niedziela, 16 sierpnia 2015

IRON KINGDOM - Ride for Glory (2015)



Bardzo bym się zdziwił gdyby kanadyjski Iron Kingdom nagle przestałby grać tradycyjny heavy metal z domieszką NWOBHM i speed metal. Gdyby ten zespół rozstał się z tworzeniem muzyki wzorowanej na twórczości  Iron Maiden, Saxon czy Judas Priest to bym i tak nie uwierzył, ponieważ oni się nadają tylko do tego.  Na szczęście o żadnych zmianach stylistycznych nie ma mowy i na najnowszym albumie „Ride For Glory” zespół jeszcze bardziej krystalizuje swój styl i to nawiązywanie do muzyki żelaznej dziewicy.  Jasno zostały określone reguły już na samym wstępie. Zero kombinowania, zero grania na siłę w celu stworzenia czegoś oryginalnego i maksimum  melodyjności i szczerego heavy metalu lat 80.

Zespół daruje sobie dopasowanie się do trendów i próbę wykreowanie bardziej oryginalnego stylu. Muzyka tego bandu mieści się ściśle narzuconych ramach. Właśnie oddanie się muzyce lat 80, miłości do Iron Maiden, czy Judas Priest. Nowy album tak na dobrą sprawę niczym się nie różni od poprzednich. Można śmiało tutaj mówić o swoistej kontynuacji, z tym że „Ride for Glory” jest bardziej dojrzałym i dopieszczonym albumem. Jest tutaj po prostu wszystkiego więcej. Mamy znacznie więcej hitów i o i wiele więcej energicznych i chwytliwych solówek.  Za ten aspekt odpowiedzialni są Kenny i Chris. Dopasowali się i jest między nimi chemia.  Partie gitarowe są zagrane z pasją, polotem i pomysłem. Nie można się tutaj nudzić, bo każdy popis ma swoją wartość.   Zespół idzie w myśl starych płyt heavy metalowych  i stawia na początek instrumentalne intro w postaci „On The Eye of Battle”.  Odpowiednia dostrojona sekcja rytmiczna, dobrze wpasowane partie gitarowe, wykreowanie odpowiedniego klimatu i do tego wokal Chrisa Ostermana i mamy „Leif Erikson” czyli rasowy heavy metalowy hit utrzymany w klimatach Iron Maiden. Zespół nieco przyspiesza w „Ride for Glory”, gdzie pojawia się więcej znamion speed metalu. Prawdziwą petardą jest tutaj bez wątpienia melodyjny „Samurai”. Nie ma większych różnic jeśli zestawi się ten album z poprzednimi i nawet materiał został w podobny sposób skonstruowany. Podobny charakter i ładunek emocjonalny, jednak można dostrzec pewne ulepszenie. Muzycy rozwinęli skrzydła i dali upust swojemu szaleństwu. W efekcie każdy utwór robi niezwykłe wrażenie i wnosi sporo w album, dzięki temu zyskuje na wartości. Pełen charyzmy heavy metal i starą szkołę można uświadczyć w rozbudowanym „Night Attack”, który powinien przyciągnąć fanów Skull Fist czy Enforcer.  Jest dla urozmaicenia zawartości też lekki przyjemny instrumentalny „A Call to Arms” utrzymany w stylu pierwszych dwóch płyt Iron Maiden.  Na koniec zespół serwuje nam Iron Kingdom pigułce czyli „The Veiled Knight”, który jest utrzymany w bardziej epickiej stylistyce.

Obyło się bez większych niespodzianek. Czasami to jest najlepsze rozwiązanie. Jaki jest sens ryzykować zaufanie i szacunek fanów na rzecz próby szukanie nowej tożsamości? Po co ryzykować zwłaszcza, że ta obecna formuła się sprawdza i dobrze się sprzedaje. Iron Kingdom dalej żyje latami 80 i twórczością Iron Maiden. Radzą sobie dobrze, a ich najnowsze dzieło, to najbardziej dopracowany album Iron Kingdom. Jednym słowa pozycja obowiązkowa dla maniaków starej szkoły heavy metalu.

Ocena: 8.5/10

2 komentarze:

  1. Poprzednia płyta była fajna.
    Tu niby wszystko tak samo, ale wokal odrzucił mnie skutecznie.
    Tim Baker był tylko jeden.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po prostu niepotrzebnie za dużo wchodzi na wysokie rejestry. Muzycznie super, a wokalnie mógłby ciut niżej śpiewać albo nie piać tak często. Tak jak na jedynce i dwójce by wystarczyło.

    OdpowiedzUsuń