poniedziałek, 8 września 2014

GODS ARMY A.D - Gods army a.d (2014)



Można o nich powiedzieć, kolejna super grupa zrzeszająca znane nazwiska, która gra dla zabicia czasu, dla swojej chorej ambicji, czy dla zagorzałych słuchaczy.  Reprezentują niemiecką scenę i w tym roku wydali swój debiutancki album zatytułowany „Gods Army Ad”. Mowa o Gods Army Ad, w którym gra Mark Cross znany z Firewind, John ABC Smith który grał w Scanner, a to zawsze powód żeby sięgnąć po płytę z takimi gwiazdami.

To co znajdziemy na tej płycie to solidna porcja heavy metalu, hard rocka czy power metalu. Nic nowego, ani odkrywczego, ale dla fanów Helstar, Scanner, czy Metal Church jest to pozycja obowiązkowa. Otwieracz w postaci „The World That Never was” przesiąknięty jest Motorhead i właściwie wiele dowiadujemy się z tego kawałka. Zespół nie ma problemów z stworzeniem chwytliwej melodii, czy porywającego refrenu, a o sile zespołu przesądzają gitarzyści Ian i Don. Taki mały popis swoich umiejętności dają w przebojowym „City Lights”, który wyróżnia się pomysłowym motywem czy bardziej hard rockowym klimatem.  Mamy też dwa dłuższe kawałki w postaci „Waiting for The Miracle” czy „Running Around The Cicles”, które mają coś z Metal Church, a to akurat spory plus dla tych kompozycji. A to, że brakuje ognia, czy bardziej ciekawego motywy napędzającego kompozycje to już inna kwestia. Obok „City Lights” najlepszym kawałkiem na płycie jest „Hear your Scream”, który ukazuje nieco power metalowe oblicze zespołu, choć tutaj nie brakuje na wiązań do Iron Maiden.

Pojawiają się momenty, gdzie jest zachwyt i radość z słuchania tej płyty, ale niestety częstszym zjawiskiem jest tutaj nudzenie się i niedosyt. Bo zespół gra solidne, udowadnia że grać potrafi i to całkiem sensownie, tylko szkoda że nie wiele z tego wynika i nie przedkłada się to na jakość prezentowanej muzyki. Może następnym razem będzie lepiej? Oby

Ocena: 5/10

sobota, 6 września 2014

BULLET - STORM OF BLADES (2014)

Chcecie jeszcze raz przeżyć lata 80? Pamiętne czasy, kiedy sukces odnosiło wiele znakomitych kapel? Znów chcecie poczuć dreszczyk emocji, przeżyć euforię i posmakować muzyki z kręgu hard rocka i heavy metalu? A może po prostu nie macie dość stylu Ac/Dc, Accept, czy Warlock? Jeśli tak, to szwedzki band o nazwie Bullet zabierze Was w niezapomnianą podróż do lat 80, do tamtych rytmów. Zespół ma doświadczenie w tej kwestii i zdobył swoje grono fanów, a ich siła z każdym albumem rośnie i wszystko wskazuje na to, że „Storm Of Blades” wydany pod skrzydłem Nuclear Blast jest najlepszym wydawnictwem Bullet. Pewnie się zastanawiacie dlaczego i już spieszę z odpowiedzią.

Nie ma kombinowania, nie ma udawania ani też skoku na kasę. Bullet to jeden z tych zespołów, który jest szczery do bólu, który gra z pasji, z miłości do lat 80 i nie mówi nam że grają coś zupełnie odkrywczego. Nie, oni mówią nam to jest muzyka naszego dzieciństwa, na tym się wychowaliśmy, to na gram w serca i lubimy stare płyty Accept, Ac/Dc czy Krokus. Oni tym właśnie żyją i to właśnie nam sprzedają. Dobrą muzykę z tamtych lat. Już okładka wszystko nam mówi. Jest klimatyczna i w pełni oddaje styl okładek z lat 80. Można doszukać się powiązania z okładkami Warlock, czy Running Wild z debiutu. Bullet nie zastosował jakiegoś nowoczesnego i przekombinowanego brzmienie, nie chce nas odstraszyć technicznymi nowinkami. Jeśli chodzi o materiał to jest spójny, dość krótki, ale bardzo treściwy. Zaczyna się dość niewinnie bo od krótkiego intra” Uprising”. Szybko dostajemy znany nam z promocji „Storm of Blades” i to jest przykład jak można znakomicie przenieść się do lat 80. Nie jest to ani sztuczne ani irytujące. Brzmi to jak nawiązanie do Ac/Dc i Accept w najlepszym stylu. Mówi tutaj o prawdziwym hicie, który bardzo łatwo zapada w pamięci. Nie ma się co dziwić, skoro kawałek wyróżnia się pomysłowym riffem i chwytliwym refrenem. Od razu co też można zauważyć, to że Alexander i Hampus bawią się dobrze na tej płycie. Jest energia, jest przebojowość, a melodie, solówki i cała gitarowa warstwa jest imponująca. Dzieje się sporo i można delektować się klimatem lat 80. No bo jak tutaj przejść obojętnie obok takiego przeboju jak „Riding High”? Bullet bardzo związany jest z twórczością Ac/Dc co potwierdzają w „Tornado” czy w hard rockowym „Crossfire”. Stary dobry Accept z okresu „Metal Heart” można usłyszeć w szybszym „Hawk Eyes”, w pomysłowym „This one's For You” z dość oryginalnie brzmiącym riffem czy klimatycznym „Hammer Down”. Skojarzenia z Accept są jak najbardziej na miejscu, zwłaszcza że Dag Hall Hoffer brzmi jak Udo Dirkschneider. Całość zamyka hard rockowy hicior w postaci „Coming in Loud” przypominający twórczość Krokus. Bardzo dobre podsumowanie płyty.

Podróż do lat 80 z Bullet trwa 38 minut, może i krótko, ale przez co materiał jest zwarty i nie ma nudnych fragmentów. Płyta jeszcze bardziej przebojowa i dojrzała niż dwie poprzednie, które i tak były bardzo dobre. Każdy kawałek zapewnia przednią rozrywkę i dla fanów starych płyt z lat 80, tych wszystkich którzy jarali się Accept czy Ac/Dc nowy album Bullet będzie nowym faworytem do płyty roku 2014. Bullet rośnie w siłę i z każdym wydawnictwem są coraz bardziej groźni. Niech konkurencja będzie czujna.

Ocena: 9.5/10

BLIND PETITION - Welcome To Win (1987)

Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy w chwili gdy odpaliłem „Welcome To Wind” Austriackiego Blind Petition? Rasowy hard rock z domieszką metalu rodem z Accept czy Krokus, a wszystko wzorowane jakby na twórczości Motorhead. To wiele wyjaśnia, a już na pewno daje pewien obraz stylu i tego co gra Blind Petition i choć nie jest to oryginalne, ani ponadczasowe to jednak ma swoje grono wiernych słuchaczy. Za zespołem przemawia przede wszystkim doświadczenie i kilka albumów, który wydali podczas swojej kariery. Działają od 1974 roku i wciąż mają się dobrze. Wracając do debiutu należy wspomnieć, że nie jest to album bez skazy. Największą wadą z jaką przychodzi się z mierzyć nam słuchaczom to brak ciekawych kompozycji, brak chwytliwych melodii, brak hitów i w ogóle niezbyt ciekawa forma podania tego hard rocka. Rutyna i monotonia czai się i atakuje niespodziewanie w każdym utworze. Wokalista Eugen Berger stara się śpiewać jak Lemmy z Motorhead, ale robi to nie udolnie i najlepiej tutaj wypada tło instrumentalne. Właśnie w takim otwieraczu jak „Black Widow” można się przekonać, że muzycy wiedzą jak grać, wiedzą jak grać z energią i polotem. Jest melodyjnie i z jajem, szkoda że mało jest takich zrywów i że granie muzyków przyćmiewa niskich lotów wokalista. Odrobina Scorpions i Accept pojawia się w „Welcome to Win”. Nie w pełni został wykorzystany pomysł w „So Bloody Naive” i znacznie bardziej podoba mi się ballada „Running Wild”, gdzie zespół oddala się w rejony Nazareth. Całość zamyka „Get ready To Loose” w którym zawarto riff wzorowany na Judas Priest. Kilka dobrych momentów, dopracowane i stonowane brzmienie czy kolorystyczna okładka nie ratują sprawy i nie rekompensują wad jakie niosą ze sobą poszczególne kompozycje. Nic specjalnego, ale może zagorzali fani Motorhead czy Accept więcej z tego wycisną?

Ocena: 4.5/10

czwartek, 4 września 2014

ASTRAL DOORS - Notes From the Shadows (2014)

To już 12 lat działalności szwedzkiego Astral Doors. Przez te wszystkie lata szybko się przekonaliśmy, że można kontynuować twórczość świętej pamięci Ronniego James Dio. Nagrali już w sumie 7 albumów i każdy z nich jest utrzymany w tym charakterystycznym stylu. Mroczny, zadziorny wokal Nilsa który brzmi jak klon Dio, klimatyczne klawisze Jocke Roberga no i przesiąknięte latami 80 zagrywki gitarowe Joachima Nordlunda. To jest właśnie Astral Doors. Wierny pewnym schematom, patentom i rozwiązaniom, ale też nikt nic innego od nich nie oczekuje. Mają po prostu dopisywać dalsze rozdziały muzyki Dio. Na nowy album przyszło po czekać 3 lata, ale to akurat miało dobry wpływ na” Notes from the Shadows”. Dlaczego?

Przede wszystkim jest bardziej przemyślana, bardziej spójna i bardziej przypomina pierwsze albumy. Nie brakuje motywów wyjętych z płyt Dio, ale nie brakuje też świeżości i ciekawych pomysłów. Płyta nie powstała pod pływem emocji czy też pod presją i naciskiem wytwórni. Może i „Notes from the Shadows” nie jest tak energiczny co „Evil is Forever” ani tak przebojowy co „Requim of Time”, ale z pewnością jest bardziej udanym wydawnictwem niż „Jerusalem”. Co ciekawe styl pozostał bez zmian, nie ma też zmian personalnych ani innych eksperymentów. Widocznie Astral Doors po prostu potrzebował więcej czasu na stworzenie dobrego materiału. Imponuje od pierwszych dźwięków z pewnością ostre brzmienie, które przenosi nas do lat 80, a także bardzo dobra forma Nilsa, który nic nie stracił ze swojej zadziorności i techniki. Na nim opiera się cały album, ale to też nic nowego. Schematyczny jest otwieracz w postaci „The Last Temptation of Christ”. Chociaż nie jest tak energiczny jak większość kawałków otwierających jakie stworzył na przestrzeni lat Astral Doors. Solidny kompozycja utrzymana w tonacji melodyjnego heavy metalu. Nieco bardziej hard rockowy „Disciples of Dragonlord” też jest chwytliwy i potrafi ująć swoim klimatem. Szybciej, agresywniej. Może i nawet bardziej power metalowo Astral Doors gra w „Wailling Well” i znów można mówić o bardzo udanej kompozycji. Niby kompozycje nie są czymś wyjątkowym, ani czymś nowym, ale trzeba przyznać, że potrafią zapaść w pamięci. Może brakuje nieco ognia, trochę mocniejszego uderzenia, ale i bez tego ten album się broni. W „Shadowchaser” słyszę nawet coś z Deep Purple, co jest kolejnym atutem. Kawałek ma sporo bluesowego feelingu, co też pozwala dostrzec urozmaicenie na nowej płycie. Dawno też Astral Doors nie wybierał się w bardziej progresywne rejony i „Die Alone” imponuje swoją rozbudowaną formą i ponurym nastrojem. Mocny kawałek, który pokazuje że Astral Doors to nie tylko maszynka do tworzenia hitów. Nie ladą gratką dla fanów Deep Purple, Rainbow czy Dio będzie instrumentalny „Hoodoo Ceremony”, który jest swoistym popisem umiejętności Jocke'a Roberga. Z drugiej połowy płyty warto zwrócić uwagę na lekki i przyjemny „Desert Nights”, ostrzejszy „in The Name of Rock”, który brzmi nieco jak „Blood River”, czy też energiczny „Confessions”. Jest jeszcze znakomity bonus, który ukazuje jaki profesjonalizm ta kapela prezentuję. Bardzo miłe zaskoczenie.

Może jeszcze nie wróciły w pełni czasy „Evil is Forever” czy „Astralism”, ale z pewnością „Notes from the Shadows” to kierunek w dobrą stronę. Płyta bardziej dopieszczona i spójna, zrezygnowano z komercji i nudnych pomysłów, wrócili do korzeni. To dobrze rokuje na przyszłość i tego się trzymajmy.

Ocena: 8/10

ADAMANTRA - Act II : Silent Narratives (2014)



Odrobina melodyjnego metalu wymieszana z progresywnym power metalem i nutką symfonicznego metalu daje właśnie styl fińskiego zespołu o nazwie Adamantra, który w tym roku dał powód do radości swoim fanom, bowiem po trzech latach powracają z nowym materiałem. „Act II: Silent Narratives” i kto słyszał debiutancki album ten wie czego można się spodziewać po nich. Ci co nie znają fińskiej formacji, zapraszam do dalszej części recenzji, gdzie przybliżę wam nowy twór Adamantra.

Naszą uwagę przyciąga bez wątpienia klimatyczna i kolorystyczna okładka, która daje nam sygnał, że będzie to muzyka z kręgu power metalu. W muzyce Adamantra wybrzmiewa wiele kapel i dominują tutaj te grające progresywny power metal, coś pokroju Symphony X, Kamelot czy Adagio, czy wreszcie słychać coś w stylu Stratovarius czy  Nightmare i ten nowoczesny charakter kompozycji u Adamantra przewija się przez cały materiał.  Styl finów może nie powala oryginalnością, ale z pewnością dostarcza nam sporo wyszukany i bardziej złożonych melodii czy motywów. Fani progresywnego grania będą usatysfakcjonowani. Adamantra to przede wszystkim zespół złożony z pracowitych muzyków, którzy wiedzą jak grać i to na pożądanym przez słuchaczy poziomie. Przejdźmy do rzeczy. Płyta wydaje się być nie równa i momentami przekombinowana, jednak pojawia się sporo ciekawych i godnych zapamiętania melodii i to one ratują płytę przed klęską.  Odważnym zagraniem było otwarcie albumu 18 minutowym „Lionheart”. Utwór dostarcza kilka mocnych momentów i kilka dobrych pomysłów, jednak jako całość jest mało spójny i za bardzo wydłużony. Wielu może poddać się na tym etapie, jednak warto przebrnąć przez tą przeszkodę w poszukiwaniu czegoś bardziej wartościowego. W końcu wokalista Tuomas robi dobre wrażenie swoim występem i jest to jeden z tych elementów muzyki Adamantra który zapada w pamięci i zachęca do dalszego analizowania albumu. „In the Shadow of the Cross” to utwór który zabiera nas w rejony twórczości Epica i ciekawie zostało przedstawione skrzyżowanie progresywnego power metalu z domieszką symfonicznych patentów. Nowoczesny metal i agresja wybrzmiewa z „Three” i niby jest to ciekawe granie, ale brakuje tutaj przysłowiowej kropki nad i. Do grona ciekawych kompozycji można zaliczyć bez wątpienia melodyjny „On Ember Remains” czy mroczniejszy „The Oracle”, ale to i tak za mało. Co ciekawe zespół nie traci na technicznych zagrywkach, nie brakuje też soczystego i mocnego brzmienia. Właściwie od strony technicznej Adamantra wypada znakomicie, problem jednak tkwi w kompozycjach.
Adamantra gra dalej swoje i dalej stawia na solidne granie, w którym brakuje zdecydowania i mocnego uderzenia. Kompozycje przelatują i nie wiele z tego trafia do słuchacza. Brakuje tutaj odrobiny przebojowości i ciekawszego rozplanowania aranżacji. Szkoda, bo muzycy potrafią grać i to całkiem dobrze. Płyta skierowania przede wszystkim do maniaków progresywnego grania.

Ocena: 5/10

środa, 3 września 2014

PHILL RUDD - Head Job (2014)

Pracę nad nowym albumem Ac/Dc trwają w najlepsze i pewnie pod koniec roku się ukażę, ale do tego jeszcze daleka droga. Ostatnim czasy nie brakuje muzyki w podobnych klimatach, to tez może głód na nowy album Ac/Dc jest mniejszy. Tak samo mało kogo mógł zainteresować solowy album perkusisty tej formacji. Tak Phill Rudd w tym roku wydał swój pierwszy krążek i nosi tytu; „Head Job”. Klasyczny hard rock, rock z wyraźnymi wpływami Dire straits, Motorhead, Zz Top czy właśnie Ac/Dc. To najlepsza rekomendacja, ale przyjrzyjmy się bliżej temu wydawnictwu.

Najlepsze to że płyta zaczyna się od tytułowego „Head Job”, który daje sygnał, że czeka nas granie w stylu Ac/Dc. Nie jest to do końca prawda, bo takich klimatów jest tutaj znacznie mniej. Alan Badger pełniący rolę wokalisty brzmi jak Mark Knopflera z Dire Straits czy Lemmiego z Motorhead, co akurat spodoba się fanom rocka, ale fani Ac/Dc mogą czuć zawód. Warto też nadmienić, że gitarzysta Jeffrey Martin nie jest tak uzdolnionym gitarzystą co Agnus Young. To po prostu dobry rzemieślnik, co wie jak grać hard rocka. Szkoda, że brakuje finezji i polotu. „Sun Goes Down” też ma echa Ac/Dc, ale tutaj już czuć nieco inny feeling. Utwór chwytliwy i bardzo przebojowy. Troszkę alternatywnego klimatu mamy w „Lonely Child”, który jest jednym z ciekawszych kawałków z tej płyty. Troszkę nie pasuję do całości „Crazy” z elementami country. Dobre wrażenie robi „Bad Move”, który pokazuje znacznie inne oblicze zespołu, bowiem więcej tutaj ognia, jest posępny klimat i ciężar. Obok otwieracza znakomicie prezentuje się „Repo Man”, który również jest utrzymany w klimatach Ac/Dc i to jeszcze z ery „Back In Black”. Energiczny kawałek, który ma w sobie moc i szybko zapada w pamięci. Jest jeszcze jedna perełka i mam tutaj na myśli nieco szybszy „The other Side”, który też pozytywnie nastraja i pozostawia po sobie bardzo dobre wrażenia.

Nie było mowy o stworzeniu czegoś wyjątkowego. Jednak Phill Rudd wiedział to od samego początku, dlatego nie robił nic na siłę. Nie próbował szukać nowych horyzontów. Nagrał z klasycznym rockiem i hard rockiem, który przypomni fanom młodzieńcze czasy, a młodym słuchaczom przedstawi wartości które liczyły się w tamtym okresie. Plus za to, że nie jest to kolejna płyta zawierające utwory będące klonami twórczości Ac/DC. Tutaj jest coś innego, co niezmiernie cieszy i pozwala wrócić nie raz do tej płyty. Godne podziwu jest też mocne, soczyste brzmienie. W skrócie solidna robota.

Ocena: 7.5/10


wtorek, 2 września 2014

COX - Come Here Alive (2014)



Wschodnia część Europy nie ma zbyt wiele do zaoferowania jeśli chodzi o ciężkie brzmienie. Jednak jest tam sporo młodych ambitnych zespołów, które chcą błyszczeć w swoich dziedzinach. Na przykład taki młody band o nazwie Cox, chce być zauważony za granicami Rosji. W kategorii alternatywnego rocka czy też pop rocka odnoszą już mały sukces, bowiem ich kawałki zdobywają pozytywne recenzje. Czy faktycznie jest czym się zachwycać? Postanowiłem sam to ocenić biorąc za przedmiot badań mini album „Come Here Alive” który ukazał się w roku 2014.

Nie jest to moja dziedzina muzyki, nie siedzę na co dzień w takich klimatach, ale ta młoda formacja z Rosji urzekła mnie swoimi aranżacjami, swoją lekkością, to ile serca wkłada w swoje partie wokalista. Może brzmi to momentami jak nasz rodzimy Myslovitz, ale jest to bardzo urokliwe granie. Nieco komercyjne, nieco łagodne, nieco popowe, ale wpada w ucho. Rockowa ballada „What About Love” jest lekka, odprężająca, a przede wszystkim jest idealna do puszczania w radiu. Otwieracz „Come Here Alive” to przykład jak zagrać z pomysłem hard rock czy też rock alternatywne, jednocześnie stawiając na nowoczesny charakter. Utwór lekki, ale również bardzo chwytliwy i z pewnością jest to mocny punkt tej płyty. Co mnie przekonało do tej nieznanej mi wcześniej kapeli? Urokliwy, młodzieżowy, chwytliwy „Dead for Me” i to jest przykład, że można ciekawie zagrać alternatywny rock, bez kombinowania, bez wstawiania nie potrzebnych rzeczy. Prosta kluczem do sukcesu.

Cox to młoda formacja, która chce zwojować świat swoją muzykę i jest na dobrej drodze. Wiedzą jak nagrać wartościowy materiał, który jest utrzymany w stylu alternatywnego rocka. Może i muzyka lżejsza, bardziej komercyjna, ale miła dla ucha. Warto czasami zapuścić coś innego niż power metal czy thrash metal i tutaj Cox sprawdza się znakomicie.

Ocena: 6/10

poniedziałek, 1 września 2014

STRIKER - City of Gold (2014)

Albumy kanadyjskiego Striker ukazują się w dwuletnich odstępach i nie jeden zespół może im pozazdrościć pracowitości oraz terminów wydawania nowych wydawnictw. To nie jedyna cecha, która wyróżnia Striker. Na pewno trzeba tutaj wymienić również fakt, że ta kapela żyje heavy metalem z lat 80. Nie jest im obca twórczość Exciter, Iron Maiden, Crossfire, czy Gravestone. Może nie są w tej stylizacji nie są osamotnienie bo konkurencje w tej kategorii jest silna. Enforcer, White Wizzard czy Skull Fist to nie byle jakie zespoły i też wiedzą jak podejść słuchaczy. Dwa lata minęły od świetnego „Armed to The Teeth” to znaczy że przyszedł czas na nowy album. „City Of Gold” to typowy album Striker i niespodzianki nie ma. I to jest największa zaleta wydawnictwa.

To miłe znów usłyszeć ten radosny, szybki heavy/speed metal przesiąknięty patentami wyjętymi ze starych płyt takich zespołów jak Iron maiden, Exciter, Judas Priest, czy Crossfire. Z tym ostatnim zespołem kojarzy mi się tez okładka, która nasuwa na myśl „Second Attack”. Jest kolorystyczna i motyw piramidy jest na swój podobny. Zespół na swoim nowym albumie w żaden sposób nie zdradza, że pojawiły się zmiany personalne. Jest nowy basista, nowy gitarzysta, więc jest nowa krew. Można by się obawiać drastycznych zmian, odejście od własnego stylu, ale tak nie jest. Zespół tkwi dalej w heavy/speed metalu z lat 80 i to do nich najbardziej pasuje. Choć na „City of Gold” nie boją się troszkę zaryzykować i pójść w nieco inne rejony. Taki otwieracz „Underground” np. ma sporo cech utworu thrash metalowego. Tytułowy utwór ma odpowiednią dynamikę, stonowane tempo, troszkę hard rockowe brzmienie. Zespół na przestrzeni lat przyzwyczaił nas już do grania szybkich kawałków i właściwie to one zdominowały nowy krążek. Wystarczy się w słuchać w „Start Again” czy agresywny „Crossroads”. Tak ostro, tak energicznie Striker jeszcze nie grał i może co niektórych cieszyć, że nie boją się sięgać po thrash metalowe patenty. Mamy więcej agresji, mamy drapieżniejszy wokal Dana, ale mam wrażenie że ucierpiała przez to przebojowość. Wszystko niby jest łatwe i chwytliwe, ale nie jest to już ta klasa co na poprzednim wydawnictwie. Tutaj właściwie „All For One”, szybszy „Rise Up” czy melodyjny „Taken By Time” przypominają właśnie „Armed to the Teeth”.

Z tej płyty należy nie tylko pamiętać ostrzejszy charakter grania, w mieszanie patentów thrash metalowych, kilka kosmetycznych zmian i nieco mniejszej ilości hitów niż na poprzedniku. Należy też zapamiętać utrzymanie wysokiej formy i znakomity cover Iron Maiden w postaci „2 minutes to midnight”. Płytą którą każdy fan heavy/speed metalu powinien znać.

Ocena: 8/10