje na kredyt zaufania.


Ocena 6/10

niedziela, 8 czerwca 2025

THOMAS CARLSEN TRANSMISSION - Clockwork sky (2025)


 Uzdolniony multiinstrumentalista Thomas Carlsen powraca po 2 latach z swoim projektem muzycznym o nazwie Transmission. "Clockwork sky" ukazał się 6 czerwca i to kolejny album godny uwagi. Zwłaszcza jak kocha się muzykę z pogranicza melodyjnego heavy metalu, progresywnego metalu czy hard rocka. Jeśli cenimy sobie pomysłowe melodie i muzykę, która momentami przypomina queensryche czy Crimson glory to tym bardziej warto sięgnąć po "clockwork sky".


Thomas Carlsen to uzdolniony muzyk i po raz drugi pokazuje, że ma w sobie to coś. Jego partie gitarowe wzorowane są na latach 80 i takich starych dobrych płytach rockowych. Jest tutaj coś z melodyjnego heavy metalu, coś z progresywnego rocka i to całkiem udana mieszanka. Do współpracy zaproszono 4 wokalistów, którzy tylko upiększają materiał, który znalazł się na płycie.  Jest Mike Lee, Sebastian Palma, czy Menard.


Piękna, klimatyczne okładka robi robotę i zachęca by sięgnąć po nowy album Thomasa. Od strony technicznej też na plus brzmienie, który uwypukla rockowe zapędy Thomasa. Materiał krotko po trwa coś około 35 minut. Wokalista Power paladin daje ciekawy występ w otwierającym "Hourglass". Utwór energiczny i świetne balansuje między hard rockiem,a klasycznym heavy metalem. Niby nic odkrywczego tu nie mamy, a jest frajda podczas słuchania. Ciarki przechodzą przy melodyjnym "thunderbird" i gdzieś tam wpływy iron maiden czy Helloween można wyłapać. Mocny riff, przebojowy charakter i killer gotowy. To potwierdza tylko talent Thomasa. Nic dziwnego, że ten kawałek został wybrany na singla. Elementy rockowe i progresywne dają o sobie znać w "one with the storm". Echa nwobhm można uświadczyć w lekkim "the Crimson cross".  Za spokojnie jest w tytułowym utworze, gdzie mamy instrumentalny popis Thomasa. Zbyt rockowo jak dla mnie.  Serce szybciej zabiło przy melodyjnym "chronos rising", który też czerpie wzorce z iron maiden. Jest jeszce nastrojowy i stonowany "midnight Queen".


Thomas Carlsen wydał drugi album pod szyldem Transmission i trzeba przyznać, że to całkiem solidne wydawnictwo, które ma do zaoferowania ciekawe melodie, klienta i kilka przebojów. Może troszkę brakuje świeżości czy błyski geniuszu, ale potencjał jest. Płyta na pewno godna posłuchania. 


Ocena 7/10



sobota, 7 czerwca 2025

INGLORIOUS - V (2025)

l

 

Nie ma to jak brytyjski hard rock w klimatach Deep purple, voodoo Circle  czy uriah heep. Taka muzyka zawsze jest w cenie, zwłaszcza kiedy idzie za tym jakość. Inglorious działa od 2014 i  ma na koncie 5 albumów studyjnych i najnowszy zatytułowany "v" ukazał się 6 czerwca nakładem Frontiers Records. To w dalszym ten stary dobry Inglorious, który znam i cenię.

Nic się nie zmieniło i wciąż liderem grupy jest utalentowany Nathan James. Ma charyzmę, odpowiednie wyszkolenie i pasuje idealnie do takiego klasycznego hard rocka. Reszta jest klimatyczna i klasyczna. Band na siłę nie próbuje tworzyć klimat lat 80 i wolą brzmieć bardziej autentycznie i bardziej współcześnie. Dobrze spisuje się Richard Shaw, który stawia na urozmaicenie i klasyczne patenty. Niby nic nowego nie ma tu, a jest radość z odsłuchu, zwłaszcza że mało takiego hard rocka w takiej stylizacji.



Piękny bas Collins Parkinsona robi nastrój w otwierającym "Testify". Brzmi to klasycznie i elementy deep purple są tutaj miłym dodatkiem. Mocny i zadziorny utwór. Taki Inglorious to ja uwielbiam. Następny w kolejce jest dynamiczny i przebojowy "eat you Alive" i znów duża dawka hard rocka. Jest też ciężar w "devil inside" , który idzie bardziej w stronę mrocznego heavy metalu." Say what you wanna say" to energiczny killer, który nieco przypomina dokonania deep purple. Mocna rzecz. Nieco toporniejszy i mroczniejszy jest "Stand" i brawa za pomysłowy motyw przewodni. Troszkę za bardzo komercyjny "silent", który niczym specjalnym się nie wyróżnia. Killerem bez wątpienia jest " end of the road", który dużo czerpie z dokonań Dio. Jest pazur i dbałość o detale. Za takie kompozycje kocham Inglorious. Całość zamyka klimatyczne ballada " power of truth", która potrafi poruszyć i podziałać na zmysły.


Inglorious nie zmienił się i idzie swoją ścieżką, która obrał już przy okazji debiutu. Dalej jest hard rock z wpływami deep purple czy voodoo Circle, ale tym razem troszkę zabrakło killerów i bardziej wyrównanego materiału. Udany album, ale nie powala na kolana. Poprzednie płyty były ciekawsze. Trochę szkoda.


Ocena: 7.5/10

piątek, 6 czerwca 2025

VOLBEAT - God od Angels trust (2025)


 O "servant of the mind" duńskiej formacji Volbeat pisałem w superlatywach i wciąż uważam, że to jeden z ich najlepszych albumów. Apetyt na nowy album Volbeat miałem spory. Raz że ostatni album ukazał się 4 lata i dwa że zawiesili wysoko poprzeczkę.  "God of Angels trust" ukazał się 6 czerwca nakładem vertigo records. Odnoszę wrażenie, że to album nieco słabszy. Nie jest to wpadka, bo band zawsze dba o jakość.


Brakuje mi komiksowych okładek zespołu. Nowa jakoś nie porywa. Brzmienie to już klasa sama w sobie. Każda płyta brzmi świetnie pod tym względem. Z nową nie jest inaczej. Miło jest znów usłyszeć głos Michaela Poulsena, który ma charyzmę i technikę. Momentami brzmi jak James Hetfield z Metalliki, ale ma swój styl który wyróżnia ten zespół. Od strony partii gitarowych też sporo się dzieje. Jest mrocznie k agresywnie. Jest też dużo rock'n rolla,ale odnoszę wrażenie że materiał jest trochę słabszy od swojego poprzednika. Oczywiście to wciąż granie na wysokim poziomie.


Mamy 10 utworów i 44 minuty muzyki. Początek płyty rzuca na kolana i robi smaka a całość. Mamy rozpędzony i przebojowy "Devils are awake". Taki Volbeat to ja kocham. Mocny riff, agresywne partie gitarowe, mroczny klimat i dużo rock'n rolla. Dalej mamy ciężki i ponury " by a monsters hand" który czerpie wzorce z Metaliki czy mercyful fate. Brzmi to obłędnie, a ja chcę więcej. Kolejny killer na płycie to zadziorny "demonic depression" z wciągającym, rockowym refrenem. Bardzo fajnie buja nieco bardziej hard rockowy " in the barn of the goat...". Solidny jest "Time will heal" i nie powala na kolana jak pierwsze utwory. Więcej energii i agresji ma w sobie "Better be fueled than tamed". Prosty i łatwy w odbiorze kawałek, który zachwyca przebojowością. Dobrze prezentuje się nieco rockowy "lonely fields". W takiej stylizacji Volbeat zawsze błyszczał. Pomysłowy motyw przewodni robi robotę. Ostatni utwór to " Enlighten the disorder". To kolejny mocny punkt na płycie. Zadziorny riff, odpowiednia dynamika i wciągający refren.


Volbeat gra dalej swoje i wciąż robi to bardzo dobrze. Jest pazur, jest mrok i rock'n roll i nie brakuje też hitów. Zdarzają się słabsze momenty, ale całość dobrze prezentuje się i jest frajda z odsłuchu. Nie udało się przebić znakomitego poprzednika. 


Ocena : 8/10



czwartek, 5 czerwca 2025

GRAVECLOUD - A tear in the veil (2025)

 


Ci co mają słabość do kalmah, Gorgon czy aephanemer to powinni posłuchać to co prezentuje niemiecki Gravecloud na debiutanckim albumie zatytułowanym "a tear in the veil". Płyta ukazała się 28 lutego i imponuje jakością i świeżością. To płyta skierowa do miłośników melodyjnego death metalu i symfonicznego metalu. Do każdego kto kocha melodyjne odmiany metalu.


Band, czy też projekt muzyczny powstał w 2021r i tworzą go dwie osobistości. Justys Barth odpowiada za wszystkie partie instrumentalna i cała muzyczna otoczkę. Za partie wokalne odpowiada Fabian Reinecke.  Panowie znakomicie się uzupełniają. Fabian dostarcza agresję i aspekt death metalu. Justys stoi na straży melodyjności i podniosłości. Ma ciekawe pomysły i to przedkłada się na jakość.


Co od razu przyciąga uwagę to bez wątpienia miła dla oka okładka. Zachęca by sięgnąć po debiutancki album Gravecloud. Brawa się należą za mocne i dopieszczone brzmienie. Sam materiał zróżnicowany i dopracowany. Jest czym się zachwycać.


Intro ,"blood horizon"  robi odpowiednie wprowadzenie i robi smaka na całość. Imponuje pomysłowość i przebojowość w "Smoke and iron". Brzmi to naprawdę świetnie i chce się więcej. Potem mamy 3 częściowy utwór "The tower".  Trylogia zaczyna się od tajemniczego "ashen rain", który wykazuje progresywne elementy. Troszkę nijaki jest " evolving chaos",który niczym się nie wyróżnia.  O wiele ciekawszy w swojej konstrukcji jest "into the eventide", który kipi energią i agresją. Dalej mamy prosty i bardzo melodyjny " the covert King", który nieco przypomina Kalmah. Kolejny killer na płycie to "  Night sky apostle". "Jest agresja i ciekawe aranżacje. Dobrze prezentuje się "Divine Dogma", gdzie band znów zaskakuje mocnym riffem i pomysłową melodią. Został jeszcze tytułowy utwór, który pokazuje że można w takiej stylizacji stworzyć ciekawy i wciągający kolos. Dużo dobrego się tutaj dzieje.


W kategorii melodyjnego death metalu debiut  Gravecloud zasługuję na uwagę. Band ma pomysł na siebie, na swój styl. Jest agresja, podniosłość i dbałość o detale. Zdarzają się słabsze momenty, ale całość robi wrażenie.


Ocena: 8/10

EONIA RISE - Eden is Alive (2025)

 


Pojawił się nowy album włoskiej kapeli o nazwie Eonia Rise zatytułowany "eden is Alive". To płyta skierowana do fanów melodyjnego power metalu. W ich muzyce słychać wpływy White Skull, Elvenstorm czy Crystal Viper. Słychać coś z insania czy Helloween.  Album ukazał się 16 mają za sprawą Metal Zone Italia.

W zespołu kluczową rolę odgrywa gitarzysta Andrea Giunchi, który odpowiada za chwytliwe melodie i dużą dawkę energii. To właśnie jego gra napędza ten zespół.  Od strony instrumentalnej album brzmi solidnie. Jest słodko, melodyjnie i nie brakuje też w tym wszystkim dynamiki. Jego gra potrafi przykuć uwagę. Specyficzny głos Isabel  Tinti. Brakuje jej trochę drapieżności i bardziej by pasowała do symfonicznego metalu. Idzie się przyzwyczaić do nietypowego głosu. Całość brzmi szczerze i choć jest to wtórne i dalekie od ideału to może być udana firma spędzenia wolnego czasu. Brzmienie typowe dla gatunku i nie ma tu większego zaskoczenia. Okładka od razu zdradza z czym mamy do czynienia.

Po odpaleniu płyty mamy klimatyczne intro, potem wkracza melodyjny "Guardians of eden" i od razu słychać, że band potrafi grać. Całkiem dobrze to brzmi. Klasyczny europejski power metal. Jednym z najlepszych utworów na płycie jest rozpędzony "Breaking free", gdzie dostajemy rasowy hit, który szybko wpada w ucho. W takiej stylizacji band wypada najlepiej. Singiel "Foresight" prezentuje się okazałe. Od strony instrumentalnej jest bardzo dobrze, tylko wokal trochę nie do końca pasuje. Jest jeszce nastrojowy "The enlightened creators", w którym band postawił na stonowane tempo i mroczniejszy klimat. Dobrze prezentuje się " brave Within". Rasowy killer, gdzie mamy intrygujące solówki, mocny riff i szybsze tempo. Na plus zaliczyć należy energiczny " the power of light" to power metal na wzór lat 90. Słychać, że jest potencjał w tej grupie. Na koniec zostaje "Sacred seed", który idealnie podsumowuje całość.   

Eonia Rise nie tworzy niczego nowego, nie eksperymentuje i stawia na klasyczny europejski power metal. Mamy chwytliwe melodie, udane refreny, może i jest to wtórne i wokal też jest specyficzny, ale całość jest solidna. 

Ocena 6/10

środa, 4 czerwca 2025

NIGHTHAWK - Six three 0 (2025)


 Szwedzki Nighthawk idzie za ciosem. Nowy materiał co roku to niezłe tempo. Na szczęście band nie idzie tylko w ilość, ale i jakość. Dwa pierwsze albumy to hołd dla hard rocka lat 70.  Czerpią garściami z deep purple, whitesnake czy uriah heep. Album nr nosi tytuł "Six three O" i ukaże się 1 sierpnia tego roku nakładem Mighty Music. Nighthawk znów zachwyca.


O jakość można być spokojnym. Na pokładzie są znane nazwiska. Uzdolniony wokalista Bjorn Strid klawiszowiec John Lonnmyr, a także basista Rasmus Ehrnborn to muzycy The Night Flight Orchestra. Mózgiem całej operacji jest gitarzysta Robert Majd z Metalite. Nazwiska znane i są gwarantem jakości.  Panowie w dalszym ciągu gra atrakcyjny i dojrzały hard rock lat 70 i 80. Odnoszę wrażenie, że to ich najlepszy album. Zadbali o szatę graficzną i soczyste, zadziorne brzmienie.


Zawartość liczy  13 utworów, w tym jest cover Rainbow w postaci "Man on the silver mountain". Płytę otwiera energiczny "hard rock warrior". Mam słabość do takiego hard rocka w klimatach deep purple. Jest energia i pomysłowość.  Podobne emocje wzbudza " wrong side od desire".  Partie klawiszowe robią odpowiedni klimat lat 70.  Wymiata również szybki i przebojowy "Angel of mine". Hard rock w najlepszym wydaniu. Mamy też nieco progresywny "cant say goodbye".  Dużo wpływów Deep purple znajdziemy w chwytliwym"i am the Night". Dalej znajdziemy pozytywnie zakręcony "too  good to you" i band znów błyszczy. Na taki hard rock zawsze warto czekać. Bardzo fajnie buja "cut you Loose" , który podkreśla atuty zespołu.


Nighthawk atakuje po raz trzeci i znów dostarcza bardzo pomysłowy i dojrzały materiał. Znają się na rzeczy i umacniają swoją pozycję na hard rockowej scenie. Płyta, która trzeba znać!


Ocena: 8.5/10

NINTH CIRCLE - Anthem of the immortal (2025)

 


"Anthem of the immortal" to piąty studyjny album amerykańskiej formacji Ninth Circle. Kapela działa od 1996r i zdążyła już stworzyć swój styl, który opera się na patentach queensryche, vanishing point czy human fortress. Skupiają się na ostrych riffach, chwytliwych melodii.  5 lat przyszło czekać na nowy album, który ostatecznie ukazał się 3 czerwca nakładem Fighter records. 


Okładka miła dla oka i przyciąga uwagę. Band zadbał o mocne i soczyste brzmienie, które nadaje całości mocy. Motorem napędowym zespołu jest bez wątpienia Dennis Brown, który odpowiada za wokal i partie gitarowe. Jako wokalista może nie rzuca na kolana, ale nadaje całości przebojowości i power metalowego charakteru. Z pewnością lepiej radzi sobie jako gitarzysta. Pełno tutaj trafionych  i przemyślanych  melodii czy motywów. Dobrze się tego słucha od początku do końca. 


Na płycie znajduje się 13 utworów i daje nam 44,  minuty muzyki. Band zaczyna od energicznego" i  the radical" który traci primal fear. Jest ostro i band pokazuje pazury. Jakieś echa gamma Ray czy Helloween można wyłapać w "archangel". Rasowy killer i dowód na to że band potrafi tworzyć hity. Coś z Judas Priest i Iron mask można uświadczyć w "devil in Manchester". To kolejny mocny kawałek na płycie. Wpływy primal fear słychać w mroczniejszym "first strike". Nie potrzebny jest tu cover grupy Chicago, który psuje odbiór całości. Pozytywna energia wraca przy przebojowym "Don't back down". Coś z iron maiden słychać w chwytliwym "futuresonic". Taki prosty kawałek, który szybko wpada w ucho. Coś z twórczości Udo można wyłapać w drapieżnym "Stand and fight". Mocna rzecz. Jest jeszcze marszowy i stonowany " the road  paved with soals". Pokazuje nieco inne oblicze zespołu. Całość zamyka rozpędzony " Burn like the sun", który oddaje piękno heavy/power metalu.


Amerykańska formacja Ninth Circle wydała nowy album i jest to uczta dla fanów heavy/power metalu. Materiał jest bardzo równy i przemyślany. Dobrze się tego słucha od początku. Fani heavy/ power metalu nie powinni narzekać.


Ocena : 8/10


wtorek, 3 czerwca 2025

DEAD END IRONY - Battles and Brother Hood (2025)

 


Przybywa nam nowych zespołów i to cieszy. Potrzeba nowej krwi i nowych zespołów, które będą utrzymywać płomień heavy metalu. Fiński Dead End Irony działa od 15 lat, ale dopiero teraz  30 maja ukazał się debiutancki album zatytułowany "Battles and brotherhood" nakładem inverse records. To muzyka skierowana do fanów takich kapel jak sinner, primal fear czy braistorm.

Dead End irony to przede wszystkim dobrze zgrani gitarzyści, którzy wiedzą jak dostarczyć solidne riffy,  chwytliwe refreny. Trochę brakuje przebojowości i elementu zaskoczenia. Band może nie błyszczy geniuszem, ale potrafią grać i dowieźć godny uwagi heavy/ power metal z nutką hard rocka. Wokalista Vesa winberg, który swoim stylem i charyzmą przypomina Matta Sinnera. Ciekawa barwa robi robotę i jest mocna stroną zespołu.  Dobrze spisują się gitarzyści i Jokela oraz  Valkam. Panowie stawiają na sprawdzone patenty, na prostą formułę i to zdaje egzamin


Na płycie znajduje się 8 kawałków dających 43 minuty muzyki. Na start mamy melodyjny i zadziorny "fight". To jeden z najlepszych utworów na płycie. Prosty i bardzo chwytliwy. Dalej mamy stonowany i nieco hard rockowy "Patton". Solidny utwór, ale szału nie ma. Fanom primal fear może przypaść do gustu energiczny i przebojowy " King of emptiness". W takim wydaniu band sporo zyskuje. Podobne emocje wzbudza agresywny i bardziej dynamiczny "day of reckoning ". Co za pokaz mocy.  Dalej mamy melodyjny "rise up for light" czy hardrockowy " gone". Na sam koniec kolos w postaci "razor Gods". Jest marszowe tempo, jest mroczny klimat. Dobrze się tego słucha.


Dead end Irony dopiero rozpoczyna przygodę i stawia pierwsze kroki na scenie heavy metalowej. Stać ich na dobre i godne uwagi kompozycje. Nie brakuje hitów i solidnych riffów. Dobra robota.


Ocena 7/10


poniedziałek, 2 czerwca 2025

ADMIRE THE GRIM - Resist (2025)

 


"Resist" to debiutancki album fińskiej formacji Admire the grim. Band zrodził się w 2021r i obrał sobie za cel granie melodyjnego death metalu na wzór takich kapel jak children of bodom, kalmah czy arch enemy. Płyta ukazała się 31 stycznia nakładem inverse records.


Podobnie jak w Arch enemy tak i tutaj za sitkiem jest wokalistka, która potrafi śpiewać równie brutalnie. Katri Snellman nadaje całości drapieżności i charakteru. Mocnym filarem zespołu jest duet gitarowy. Jani loikkanen i Sirja Ojaniemi dają czadu. Stawia na pomysłowe riffy i chwytliwe melodie. Nie brakuje techniki i pomysłowości. Do tego klimatyczna okładka i mocne brzmienie. To wszystko sprawia, że nie można przejść obok tej płyty.


Materiał nie jest długi bo trwa 36 minut. Płytę otwiera energiczny " crescent moon".  Od razu słychać, że jest potencjał w tym zespole. Dalej dostajemy niezwykle przebojowy "resist". Dużo pozytywnej energii niesie ze sobą " revolutions". Band błyszczy i stawia na porywające melodie. Nieco lżejszy jest przebojowy "Rivers to Surge", który imponuje świeżością i pomysłowym przewodnim motywem. Admire the grim świetnie wypada w szybszym graniu i to potwierdza w dynamicznym "Choke on your words". Co za moc i świeżość. Dużo children of bodom słychać w przebojowym "Hypocrite" i na takie hity zawsze warto czekać. Wokalistka pokazuje na co ją stać. Całość zamyka niezwykle melodyjny " no limits". Szybkie tempo, ostry riff, duża dawka agresji i melodyjności. Mocna rzecz.


Admire the grim to młoda formacja, która jest głodna sukcesu i chce iść ścieżka children of bodom czy arch enemy. Jeśli będzie szła za tym jakość i świeżość tak jak na debiucie to jestem za. Nowa gwiazda melodyjnego death metalu.


Ocena 8.5/10

SAVAGED -Rising (2025)


 Hiszpański Savaged nie marnuje czasu i kuje żelazo póki gorące. W roku 2024 zachwycili debiutem "Night stealer", który ukazał się piękna wycieczka do heavy metalu i speed metalu lat 80. Band w swojej muzyce przemyca patenty iron maiden, judas priest, accept, czy choćby enforcer. Po roku czasu przyszedł czas na drugi album tej młodej i uzdolnionej formacji. Nowy krążek nosi tytuł "rising" i ukazał się 30 maja za sprawą No remorse records.


Skład zespołu bez zmian i w sumie styl Savaged też nie uległ zmianie. Band dalej gra heavy/speed metal, choć są też pewne patenty hard rockowe.  To w dalszym ciągu specjaliści od chwytliwych melodii i łatwo w padających w ucho refrenów. Nowy album kipi energią i zachwyca, choć można odczuć wrażenie że "rising" jest ciut słabszy od debiutu. Imponuje współpraca gitarzystów Grimalta i Killheada. Dużo w tym pasji, miłości do heavy metalu lat 80 i pomysłowości. Jamie Killheada odpowiada również za partie wokalne i w dalszym ciągu wymiata swoim głosem. To jest główną atrakcją Savaged.


Materiał krótki i treściwy. Całość trwa 36 minut i na dzień dobry dostajemy udane intro "Ascension". Prawdziwy pokaz mocy dostajemy w "fire IT up" , który czerpie garściami z Accept czy judas priest. Klasa sama w sobie i popisy wokalne Jakiego, kto brzmi jak miks Udo i Kinga Diamonda. Kolejny hicior na płycie to niezwykle melodyjny "Queen of my salvation". Niby oklepana formuła, ale słucha się z dużą przyjemnością. Dalej mamy energiczny " the long walk"  i rozpędzony " across the burning fields". Jest jeszcze nieco toporniejszy "the conqueror", klimatyczny "stars are falling". To moment płyty gdzie wdzierają się hard rockowe patenty. Serce szybciej zabiło przy  przebojowym "Texas bloody Texas". Pomysłowy riff i prosty refren robi robotę. Dobrze prezentuje się również " Rising". Znów band zabiera nas w rejony heavy/ speed metalu. Właśnie za takie petardy kochamy Savaged.


Savaged szybko wydał drugi album i może trochę za szybko. Płyta jest bardzo udana, przebojowa, ale czuć lekki spadek spadek formy. Nie zmienia to faktu, że ta młoda kapela z Hiszpanii robi furorę.


Ocena: 8.5/10