niedziela, 30 listopada 2025

N.Y.C - Built to destroy (2025)

W obozie Metal Church doszło ostatnio do przetasowań personalnych. Perkusista Stet Howland oraz basista Steve Unger, znani z dokonań tej formacji, połączyli siły z gitarzystą i wokalistą Tommy’m Bolanem, który niegdyś współpracował z Dorothee Pesch w Warlock. Razem powołali do życia zespół N.Y.C., którego debiutancki album Built to Destroy ukazał się 14 listopada.

Stylistycznie grupa proponuje mieszankę wpływów AC/DC, Metal Church, Judas Priest czy W.A.S.P.. Jakościowo jest to rzemieślniczo solidne granie, które jednak nie ma ambicji podbić świata. Muzycy są doświadczeni i warsztatowo kompetentni, lecz zabrakło tu błysku świeżości czy kompozytorskiego polotu. Płyty słucha się przyjemnie, ale niewiele z niej pozostaje w pamięci — to klasyczny przykład „muzycznej klasy średniej”, która na ten moment nie ma realnych szans przebić się na wyższy poziom. Całość brzmi dość konwencjonalnie i przewidywalnie.

Tommy Bolan jako wokalista wypada jedynie poprawnie — brak mu zarówno techniki, jak i wyrazistej charyzmy. W roli gitarzysty radzi sobie lepiej, choć również daleko mu do ideału. Największym mankamentem wydaje się jednak brak mocniejszych pomysłów na materiał, co wyraźnie odbija się na odbiorze albumu. Nawet okładka wygląda, jakby została wygenerowana przez sztuczną inteligencję.

Na plus zdecydowanie wyróżnia się utwór otwierający, „Heavy as Hell”, który zabiera słuchacza w klimaty zbliżone do Metal Church. Jest agresywnie, z impetem i z wyczuwalną iskrą kreatywności — to naprawdę godna uwagi kompozycja. „Twisted" prezentuje zadziorne połączenie heavy metalu z hard rockiem, choć nie wykracza poza solidne rzemiosło. O wiele ciekawszy okazuje się melodyjny „United”, a spokojniejszy, nieco balladowy „Lyvin’ Eyes” również trzyma dobry poziom i momentami przywołuje na myśl brzmienie macierzystych zespołów muzyków.

W „Let’s Roll” grupa ponownie próbuje pokazać pazur, ale utwór brzmi miejscami zbyt sztucznie, jakby band na siłę chciał dodać sobie agresji. Z kolei chwytliwy, mocno melodyjny „Fight” przywodzi na myśl nieco klimat Warlock. Udanie wypada także szybki, rozpędzony „Full Tilt” — może nie odkrywczy, ale słuchalny i energetyczny. Podobne wrażenia pozostawia nieco żwawszy „244”. Album zamyka tytułowy „Built to Destroy”, będący klasycznym heavy metalem w dobrym wydaniu. To solidne zakończenie, choć pozostawia pewien niedosyt.

Głośne nazwiska tym razem nie przełożyły się na wielkie dzieło. Debiut N.Y.C. jest poprawny, momentami przyjemny, lecz zbyt jednorodny i pozbawiony wyrazistych hitów czy prawdziwych killerów. To płyta z kategorii: „posłuchać i szybko zapomnieć”.

Ocena: 5.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz