Patrząc na rozłam
brytyjskiego Tank to można pogubić się w tym wszystkim. Algy Ward
coś tam też próbuje tworzyć pod swoim szyldem Tank, zaś
najważniejszym obozem jest ten tworzony przez Tuckera i Evansa.
Nagrali dwa świetne albumy z Doggie Whitem, które miały w
sobie powiew świeżości, ale brzmiały jednocześnie jak klasyczny
Tank. Kiedy pojawiły się informacje, że nowy album zostanie
zarejestrowany z byłym wokalistą Dragonforce czyli Zp Heartem to
przeraziłem się, że to może nie wypalić. Doggie sprawdza się w
klasycznym graniu, które ma ducha lat 70 czy 80. Zp heart to
inny wokalista, który bardziej pasuje do power metalowej
formuły. Jak to wpłynęło na jakość muzyki zawartej na „Valley
of Tears”? O to jest pytanie.
Skład Tank uległ
zmianie i właściwie zostali z poprzedniego składu tylko Evans i
Tucker. Nowa sekcja rytmiczna wywiązuje się ze swojego obowiązku.
Tak więc obyło się bez większej wpadki. Sprowadzenie nowych
muzyków nie odbiło się w większym stopniu na jakość
muzyki, nawet zwerbowanie power metalowego wokalisty nie sprawiło,
że zmienił się styl Tank. Dalej mamy klasyczny heavy metal
przesiąknięty latami 80, dalej mamy sporo elementów hard
rocka i NWOBHM. Może nieco uleciała przebojowość, może nieco za
mało hitów jest na nowym albumie, ale z pewnością jest to
solidny materiał, który miło się słucha i nie przynudza.
Na pewno dobrym rozwiązaniem okazało się tutaj postawienie na
treściwy materiał pozbawiony zbędnych dłużyzn. „War
Dance” to przede wszystkim solidny, taki typowy riff, który
ma coś z Saxon czy Judas Priest. Jest klasyczne brzmienie i do tego
chwytliwy refren, co w efekcie daje nam godny uwagi otwieracz.
Tytułowy „Valley of Tears” nadrabia mrocznym
klimatem i epickością. Trudno uwierzyć, ale Zp heart sprawdza się
nawet w hard rockowym graniu co potwierdza w znakomitym „Eye
of Hurricane” czy „hold on”. Moim
ulubionym kawałkiem z nowej płyty jest szybki „Make a
Little Time”, który spokojnie można zaliczyć do
najlepszych utworów Tank jakie powstały w przeciągu
ostatniej dekady. Ostry riff, szybsze tempo i chwytliwy refren. Klasa
sama w sobie. Pomysłowy riff też zdobi stonowany „Heading
for Eternity”. Dalej mamy nieco bluesowy „Living a
Fantasy” z bardzo pomysłowymi i finezyjnymi solówkami.
Na koniec chciałbym też wyróżnić szybki i agresywny „World
on Fire”, który pokazuje że Tank jest naprawdę w
formie. Brakowało ostatnio w ich twórczości właśnie
takiego zrywu, takiego powera. No jest moc i oby nie zabrakło jej na
kolejnym albumie.
Nie ma Doggie white, nie
ma może już też tyle hard rocka w Tank. Jednak zyskali nieco
świeżości i agresji i mając Zp hearta na pokładzie mogli nieco
pokombinować i urozmaicić kompozycje. Udała się ta sztuka i w
efekcie wyszedł naprawdę bardzo fajny album. Nieco inny, ale ma
swój potencjał i zasługuje na uwagę, nawet jeśli Zp heart
nie pasuje do Tank i nie należy do grona waszych ulubionych
wokalistów. 46 minut soczystego heavy metalu, który
pochłania w całości.
Ocena: 8.5/10
no i jest odwrotnie, znaczy sie szybki jest Heading For Eternity, a stonowany lekko Acceptowy Make a little time.
OdpowiedzUsuń