Yannis Androulakakis to nazwisko
greckiego muzyka, które ostatnio jest bardziej
rozpoznawalny dzięki swojemu projektowi muzycznemu Royal Quest. Sama idea zrodziła się w 1998 r i przez te
wszystkie lata zmieniały się osoby, w końcu Yannis wziął większość na swoje
barki. W efekcie udało się wydać wreszcie pierwszy album zatytułowany „The Tale of Man”.
Ten album to bardziej coś pokroju
rock opery, gdzie mamy rozdzielone role, które są rozdzielone pomiędzy różnych
wokalistów. Płyta zabiera nas w rejony
symfonicznego metalu wymieszanego z progresywnym Power metalem. Nie ma tutaj znanych gości ani tez ciekawej
historii, choć wszystko ociera się o fantastykę. Może nie jest to album, który zaskoczy nas
ambitną muzyką czy też porwie swoją formą wykonanie. To nie ten typu opera, ale
jeśli szukacie lekkiego i przyjemnego grania. Jeśli zależy wam na melodiach i
motywach, które zostają w pamięci to z pewnością materiał zgotowany przez
Yannisa trafi do Was. Dominują
długie kolosy i to minus tego dzieła.
Przydałoby się więcej treściwych kawałków, które rozrywają na strzępy. Szybkich i mocnych, bez zbędnego rozwlekania
w czasie. Już „Rising Empire” pokazuje, że właśnie takie dłuższe kompozycje
rajcują Yannisa. „Days of War” to z kolei szybszy utwór zbudowany na rasowym Power
metalowym riffem rodem z starych płyt Helloween. Utwór robi dobre wrażenie i tutaj dzieje się
całkiem sporo. Yannis to typ gitarzysty, który nie trzyma się kurczowo jasno
określonych ram. Stawia na technikę, ale też liczy się element zaskoczenia. Dzięki
temu, mamy bardziej złożone i dopieszczone solówki. To one są tak naprawdę
jedyną i właściwą atrakcją tego dzieła. Troszkę
Rhapsody pojawia się w podniosłym i epickim „In The Name of Man”,
aczkolwiek sama konstrukcja i układ złudny do poprzednich utworów. Dobrze wypada też marszowy „The
Cave of The Dead”, który ma w sobie pokłady true metalu. Moim faworytem od razu stał się energiczny „Moonstone”
w którym jest pełno Power metalu, również tego z kręgu neoklasycznego.
Jest sporo wypełniaczy i nie
trafionych pomysłów, a całość jest przesadzona i rozwleczona. Za mało
konkretnego metalowego grania, za mało przebojów i zapadających w głowie
motywów. Soczyste brzmienie i klimatyczna okładka to niewystarczające argumenty
za. Yannis to dobry gitarzysta, ale to również atut, który przestaje istnieć w
gąszczu wad. Tym największy to sam materiał, który nie jest taki przemyślany
jak mogłoby się wydawać. Może następnym razem będzie lepiej?
Ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz