piątek, 4 października 2024

AMETHYST - Throw Down the Gauntlet (2024)


 To czego mi brakowało w nowym albumie Satan, znalazłem na debiutanckim albumie szwajcarskiej formacji Amethyst. "Throw Down The Gauntlet" to płyta, która oddaje piękno lat 80, piękno płyt z kręgu NWOBHM. Nutka hard rocka i melodyjnego metalu. Amethyst powstał w 2020r i w zasadzie poza Yvesem B, który działa w death metalowym DeathCult to mamy młodych muzyków, którzy stawiają pierwsze kroki na scenie metalowej. To wszystko to i tak nie ma znaczenia, jeśli muzyka nie trafia do serca, jeśli nie porusza nas w żaden sposób. Tutaj jednak band czaruje i brzmi jakby nagrał płytę na przełomie lat 70 i 80. Nie kryją inspiracji Tank, Angel witch, czy pierwszym albumem Iron Maiden. Oj dawno nie słyszałem tak udanych nawiązań do pierwszej płyty żelaznej dziewicy. Podobne tworzenie solówek, podobna próba tworzenia melodii. Czy trzeba czegoś więcej do zapoznania się z tym wydawnictwem?

Trzeba przyznać, że band mocno postarał się by przybliżyć nam klimat lat 70 czy 80. Sama okładka jakaś taka skromna i kiczowata, ale ma to ma styl tych starych okładek.  Wsłuchując się brzmienie też nie można odeprzeć wrażenia, że to wszystko zostało zarejestrowane właśnie w złotych latach NWOBHM. Panowie odrobili zadanie domowe. Jedynym problem w trakcie słuchania płyty był specyficzny wokal Fredrica G, który śpiewa dość łagodnie, dość tak bardziej rockowo. Jednak z czasem idzie się przyzwyczaić i wszystko zaczyna być spójne. Najlepsze w tym wszystkim są partie gitarowe. Duet Ramon S,./Yves B to niezawodna broń i duet, który wie czego słuchacz potrzebuje, zwłaszcza jeśli kocha się klasykę NWOBHM. Oni po prostu to robią i z jaką siłę i miłością do metalu. Jakie to szczere, świeże i pomysłowe. Brawo panowie!

Jeśli dotrzemy się z specyficznym wokalem i brzmieniem lat 70, to zaczyna się prawdziwa uczta. Energiczny "Embers on The Loose"  to już prawdziwy pokaz mocy i talentu Amethyst. Ta praca gitar, ten riff, złożone i pełne ikry solówki. Ileż w tym klimatu NWOBHM, wczesnych płyt Iron maiden, Tank czy Angel Witch. Magia NWOBHM powróciła. Więcej hard rocka dostajemy w klimatycznym "stand Up and Fight" i kolejny hicior na płycie. Ta prostota w aranżacjach i partiach gitarowych jest po prostu urocza. Znowu solówki jakby wyjęte z debiutu Iron Maiden. Ten bas, ta skoczność w "Wont do it again" jest taka oldscholowa, taka pozytywnie zakręcona. Jak ten band tak znakomicie odtworzył klimat tamtych czasów? Tamtych płyt? Szok! Dalej mamy równie przepiękny i przebojowy "running out of Time" i znowu dużo dobrego się tutaj dzieje. Jednym z najszybszych utworów na płycie jest energiczny "Rock Knights", któremu wtóruje dynamiczny "Take me Away" i tutaj mamy znakomity hołd dla iron maiden. Finał płyty to nieco dłuższy i bardziej rozbudowany "Serenade", który stawia na klimat i bardziej złożoną formułę. Nic więcej do szczęścia nie trzeba.

Tak zdaję sobie sprawę, że płyta nie jest idealna. Tak wiem, że wokalista mógłby się podszkolić, ale ta szczerość, ta przebojowość i mocno wzorowanie się wczesnym iron maiden, tank, angel witch sprawiają, że płyta sporo zyskuje. Nie da się przejść obojętnie obok tych dźwięków, tych prostych kompozycji. Panowie nagrali niezwykle klimatyczną płytę, postawili na prostotę, przebojowość i wyszedł z tego album, który robi furorę. Nie ma agresji, nie ma słodkości, nie ma nowoczesności i eksperymentowania. Jesteśmy tylko my, Amethyst i NWOBHM. Prawdziwa magia.

Ocena: 8.5/10

czwartek, 3 października 2024

TRIUMPHER - Spirit Invictus (2024)


 Debiut greckiego Triumpher zrobił furorę i stał się jednym z największych wydarzeń roku 2023. Po dzień dzisiejszy mam ciarki i często lubię wracać do "Storming The Walls". Płyta tak świetna, świeża i bardzo dynamiczna, a najlepsze jest to że jakby na nowo definiuje epicki heavy metal.  Dorównać takiej perełce i utrzymać tak wysoki poziom to nie lada wyczyn. To niemal misja niemożliwa. Greckie zespoły to jednak inna klasa i inna rzeczywistość. Dla kapel z tamtego rejonu nie ma misji niemożliwych. Rok po wydaniu debiutu grecki Triumpher idzie zaciosem i daje światu kolejne cudo w postaci "Spirit Invictus".  Krążek ukaże się 25 października tego roku nakładem No remorse Records. Zapraszam do prawdziwej heavy metalowej uczty.

Ci wielcy wojownicy z okładki zapraszają nas do przejścia przez bramę do świata znakomitej muzyki, epickości i rozmachu. Klimat z okładki robi wrażenie i później towarzyszy nam podczas słuchania zawartości. Na pierwszy rzut oka widać, że czeka nas coś wielkiego. Brzmienie to również klasa sama w sobie i bije z tej płyta niezwykła moc. Każdy instrument niszczy i rozwala na czynniki pierwsze. Tak powinno tworzyć się brzmienie na płytach heavy metalowych.  Triumpher to zgrany band, który działa od 2019r i ma swoich bohaterów, którzy tworzą coś wielkiego i wyjątkowego. Mars Triumph to rasowy heavy metalowy śpiewak, który śpiewa prosto z serca, całym sobą, całą swoją duszą. Co za zaangażowanie,co za technika i moc. Robi to wrażenie, za każdy razem, kiedy sięgam po muzykę Triumpher.  Warto wspomnieć, że band zasilił Marios Petropoulos, który towarzyszy Christopherowi w partiach gitarowych. Panowie czarują i na każdym kroku zaskakują swoją grą i pomysłowością. Jest agresywnie, z pomysłem i dużo w tym znakomitej techniki i przebłysku geniuszu. Można słuchać i słuchać, a wciąż płyta odkrywa nowe smaczki. Uwielbiam takie wydawnictwa.

Triumpher w wielu momentach brzmi jak Manowar na sterydach, jak Manowar naszych czasów, do tego są też momenty przypominające twórczość Running wild. Wpływy klasyki są, ale Triumpher pisze własną historię. Pomówmy zatem o zawartości, bo to zawsze jest najważniejsze w muzyce. Rozmach, epickość, podniosłość wybrzmiewają w "Overture To Elysian". Jest moc, a ja mam ciary, ale to dopiero początek. Potem szybko wkracza pierwszy killer w postaci "Arrival of The Avenger". Dużo starego Manowar tu słychać, ale ileż w tym mocy, agresji i drapieżności. Gdzieś tam w pewnym momencie gitary wkraczają w stylistykę Running wild. Refren sieje zniszczenie i już wiadomo, że Triumpher jest wielki jak na debiucie. Najdłuższy na płycie jest "Athena (1st Chapter" , który jest przepięknym kolosem. Stonowane tempo, epickość i do tego patenty Manowar. To taki "Battle Hymn" naszych czasów. Riff z tytułowego "Spirit Invictus" mocno inspirowany jest twórczością Running wild i to żadna tam wada, a zaleta! Triumpher błyszczy i zachwyca pomysłowością i talentem. Band ma takie logo zalatujące black metalem i jakoś tak riff w "Alexander" też jakoś tak wybrzmiewa. To utwór faktycznie bardziej ponury i mroczny. Triumpher i tutaj się odnajduje bez problemu. "Shores of Marathon" to kolejny szybszy kawałek, gdzie band przyspiesza i pokazuje pazur. Warto pochwalić za energiczny i niezwykle melodyjny "Triumpher", czy 6 minutowy epicki "Hall of a Thousand storms" i to się nazywa piękne zwieńczenie całości.

Na naszych oczach zrodziła się kolejna wielka grecka potęga. Triumpher definiuje na nowo epicki heavy metal i robią to bez błędnie. Jest rozmach, pomysłowość i umiejętność tworzenia nie zapomnianych melodii, czy riffów. Muzycy czarują swoją grą i mamy do czynienia z geniuszami, którzy z niczego potrafią stworzyć coś godnego zapamiętania i wiecznego chwalenia. Brawo Triumpher. Po proszę więcej!

Ocena: 10/10

środa, 2 października 2024

ELETRIC TEMPLE - High Voltage Salvation (2024)


 
Eletric Temple to kolejna supergrupa, która skupia wielkie nazwiska heavy metalu. W skład wchodzą Andrew Freeman z Last In Line w roli wokalisty.  Jest jeszcze Mike Duda z Wasp na basie,  Matt Starr z Mr . Big na perkusji, a Tony Childs z Shanghai odpowiada za produkcję, partie gitarowe i komponowanie. Mocny skład i już można sobie wyobrazić co ta kapela gra. Powstali w 2024r, a owocem ich współpracy jest debiutancki krążek zatytułowany "High Voltage Salvation" miał premierę 1 października tego roku. To co tutaj znajdziemy tu udany miks heavy metalu i hard rocka, a wszystko utrzymane w duchu lat 80, tylko że z współczesnym brzmieniem.

Te wielkie osobistości znakomicie współpracują ze sobą. Jest klimat, jest pomysłowość i masa dobrze skrojonych riffów. Wokal Andrew z każdym rokiem co raz lepszy. Jego głos pasuje idealnie do takiej stylistyki.  Dużo dobrego robi tutaj bez wątpienia Tony Childs, który gra z gracją, finezją i dbałością o detale. Najlepsze, że całość jest urozmaicona. Nie brakuje wpływów Dio, Black Sabbath, Judas Priest, czy innych dobrze znanych klasyków. Klimatyczna okładka, oddająca ducha hard rocka, do tego mocne, wyraziste brzmienie sprawia, że płyta została dbale przygotowana.

Płyta zwarta i treściwa, bowiem mamy 8 kawałków, ale liczy się jakość. Kocham, kiedy płyta rozpoczyna się z przytupem i prawdziwym uderzeniem. Taki jest "Death Wish" i tutaj dostajemy agresywny riff, szybkie tempo i heavy metalowy pazur. Od razu słychać, że w kapeli drzemie ogromny potencjał.  Taki udany miks Dio i Judas Priest. Dalej dostajemy stonowany i nieco bardziej mroczny "doomed" i podobne emocje wywołuje agresywny "Big Black Hole" i tutaj pełno odesłań do twórczości Dio. Utwór przesiąknięty hard rockiem i do tego mocny, wyrazisty riff, który sieje tutaj zniszczenie. Nastrojowy "Streets of Pain" zabiera nas w rejony Black Sabbath i czasów kiedy w zespole był Ronnie James Dio. Znów nie ma się do czego przyczepić. Słucha się tego z niezwykłą przyjemnością. Kolejny hicior na płycie to "Kill or Be killed" i znów wszystko brzmi znajomo, oldschoolowo, a duch dio unosi się nad całością. Niezłe emocje niesie ze sobą spokojniejszy, nieco bardziej balladowy, rockowy "Am i Damned?" i znów band pokazuje, że potrafią urozmaicić swoją grę.  Na sam koniec również udany miks heavy metalu i hard rocka w postaci "The Storm", ale to już tylko dobry kawałek, który za wiele nie ma do zaoferowania.

"Hight Voltage Salvation" to pozycja, której fani Dio, Black Sabbath, czy Last in Line nie powinni przegapić. Płyta jest bardzo dobrze skrojona i dostarcza sporo pozytywnych emocji. Przypominają się stare dobre czasy, złote lata 80, gdzie mieszanka hard rocka i heavy metalu była na porządku dziennym. Dużo wartościowej muzyki tutaj znajdziemy, ale niestety do ideału troszkę mi zabrakło. Troszkę trzeba dopracować aspekt kompozytorski i tworzenia przebojów. Reszta robi wrażenie i mam nadzieję, że band będzie dalej funkcjonował i nie będzie tymczasową odskocznią dla tych znakomitych muzyków, którzy grywają na co dzień w swoich zespołach.

Ocena: 8/10

wtorek, 1 października 2024

DIE FOR MY SINS - Scream (2024)


 Czas na skrzyżowanie niemieckiego Roba Halforda, czyli Ralfa Sheepersa, który sieje zniszczenie w Primal Fear, a swoje pierwsze kroki stawiał w Tyran Pace czy Gamma Ray włoską stylistyką Heimdall. Brzmi jak świetny przepis na sukces. Die For My Sins to jest właśnie to czego trzeba fanom heavy/power metalu. Kapela powstała w 2022r przez braci Fabio i Nicolasa Calluori, których znamy z Heimdall. Jako muzyk sesyjny wystąpił Ralf Sheepers, który zaśpiewał na 8 kawałkach. Jest również Ian Parry, który śpiewa na jednym utworze, ponadto gościnnie pojawia się  Carmelo Claps i Luca Sellitto.  Debiutancki album zatytułowany "Scream" ukaże się 22 listopada roku 2024. Fani heavy/power metalu nie powinni przegapić tej daty.

Wielkie nazwiska i muzyka również na wysokim poziomie. Znając twórczość tych muzyków, można łatwo sobie wyobrazić zawartość i stylistykę Die For My sins. To duża dawka power metalu w stylu gamma ray, primal fear, czy właśnie heimdall, jest też gdzieś nutka judas priest. Band postawił na proste, chwytliwe melodie, na dynamikę i heavy metalowy pazur. Łatwo i przebojowe refreny sprawiają, że kompozycje szybko wpadają w ucho. Do tego dopracowane, zadziorne brzmienie i całość prezentuje się bardzo dobrze. Oczywiście największą uwagę przyciąga wokal Ralfa, który przypomina nieco czasy Gamma ray. Wokal tej klasy nigdy nie zawodzi i tutaj jest mocnym motorem napędowym. Fabio to też utalentowany gitarzysty, który potrafi wykreować pomysłowe melodie i pełne finezji solówki. Panowie tworzą zgrany duet.

Na płycie mamy 9 kawałków i jest kilka killerów, które wyrywa z kapci i od razu robi nadzieje, że szykuje się płyta idealna. Tak właśnie poczułem się, kiedy usłyszałem "Scream". Niezwykle radosny, przebojowy kawałek, który przypomniał mi stare dobre czasy Primal Fear, ale najbardziej Gamma ray. Co za przebój i to bez wątpienia jeden z takich największych hitów 2024.  Podobne emocje wywołuje "time", który również czerpie garściami z czasów Ralfa w Gamma ray. Prosty schemat, niezwykle chwytliwa melodia i do tego ten łatwo wpadający w ucho refren. Ten utwór ma wszystko, żeby zachwycić fanów heavy/power metalu. Trzeci killer to następny w kolejce "Still Alive" i znów taki pozytywny klimat, łatwo przyswajalna melodia i prosty refren. Niby nic odkrywczego, a dostarcza tyle frajdy.Troszkę słabszy jest "Waiting for your hero" i to przede wszystkim ze względu na refren, który nie sieje takiego zniszczenia jak te z początku płyty. Partie gitarowe Fabio na szczęście są bez zarzutu i są mocną stroną tego utworu. Taki stonowany "In the sign of the Cross" to taki nieco mroczniejszy utwór, który można śmiało określić taki heavy metalowym hymnem. Ian Perry śpiewa w bardziej hard rockowym "Shades Of Grey" i to znów bardzo dobry kawałek, który słucha się bardzo przyjemnie. Jednak brakuje troszkę do pełnej ekscytacji. Końcówka płyty to toporniejszy "Dark Symphony" i zadziorny "Perfect Land"  i przesiąknięty Primal fear "Kingdom Rise".

Dużo dałbym, że cały album miał wydźwięk jak pierwsze 3 kawałki. Znakomite, pełne energii i przebojowości killery, które przypomina stare dobre czasy Primal Fear i Gamma ray. Dalsza cześć płyty już ma nieco niższy poziom, troszkę wkraczamy w bardziej stonowane dźwięki. Całość jest pomysłowa, bardzo przemyślana i dostarcza sporo frajdy. Nie brakuje hitów, mocnych riffów, chwytliwych refrenów i wszystkiego to co najlepsze w mieszance heavy/power metalu. Znakomity Fabio i Ralf tworzą zgrany duet. Ta płyta jest tego znakomitym dowodem. Mam nadzieję, że Ralf zostanie tam już na stałe.

Ocena: 8/10