niedziela, 13 marca 2016

SEVENTH AVENUE - Rainbowland (1995)

Herbie Langhans jest obecnie znany dzięki power metalowej formacji Sinbreed, ale tak naprawdę w metalowym światku zaistniał dzięki kapeli Seventh Avenue. Była to formacja, która działała w okresie 1989 – 2012. Dorobili się 6 albumów i zapisali w historii power metalu. Wielu postrzega ten band jako brat bliźniak Gamma Ray i w sumie to nie jest takie odległe skojarzenie. Obie kapele charakteryzuje podobny styl, podobna konstrukcja utworów i śpiew wokalistów. W dodatku obie stawiają na szybkość, agresję i przebojowość. Seventh Avenue podobnie jak Gamma Ray stawia na złożone i chwytliwe solówki i mocne riffy. Oprócz skojarzeń z Gamma Ray pojawiają się też wyraźne cytaty wyjęte z twórczości Running Wild czy Helloween. Pierwotnie działali pod nazwą The Preachers i w 1991 r wydali „Way to Paradise” i na gruzach tego bandu powstał wspomniany wcześniej Seventh Avenue. W 1995 roku kapela Herbiego wydała swój pierwszy album w postaci „Rainbowland”.

Nie do końca przemawia nijaka i troszkę kiczowata okładka, ale na szczęście to jest najmniej istotna rzecz. Zadbano o solidne, soczyste brzmienie, które nadaje całości odpowiedniej mocy i klimatu. Można się poczuć jak przy pierwszych płytach Gamma Ray. Pierwsze skrzypce w zespole gra Herbie, który pełni rolę wokalisty i gitarzysty. Śpiewa ostro i melodyjnie, stawiając bardziej na specyfikę niż na technikę. Słychać wpływy Kaia Hansena. Wokalnie ten album jest udany, ale Herbie dopiero właściwie się rozwijał i do końca nie okiełznał swojego głosu. Od strony riffów, solówek to też album nie zawodzi. Od samego początku do samego końca płyta trzyma w napięciu i dostarcza nam naprawdę chwytliwych i godnych uwagi melodii czy też motywów. Choć zespół nie tworzy tutaj nic nowego i można mówić o wtórnym materiale, to i tak słucha się tego z wypiekami na twarzy. To jest właśni power metal prosty i pomysłowy zagrany prosto z serca. Płyta mimo jasno określonego stylu jest urozmaicona. Bardzo dobrze to pokazuje energiczny, ocierający się momentami o thrash metal „Pray”, power metalowy „Rainbowland” , który jest przesiąknięty Gamma ray oraz nowa wersja „Way to paradise”, który ma bliżej do twórczości Running Wild. Te 3 kawałki dobrze odzwierciedlają owe zróżnicowanie. Warto wspomnieć, że „Way to paradise” powstał jeszcze w czasie działania The preachers. Zespół w porównaniu do innych kapel power metalowych trzymał się z dala od tematyki fantasy i stawiał na tematykę chrześcijańską. Herbie chciał przez muzykę sławić Boga i miłość do niego. Póki muzyka jest dobra i wartościowa to takie teksty nie są żadną wadą. To jest debiut Seventh Avenue i nie wszystkie pomysły są trafione i nie ma tak że wszystko jest trafione i na wysokim poziomie. Taką wtopą jest bez wątpienia „On The Road Again”. Nutka Metal Church czy charakteru thrash metalowego pojawia się w agresywnym i nieco przybrudzonym „Rest in Peace”. Płytę przede wszystkim napędzają takie petardy jak „Die”. Nie zabrakło też typowej niemieckiej toporności, która jest motorem napędowym „Love Goes”. Na koniec chciałbym wspomnieć o nieco przekombinowanym „Prince of Peace”, który ma pewne cechy rapu i mniej metalowych gatunków. To pokazuje, że zespół chciał urozmaicić swój album. Nie do końca wszystko poszło po ich myśli.

Debiut Seventh Avenue nie jest idealny, nie jest wypełniaczy, ale przemyca kilka naprawdę udanych i godnych uwagi kawałków. Najważniejsze, że tym albumem rozpoczęła się przygoda Seventh Avenue. Pokazali, że grać potrafią i że mają potencjał. Było jednak wiadomo, że stać ich na więcej co z reszta udowodnili na następnych płytach. „Rainbowland” to tylko kawał dobrego rzemiosła i w sumie nic ponadto.

Ocena: 6/10

1 komentarz: