piątek, 18 marca 2016

INNERWISH - Innerwish (2016)

Jedną z największych potęg greckiej sceny metalowej jeśli chodzi heavy/power metal jest bez wątpienia Innerwish. Nie tak dawno pisałem o świetnym Forbidden seed czy Diviner, które powstały z inicjatywy muzyków Innerwish. Teraz po 6 latach nie obecności, z nowym frontmanem powracają z nowym albumem. „Innerwish” tak zostało zatytułowane najnowsze dzieło i jest to Innerwish w pigułce. Na tym krążku znajdziemy wszystko to co składa się na muzykę greckiej formacji. Wszelkie znaki na niebie wskazują, że jest to jeden z ich najlepszych albumów. Skąd taki werdykt?

Piękna i klimatyczna okładka z pewną nutką mistycyzmu jest sporym atutem, ale nie odgrywa ona głównej roli. Diabeł tkwi w szczegółach. Zespół dopracował każdy detal i właściwie ciężko znaleźć jakiś haczyk. Brzmienie jest soczyste, świeże i mocarne, a nowoczesny charakter podkreśla tylko klasę zespołu. Nowy wokalista George wpasował się w styl grupy i ożywił jego konwencję. Słychać od razu, że mamy do czynienia z profesjonalistami, z bandem grającym heavy/power metal i to na wysokim poziomie. Jego głos jest drapieżny, tak więc i utwory takie są. Klimat jaki panuje na albumie buduje napięcie i tak naprawdę nie wiemy co nas czeka. Największą niespodzianką jest tutaj bez wątpienia materiał. To co zespół stworzył imponuje i budzi podziw, że po 6 latach nie zatracili się i nie stracili zapału do tworzenia ciekawych kompozycji. „Roll The Dice” to prawdziwy killer. Nasuwa się Helstar, czy Primal Fear. Na takie utwory warto czekać i pokuszę się o stwierdzenie, że to jeden z najlepszych kawałków jakie stworzył ten zespół. Ostry riff, sporo agresji wybrzmiewa w „broken” i tutaj zespół pokazuje, że nawet w wolniejszych kompozycjach radzą sobie bardzo dobrze. Marszowy i bardziej epicki „Machines of Fear” pokazuje jak zespół jest elastyczny i jak dobrze urozmaica materiał. Kawałek idealnie nada się na koncerty. Nutka progresywnego rocka wdziera się w nieco spokojniejszy „Needles in My mind”. Ten utwór to przykład ile jest warty nowy nabytek zespołu w postaci George'a Eikosipentakisa. Dalej mamy przebojowy „My World on Fire” i podniosły „Rain of thousend Years”, które też należą do mocnych punktów tego albumu. Właściwie nie ma tutaj słabych kompozycji, które nudzą swoją formą. Kolejną petardą na płycie w klimatach Primal Fear, Avantasia czy Gamma Ray jest „Sins of The Past”. Dawno Innerwish nie grał tak dynamicznie i tak pomysłowo. Jestem za takim obliczem tej kapeli. Spokojniejszy i bardziej klimatyczny „Zero ground” też wnosi sporo do tej płyty, zresztą podobnie jak ballada „Cross the Line”. Wisienką na tym pysznym torcie jest „Tame the seven seas” , który pokazuje epicki charakter zespołu. Pięknie zwieńczenie tego znakomitego krążka.


6 lat czekania to spory kawał czasu. Szkoda, że Innerwish kazał tyle czekać swoim fanom na nowy album. Jednak nie był to zmarnowany czas. Zespół przyłożył się do nagrywania nowego materiału i owocem tego jest świetny „Innerwish”. Płyta bezbłędna, zróżnicowana i zabierająca nas w różne rejony melodyjnego heavy/power metalu. Jednym słowem jeden z najlepszych albumów tej greckiej formacji, jeśli nie najlepszy. Polecam.

Ocena: 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz