poniedziałek, 26 sierpnia 2019
DRAGONFORCE - Extreme Power Metal (2019)
Dragonforce to zespół, który można albo lubić albo nie nawidzić. Dla jednych jest to obiekt drwin, a dla drugich lider w power metalowym światku. Mają swój styl, mają nieco kiczowaty wydźwięk i nie kryją swoich zamiłowań do gier komputerowych z lat 90 czy komiksów, a nawet anime. Kiedy zmieszamy to ze słodkimi melodiami i niezwykłą szybkością daje w efekcie mieszankę, którą nie każdy jest w stanie strawić. Warto wspomnieć, że w tym roku band wydaje swój 8 album zatytułowany "Extreme power metal". Jest to 4 album z Mac Hudsonem na wokalu i jest to kolejny album, w którym zespół stara się zadowolić swoich zagorzałych fanów i jednocześnie zaskoczyć czymś nowym.
"Extreme power metal" to poniekąd płyta, która kontynuuje to co mieliśmy na poprzednich płytach, choć sam klimat i styl całej płyty przypomina mi "Ultra beatdown". Niby wszystko jest to z czego zasłynął dragonforce i mamy też i powiew świeżości, jednak same kompozycje są dalekie od ideału. "The power within" emanował energią i hit gonił hit, z kolei taki "Maximum Overload" zaskakiwał agresją i dynamiką. Nowy album jest daleko w tyle.
Produkcja jak przystało na ten band jest wysokiej klasy i taka dopasowana do świata gier komputerowych. Mac Hudson to właściwy człowiek na właściwym miejscu, aczkolwiek jakoś tutaj momentami brzmi bez ikry i charakteru.
Na płycie znajdziemy 10 kawałków, z czego jeden to cover Celine Dion. Na start mamy singlowy "Highway to oblivion" i jest to chwytliwy kawałek. Słychać powrót do słodkiego power metalu. Bardzo solidny kawałek, ale jakoś na kolana nie powala. Powiew epickości można poczuć w początkowej fazie "Cosmic power of the infinite shred machine". Kocham te tytuły utworów w wykonaniu dragonforce. I nie ma się co dziwić, że ludzie potrafią z nich drwić. Sam utwór przeciętny. Jest szybko, jest mocny riff, ale jakoś nic z tego nie wynika. Zaskakuje stonowany, nieco w stylu Sabaton "The last Dragonborn". Duży plus za klimat japoński i próbę zaskoczenia fanów nieco stricte metalowym kawałkiem. Panowie starają się nas zaskoczyć lekkim i przebojowym "Heart Demolition" i tutaj słychać jakby wpływ Battle Beast czy Beast in Black. To kolejny utwór, który zasługuje na szczególną uwagę. Herman Li i Sam Totman grają swoje i ich gra jest dobrze rozplanowana. Nie grają na jedno kopyto i starają się urozmaicać swoją grę i to jest atut tej płyty. Z tych szybszych utworów na wyróżnienie zasługuje rozpędzony i przebojowy "The troopers of the stars". Jest energia, pomysłowe melodie i chwytliwy refren, taki rasowy Dragonforce jaki kocham. W podobnym stylu utrzymany jest szybki i dobrze wyważony "Razorblade Meltdown". Band zaskakuje w lekkim i nieco rockowym "Strangers". Pierwszy raz tak Dragonforce ociera się o komercję. W podobnych klimatach utrzymany jest nieco balladowy "Remembrance day". To wszystko to nic w porównaniu z coverem Celine Dion. Kultowy utwór znany z Titanica został przerobiony w stylu Dragonforce. "My heart will go on" zaczyna się niczym gra komputerowa, a potem nabiera odpowiedniej szybkości dla zespołu i co ciekawe brzmi jak by został napisanych przez nich. Trzeba mieć dystans, aby zaakceptować to wykonanie.
Typowy Dragonforce z pewną dawką zaskoczenia. Mamy szybkie kompozycje, ale nie brakuje też komercyjności i lekkich kawałków. Płyta ma bardzo dobre momenty, ale też i takie gdzie jest zgrzyt. Całościowo nie ma mowy o albumie, który przebija poprzednie. Kolejna płyta w dyskografii tej kapeli, która za wiele nie wnosi i raczej można ją zaliczyć do tych najsłabszych albumów w ich dyskografii.
Ocena: 7/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz