sobota, 4 czerwca 2016

HOLY GRAIL - Times of Pride and Peril"

Co ma wspólnego heavy/power metalowy Holy Grail z heavy/speed metalowym White Wizzard? W obu tych kapelach pojawił wokalista James Paul Luna i perkusista Tyler Meahl. Pojedynek tych formacji jest bardziej na korzyść amerykańskiej Holy Grail. Ta kapela jest bardziej dojrzała i gra na wyższym poziomie. Holy Grail to zespół, który gra agresywnie, z pewną werwą i potrafią zaskoczyć swoją formą. W 2013 roku za sprawą „Ride The Void” podbili świat i wielu z nas zakochało się w ich muzyce. Można było poczuć jakby się słuchało mieszanki Judas Priest, Diamond Head i Tank. Kawał porządnego heavy metalu z domieszką power metalu i to im pozostało. Nowy album w postaci „Times of Pride and peril” to nic innego jak swoista kontynuacja tego co słyszeliśmy na „Ride The Void”. Choć można poczuć niedosyt, bo płyta nie dorównuje swojej poprzedniczce.

Czego zabrakło? Hmm niech pomyślę. Może przemyślanych i atrakcyjnych pod względem melodii hitów, które porwą nas w ten wir muzyki Holy grail. Tutaj wszystko jest jakby ugrzecznione i pozbawione energii. Uleciała przebojowość i ciekawe melodie. W efekcie pozostał nam solidny heavy/power metal, który ma w sobie zbyt dużo rzemieślnictwa. „Apetheosis” to dobry przykład tego właśnie średnich lotów heavy metalu, który momentami jest nijaki. Płyta sama w sobie nie jest zła, bo mamy przecież utwory, które zapierają dech w piersiach i mam tu na myśli otwierający „Crystal King”. Bardzo dobra kompozycja utrzymana w stylizacji Judas Priest, która cechuje się mocnym riffem i niezłym popisem wokalnym Jamesa. Mocnym uderzeniem jest również energiczny „Sudden Death”, który potwierdza że Holy Grail to dobry band, który grać potrafi. Nieco inne oblicze kapeli pokazuje stonowany „Those Who Will Remain” w którym więcej jest z hard rocka niż heavy metalu. Dobrze się słucha takich petard jak „Descent into Mealstrom” czy „No more Hereos”, które mają coś z Bloodbound czy Gamma Ray. Najlepszym utworem na płycie jest zamykający „Black Lotus”, który jednocześnie jest najdłuższym kawałkiem na krążku. Przez 9 min dzieje się naprawdę sporo. Co zachwyca w tej kompozycji to złożone i rozbudowane partie solowe i spora dawka energii. Na plus również klimaty neoklasyczne. Taki utwór daje nadzieje, że kolejny album może być tylko lepszy.

Na pewno nie udało się nagrać tak udanego krążka jak „Ride The Void”, ale nowe dzieło jest solidne i też ma kilka mocnych punktów. Jednym z nich jest soczyste brzmienie i petarda w postaci „Black Lotus” czy „Crystal King”. Zespół gra mocny, zadziorny heavy/power metal i wie jak grać na wysokim poziomie i z pewnością nie raz nas zaskoczą, ale nowy album jednak troszkę rozczarował i brakuje tutaj wykończenia. Szkoda, bo album nie jest wcale taki zły jak mógłby się wydawać.

Ocena: 7/10

1 komentarz:

  1. www.encyklopediametalu.net16.net7 czerwca 2016 18:40:00 CEST

    Dawno nie słyszałem takiego gluta w ramach NWOTHM. Nuda, sztampa, idzie jak krew z nosa. Zarówno ta kapela jak i White Wizzard jest przeceniana. Hitten, Iron Curtain czy Iron Kobra zmiatają ich jednym pociągnięciem struny.

    OdpowiedzUsuń