Debiut Aeon Gods przypadł mi do gustu, ponieważ był to materiał klimatem wyraźnie nawiązujący do zespołów takich jak Warkings, Bloodbound, Wind Rose, Brothers of Metal czy Victorius. Pierwszy album był niezwykle melodyjny i wypełniony przebojowymi utworami. To prosty, bezpośredni power metal, który błyskawicznie wpadał w ucho. Oczywiście nie brakowało tu kiczu i przesadzonej formuły, jednak całość broniła się solidnymi kompozycjami i była jak najbardziej godna uwagi.
20 lutego 2026 roku światło dzienne ujrzy drugi album studyjny zatytułowany Reborn to Light, wydany nakładem Scarlett Records. Niestety, już po pierwszych odsłuchach wyraźnie czuć spadek formy.
Skład zespołu pozostał bez zmian, podobnie jak obrana stylistyka. Duet gitarowy En Atum / Abzu Kean nadal stawia na proste, łatwo przyswajalne motywy gitarowe. Tym razem jednak pojawia się sporo nietrafionych pomysłów oraz melodii, które są mało wyraziste i szybko ulatują z pamięci. Całość sprawia wrażenie dość marnej kalki wcześniej wspomnianych zespołów.
Wokalista Alexander Hunzinger dysponuje ciekawą barwą głosu i dobrze odnajduje się w stylistyce zespołu. Jest niewątpliwie utalentowany, jednak na tej płycie nie ma zbyt wielu okazji, by się w pełni zaprezentować. Problem nie leży w umiejętnościach muzyków, lecz w samych kompozycjach — pomysłach dalekich od ideału i pozbawionych wyrazistej tożsamości. Po zakończonym odsłuchu niewiele zostaje w pamięci. To album z kategorii „do przesłuchania”, ale bez większego echa.
Płytę otwiera rozpędzony „Birth of Light” — utwór podniosły i bardzo melodyjny. Niestety, wszystko to już gdzieś było i to w znacznie lepszym wydaniu. Mimo to jest to jeden z najmocniejszych punktów albumu i dobrze oddaje charakter zespołu. Z kolei „Flames of Ember Dawn” wypada wtórnie i nijako — oklepana formuła oraz przerost formy nad treścią nie robią większego wrażenia.
Na plus można zaliczyć pomysłowy i przebojowy „The Sacred Union”. Daleko mu do ideału, ale potrafi zauroczyć głównym motywem oraz chwytliwym refrenem. Nieco mroczniejszy „The Soldiers of Re” miewa swoje momenty, jednak wciąż brakuje mu wyrazistości. Więcej życia i agresji wnosi dynamiczny „Reborn to Light”, będący kolejnym mocnym punktem albumu — słychać tu nieco klimatów znanych z twórczości Induction.
Podobne emocje wywołuje „Blood and Sand”, który jest melodyjny i przebojowy. To solidny utwór, choć brakuje w nim świeżości i elementu zaskoczenia. Album zamyka melodyjny „Farewell”, dobrze oddający styl grupy. Formuła i aranżacje są wprawdzie mocno ograne, ale sam utwór wypada całkiem przyzwoicie.
Niestety, po całościowym odsłuchu niewiele zostaje w głowie. Nawet okładka sprawia wrażenie sztucznej i wygląda jakby została wygenerowana przez sztuczną inteligencję.
Aeon Gods nagrali udany debiut, jednak drugi album to wyraźny krok wstecz. Brakuje tu świeżości, odwagi i pomysłowości. To europejski power metal pozbawiony iskry i polotu. Szkoda, bo zespół stać na znacznie więcej. Płyta z serii: posłuchać i zapomnieć.
Ocena: 5/10

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz