Przybywa nam debiutantów na heavy-metalowej scenie, więc pora sprawdzić, co potrafi amerykański Iron Brigade, działający od 2018 roku. Zespół stara się grać klasyczny heavy metal z nutą power metalu i epickości. Nie kryje inspiracji takimi formacjami jak Grave Digger, Lonewolf, Omen czy Running Wild. 7 listopada ukazał się ich debiutancki album Ill-Fated Voyage i jest to pozycja zdecydowanie warta uwagi.
Oczywiście nie jest to płyta pozbawiona wad. Brakuje jej nieco błysku geniuszu, jednak słychać, że muzycy wkładają w swoją twórczość serce i ogromny zapał. Całość brzmi solidnie, dynamicznie i przebojowo. Momentami doskwiera pewien niedosyt agresji, świeżości i elementu zaskoczenia — to materiał raczej z kategorii „jedna z wielu”, choć Iron Brigade potrafi zapisać się w pamięci. Duża w tym zasługa wokalisty Daniela Butcha, który dysponuje charyzmą i ciekawą manierą wokalną idealnie pasującą do stylistyki zespołu. Dobrze wypada również duet gitarowy Caden Butch / Jonathan Stanley — stawiają na melodie i proste, zadziorne riffy, które świetnie współgrają z charakterem płyty. Na plus zasługuje także prosta, ale przyjemna dla oka okładka. Brzmienie jest typowe dla tego rodzaju albumów — bez większych niespodzianek.
Zawartość to 47 minut muzyki i 9 solidnie zagranych utworów. Album otwiera klimatyczny „Deus Vult”, skutecznie budujący nastrój i napięcie. Melodyjny „Crusader” ma bardzo efektowne wejście — szybkie tempo, mocny riff i wyraźne wpływy Running Wild tworzą energetyczny, pozytywnie zakręcony kawałek. Sporo mocy prezentuje „Afterlife Confessions”, odsyłający do klasyki amerykańskiego power metalu. Tytułowy „Ill-Fated Voyage” to porządny heavy-metalowy numer, choć bez elementów szczególnie wyróżniających. Sześciominutowy „Faith in Battle” stanowi wyraźny ukłon w stronę rycerskiego heavy metalu spod znaku Omen czy Manowar. Zespół przyspiesza w energicznym „All Hail the Guardian”, w którym więcej jest power-metalowej stylistyki. Epicki klimat udziela się w nastrojowym „Days of Glory”, a album zamyka mało wyrazisty „Keepers of the Flame”.
Iron Brigade zalicza udany debiut. Pokazuje, że ma pomysł na siebie i wie, jaką muzyczną ścieżką chce podążać. Wykonują swoją robotę dobrze i słychać w tym potencjał. Szkoda jedynie, że całość nie powala na kolana — ewidentnie brakuje kilku „killerów” i prawdziwych hitów, które na dłużej by zostały z słuchaczem. Być może następnym razem Iron Brigade pokaże więcej pazura.
Ocena: 7/10

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz