środa, 10 lipca 2013

ZERO DOWN - Good Times... At The Gate Of Hell (2008)

3 lata kazał czekać na nowy album amerykański Zero Down. Każdy kto słyszał debiutancki krążek spodziewał się za pewne po nowym wydawnictwie czegoś na miarę debiutu. Oczywiście Zero Down na drugim albumie o tytule „Good Times At The Gate Of Hell”, który ukazał się w roku 2008 gra dalej heavy metal z elementami hard rocka. Z tym, że elementy punk rocku nie odgrywają już tak znaczącej roli. Właściwie to uległy one zatarciu. Drugi album to właściwie więcej heavy metalu, a mniej punk rocka.

Tej zasady zespół trzyma się na nowym albumie się dość kurczowo i nie usłyszymy zbyt dużo patentów z kręgu punka, co jest zmianą na lepsze. Zero Down na drugi albumie stawia na bardziej dojrzały styl, który dalej opiera się na elementach heavy metalu i hard rocka. Dalej słychać wpływy takich kapel jak Ac/Dc, Motőrhead czy Thin Lizzy, choć tym razem kapele więcej czerpie z twórczości Judas Priest. Potwierdzeniem tego jest taki „American Dream” czy szybki „Loud, Proud and Evil”. Dojrzałość przejawia się nie tylko w kompozycjach. Lepsze brzmienie, które kipi soczystością i mocą, a także bardziej zapadająca w pamięci okładka autorstwa Eda Repki to pierwsze lepsze przykłady tego. O ile debiut brzmiał dość nijako i niezbyt dopracowanie, zwłaszcza w przypadku kompozycje, o tyle ten krążek brzmi bardziej dopieszczony i przemyślany. Dojrzałość wynika z postępów muzyków. Sekcja rytmiczna pędzi do przodu, dostarczając mocy, wokalista Mark śpiewa agresywniej i bardziej technicznie, a gitarzyści grają ostrzej i bardziej metalowa. Nie ma w tym za grosz oryginalności, ale nie można odmówić Zero Down na tej płycie umiejętności tworzenia przebojów i dobrych melodii. Dobrym tego przykładem jest „Sweet Thing” czy melodyjny „Die Wasted”, w których Mark wokalnie zbliża się momentami do Udo Dirkschneider. Choć więcej jest heavy metalu, to jednak nie brakuje hard rocka, który już na debiucie występował w dużych ilościach. Ta formuła odnajduje odzwierciedlenie w „Knotty Pine” czy też „Firebird”.

Wzrost jakości brzmieniowej, kompozytorskiej i aranżacyjnej to mocna strona drugiego albumu Zero Down. Drobne, kosmetyczne zmiany, większy nacisk na heavy metal i hard rocka, mniejszy na punk sprawił, że kapela zyskała na atrakcyjności. Płytę można polecić każdemu, kto lubi miks heavy metalu i hard rocka.

Ocena: 7/10

P.s Recenzja przeznaczona dla magazynu HMP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz