wtorek, 7 lipca 2015

SNOWBLIND - One Epic Metal Requiem (2015)



Snowblind to kapela pochodząca z Grecji i jej atutem jest to, że potrafi okazać, swoje epickie oblicze kiedy trzeba. Muzycznie nawiązują do takich kapel jak Majesty, Hazy Hamlet czy Ironsword. Działają od 1999 r i mają na swoim koncie 5 albumów, z czego „One Epic Metal Requiem” to ich najnowsze dzieło z tego roku.  Może tytuł zwiastuje kiczowaty album, a tak nie jest bo kryje się za tym epicki heavy/Power metal. Zespół nie tworzy niczego nowego i raczej powiela pomysły innych formacji, które gdzieś już tam w przeszłości słyszeliśmy, ale robią to z pomysłem. Dzięki czemu ich nowy album nie jest taki nudny jak mogło się wydawać. Najważniejsze jest to, że płycie nie brakuje mocnych riffów, chwytliwych melodii, czy też mocnego uderzenia. To właśnie kompozycje są tutaj siłą tego wydawnictwa.  Pojawiają się utwory szybsze zabierające nas w klimaty Power metalu lat 90, są kompozycje bardziej epickie, ale nie brakuje też klimatycznych momentów. Tak więc jest urozmaicenie, a muzycy dają z siebie wszystko by miało to ręce i nogi. Mike Galiatos to człowiek, który zajmuje się śpiewem i graniem na gitarze. Wychodzi mu to całkiem dobrze, choć wokal może niektórych drażnić. Jest dość specyficzny i pod względem technicznym nie zachwyca. Jednak do takiego epickiego heavy/Power metal nawet pasuje. Brzmienie nieco takie bez wyrazu i w niektórych momentach perkusja brzmi jak automat, co na pewno nie działa na korzyść zespołu jak i płyty. Pomówmy zatem o kompozycjach. Jednym z najciekawszych utworów na płycie jest stonowany „A light In the darkness”. Tutaj można poczuć ten epicki klimat i oddanie tradycyjnemu heavy metalowi.  Bardziej melodyjny jest „The Earth is on Fire” czy „Magic Crown”, które więcej mają cech związanych z Power metalową formułą. Zespół najlepiej wypada w bardziej rozbudowanych kompozycjach, gdzie kładzie się nacisk na klimat, na emocje i właśnie to słychać w „Soldier Without a War” czy „legends  Never Die”, który zalatuje pod twórczość Majesty. Z kolei najszybszym kawałkiem na płycie jest „For Freedom  We Die”.  Szkoda, że nie ma na albumie więcej takich petard, to wtedy momentami nie byłoby tak przewidywalnie i nudno.  Mamy jeszcze toporny „We Never Hide”  i smutny „Heroes dont Cry” . W taki sposób kończy się płyta. Miło się słucha, są ciekawe momenty, ale płyta w całości nie zachwyca i brakuje nieco więcej przebojów. Płyta na raz.

Ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz