wtorek, 26 lutego 2019

BLOODBOUND - Rise of the dragon empire (2019)


P
Od kiedy w szwedzkim Bloodbound pojawił się Patrik Johansson to band zyskał stabilizację i pewną świeżość. Patrik to zdolny wokalista młodego pokolenia, który przecież znany jest z równie udanego Dawn of Silence, który specjalizował się w melodyjnym heavy/power metalu.Bloodbound wydaje regularnie albumy i zyskuje z każdym wydawnictwie na mocy. Pokazują też jak elastycznym są zespołem i co jakiś czas próbują odświeżyć swoją formułę. Wiadomo, że zawsze to odbija się na ich oryginalności i charakterze, który sobie wypracowali na "Nosferatu" czy "Book of dead". Band stary styl prezentował jeszcze na "Unholly Cross" czy też poniekąd na "In the name of metal", jednak "Stormborn" zabrał już nas w nieco inne rejony. Tam band zaczął czerpać garściami z Sabaton i gdzieś poniekąd z Powerwolf. "War of Dragons" to kontynuacja stylu osadzonego w twórczości Sabaton, choć tematyka fantasy i smoków przypominała twórczość Rhapsody. Najnowsze dzieło zatytułowane "Rise of the dragon empire" sugeruję że mamy ciąg dalszy z poprzednika. Poniekąd to prawda, bo nie brakuje tutaj tematyki fantasy i takiej dużej ilości symfonicznych ozdobników przez co skojarzenia z Rhapsody są jeszcze bardziej intensywne. Nie brakuje też elementów Sabaton, Powerwolf co przedkłada się w przebojowości. Mamy też patenty wyjęte z Nightwish, Dreamtale czy nawet Beast in Black. Tym razem mamy bardziej przebojowy album, bardziej podniosły, może nawet bardziej rycerski, a z pewnością lepszy od poprzednika.

Znów Bloodbound zmienił nieco swój styl. Troszkę szkoda, że porzucają swój oryginalny styl i starają się czerpać z innych kapel. Patrik oczywiście pasuje do różnych odmian melodyjnego grania i band może sobie pozwolić na bardzo dużo. Na nowym krążku stara się śpiewać bardziej podniośle, stara się nas zaskoczyć i ta sztuka mu wyszło. Sporo dobrego robią tym razem Tomas i Henrik Ollson, którzy stawiają na ciekawe melodie, na chwytliwość i nutkę epickości. Nie ma powodów do narzekania, bo wszystko ładnie się zazębia i jest na poziomie, do jakiego nas Bloodbound przyzwyczaił na przestrzeni ostatnich lat.

Okładka, słodkie, podniosłe brzmienie to atrybuty Rhapsody, ale i w muzyce szwedów się sprawdzają i ciekawe tylko na jak długo wystarcza ta formuła. Sam materiał jest dobrze wyważony, choć mało tutaj takiego rasowego Bloodbound, więcej tutaj symfonicznego heavy/power metalu gdzie band bierze na warsztat twórczość Nightwish czy Rhapsody. Dobrze wychodzi zespołowi granie w takim stylu i słychać że muzycy odrobili zadanie domowe.  Otwieracz "Rise of the dragon empire" to rasowy hit, to również kompozycja mocno osadzona w klimatach Nightwish. Stonowane tempo, folkowa melodia i tajemniczy klimat. To jest to. Utwór szybko wpada w ucho i nie chce opuścić słuchacza. To, że mało tutaj Bloodbound a więcej Nightwish czy Rhapsody to już inna bajka. W sumie dobra decyzja, że utwór promuje album bo jest jego wizytówką. Melodia z "Slayer of kings" przypomina mi "Metal Nation" Crystal Viper., Jednak energia, duża dawka power metalu i podniosły charakter sprawiają, że to udany hołd dla Rhapsody.  Echa sabaton, Powerwolf, na pewno usłyszymy w marszowym i przesiąkniętym epickością "Skyriders and Stormbringers". Mało w tym oryginalności i dalej mało Bloodbound, ale brzmi to znakomicie i też szybko zapada w pamięci.  Podniosłe symfoniczne ozdobniki to atuty przebojowego "Magical Eye", gdzie gitary są bardziej słyszalne, choć dalej tutaj dużo Nightwish, choć niektóre parte wokalne kojarzą się z Powerwolf. Mieszanka wybuchowa, ale zdaje swój egzamin. Dyskotekowy charakter rodem z płyt Beast in Black czy Battle Beast przewija się przez słodki "Blackwater Bay". Słodki utwór, ale potrafi zauroczyć przebojowością i podniosłych charakterem. Nie brakuje tutaj też zapożyczeń z Sabaton, co nie jest żadną nowością w muzyce Bloodbound. Energiczny "Giants of Heaven" to symfoniczna petarda, która atakuje mocnym riffem i niezłą szybkością. Fani pierwszych płyt Nightwish pokochają ten kawałek. Kolejnym, nieco komercyjnym hitem na płycie jest nieco folkowy "The Warlock;s Trail". Oczywiście mamy tutaj dużo Dreamtale, czy właśnie Nightwish. Jak ktoś lubi "Art of War" sabaton ten polubi to co mamy w "A blessing in sorcery", który jest zdominowany przez słodkie partie klawiszowe. Ta bojowość też tutaj jest wyczuwalna. W podobnych klimatach utrzymany jest marszowy "Breaking the beast". Jednym z najostrzejszych kawałków na płycie jest bez wątpienia "Balerion", który imponuje ciekawymi partiami gitarowymi i taką pozytywną energią. Tutaj są echa starego Bloodbound. Na sam koniec mamy spokojniejszy "Reign of Fire", który pokazuje niezły ładunek klimatyczny. Znakomite nawiązanie do Blind Guardian czy Rhapsody.

Jest lepiej niż na ostatnim albumie. Band dopracował pewne elementy i w efekcie wyszedł znacznie ciekawszy krążek. Mamy więcej symfonicznych ozdobników, więcej zapożyczeń z Nightwish czy Rhapsody, ale band nadrabia ciekawymi melodiami i dużą dawką przebojowości. To sprawia, że album jest łatwy w odbiorze i szybko zapada w pamięci. Wszystko fajnie, tylko szkoda że band zatraca swój własny styl, swoją autentyczność, na rzecz powielania stylu innych kapel. Może jeszcze kiedyś wrócą do korzeni? Taką mam cichą nadzieję...

Ocena: 8.5/10

2 komentarze:

  1. ,,Powielanie" jak zwiesz ich obecną twórczość daje pozytywne efekty (być może nie wszystkim się to podoba). Ja dopiero od Stormborn zacząłem ich słuchać. Wcześniej niestety nie rzucili mnie na kolana.Teraz czekam i kupuję ich płyty, bo to robić powinien słuchacz doceniający ich muzykę. A nie jakieś słuchanie na kompie. Na razie są 2 utwory i jeśli jest tak jak piszesz z pozostałymi to już mam pewniaka na 22 marca.Powielanie:) dobrych wzorców to nic złego, po prostu ewoluują w dobrym kierunku a nie jak Dark Moor czy Avantasia.Sabaton słuchałem kilka razy i jest niezły ale płyty nie kupię zaś Civil War zawsze chętnie - niby prawie to samo i podobnie ale ,,prawie'' robi ogromną różnicę:).Szczególnie cenię ich podejście do melodyjnośći i jak na razie solidne 8/10 może być ale muszę posłuchać całość ze 3-4 razy i to na DOBRYM SPRZĘCIE. Wtedy dopiero się docenia lub nie.Na razie Rhapsody of Fire wymiata.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na ten album. Poprzedniczka cholernie mi sie spodobala i ona wlasciwie byla poczatkiem mojej znajomosci z ta kapela

    OdpowiedzUsuń