Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Folk Metal. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Folk Metal. Pokaż wszystkie posty

sobota, 12 kwietnia 2025

ELVENKING - Reader of the Runes : Luna (2025)


 To jeszcze nie koniec historii "reader of the runes", bowiem włoski Elvenking wraca z 3 częścią zatytułowaną "Reader of the runes - Luna". Płyta miała swoją premierę 11 kwietnia nakładem Reaper Entertaiment. To kontynuacja tego co band prezentował na poprzednich płytach. Jest power metal i dużo folk metalu, a najważniejsza że band wciąż trzyma wysoki poziom. Kocham ich za pomysłowość, podejście do tworzenia chwytliwych melodii i wciągających refrenów. Band zna się na rzeczy i w swojej kategorii są wśród najlepszych.  Nowy album trzyma wysoki poziom i zadowoli nie tylko fanów Elvenking.

Nie brakuje klimatycznej okładki, mocnego i wyrazistego brzmienia, nie brakuje hitów i drapieżności. Elvenking w najlepszym wydaniu i potwierdzający swoją klasę. Uwagę tradycyjnie skupia na sobie znakomity wokalista Davide Moras, który potrafi śpiewać klimatycznie, nastrojowo, a kiedy trzeba to pokazuje pazur. Uwielbiam jego głos i zawsze potrafi nadać całości charakteru i folkowego klimatu. Miłym dodatkiem są harsh wokale Aydana, który również wraz z Headmattem tworzy zgrany duet gitarowe. Panowie stawiają na urozmaicenie i pomysłowość. Nie trzymają się kurczowo jednego motywu czy utartego schematu. Potrafią pozytywnie zaskoczyć za każdym razem. Tak też jest i tym razem.

Pierwszy udany strzał to bez wątpienia otwieracz zatytułowany "Seasons of The owl". Zaczyna się troszkę progresywnie, potem nabiera power metalowego ognia i folkowego klimatu. Mocna rzecz, która w pełni oddaje styl grupy. Tytułowy "Luna' to faktycznie taki singlowy hicior, który ma trafić do szerszego grona słuchaczy. Spełnia swoją rolę, a refren po prostu niszczy. "Gone Epoch" to bardziej folkowy utwór, ale nie traci na przebojowości . Kolejny szybki killer to na pewni "Stormcarrier" z gościnnym udziałem Matthiasem Lillmansem. Elvenking potrafi czarować, potrafi idealnie połączyć świat power metalu i folk metalu. Ten utwór znakomicie obrazuje ten stan rzeczy. Jest też nieco stonowany, nieco rockowy "Starbath". Dalej mamy zadziorny i nieco mroczniejszy "On these haunted shores" i tutaj znów ciekawe rozplanowane partie gitarowe i nie brakuje pomysłowości. Troszkę posępny i stonowany jest "The Ghosting" i znów band stawia na klimat i bardziej takie rockowe oblicze.  Refren znów pierwsza klasa i potrafi porwać. Power metal i folk metal wraca w energicznym "Throes Of Atonement" i w takie stylizacji Elvenking wypada najlepiej. Czysta frajda. Finał to kolos w postaci "Reader of the runes book II", który dostarcza pełno rożnych smaczków i epickiego rozmachu.


Elvengking idzie za ciosem i znów nagrywa świetny album, który oddaje piękno mieszanki power metalu i folk metalu. Płyta ma przeboje, folkowy klimat, urozmaicenie i pełno świetnych motywów i zagrywek gitarowych. Fani zespołu i wszelkiego pojętego power metalu będą na pewno zadowoleni.

Ocena: 8.5/10

czwartek, 12 grudnia 2024

MIRRORSHIELD - Visions From A Crystal Light (2024)


Klimaty fantasy, świat baśni, czarownic, smoków i rycerzy do tego melodyjny power metal i duża dawka folk metalu, tak można by opisać w skrócie debiut australijskiej formacji o nazwie Mirrorshield. Brzmi to jak przepis na sukces i faktycznie band wywiera pozytywne wrażenie. Dużo dobrych melodii,  podniosły i taki radosny klimat to wszystko działa jak najbardziej na plus. Materiał może nie jest perfekcyjny, a wokal Tima Reada jest specyficzny, ale wiem jedno. Ta płyta zasługuje na uwagę, bo swojej kategorii jest bardzo atrakcyjna dla potencjalnego słuchacza.

Dużo rzeczy cieszy w tej debiutanckiej płycie. Okładka jest miła dla oka i pełna szczegółów. Od razu czuć klimat fantasy, który tak dobrze się sprawdza w power metalowej konwencji. Brzmienie soczyste i dopieszczone, które dodaje całości mocy.  Sami muzycy są utalentowani i potrafią czarować swoją grą.  Duet gitarzystów Verryn Rynnator/ Losimduel Oryland to mocny filar grupy i oni odpowiadają za pomysłowe melodie, riffy czy solówki. W tej sferze dzieje się sporo dobrego i słychać że band wzorował się na wielkich tuzach. Coś z Rhapsody, coś z Avantasia, Helloween czy Falconer, a nawet Elvenking można wyłapać. Najważniejsze, że Mirrorshield stara się być sobą, a nie kolejną kopią znanej kapeli. Vamaelue jako klawiszowiec nadaje całości taki radosny i przebojowy charakter. To też jest bardzo ważny element muzyki tej kapeli. Jest jeszcze głos Tima Reada, który nie każdemu przypadnie do gustu.

Brawa się należą już na starcie, za bardzo dobre otwarcie płyty. Dostajemy melodyjny i energiczny "The Messenger" czy killer w postaci "Of ancient Note", który imponuje pomysłowym motywem przewodnim. Co za moc już od pierwszych sekund płyty. Dużo folkowego klimatu dostajemy w nastrojowym"Petalfigs Path", z kolei więcej energii niesie ze sobą zadziorny "Of Orcs and Men', który przypomina troszkę dokonania Elvenking, czy Falconer. Kolejny hicior na płycie to "Evergreen" i to tylko potwierdza, że band grać potrafi i robi to bardzo dobrze. Pierwsze sekundy "Woods of Oryana" wbijają w fotel i tutaj już wszystko zaczyna grać. Nawet specyficzny wokal Tima potrafi poruszyć pozytywnie. Sam refren to prawdziwe cudo. Na koniec balladowy "Battlemage Requim", który przemyca trochę patentów Blind Guardian.

Bardzo udany debiut, który kryje sporo atrakcyjnych melodii i ciekawie rozegranych partii gitarowych. Dojrzały i przemyślany materiał, który opiera się na klimacie, na sprawdzonych patentach i wybuchowej mieszance folk metalu i power metalu. Tego trzeba posłuchać!

Ocena: 8/10

sobota, 19 października 2024

ENSIFERUM - Winter Storm (2024)


 "Thalassic" z 2020r to był naprawdę bardzo udany album i dowód na to, że Ensiferum ma jeszcze coś do powiedzenia w sferze folk metalu. Dużo ciekawych melodii i dobrze skrojonych motywów gitarowych. Oj działo się na albumie, choć do ideału sporo zabrakło. Teraz po 4 latach Ensiferum powraca ze swoim 9 albumem studyjnym  i "Winter Storm", który ukazał się 18 października nakładem Metal Blade Records jest jeszcze lepszym dziełem niż poprzednik.

Tym razem Ensiferum bardzo pozytywnie zaskakuje i nagrał bardzo dojrzały i przemyślany album. Przede wszystkim pojawiają się elementy folk metalu, ale też coś z power metalu czy melodyjnego death metalu, co czyni "winter storm" zabójczym albumem, który może trafić do szerokiego grona. Band jest doświadczony i znany w swoim środowisku i nigdy nie schodzili poniżej swojego poziomu, tak więc można brać w ciemno nowy album. Można tylko pozytywnie się zaskoczyć. Okładka miła dla oka i oddaje klimat płyty. Siła tej płyty tkwi w duecie gitarowym tworzonym przez Toivonena i Lindroosa. Panowie znakomicie się rozumieją i potrafią wykreować taki naturalny folkowy klimat. Jest w tym nutka tajemniczości i fińskiego chłodu. Pełno urozmaicenia i wciągających motywów. Płyta jest bardzo melodyjna i przebojowa, co tylko dodaje jej uroku. Do tego wszystkiego dochodzi bardzo miły dla ucha wokal Pekka Montina, który potrafi nadać całości klimatu i przebojowego charakteru.

Zawartość to tak naprawdę 43 minuty muzyki, która potrafi oczarować. Pomimo, że nie jest oryginalne, ani też ocierające się o geniusz. Trzeba przyznać, że podniosły "Aurora" sprawdza się jako intro. Buduje napięcie i pokazuje melodyjny aspekt tej płyty. Szybko wkracza przebojowy "Winter Storm Vigilantes",  w którym jest pełno elementów power metalu, jest energia i folkowy charakter. Co za hicior! Marszowy, bardziej epicki "Long cold winter of Sorrow and strife" to  7 minutowy rozbudowany utwór, który przemyca sporo elementów muzyki Orden Ogan. Jednym z najlepszych utworów na płycie jest bez wątpienia energiczny i pomysłowy "Fatherland", który pokazuje w jak świetnej formie jest Ensiferum. Co za pasja, drapieżność i świeżość bije z tego kawałka. Brawo Panowie! Madeleine Liljestam zalicza gościnny występ w lżejszym i bardziej nastrojowym "Scars in my heart". Jak dla mnie jest to słabszy moment tej płyty. Przebojowy "The howl" to granie bardziej nastawione na folkowy klimat. Troszkę za długi jest "From order to chaos", ale to nie oznacza że utwór jest słaby. To w dalszym ciągu znakomita dawka power metalu i folk metalu. Dużo dobrego się dzieje. Całość wieńczy rozpędzony "Victorious", który znów pokazuje nieco power metalowy aspekt Ensiferum. Mocna rzecz!

Nie jest to może najlepsze co nagrał ten zasłużony fiński band. Jednak to żywy dowód na to, że wciąż potrafią zmajstrować płytę na wysokim poziomie. Stać ich na pomysłowe hity, na wciągające motywy gitarowe. Bardzo udany miks folk metalu, melodyjnego death metalu i power metalu. Ensiferum znów błyszczy i pokazuje że to klasa sama w sobie.

Ocena: 9/10

sobota, 5 października 2024

WIND ROSE - Trollslayer (2024)


 Wielki fanem Wind Rose nie jestem, ale ostatni album "Warfront" wyszedł im i to jeden z ich najlepszych albumów. Miałem nadzieję, że uda się tej włoskiej formacji utrzymać poziom  i dostarczyć po raz kolejny solidną dawkę power metalu. "Trollslayer" to już 6 album tej grupy i czekaliśmy na niego tylko 2 lata. Band jest pracowity i systematycznie wydaje nowy materiał. To na pewno się ceni, tylko poproszę żeby za tym szła też jakość. Nowy album Wind Rose jest dobry, ale chyba nie tego oczekiwaliśmy od nich, prawda?

Komputerowa okładka rodem z gier rpg działa na nerwy i wieje kiczem na kilometr. Poprzednie też nie była lepsza w tej kwestii, ale muzyka robiła furorę. Co ciekawe stylistycznie band dalej gra swoje. Tylko jakoś zabrakło pomysłów na cały album. Znajdą się poszczególne utwory, który potrafią pozytywnie zaskoczyć. Pełno jest ciekawych zagrywek gitarowych, czy momentów, ale całościowo coś umyka. Nie ma jakby spójności i zgrania. Płyta nie zapada tak w pamięci i nie skrada serca. Jasne, że pełno tu miłych odesłań do Blind Guardian, Alestorm, Sabaton czy innych temu podobnych zespołów. Nie miałbym nic przeciwko takim nawiązaniom, jeśli jakość byłaby zadowalająca.  Warto pochwalić za dopracowane brzmienie, które podkreśla moc instrumentów i umiejętności muzyków. Specyficzny wokal Francesco Cavalieri można albo kochać, albo nienawidzić. Na pewno nadaje całości charakteru i klimatu.

Materiał zwarty i treściwy, bo trwa 42 minuty. Jest klimatyczne intro, jest mocne wejście energicznym "Dance of The Axes" , który zachwyca melodyjnością i przebojowością. Taki Wind Rose to ja mogę słuchać. Przewodni motyw w "Rock and Stone" troszkę kojarzy mi się z Running Wild i w ogóle pirackimi klimatami. To spory plus. Folkowa melodia i stonowane tempo w "To Be a dwarf" też potrafi wywołać uśmiech na twarzy i dostarczyć sporo pozytywnych emocji. Momentami czuje się jakbym słuchał Sabaton albo Powerwolf. Rasowy power metal dostajemy w "Home of The Twilight" i tutaj jakoś zalatuje Blind Guardian. Chwytliwa melodia i podniosły refren sieją tutaj zniszczenie. "Trollslayer" to też nic nowego i dobrze znane nam motywy. Dobrze się tego słucha to na pewno. Końcówka płyty już jakoś zaczyna się zlewać w jedną całość. Troszkę jakby band zapętlił dany motyw. Jest niby dynamika, szybkość, melodyjność, ale już jakoś nie potrafi zrobić wrażenia jak te powyższe kawałki.

Wind Rose to doświadczona kapela, która grać potrafi. Nagrali udany album, który słucha się całkiem dobrze, ale niczym specjalnym nie zaskakuje. Sprawdzone patenty, które zostały troszkę podane bez pomysłu i bez większej wizji co można z tym zrobić. Solidny power metal o folkowym zabarwieniu i w sumie nic ponadto.

Ocena: 7/10

sobota, 21 września 2024

BATTLE TALES - Greed Of A King (2024)


 
To nie bajka dla dzieci, to okładka najnowszego albumu szwajcarskiego Battle Tales, który nosi tytuł "Greed of King". Warto wspomnieć, że narysował ją Mariusz Gandzel, który malował choćby dla Ironbound czy Crystal Viper. Jednak to nie okładka jest tutaj przedmiotem recenzji.  Battle Tales działa od 2013r mają nawet debiut za sobą, ale jakoś nie miałem styczności z ich twórczością. Tym razem skuszony okładką, czuje że to był strzał w dziesiątkę. Band gra przede wszystkim folk metal, ale jest w tym też miejsce na epickość, nawet pewne echa melodyjnego death metalu, a całość zagrana z pomysłem i takim baśniowym klimatem. Jest rozmach, a przede wszystkim pomysł jak to wszystko spiąć. Błysk geniuszu też tu się znajdzie. Wiem jedno. "Greed of a King" to album, którego nie można przegapić. Premiera miała miejsce 20 września roku 2024.

Battle Tales to przede wszystkim charyzmatyczny i utalentowany Romaric Grende, który odpowiada za partie wokalne, ale też gra na flecie to jego robota. Słowa uznania za ciężką pracę. Pozytywne emocje wzbudza również gra gitarzysty Manuela Cordova, który jest elastyczny i potrafi odnaleźć się na każdym terenie muzycznym. Potrafi grać intrygującą, z pazurem i imponuje dodatkowo techniką. Sam styl grupy jest ciekawy, bo ociera się o różne rejony heavy metalu. Od tego klasycznego, przez bardziej folkowy, symfoniczny, epicki czy nawet gdzieś tam jakieś patenty melodyjnego death metalu. To już pokazuje, że band nie idzie na łatwiznę i stara się nas zaskoczyć.

Baśniowy klimat z okładki daje o sobie znać w intrze "Scholars Ouverture" i już od razu można wyczuć, że to nie będzie płyta niskich lotów. Epicki rozmach, klasyczne patenty atakują nas w nastrojowym "The seawind Whisperer" i już na dzień dobry imponuje bogactwo aranżacyjne i pomysłowość.  Robi się ciekawie i ten baśniowy klimat daje się we znaki. Więcej energii i kopa niesie ze sobą rozpędzony "Greed of a King" i już band pokazuje jak umiejętnie potrafi zmienić tempo i aranżacje. Tym razem jakby bardziej symfonicznie i z większą gracją. Ta zagrywki na flecie są miłym akcentem w klimatycznym "The Curse in the Chest" czy agresywniejszym "The Ire Unleashed". Battle Tales czaruje w pomysłowym "Doom has come to the realm", który pokazuje znów epickość, rozmach, pomysłowość zespołu. Każdy dźwięk jest na wagę złota na tej płycie. Te folkowe zapędy kapeli są przemyślane i zrobione ze smakiem. Melodie są pełne baśniowe klimatu. Całość wieńczy "The bards Epilogue" i znów duża dawka klimatu, folku i epickiego heavy metalu. Jest to wszystko zrobione z pomysłem i smakiem.

To moja pierwsza styczność z twórczością Battle tales, ale muszę przyznać, że zostałem oczarowany. Jasne, nie wszystko jest jeszcze dla mnie w 100 procentach idealne i pewnie parę rzeczy bym zmienił. Mimo drobnych wad band błyszczy i robi mega wrażenie. W końcu bardzo dobry przykład, że folk metal też może rozkładać na łopatki. Brawo Battle Tales!

Ocena: 9/10

niedziela, 8 września 2024

LUNAGE - Tales from the forgotten lands (2024)


 Niemiecki The Praivateer to znakomity przykład, że można połączyć folk metal, power metal i troszkę melodyjnego death metalu, zachowując przy tym agresję, melodyjność i przebojowość. W podobnym kierunku poszedł szwedzki Lunage, który został stworzony przez Miguela De Lysa w roku 2021. Do współpracy zaprosił Manolo Parra, który odpowiada za partie gitarowe, z kolei Eric Castiglia, zaś perkusja to sprawka Jorge Pradana Yuste. Band obrał sobie za cel łączenie stylizacji power metalowej w stylu Blind Guardian, Avantasia, Rhapsody z nutką melodyjnego death metalu w stylu Amorphis, czy Dark tranquility. "Tales from the forgotten lands" to debiutancki krążek od Lunage i może przypodobać się fanom folk/power metalu, ale również miłośnikom melodyjnego death metalu. Niby nic odkrywczego, a dostarcza sporo frajdy.

Okładka taka trochę może nijaka, taka trochę nie typowa, ale nie odstrasza, a intryguje. Miguel to całkiem pomysłowy kompozytor, który potrafi skomponować solidne kawałki, chwytliwe melodie, ale również hity, które potrafią zapaść w pamięci. Jest to wszystko solidne, nawet powiedziałbym bardzo dobre. Mieszanka folku, power metalu i melodyjnego death metalu zdaje egzamin, co czyni ten album bardzo atrakcyjny dla potencjalnego słuchacza. Troszkę nie do końca leży mi wokal Erica. Brakuje troszkę techniki i drapieżności. Pod względem gitarowym dzieje się dużo dobrego.

Płytę otwiera "Lord of the Wolves" i to dobrze skrojony utwór, który ukazuje folkowe zacięcie zespołu. Dobra melodia, solidny riff i mamy udany start płyty. Więcej energii i przebojowości niesie ze sobą "Through the realms of death" i w końcu można poczuć power metal. Refren robi tutaj robotę.Nieco zwalniamy tempo w marszowym "black Wings" i ta próba grania bardziej epicko też wychodzi Lunage. Dalej mamy rozpędzony i przebojowy "Fire and Blood", gdzie znów dochodzi do skrzyżowania power metalu i folk metalu. Warto też chwilę zatrzymać się przy energicznym "Shadows in my heart", który wyróżnia na pewno pomysłowa melodia i motyw przewodni. Jest szybko, agresywnie i z pomysłem. To pokazuje, że Lunage potrafi grać na wysokim poziomie. Godny uwagi jest też niezwykle melodyjny "Stormrage", czy rozbudowany i klimatyczny "Wise Mans Fear".

Znajdzie się kilka niedociągnięć, kilka słabszych momentów i wad, ale całościowo debiut Lunage wzbudza pozytywne emocje. Jest energia, duża dobrych melodii i łatwo wpadających w ucho refrenów. Dobrze się tego słucha od początku do końca. Dobry start i czekam na kolejne dzieła tej szwedzkiej formacji.

Ocena: 7/10


sobota, 13 kwietnia 2024

TYR - Battle Ballads (2024)


 Na "Hel" duńskiej formacji Tyr fanom przyszło czekać 6 lat, a na najnowszy krążek zatytułowany "Battle ballads" troszkę krócej, bo 5 lat. Płyta miała swoją premierę 12 kwietnia nakładem wytwórni Metal Blade Records. Poziom i jakość "Hel" została zachowana i znów udało się nagrać bardzo przemyślany, dojrzały materiał, który porywa słuchacza i dostarcza wysokiej klasy rozrywkę. Tyr w znakomitej formie i warto było czekać tyle czasu na nową dawkę ich muzyki, która łączy elementy heavy/power metalu, folk metalu, czy melodyjnego death metalu.

Słuchając ich płyty można doszukać się jakiś tam wpływów Falconer, Orden Ogan, Ensiferum czy Suidakra. Znakomicie potrafią łączyć różne patenty, a przy tym dobrze balansować miedzy melodyjnością, a agresją. Wszystko jest spójne i dobrze dopasowane. Nie powinno to też dziwić, w końcu Tyr działa od 1998r. Warto dodać, że w 2021r do zespołu dołączył gitarzysta Hans hammer, który dobrze wpasował się do grupy i wniósł trochę świeżości. Tyr na nowym albumie serwuje nam 41 minut muzyki dojrzałej, dynamicznej, klimatycznej, a przede wszystkim bardzo przebojowej.

Można zachwycać się otwierającym "hammered", który zachwyca przebojową konstrukcją i pomysłowym riffem.  Dalej mamy "Unwandered Ways" w którym nie brakuje folkowych zacięć i słychać gdzieś tam echa Falconer czy Orden Ogan. Bardzo melodyjny i chwytliwy kawałek, który pokazuje że band mocno stawia na przebojowy aspekt. Kto kocha rozmach, epickość, czy tam symfoniczne ozdobniki ten powinien pokochać "Dragons Never Die". Jest tutaj też nutka progresywności. "Row" trochę mroczniejszy, troszkę marszowy, ale wysoki poziom został zachowany. Pewne echa power metalu słychać w "Hangman" czy "Axes". Pozwolę sobie też wyróżnić niezwykle melodyjny i łatwo wpadający w ucho "Battle Ballads", który w pełni oddaje styl całej płyty. Kolejny killer na płycie, który potwierdza że Tyr jest w bardzo dobrej formie. Do tego lider Heri Joensen znów pokazuje, że bez niego nie byłoby Tyr. Jego wokal nadaje całości klimatu i tego odpowiedniego charakteru.

Duńska formacja jest już rozpoznawalna i ma na swoim wiele udanych płyt, a najnowszy "Battle Ballads" też można ustawić obok najlepszych płyt Tyr. Niezwykle melodyjna i dynamiczna płyta, która jest kopalnią hitów. Kto nie zna zespołu, to niech sięga i nadrabia zaległości. "Battle Ballads" nadaje się idealnie na pierwszy kontakt z twórczością Tyr. Polecam!

Ocena: 8.5/10

sobota, 2 grudnia 2023

SKILTRON - Bruadarach (2023)


 "Bruadarach" to już 6 album tej argentyńskiej formacji o nazwie Skiltron, która tworzy muzykę od 2004r. Mają swój styl, swoje pomysły na kompozycje i robią kawał dobrej roboty. Każdy kto kocha mieszankę folk metalu i power metal, ten powinien sięgnąć po twórczość Skiltron. Zwłaszcza jeśli ktoś gustuje w muzyce pokroju Winterstorm, Elvenking, Falconer, czy nawet Running wild, ten powinien zaprzyjaźnić się z Skiltron od pierwszych dźwięków. Nowy album to może nie płyta idealna, ale melodyjna i pełna ciekawych pomysłów.

Okładka może nie wiele zdradza, ale możecie być pewni że nie czeka nas nudne i bez pomysłu melodie. Panowie stanęli na wysokości zadania, by materiał był dopracowany, zwarty i treściwy. Folkowe elementy nie przeszkadzają, nie utrudniają odbioru, a tworzą odpowiedni klimat. Fenomenem jest bez wątpienia postać wokalisty. Paolo Ribaldini pojawił się w zespole w 2022r i w tym roku zasilił jeszcze dobrze znany Leverage. Ma głos odpowiedni dla takiego grania. Potrafi budować nastrój i nadać kompozycji melodyjnego charakteru. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Podstawą zespołu jest bez wątpienia gitarzysta Emilio Souto, który dwoi się i troi by było intrygująco i zróżnicowanie. To jest akurat spory plus.

Mamy znakomite i podniosłe intro w postaci "Triumph and Devotion" i od razu słyszę wyraźne wpływy Running Wild. Przepiękna niespodzianka i już nogi same chodzą i chce się usłyszeć kolejne utwory. Energia i pomysłowa melodia rodem z płyt running wild czy grave digger i z miejsca "As we fight" stał się jednym z najlepszych utworów na płycie. Kolejny hicior to bez wątpienia "Where the heart is" i znów band błyszczy. Niby jest lekko, niby folkowo, a utwór szybko wpada w ucho. Mocny riff, prosty i chwytliwy refren sprawiają, że ciężko się temu kawałkowi oprzeć. Nawet rozbudowany "Proud to defend" broni się i pokazuje, że band jest wszechstronny i potrafi się odnaleźć w bardziej epickim kawałku. Najostrzejszy na płycie jest "Rob Roy" i znów rozpędzone tempo i wyraźne wpływy Running Wild. Band w takich kawałkach wypada najlepiej. Dobrze wypada też pełen folkowych patentów "hasta Ye back", który również nastawiony jest na przebojowość.

Jasne są słabsze momenty, albo za dużo folkowego klimatu, ale całość trzyma bardzo dobry poziom i jestem mile zaskoczony. Nie spodziewałem się tak wartościowego albumu i dobrze zmieszanego power metalu z folk metalem. Panowie odwalają kawał dobrej roboty i to wszystko ma sens. To nie jest jakieś bezmyślne granie, z którego nic nie wynika. Potencjał drzemie w Skiltron i z pewnością warto obczaić co tym razem zmajstrowali.

Ocena: 8/10

poniedziałek, 14 sierpnia 2023

EVOKING WINDS - Bald Mountain (2023)


 Rzadko kiedy zapuszczam się w rejony black metalu. Musi to być jakiś element większej układanki albo nie wielka ilość patentów w mieszanka choćby w heavy metal. Tym razem był inny instynkt. Zobaczyłem okładkę najnowszego krążka pochodzącego z Białorusi Evoking Winds i zostałem oczarowany. Klimat grozy i tajemniczości, niczym z płyt Kingda Diamonda. No musiałem przekonać się na własnej skórze co kryje ta piękna okładka. Znajdziemy tutaj atmosferyczny black metal z domieszką folk metalu, ale nie tylko. Nie da się ich zaszufladkować do konkretnego gatunku. Wiem jedno. "Bald Mountain", który ukazał się 5 lipca to płyta, która ma w sobie to "coś".

Sam zespół istnieje od 2005r i przeszedł liczne zmiany personalne. Znaczącą rolę odgrywają wokale Alexandera  Cherepanova i Alia Fay. Jest agresywnie, mrocznie, ale i z dużą dbałością o klimat. To jest spory atut tego wydawnictwa. Dobrze układa się współpraca gitarzystów, bowiem od samego początku Pavel i Dzmitry starają się kreować stylistykę black metalu. Na szczęście nie zapominają o ciekawych melodiach i złożonych formułach. Aranżacje są bardzo bogate i pełne różnych smaczków. Nie ma miejsce na nudę i wałkowanie jednego motywu. Robi to wrażenie, nawet na kimś jak ja, co na co dzień nie siedzi w black metalu

Piękno intro i budowanie klimatu, a potem atakuje nas zadziorny "The Wild Hunt", który ma w sobie spore ilości klasycznego metalu. Band pokazuje swój potencjał, a ja zostałem zauroczony w takim stopniu, że chcę większej dawki tego black metalu w wykonaniu Evoking Winds. Dalej znajdziemy klimatyczny i przebojowy "Bald mountain". Troszkę bardziej urozmaicony w swojej konwencji jest "My throne" i słychać, że band potrafi zaskoczyć ciekawymi przejściami. Więcej folku uświadczymy w "The Oath", choć wg mnie to już nieco słabszy moment płyty. Warto jeszcze wspomnieć o melodyjnym "Ashes" czy "When i died".


Płyta robi wrażenie, choć też nie obyło się bez wad. Troszkę momentami wdziera się monotonność i brak elementu zaskoczenia. Brakuje troszkę większego ognia czy przebojowości. Sporym atutem płyty jest mroczny klimat i liczne ubarwienia i smaczki. Mimo wszystko to płyta godna uwagi, nawet dla kogoś kto na co dzień nie siedzi w black metalu.

Ocena: 8/10

środa, 28 czerwca 2023

WINTERSTORM - Everfrost (2023)

Winterstorm to kolejny dowód na to ile dobrych kapel kryje niemiecka scena metalowa. Pierwsze albumy, zwłaszcza "Cathyron" pokazały w pełni potencjał tej grupy.  Pokazali, że można znakomicie połączyć stylistykę folk metalu i power metalu. Szybko stali się ważnym graczem i konkurencja mogła czuć się zagrożona.  Winterstorm to poniekąd band, który przypomina stylistycznie troszkę Falconer czy Orden Ogan. Ostatni album zatytułowany "Cube of Infinity" ukazał się 7 lat temu. To był dobry album, ale czar już gdzieś uleciał. Czy długo oczekiwany "everfrost" coś zmieni w tej kwestii?

Album ukaże się 14 lipca nakładem wytwórni Afm Records. To płyta typowa dla tej kapeli, zawiera cechy i patenty, z których band już w przeszłości korzystał. To jest dobra informacja, tylko jest też zła. Płyta jest nudna, przepełniona komercyjnymi zagrywkami. Zamiast iść zaciosem i serwować killery, to mamy jakieś stonowane smęty, które nie wiele wnoszą. W 2021r do grupy dołączył gitarzysta Jochen Windisch. Jego obecność nie wiele wnosi. Mam problem z tym krążkiem taki, że za mało konkretów, power metalu, a za dużo kombinowania i smęcenia. Nie ma już tej świeżości i przebojowości, które cechowała poprzednie wydawnictwa. Piękna okładka, soczyste i pełne mocy brzmienie to za mało, żeby zadowolić zagorzałych fanów, którzy czekali na nowy materiał 7 lat.

Gwiazdą tej kapeli jest Alexander Schirmer i to właśnie jego głos jest ozdobą i główną atrakcją. Potrafi czarować i błyszczeć nawet wtedy kiedy utwór jest średni. Tym razem album tworzy 11 utworów. Do grona ciekawych utworów warto zaliczyć energiczny "To the end of all known", który wpisuje się w stylistykę znaną z poprzednich utworów. Tak to jest power metalowy kawałek, który opiera się na mocnym riffie i niezwykle dobrze rozplanowanych solówkach. Bardzo udany start. Potem seria przeciętniaków, bo nawet taki "Circle of Greed" nie wiele wnosi. Oklepana formuła i w dodatku braku pomysłu na melodie. Zupełnie inaczej wygląda sprawa "Future Times" i to rasowy hicior, który zapada w pamięci. Tym razem band pokazuje swój potencjał i klasę. Za takie dźwięki uwielbiam Winterstorm.Podobne emocje wywołuje nieco bardziej folkowy "Everfrost", ale to kolejny mocny punkt tej płyty. Taki typowy hicior Winterstorm. Niestety pełno tutaj przeciętnych kompozycji typu "Silence", który brzmi jak jakaś marna kalka Stratovarious,  Nie wiele wnosi też do całości "Crusade", który jest jakiś taki bez wyrazu i pomysłu. Riff jakich pełno i same dźwięki też takie nie mające nic ciekawego do zaoferowania słuchaczowi. 7 lat czekania poszło na marne, a band powinien skonstruować prawdziwe monstrum. Tak się nie stało.

Wintestrom nagrał kolejny album. Spełnili swój obowiązek, podtrzymali życie kapeli, ale czy ta płyta wywoła furorę i stanie się jednym z najlepszych albumów roku 2023? Nie, wręcz przeciwnie. Kapela mnie zawiodła i nagrała album nijaki, bez ikry, bez mocy i jakiś taki bardziej komercyjny. Kiedyś to była maszynka do tworzenia hitów i muzyki na wysokim poziomie. Te czasy minęły, teraz to jest band bez charakteru, pomysłu na kompozycje i troszkę są jakby cieniem samych siebie. Płyta do posłuchania, ale nic ponadto. Pozostaje wracać do starych płyt Winterstorm.

Ocena: 5/10
 

sobota, 6 maja 2023

CALICO JACK - Isla de la Muerte (2023)

 


Jak dobrze widzieć, że kolejny band podejmuje temat piratów w muzyce heavy metalowej. Calico Jack to włoski band, który działa od 2011r. Nagrali debiut, a teraz w tym roku wydają swój drugi album. "Isla de la Muerte" to z pewnością album dojrzały i przemyślany, a to czyni go z pewnością atrakcyjnym krążkiem. Na pewno znajdą się fani tego co gra Calico Jack. Wystarczy, że się gustuje w folk metalu, melodyjnym metalu i muzyce w stylu Finntroll, czy Korpiklaani. Oczywiście nie brakuje też pewnych nawiązań do Running Wild czy Alestorm.

Calico Jack jednak próbuje tętnić swoim własnym życiem i bardziej nastawia się na folkowy styl. Stara się też oddać w pełni piracki klimat. To jest bardzo mocny atut "Isla de la Muerte".  Płyta jest zróżnicowana i potrafi nie raz zaskoczyć. Na pewno trzeba mieć odpowiednie nastawienie i nastrój na takie granie. Kiedy wbijemy się w odpowiedni nastrój, to płyta może nas oczarować. Potencjał jest. Melo i Toto to ważne osobistości w Calico Jack, bo to oni odpowiadają za warstwę gitarową i słychać pełno ciekawych pomysłów. Do tego całość ubarwia swoim głosem wokalista Gig, który brzmi niczym kapitan czarnej perły. Wszystko jest na swoim miejscu. Duży plus za mocne, wyraziste brzmienie i przepiękną okładkę, która w pełni oddaje klimat albumu.

Dobrze w klimat płyty wprowadza nastrojowy i energiczny otwieracz, czyli "Broadside Attack". Dużo folk metalu tutaj mamy, ale nie tylko. Calico Jack pozytywnie zaskoczył i to na tyle, że chce się brnąć dalej w tą podróż. Dalej mamy 10 minutowy "Isla De la Muerte" i choć kawałek przemyca sporo ciekawych patentów, to jednak troszkę jest za długi. Mamy też bardziej zadziorny i heavy metalowy "Bad Fortune".  Z pewnością fanom Alestorm może się spodobać taki radosny "Three cheers to the shanty man". Jednym z mocniejszych punktów na płycie jest agresywniejszy "Maruader" i podobne emocje wywołuje "Hual Away  Joe" i tutaj band znakomicie się bawi konwencją. Jest heavy metalowy pazur, jest folkowy klimat i całość potwierdza tylko, że band wie jak zabrać nas do pirackiego świata. "Sandokan" jest pełen różnych motywów, ale jako całość nie jest jakoś spójny i troszkę za długi jak dla mnie.

Calico jack jako bilet w do świata pirackiego metalu sprawdza się idealnie. To muzyka nastrojowa i pełne ciekawych motywów. Wszystko jest tak jak być powinno, ale czuje spory niedosyt. Może ograniczyłbym nieco folk metal na rzecz heavy metalu? Może postawiłbym na czysty wokal? Bardziej heavy metalowy? To wszystko w sumie kwestia gustu. Potencjał jest, a sam "Isla de la Muerte" to z pewnością płyta warta uwagi.

Ocena: 7/10


środa, 19 kwietnia 2023

ETERKNIGHT - Forgotten Tales (2023)


 "Forgotten Tales" to debiutancki krążek meksykańskiej formacji Eterknight, który działa od 2011r. To płyta, która zasługuję na uwagę i to jeden z ciekawszych albumów jakie ostatnio się ukazało. Co przyciąga uwagę, to fakt że band miesza stylistykę power metalu, melodyjnego death metalu i folk metalu. Nie boją się czerpać garściami z Ensiferum, Wintersun, ale nie tylko. Można wyłapać pewne wpływy Alestorm, czy Running Wild. Brzmi to na pewno ciekawie i nie dajcie się zwieźć średniej jakości okładce.

Płyta ma swój klimat fantasy, który bardzo dobrze współgra z tym co band gra. Klimat fantasy, nutka podniosłości, dobra zabawa i do tego pełno łatwo wpadających w ucho melodii. To spory atut płyty.   Duet gitarzystów tworzony przez Lopeza i Camacho, którzy imponują swoją grą i pomysłami. Nie brakuje prostych i porywających motywów gitarowych czy pojedynków na solówki. Warto też wspomnieć, że największą rolę odgrywa Geiler May, który odpowiada za bas, wokal i elementy orkiestrowe. Jego głos może nie jest perfekcyjny, ale idealnie pasuje do muzyki Eterknight. Band stawia na rozrywkę, na przebojowość i klimat, a to zdaje egzamin.

Co do zawartości, to na wstępie dostajemy podniosłe i klimatyczne intro. "Prophecy" to kawałek, który buduje napięcie i przenosi nas do świata fantasy. Płytę promował "Last Ride", który nastawiony jest energię, folkowy charakter i naprawdę dobrze to brzmi. Przede wszystkim praca gitar i jakie melodie dostajemy przemawia za sukcesem tej płyty. Więcej folkowego klimatu mamy w "Dancing Forest" i znów band znakomicie łączy elementy folk, power metalu i melodyjnego death metalu. Mocny riff, wciągające partie gitarowe i klimat sprawiają że utwór zapada w pamięci. Kolejny hicior na krążku to majestatyczny "Stone of Might", który przemyca pewne elementy Running Wild czy Alestorm. Mocna rzecz. Imponuje też dynamiczny "Kingdom's  Army" o rycerskim charakterze i znów band błyszczy. Jest pomysł, świeże podejście do tematyki i samo wykonanie też jest z górnej półki. Finał to rozbudowany i nieco bardziej urozmaicony "Forgotten Tales", który chce zawrzeć wszystko co najlepsze w jednym kawałku. Udała się ta sztuka.

To co zgotował Eterknight zasługuje na pochwały i uznanie. Zmieszać tak różne gatunki i żeby miał to sens to naprawdę jest sztuka. Troszkę popracowałbym nad aranżacjami, troszkę nad przebojowością, ale to jest do zrobienia. Start bardzo udany i już zapisuję "forgotten tales" do najciekawszych płyt tego roku i mam nadzieję, że Eterknight nie zwolni tempa.

Ocena: 9/10

niedziela, 2 kwietnia 2023

ELVENKING - Reader of the runes - Rapture (2023)


W 2019r ukazał się "Reader of the runes - Divination" włoskiego Elvenking i teraz po 4 latach nadszedł czas na kontynuację tego albumu. 28 kwietnia tego roku ukaże się nakładem Afm Records nowy album o tytule "Reader of The Runes - Rapture".  To typowy album tej grupy i nie ma rewolucji. Ci co znają poprzednie wydawnictwa, styl grupy, ten pokocha z pewnością nowy krążek.

Elvenking słynie z tego, że potrafi umiejętnie łączyć elementy folk metalu, power metalu czy nawet melodyjnego death metalu. To specjaliści od tworzenia znakomitego, tajemniczego klimatu, to geniusze od pomysłowych melodii. Dorobili się pokaźnej dyskografii i nowy album to tylko potwierdzenie ich statusu i poziomu do jakiego nas przyzwyczaili. Patrząc pod względem składu, to w roku 2022 dołączył gitarzysta Headmatt i perkusista Symohn. Zmiany nie wpłynęły na styl i band dalej gra swoje. Wiele kwestii to kontynuacja tego co band prezentował na poprzednich płytach. Charakterystyczna okładka i soczyste brzmienie. Elvenking potwierdza, że są wielkim zespole i nie bez powodu zalicza się ich do czołówki melodyjnego grania.

Jak zwykle imponujące są te popisy i układy wokalne Aydana i Dammy. Jest pazur, jest dynamika i klimat. Panowie dają czadu i potwierdzają swoją wielkość. To oni stanowią o charakterze tej grupy. Odpalając płytę dostajemy na wstępie "Rapture". Rozbudowany utwór, który przemyca sporo ciekawych, wciągających motywów. Jest epickość i rozmach. Bardzo dobry start. Drugi na płycie to "The Hanging Tree" i to killer  z prawdziwego zdarzenia. Folkowy klimat i pomysłowy refren. Elvenking jaki kocham! Lekki, przebojowy "Bride of Night" pokazuje troszkę inny klimat, ale to wciąż bardzo chwytliwe granie. Stonowany, troszkę pokręcony "The Cursed Cavailier" też ma urok i zaskakuje złożoną formą. Zapada w pamięci energiczny "To the north", który przeplata elementy power metalu i melodyjnego death metalu. To prawdziwa petarda. Troszkę gorzej wypada nijaki "Red mist" czy lekki folkowy "An autumn reverie".

Mimo pewnych słabszych momentów to płyta robi bardzo dobre wrażenie. Znajdziemy tutaj wszystko co składa się na styl i jakość muzyki Elvenking. Folkowy klimat, duża dawka przebojowości, chwytliwe melodie czy elementy melodyjnego death metalu. Płyta jest bardzo urozmaicona i jak zawsze na wysokim poziomie. Elvenking trzyma od lat formę i nie zawodzi, co bardzo cieszy! Wypatrujcie nowej płyty włochów.

Ocena: 8.5/10
 

niedziela, 26 czerwca 2022

ALESTORM - Seventh Rum of a seventh rum (2022)


 "Curse of the crystal Coconut" to był nie wypał jeśli chodzi o dokonania Alestorm. Zbyt śmieszny, zbyt dyskotekowy i kiczowaty jak na mój gust. Nie liczyłem, że Christopher Bowes tak szybko zrekompensuje ten wypadek przy pracy. Po dwóch latach przerwy brytyjski Alestorm powraca z nowym albumem i "Seventh Rum of The Seventh Rum" to jeden z ich najlepszych albumów.

Powraca radość i ciekawe pomysły, a przede wszystkim dobra muzyka. Cieszy piękna okładka i tytuł, który nawiązuje do twórczości Iron Maiden. Tym razem Christopher przysiadł do kompozycji i stworzył materiał, który może rywalizować z najlepszymi płytami Alestorm. Jest dużo humoru, radości, chwytliwych melodii, a przede wszystkim to folk power metal pełna gębą. Christopher to jednak specjalista od pirackiego metalu. 


42 minuty świetnie wywarzone materiału znajdziemy na płycie i to jest 100% alestorm. I to wszystko za co ich pokochaliśmy. Taki otwieracz "megallans Expedition" to rasowy otwieracz Alestorm. Jednak jest coś więcej. Jest pazur, jest energia i epicki refren. Alestorm powraca w wielkim stylu. Dalej mamy przebojowy i pełen energii "the battle of cape fear River". Znowu mamy piracki refren i sporo ciekawych motywów.  Brzmi to naprawdę świetnie. Niby kiczowate jest "Cannonball" ale to jeden z największych hitów na płycie i główna melodia po prostu wymiata. Dyskotekowy "p.a.r.t.y." też  zalatuje kiczem, ale to taki piracki odpowiednik beast in black. Radosny i bardzo przebojowy kawałek, który w pełni oddaje styl Alestorm.  W podobnych klimatach mamy "Under blackened banners" który znów wprowadza dyskotekowe melodie. Nieco odświeżona formuła alestorm, ale swój charakter zachowali. Kolejny killer na płycie to bez wątpienia tytułowy "Seventh Rum of a seventh Rum". Znakomita mieszanka folk metalu i power metalu. Christopher potrafi stworzyć prawdziwa perełkę. Jest jeszcze radosny i nieco kiczowaty"come to brazil" i killer w postaci "return to torruga".

Wyszedł tym razem mega przebojowy album, który opiera się na folkowych melodiach, pirackim klimacie i mocnych riffach. Alestorm troszkę odświeżył formule, pokazał że i nieco dyskotekowe dźwięki pasują do muzyki Alestorm. Christopher wie jak nagrać świetny album i nowy Alestorm jest tego świetnym przykładem. Nie wiem jak wy, ale ja świetnie się bawiłem. Jeden z najlepszych albumów Alestorm i taka jest prawda. 

Ocena 9. 5/10

sobota, 12 lutego 2022

HEIDRA - To hell or kingdom come (2022)


 "To hell or kingdom come" to trzeci album w dorobku duńskiej formacji Heidra. To nic innego jak kontynuacja tego co band prezentował wcześniej, z tym że można poczuć większy nacisk na agresję i melodie. Ten album podobnie jak poprzednie łączy patenty viking  metalu, folk metalu, melodyjnego death metalu czy power metalu. Ciekawa mieszanka, zwłaszcza że band nie boi się czerpać z twórczości Amon Amarth, Ensiferum czy Amorphis. Maja swój styl, pomysł na siebie, a nowy album to bez wątpienia pozycja godna uwagi.

Filarem tego zespołu są bez wątpienia Martin i Carlos, którzy odpowiadają za warstwę gitarową. W tej sferze dzieje się sporo i band mocno urozmaica swoją grę. Nie ma na pewno grania na jedno kopytu. Nie brakuje mocnych riffów czy wciągających melodii. Trzeba przyznać, że nie ma tutaj miejsca na nudę. Ciekawie wypadają też partie wokalne, gdzie mamy growl jak i czyste partie. Jest sporo odesłań do stylistyki death metalu, ale też i power metalu. Band ciekawie to rozwiązał i efekt jest zadowalający. Dopełnieniem wszystkiego jest klimatyczna okładka i mocne , zadziorne brzmienie, które tylko podkreślają jakiej rangi to płyta.

Intro to wiadomo, ma być klimatyczne i tak też tutaj jest. Zabawa tak naprawdę zaczyna się w raz z podniosłym "Retributions dawn", który łączy cechy symfonicznego metalu, power metalu i melodyjnego death metalu. No brzmi to obłędnie i taka mieszanka mi naprawdę pasuje. Jest moc, a to dopiero początek. Szybko i bardzo melodyjnie jest w "Dusk" choć tutaj nacisk położono na symfoniczne ozdobniki i mocny riff.  Dużo folkowego zacięcia i viking metalu znajdziemy w bardziej stonowanym i urozmaiconym "Wolfborn rising". Nie brakuje też hitów, bo z pewnością takim utworem jest "Fall of the fey", któremu przewodzi znakomita, folkowa melodia. Klimat i progresywność to atuty "Two Kings", a furorę z pewnością robi tutaj rozbudowany "To hell or kingdom come", który potrafi zauroczyć pięknym klimatem i swoją urozmaiconą formułą.

Płyta ma się ukazać 8 kwietnia, ale jest to pozycja którą warto wypatrywać, zwłaszcza jeśli gustujemy w melodyjnych odmianach metalu. Band obrał ciekawy kierunek i formę jeśli chodzi o folk/viking metal i dużo się dzieje na płycie. Do ideału troszkę mi brakuje, ale i tak jest to mocna pozycja, która zapada w pamięci. Brawo Heidra, warto było czekać 4 lata na nowy album!

Ocena: 8/10

czwartek, 30 września 2021

AEXYLIUM - The fifth season (2021)

Jakoś nie natknąłem się wcześniej na włoski Aexylium. Czas to zmienić, bo band powraca z nowym albumem i "The fifth season" ma przykuwającą okładkę, a ja mam słabość do ciekawych i kolorystycznych okładek. Nie jest to może muzyka, z którą obcuje na co dzień, ale nie mam nic przeciwko folk metalowi, czy symfonicznemu metalu. Tylko do tego dochodzą też echa melodyjnego death metalu, czy power metalu. Każdy fan melodyjnego grania coś znajdzie dla siebie.

Atutem tego wydawnictwa jest dopracowanie i wykorzystanie wysokiej jakości elementów. Każdy dźwięk został rozważnie dobrany i wszystko jest spójne. W ich muzyce jest miejsce na dźwięki fleta czy wiolonczeli , a najwięcej dobrego robią wokalista Steven i gitarzysta Fabio. Wokalista nadaje drapieżności i mrocznego wydźwięku, z kolei Fabio próbuje cały czas nas zaskoczyć i znakomicie balansuje między melodyjnością i agresywnością. Dobrze tą cechę oddają agresywny "Bridge" czy symfoniczny "Mountains". Nie zabrakło też killerów bo taki jest folkowy "Immortal blood". Cieszą piękne i nastrojowe melodie, które napędzają takie hity jak "Vinland",czy epicki "the fifth season". Oj dzieje się sporo w tych kompozycjach. Jeszcze jest podniosły i pełen symfonicznych ozdobników "Spirit of the north", który pokazuje, że i w symfonicznej stylistyce band wypada naprawdę bardzo dobrze.

Włosi potrafi dostarczyć wysokiej klasy muzykę. To co znajdziemy tutaj to naprawdę dojrzała muzyka, która łączy w sobie elementy folk metalu, symfonicznego metalu, a także melodyjnego death metalu. Wszystko jest ze sobą znakomicie połączone i słucha się tego naprawdę bardzo dobrze. Materiał jest urozmaicony i ma kilka killerów. Aexelium to wartościowy band, który zaczyna swoją karierę z przytupem. Czekam na kolejne dzieła, bo mają ogromny potencjał.

Ocena: 8/10
 

sobota, 13 marca 2021

VEXILLUM - When good men go to war (2021)


 Do tej pory włoski Vexillum nagrywał solidne i momentami nawet bardzo dobre albumy, ale brakowało czegoś by wywołać dreszcze i stworzyć album, który doścignie wielkie płyty z kategorii folk/power metalu. Ten czas w końcu nadszedł, a wszystko za sprawą "When good men go to war". To wycieczka w rejony patentów wykreowanych na przestrzeni lat przez Falconer, Stormwarrior, Blind Guardian czy Elvenking, czy nawet Helloween, a najpiękniejsze jest to że włoski Vexillum tworzy własny styl i pisze własną historię. "When good men go to war" to punkt zwrotny w ich karierze i ich najlepsza płyta, która oddaje cechę włoskiej sceny metalowej i nie jest kalką niemieckiej.

Niby styl nie uległ zmianie, to jednak słychać tą swobodą, lekkość i włoski pazur. Momentami przypominają się takie perełki jak tegoroczny Magic Opera czy Flames of Heaven z 2020r. Jest ta podniosłość i przebojowość, która charakteryzuje te wyżej wymienione płyty. Vexillum to przede wszystkim utalentowany i czarujący wokalista Dario Vallesi. Jego głos buduje napięcie i nadaje całości klimatu.  Na pochwałę zasługuję również duet gitarowy i panowie się rozwinęli. Caprina i Gasparri wygrywają klimatyczne melodie i wszystko jest bardzo przebojowe. Jest pazur, jest klimat i do tego ta finezja i lekkość. Cudo! Band zadbał o każdy szczegół i zarówno brzmienie, okładka, jak i materiał wywołują szok i niedowierzanie, że band się tak rozwinął.

Nowy krążek to ponad godzina przemyślanej i dojrzałej muzyki. Na starcie jest "Enlight the bivouac", czyli 11 minutowy kolos, który oddaje w pełni piękno power metalu z elementami folk metalu.Dużo się dzieje, ale najlepsze jest to że dominuje tutaj epickość i rozmach. Vexillum powala jakością! Kto lubi stary dobry, europejski power metal ten niech odpali rozpędzony "Sons of a Wolf", który mocno nawiązują do starych płyt Blind Guardian czy Helloween. Co za killer! Z kolei marszowy "Voluntary slaves army"  momentami przypomina Manowar czy Sabaton, ale to miłe skojarzenia. Jest bardzo epicko, a to już coś co przewija się przez cały album.Tutaj nie ma słabych punktów i taki tytułowy "When good men go to war" to nie tylko niezła dawka power metalu, ale też emocji i folkowego nastroju. Można odpłynąć. Każdy riff potrafi przyprawić o ciarki i tak też jest z energicznym "Prodigal Son" i znów Vexillum pokazuje w jak znakomitej formie są. Klimat Szkocji mamy w "Flaming bagpipes", a to tylko pokazuje jak band potrafi urozmaicić swój materiał. Power metalowy killer.  Każdy utwór to przemyślany ruch zespołu i tutaj nie ma chybionych pomysłów.

Vexillum działa od 2007r i dał się poznać jako pomysłowy i wartościowy band, który dzielnie walczy o swoje miejsce w power metalu. Brakowało tylko jakieś takiej perełki w ich dyskografii, która powali świat na kolana. No i doczekaliśmy się tak o to pierwszego arcydzieła tej kapeli. Szok i niedowierzanie. Brawo Vexillum i tak trzymać. Orden Ogan poszedł w nowoczesność, a Blind Guardian stara się brzmieć progresywnie, na szczęście jest Vexillum.

Ocena: 9.5/10

piątek, 10 lipca 2020

ENSIFERUM - Thalassic (2020)

Epickość, folk, heavy metal, power metal i nawet melodyjny death metal to wszystko jak zawsze znajdziemy w muzyce fińskiej potęgi folkowego grania czyli Ensiferum. "Thalassic" mimo pojawienia się Pekki Montany w roli wokalisty posługującym się czystym, heavy metalowym głosem to wciąż Ensiferum jaki znam i kocham. Nie ma tutaj jakiś przykrych niespodzianek, a jest naprawdę bardzo dobry album w klimatach folk metalu.

Pewne rzeczy się nie zmieniają, jak choćby piękne i klimatyczne okładki, a także mocne, wyraziste brzmienie, które od lat zdobi płyty Ensiferum. "Thalassic" to może nie najlepszy album tej grupy, ale trzyma wysoki poziom i zachwyca swoją przebojowością i dynamiką. W sferze partii gitarowych Markus i Petri dają czadu i stawiają na naprawdę atrakcyjne melodie. Sporo się tutaj dzieje i jest co podziwiać. Nie brakuje polotu i lekkości, a same aranżacje też są naprawdę pomysłowe.

Po krótkim intrze atakuje nas melodyjny "Rum, women, Victory" i tutaj band pokazuje jak powinien brzmieć power metal z elementami folk metalu. Alestorm może brać przykład jak to robić. Band potrafi też grać bardziej komercyjnie, z nutką lekkości i taki właśnie jest "Andromeda". Klimatyczne wejście rodem z Blind Guardian i potem band znów pokazuje pazur. Kolejny udany kawałek na tej płycie, a to dopiero początek. Power metal wraca w dynamicznym "The defance of the sampo, ale tutaj band w pełni definiuje swój styl. Co za energia i atrakcyjne melodie. Prawdziwa perełka. 6 minutowy "One with the sea" pokazuje podniosłość, rozbudowaną konstrukcję i epickość. Ciekawa odskocznia od tych szybkich, agresywnych utworów. Band potrafi też dobrze się bawić i to uwieczniono w pirackim "Midsummer magic".

Ensiferum nic nie musi udowadniać, bo ma silną pozycję i może dlatego ciężko stworzyć im perfekcyjny album? Być może. Sam "Thalassic" to naprawdę bardzo dobry album, który imponuje przebojowością, mocnymi riffami i folkowym klimatem. Nie ma niespodzianki i dostajemy typowy krążek Ensiferum.

Ocena: 8/10

piątek, 29 maja 2020

ALESTORM - Curse of the crystal cocount (2020)

Alestorm znów wypłynął na szerokie wody i tym razem ta podróż nie była tak owocna, jak te w poprzednich latach. Brytyjska formacja choć może pochwalić się doświadczeniem i własnym stylem, to nie potrafili tego wykorzystać na nowym albumie zatytułowanym "Curse of the crystal Coconut". Odnoszę wrażenie, że ten album jest parodią heavy metalu i tutaj panowie starają się postawić na dobry humor. Zespół zatracił swoją tożsamość, zaczęli eksperymentować i niestety tym razem poszli na dno.

Plusy? Ta wyprawa przyniosło piękną okładkę i kilka dobry utworów, ale tak ogólnie to album porażka i to jest w sumie kpina że Alestorm wydał taki słaby i nijaki album. Lider Christopher Bowes ma pomysł na Gloryhammer, ale Alestorm to już band który dla mnie stracił wartość. Już otwieracz "Treasure Chest" brzmi jak mieszanka metalu, popu i jakiegoś dance. Co to u diabła jest? Czy można mówić o przebojowości w przypadku "Fannybaws"? Refren lekki przyjemny, ale jakieś to wszystko komercyjne i irytujące. Kiedy wkracza" Tortuga", to ma się ochotę wyłączyć ten cały album. Elementy jakiegoś rapu totalnie psują odsłuch i to już nie jest to czego oczekuję od tej kapeli. Na wyróżnienie zasługuje jak dla mnie rozpędzony "Call of the Waves", który przypomina stary dobry Alestorm.

Kiedyś Alestorm potrafił nagrać dojrzały i mocny album oddający to co najlepsze w folk/power metalu. Nowe dzieło to parodia tego gatunku i lepiej jakby ten album nigdy się nie ukazał. To wydawnictwo nie zasługuje na uwagę, nawet jeśli jest się wielkim fanem tego zespołu.

Ocena: 2/10

środa, 31 lipca 2019

ELVENKING - Reader of the Runes - Divination (2019)

Wraz z nowym albumem zatytułowanym "Rader of the runes - Divination" włoski Elvenking otwiera nowy rozdział. Band stworzył wysokiej klasy album koncepcyjny, w którym stara się zabrać słuchaczy do świata magi, czarów, starożytnych mocy czy związanych z pismem runicznym. Bardzo ciekawy koncept i do tego świetna oprawa graficzna,a także soczyste brzmienie czynią nowy album jednym z tych najbardziej epickich w historii zespołu.

Co ciekawe "Reader of runes" wprowadza nas w świat stworzony przez Elvenking i band zamierza rozwijać ten stworzony świat magii na następnych albumach. Elvenking jest dalej sobą i stawia na mieszankę melodyjnego heavy/power metalu, ale z dużą dawką folku. To właśnie ten ostatni element dominuje na płycie. Band momentami brzmi jak Orden Ogan, Blind Guardian czy winterstorm, ale nie ma mowy o kalce. W dalszym ciągu jest to Elvenking jaki znamy i kochamy. Tym razem kapela stawia na emocje, na ciekawy magiczny klimat i ciekawe ozdobniki. Finalny efekt jest imponujący tak jak ta przepiękna okładka, która zapiera dech w piersi.

Muzyka Elvenking jest wyjątkowa i spora w tym zasługa charyzmatycznego wokalisty Damna, który potrafi wzruszyć swoją barwą i stylem śpiewania. No ma w sobie coś magicznego. Nie brakuje też rozbudowanych i pomysłowych partii gitarowych. Jest moc, pazur i duża dawka przebojowości. Melodie są wyszukane, intrygują i zmuszają do przeżywania i pobudzania naszych zmysłów. Całość otoczona mistycznym klimatem, tak więc lepiej być nie może.

Od strony technicznej jest wszystko utrzymane na wysokim poziomie. Jak wygląda sprawa z zawartością? Nie można narzekać na proste i oklepane motywy. Już wstęp w postaci "Pethro" intryguje swoimi aranżacjami i takim folkowym klimatem. Emocje i folkowy power metal mamy w rozpędzonym "Heathen Divine", który przemyca elementy Blind Guardian, Falconer czy Winterstorm.  Tutaj Elvenking pokazuje jak doświadczonym i uzdolnionym zespołem jest. Co za emocje, co za moc. Klasa światowa. Kolejny hit na płycie to niezwykłe melodyjny i przebojowy "Divination". Tutaj band zaskakuje nas niezwykłą dynamiką i pomysłowym riffem. Band znakomicie łączy folk z power metalem. Elvenking potrafi też zwolnić, dolać hard rocka i stworzyć radiowy hit w postaci "Silverseal". Damn znów popisuje się swoim wokalem i teatralnym charakterem. Kawałek lekki i bardzo chwytliwy. Więcej agresji uświadczymy w mroczniejszym "The misfortune of Virtue", ale i tutaj band stara się nas zaskoczyć. Folk dominuje w wręcz rockowym "Eternal eleanor", a z kolei w takim "Melafica Doctrine" imponuje podniosłymi chórkami i ostrym, ocierającym się o black metal riffem.  Niezwykłe energiczny i zadziorny kawałek.  Dalej mamy równie ciekawy i melodyjny "Sic Semper Tyramis". Po raz kolejny epickość i folkowe elementy grają pierwsze skrzypce i power metalowej mocy tutaj nie uświadczymy. Punktem kulminacyjnym jest tutaj rozbudowany i niezwykle dojrzały "Reader of the runes - book I". Tutaj band wspina się na swoje wyżyny i kawałek jest po prostu piękny.

Elvenking przyzwyczaił ostatnio swoich fanów do wysokiej klasy albumów. Także i tym razem band zaskoczył swoich fanów świeżością i pomysłowością. Na płycie znajdziemy killery, kawałki pełne emocji i przesycone folk metalem. Jest tutaj wszystko czego dusza zapragnie i każdy utwór to znakomite przeżycie. Album ma  w sobie może mniej power metalu i agresji niż poprzednie krążki, ale nadrabia pomysłowymi motywami i aranżacjami. Płyta godna uwagi, bo to jedna z ciekawszych płyt  w tym gatunku jeśli chodzi o rok 2019.

Ocena: 9/10