środa, 20 lutego 2019

SPIRITS OF FIRE - Spirits of Fire (2019)

Rok 2019 Tim Ripper Owens może zaliczyć do bardzo zapracowanych, no bo w końcu ukazują się 3 płyty z jego udziałem. The Three Tremors, A new Revenge no i Spirits of Fire. Pierwszy zawiódł, pomimo że Tima wspierało dwóch innych, również uzdolnionych wokalistów. Druga płyta czeka na swoją premierę, a Spirits of Fire, który zapowiadał się dobrze też nie robi furory. Coś Tim Ripper nie może nigdzie zagrzać miejsca na stałe. Cały czas jakieś projekty, gościnne występy i granie coverów. Za dużo rozdrabnia się na dobre, zamiast skupić się na tych najważniejszych zespołach. Lubię jego głos, jego manierę wokalną i technikę. Szanuje go za to co zrobił z Judas Priest, Iced Earth, czy Yngwie Malmsteenem, jednak nie mogę pochwalić go za to zrobił w Spirits of Fire.

Jest dużo pisków, zadziornego śpiewania, ale jakoś brzmi to chaotycznie i bez smaku. Co ciekawe Spirits of Fire to prawdziwa super grupa, na którą składają się muzycy wysokiej klasy. Na gitarze jest Chris Caffery (ex Savatage),na perkusji Mark Zoner z Warlord, a na basie Steve Digiorgio z Testament. Wielkie nazwiska i znakomite kapele za sobą i jak może to nie wypalić? No niestety album pokazuje, że może.

Każdy najwidoczniej chciał dać popis swoich umiejętności, przez co płyta traci na atrakcyjności. Stylistycznie chcieli nawiązać do klasycznych kapel z gatunku heavy metalu. Gdzieś tam jest Judas Priest, Dio czy Metal Church, ale brzmi to nijako. Ciężko przebrnąć przez tą papkę różnych dźwięków. "Temple of the Souls" to pierwszy przykład z brzegu, gdzie ten chaos jest słyszalny od samego początku. Jasnym punktem jest energiczny otwieracz "Light Speed Marching", gdzie słychać echa Judas Priest. Ten utwór zrobił mi smaka na całość. Ostry riff i duży pokład ciężaru wyróżnia "All comes Together",  a w "Spirits of Fire" Chris daje mały popis swoich nieprzeciętnych umiejętności.  Dobrze wypada "Stand and fight", który również prezentuje agresywny styl grupy, szkoda że nieco przekombinowany i bez polotu. Mroczny klimat i motywy rodem z Black Sabbath to atuty "The path".

Tak powybierać niektóre pomysły, niektóre pozmieniać i niektóre rozwinąć i coś by z tego było. Tim Ripper stara się na siłę być agresywnym, stara się pokazać z jak najlepszej strony, ale nie idzie mu to za dobrze. Znane gwiazdy tym razem przeszkadzają sobie nawzajem, zamiast stworzyć coś ponad czasowego. Zmarnowany potencjał i kolejne tegoroczne rozczarowanie.

Ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz