Ja wiem, że Hiszpański In vain jest na scenie metalowej nie od dziś i może się pochwalić doświadczeniem i 17 letnim doświadczeniem. Wiem, że kapela ma kilka mocnych albumów na koncie, ale gdyby mi ktoś powiedział na początku roku, że "All hope is gone" będzie jednym z najlepszych albumów roku 2021 to pewnie bym go wyśmiał, a na pewno bym się zastanowił co ta osoba mówi. Taka jest prawda, że nowe dzieło Hiszpanów to prawdziwy majstersztyk w dziedzinie heavy/power/thrash metalu. Ta płyta ma wszystko, a nawet coś więcej.
Daniel Cordon i Daniel Martin stworzyli niezwykle silny duet gitarowy, który sieje zniszczenie. Panowie nie tylko się rozumieją bez słów, ale idealnie uzupełniają i napędzają się na wzajem. Ta rywalizacja jest urocza i daje nam wciągające solówki i pojedynki na popisy gitarowe. No jest czym się zachwycać. Daniel Cordon zbiera dodatkowe brawa za efektowne i wysokiej klasy partie wokalne. Tak ma brzmieć power metal i on to definiuje na nowo. Jest pazur, agresja, technika i znakomite górki. O to chodzi. Muzycy wysokiej klasy to i muzyka niszczy, ale gdyby nie kompozycje i aranżacje to nie byłoby mowy o płycie idealnej, a taka jest. Spełnia wszelkie wymagania. Killer goni killer, a dodatkowym atutem jest urozmaicenie. Cały czas się coś dzieje i nie ma miejsce na nudę. Takich płyt, w takim stylu i na takim poziomie nie ma az tak dużo.
Płyta jest urozmaicona i w sumie każdy znajdzie coś dla siebie. Otwieracz to singlowy "Evils in my soul" i tak się gra power metal. Mocne Gitary, pewny siebie wokalista i dynamiczna sekcja rytmiczna. Nie wiem czemu ale przypomniał mi się persuader. Ileż świeżości i pomysłowości kryje "falling to the ground", który ociera się o thrash metal. No i ten podniosły refren w stylu blind guardian czy orden ogan. Popisy gitarowe po prostu w gniatają w fotel. Elementy nowoczesnego grania i progresywność wyłapiemy w "last endeavour". Jest też mroczny i zadziorny "Tell Me who im not", który też mocno czerpie z Persuader. Zaskakuje też pokręcony "Hannibal ad portas"czy przebojowy" all hope is gone". Mamy też bardziej heavy metalowy "never look back", a całość wieńczy rozbudowany "goodbey and fuck you all".
In Van bardzo pozytywnie mnie zaskoczyl bo nagrał praktycznie album bez skazy. Z tej płyty bije niezwykła dynamika, przebojowość i agresja. Nie ma miejsce na wypelniacze czy kiepskie kompozycje. Killer goni killer, a płyta od początku do końca sieje zniszczenie.
Ocena : 10/10
TAAAAAAAAAAAAA...metalowa petarda i już!
OdpowiedzUsuń🇪🇸🤘🏼
OdpowiedzUsuńGdzie jest encyklopedia? Chcę poczytać typa wypocinki.
OdpowiedzUsuńJebnięcie mają doskonałe. Kolejny killer po genialnym Brainstorm.
OdpowiedzUsuńNo to teraz czekam tylko na recenzję nowego Lords of Black, jestem ciekaw co sądzisz ;) In Vain faktycznie pozjadali
OdpowiedzUsuńCo do "dziesiątek" za materiał to często nie podzielam zdania prowadzącego bloga. W tym przypadku zgadzam się z recenzją. Najnowszy In Vain wchodzi od pierwszego słuchania zmuszając mój łeb do ciągłego rytmicznego machania.
OdpowiedzUsuńZ wyciągniętymi ku górze 🤘🏼 🤘🏼, walę łbem w Enter/Opublikuj Komentarz.;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń