środa, 10 czerwca 2020

STARBLIND - Black bubbling ooze (2020)

Od premiery "book of souls" Iron maiden minęło trochę czasu, a ja wciąż czekam na kolejne wydawnictwo żelaznej dziewice. Tęsknię za tymi charakterystycznymi galopadami, za tą grą Harissa i chwytliwymi melodiami. Chciałby dostać płytę krótką i zarazem treściwą, taką która przeniesie nas do lat 80. Marzenie prawdziwego fana Iron maiden. Głód na taki album jest i to od kilku lat. Konkurencja nie śpi i w zasadzie co jakiś czas pojawiają się płyty, którą próbują zabrać nas w rejony starych płyt iron maiden. Ciężko jest dostać wydawnictwo, które dorówna takim klasykom jak "The number of the beast" czy " Piece of Mind". Brzmi jak coś nie możliwego, prawda? Tego mógł dokonać nie kto inny jak właśnie szwedzki Starblind, który działa od 2013r. Już ich pierwszy album "Darkest Horrors" pokazał, że rozumieją stylistykę iron maiden jak mało kto. Kolejny albumy to potwierdzały, ale najnowsze dzieło "Black Bubbling ooze" to ich największe osiągnięcie i idealne oddanie kunsztu żelaznej dziewicy.

Szczęka mi opadła. Ostatnie album Starblind był słaby i nijaki. Nowy wokalista Marcus Olkerud nie miał szans wykazać się na "never Seen again". Czegoś tam brakowało. Ostatecznego szlifu, a przede wszystkim rasowych hitów i galopad, które są typowe dla Iron Maiden. Panowie przemyśleli sprawę i stworzyli dzieło naprawdę dopieszczone. Co ma takiego "Black bubbling ooze" czego nie mają inne płyty z taką muzyką? Te zgrane i pomysłowe pojedynki na solówki, którą brzmią jakby tworzył jest Smith  i Murray.Jednak to gitarzyści Starblind czyli Johan i Bjorn stają na wysokości zadania. Odrobili zadanie domowe i przenieśli starą szkołę żelaznej dziewicy jeśli chodzi o riffy i solówki na swoją płytę. Oj dawno takich solówek nie słyszałem, to jest właśnie to co wyróżniało zawsze band Harrisa. Brawo Starblind, bo to nie lada wyzwanie tworzyć takie solówki i riffy. Pod tym względem nowy album Starblind niszczy konkurencję.

Nowy album ma bardzo klasyczne brzmienie i to jeszcze bardziej przybliża nas do lat 80. No i jest jeszcze utalentowany Marcus, który wokalnie w końcu się rozwinął. W głosie ma coś z Kiske i Dickinsona i to jest dobry znak. To jednak wszystko nic w porównaniu z samą muzyką.

Skromnie bo 8 utworów tutaj znajdziemy i to jest jedyna wada tej płyty, że jest krótka. Dobrze jest zacząć płytę od mocnego uderzenia, a takim bez wątpienia jest "One of Us". Niby prosty, rasowy przebój a od razu oddaje to co najlepsze w żelaznej dziewicy. Łatwy w obiorze hit i co mi się podoba to mocny riff i energiczne solówki. Ta płyta to kopalnia hitów i killerów. Czasy "Somewhere in Time" kłaniają się w szybkim i zadziornym "At the mountain of madness". Riff i te charakterystyczne melodie brzmią znajomo, ale to akurat miłe zjawisko. Iron Maiden już tak nie gra i dobrze że Starblind wypełnia tą lukę.  Jest szybkość, są wysokie rejestry Marcusa i epicki, podniosły refren. Pojedynki na solówki są wzorcowe i dopracowane pod każdym względem. Co za moc bije z dynamicznego i przebojowego "Here i Am". Tutaj band pokazuje pazury i nutkę agresji. Spokojnie, dalej zostajemy w klimatach Iron Maiden. Nawet gdzieś w tym wszystkim jest echo power metalu. Nie muszę dodać, że gitarzyści znów dają popis geniuszu i brzmi to jakby Smith i Murray grali tutaj gościnnie. Po prostu "wow" i nie wiem jak opisać to co tutaj słychać. Brak słów, to trzeba usłyszeć. "Crystal Tears" to bardziej złożony kawałek. Zaczyna się spokojnie, niczym ballada, potem przeradza się w prawdziwy killer. Sama konstrukcja i styl przypominają mi "Children of the Damned". Znów dużo się w sferze samych partii gitarowych. Panowie cały czas trzymają wysoki poziom i zapewniają atrakcyjne melodie i pojedynki na solówki. To jest wyczyn godny pochwały. Znajomo brzmi "The man of the crowd", ale to heavy metal jaki kocham. Energia bije z tego kawałka i od pierwszych sekund zachwyca dynamiką i zadziornym riffem. Kolejny killer w wykonaniu Starblind. Solówki jakby wyjęte z ery Blaze w Iron Maiden. "Room 101" to jakby dodać do muzyki Iron Maiden nutkę power metalu w stylu Helloween. Mieszanka wybuchowa! Ciekawe przejścia w sferze solówek przyprawiają o dreszcze. Znów to co najlepsze w Iron Maiden tutaj słychać. Przypominają mi się piękne solówki z okresu "Virtual XI". Epickość, rycerski klimat pojawia się w dojrzałym i podniosłym "The Reckoning". Ciekawe podejście do stylistyki żelaznej dziewicy. Odświeżyli tą formułę i dodali coś od siebie. Wyszedł naprawdę ciekawy kawałek, który pokazuje nieco inne oblicze Starblind. Czysty geniusz. Całość zamyka "The young Man", który idealnie nawiązuje do czasów "Seventh son of the seventh son". Kolejny killer, który znakomicie podsumowuje całość.

Starblind stanął na wysokości zadania i dokonał nie możliwego. Nagrał album, który brzmi jak zaginiony krążek Iron Maiden z lat 80. To jest dopiero wyczyn. Te solówki, te melodie, ten układ kompozycji i ten czynnik, który czyni albumy iron maiden genialne. Ten czynnik to muzyczny geniusz i perfekcjonizm w aranżacjach. Starblind pozamiatał i nagrał swój najlepszy album. Mam nadzieję, że teraz już będą wydawać takie albumy. Jestem w szoku i nie dowierzam, że dostałem album, który jest tak idealnie oddany stylowi żelaznej dziewicy. Majstersztyk.

Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz