niedziela, 17 czerwca 2012

MANOWAR - The Lord of Steel (2012)


Są takie zespoły, które już samą nazwą przyciągają rzeszę słuchaczy, bez względu na to jakiej jakości jest muzyka zawarta na danym albumie. Liczy się kolejny krążek do kolekcji, kolejna dawka tego samego po raz n-ty. Zazwyczaj jest tak że co by nie wyszło pod szyldem tej nazwy to wszystko jest dobre, ale czy aby na pewno? Czy taka ślepa miłość, wiara w magię nazwy jest jedyną słusznością? Takie wątpliwości niektórych naszły np. za sprawą ostatniego albumu IRON MAIDEN i teraz mogą znów najść za sprawą nowego albumu MANOWAR. Kolejna legenda heavy metalu, królowie metalu i ich wpływu na ten rodzaj muzyki nikt nie podważy. Sporo albumów na koncie, sporo bardzo dobrych krążków, do tego znani na całym świecie muzycy, którzy od lat grają na wysokim poziomie, no i ten nie do podrobienia styl opierający się na mocnym basie, wyróżniającym się wokalu Erica Adamsa. To wszystko jest na nowym albumie o typowym bojowym tytule „The lord Of steel”. Ostatni album tj. „Gods Of War” z 2007 roku podzielił fanów zespołu i dużo właściwie było negatywnych opinii co do tego wydawnictwa, gdzie mieliśmy do czynienia z koncept albumem, z pewnymi wstawkami orkiestrowymi, dużym ubogaceniem poprzez gadanie narratora. Też mi się nie podobało kierunek jaki obrał zespół. Minęło 5 lat od tamtego wydawnictwa i jakie mamy korekty? Przede wszystkim nie ma koncept albumu, nie ma zbędnego gadania, udziwnienia i pod względem konstrukcji albumu i brzmienia przypomina mi się stare albumy zespołu, jest chwalenie metalu i tematycznie jest to co do czego nas przyzwyczaił MANOWAR. Album sprawia wrażenie na pewno bardziej wyrównanego, jest tez mocne granie heavy metalu, ale z jakiś względów album nie zachwyca. Przede wszystkim nie podoba mi się brzmienie, zwłaszcza basu i gitary. Brzmi jak album robiony tanim kosztem. Jest heavy metal i to nie podlega wątpliwości, jest styl MANOWAR, ale to już nie to co kiedyś. Brakuje pomysłów na jakieś zapadające kompozycje, ciekawe melodie i właściwie to jest bolączka nowego albumu.

Kiedy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki w otwierającym „The Lord Of steel” to pierwsza myśl, czy to jest MANOWAR? Gitara Logana brzmi jakąś inaczej, jakby chcieli nawiązać do starych albumów. Sygnał takiego zamiaru może być też powrót do składu perkusisty Donniego Hamzika. Choć utwór brzmi nieco inaczej w sferze gitarowej, to pod względem konwencji, przebojowości i pomysłowości to jest to z czego jest znany MANOWAR. Co ciekawe jest to paradoksalnie najlepsza kompozycja na płycie. Gitara na tym albumie brzmi bardzo oszczędnie, jakby ktoś okroił riff z mocy i to słychać również w rytmicznym „Manowarriors” , który jest również nawet miłą dla ucha kompozycją. Lecz poziom już nie ten co kiedyś. Epicki heavy metal, lekki mrok można wyczuć w „Born In Grave” jednak duży niedosyt czuję słuchając tego utworu. Niby miało to być ukłonem do tego z czego są znani, a więc marszowe tempo, stonowana sekcja rytmiczna, lecz klasa nie ta. Granie na pograniczu przeciętności i dobrego poziomu. W miarę udany refren ratuję kompozycję przed totalną kompromitacją. Jedną z najdłuższych kompozycji na albumie jest ballada „Righteous Glory” i tutaj dopada słuchacza nuda i mało ciekawe wykonanie i ciężko tutaj znaleźć plusy. Brak pomysłów na ciekawe kompozycje to jeden z minusów, ale nie jest to jedyna kwestia. Drugim słabym ogniwem jest granie na jedno kopyto i właściwie każda kompozycja brzmi podobnie. „Touch The sky” to znakomity przykład tego grania w jednej tonacji, gdzie brak jest ciekawych pomysłów. 7 minutowy kolos „Black List” to koszmarek jakich mało, w którym nie ma na czym zawiesić uszy. Toporny motyw, mało atrakcyjna melodia i słucha się tego ciężko. „Expandable” to przykład jak nisko upadł wielki MANOWAR i to eksperymentowanie z riffem jest tutaj na niekorzyść. MANOWAR pierwszy raz też pokusił o stworzenie kompozycji do filmu. Ci którzy kochają kino akcji i Scotta Adkinsa to powinni się zapoznać z filmem El Gringo do którego zespół stworzył utwór o takim samym tytule. „El Gringo” to może nie największe dzieło tej kapeli, może jest to dalekie od tego co kiedyś zespół grał, ale kompozycja zachwyca melodyjnością, prostą formułą, no i przebojowym charakterem. Bez wątpienia najciekawsza obok otwieracza kompozycja. Może gdyby było więcej takich przebojów to i album byłby bardziej przyjazny dla słuchacza? Szoku doznałem jak u słyszałem „Annihalition” który daleki jest od tego co zespół gra. Niby jest ciężko, jest mocno, ale dziwny motyw i brzmienie sprawiają że jest to kolejny toporny kawałek. I wiecie co? Tylko jeden utwór jest tutaj słuszny. Tylko jeden utwór dobitnie ukazuje pełno oblicze zespołu, a mianowicie „Hail, Kill and Die” który ukazuje piękno MANOWAR, mocny bojowy wydźwięk, marszowe, wlekące się brzmienie, niezwykła rytmiczność, mocny, koncertowy refren i to jest MANOWAR na jaki się czekało z utęsknieniem. Nawet gitara Logana brzmi tutaj agresywniej, bardziej odważnie, no i solówka godna miana MANOWAR.

Niby „The Lord Of Steel” bardziej nawiązuje do tradycyjnego grania MANOWAR niż to co było na poprzednim stylu, niby jest bardziej wyrównany materiał, nie ma pitolenia narratora, nie ma głupich wstawek i ciągnięcia materiału na siłę. Dominują tutaj krótkie i zwarte kompozycje. Jest heavy metal i tego nikt nie podważy. Niestety pomysły same w sobie są o kilka klas niższe od tego do czego przyzwyczaił nas zespół. Brzmienie i partie gitarowe też pozostawiają sporo do życzenia. Na albumie brakuje mi tego epickiego heavy metalu i właściwie 3 kompozycje niszczą obiekty i można je nazwać rasowymi killerami MANOWAR. Otwieracz, „El Gringo no i zamykający album. To troszkę za mało jak na zespół takiej klasy jak MANOWAR. W przeciągu tych 5 lat, zespół mógł nagrać ciekawszy album. Rewolucji nie ma i pora przekazać panowanie w heavy metalu komuś innemu.

Ocena : 5/10

8 komentarzy:

  1. Puenta całkowicie trafna, trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść...

    OdpowiedzUsuń
  2. Z całym szacunkiem dla metalu i Manowar napisze tylko tyle; brzmienie basu- porażka, i gdzie do qrwy nendzy jest te typowe dla Manowar pierdolnięcie jak dla mnie rozczarowanie roku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie da się ukryć że album jest rozczarowaniem. Ciekawie mnie jedno dlaczego zespół nie stworzył albumu w stylu "Die With Honor" i dlaczego tego kawałka nie ma na tym albumie?:P

    OdpowiedzUsuń
  4. Na Odyna... jak będę dawał koncert w domu starców to zaproszę ich z ta płytą jako support. Jestem starym fanem Manowar, ale takiej siarki nawet miłość nie wybaczy ;) Nuda, brak energii i kopa, kompozycje to czysty autoplagiat. Brzmienie z d..y, nagrywali to w remizie na Kasprzaku czy co? Gdzie wyjące na przesterze gitara i bas, kakafonia dźwięku, piłujący uszy jazgot metalu. Jak to ma być powrót do lat 80-tych, to ja wolę Pink Floyd. ;).

    OdpowiedzUsuń
  5. http://encyklopediametalu.dyndns.org21 czerwca 2012 19:58:00 CEST

    Armia gniewnych się zbiera i nic dziwnego. Słabe to.
    Jedno z większych rozczarowań - perkusja puka, bas przypomina Hendrixowskie sprzężenia, co jest?!
    Przecież DiMaio nie wypalił się jeszcze jako kompozytor, EP-ka to udowodniła. Żadnego hymnu, żadnej ballady, jedyny "El Gringo" zostaje w pamięci. Ale spoko, 3 następne koncertowe podówjne DVD puszczą to w niepamięć...

    OdpowiedzUsuń
  6. "The Lord of Rust" i tyle w tym temacie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten album wzbudza zainteresowanie tylko za sprawą marki, muzycznie nie ma się nad czym rozczulać. Może Majesty albo inny band grający pod Manowar wyda w końcu coś konkretnego?:P Póki co jedynym słusznym bandem który dzielnie radzi sobie w tej tematyce jest Jack Starr 's Burning Starr:D

    OdpowiedzUsuń
  8. Kilkanaście przesłuchań i tylko tytułowy kawałek tak naprawde zabija,reszta obleci,ale jak na zespoł tej klasy to jest zwykła miernota,nie majaca startu do tak czesto przywoływanej dla porównań "Louder than hell"

    OdpowiedzUsuń