Po 10 latach przerwy meksykański Beast light powraca z nowym materiałem. "Dios Tempestad" to drugi album tej kapeli, który działa od 2018r. W swojej muzyce czerpie garściami z nwobhm, hard rocka i heavy metalu lat 80. Daleko im do najlepszych, ale grają solidnie i prosto z serca. Taki właśnie jest nowy album "dios Tempestad", który okazał się 15 maja.
Niczym specjalnym nie wyróżnia się okładka. Nie ma jakiegoś ciekawego motywu, który by na dłużej przykuł uwagę. Samo brzmienie nieco garażowe . Podobnie partie gitarowe Gerardo trochę brzmią kiczowato i sztucznie. Znacznie lepiej radzą sobie gitarzyści Janick i Fausto. Stawiają na proste i sprawdzone patenty. Jest wtórnie, jest oklepana formuła, ale to raczej tutaj jest zaletą. Wokalista Cazador nie jest mocnym ogniwem zespołu i musi popracować nad swoim wokalem i techniką. Stara się, ale momentami brzmi to komicznie.
Nie wszystkie kompozycje porywają. Otwieracz "dios Tempestad" zachwyca energią i melodyjnością. Taki oldscholowy heavy metal lat 80. Lekki i przyjemny jest "light rider", który przemyca patenty nwobhm i hard rockowe. Coś z iron maiden można wyłapać w instrumentalnym "shanghai". Ta prosta formuła jest całkiem urocza. Elementy thrash metalu mamy w ostrzejszym "Heroes" i można wyłapać braki techniczne i brak siły przebicia zespołu. Najlepiej wypada energiczny i przebojowy " metal Warriors 25". Całość wieńczy toporny i zadziorny "crazy nights". Do ideału sporo brakuje.
Prosty heavy metal mocno wzorowany na latach 80 tak można określić to co prezentuje Beast light na drugim wydawnictwu. Jest kilka ciekawych motywów, ale całościowo jest to niedopracowane i bez świeżości i pomysłowości. Rzemiosło i nic ponadto. Może w przyszłości się to zmieni?
Ocena 5/10