wtorek, 29 marca 2016

SOLITUDE - Reach for the Sky (2015)

Kiedy zobaczyłem okładkę nowego albumu Solitude w postaci „Reach the Skye” to już wiedziałem że ta płyta jest dla mnie. Orzeł który przypomina tego z płyt Primal Fear czy też Judas Priest, albo Rossa The Bossa. W dodatku łańcuchy i niebo w tle. To od razu sprawiło, że poczułem się jakbym dostał to czego właśnie teraz potrzebuję. Mocnego heavy/power metalu, który namiesza w tegorocznych zestawieniach i wypełni pustkę w tym roku związku z tym że Primal Fear, Gamma Ray, choć japoński Solitude to muzyka która przyciągnie również fanów Exciter, Riot, czy Liege Lord. To jest po prostu czysta klasyka gatunku i to jeszcze w perfekcyjnym wydaniu. Tak można opisać w skrócie najnowsze dzieło w postaci „Reach for the Sky”.


Solitude założył w 1996 roku wokalista Akira Sugiuchi, który obrał sobie za cel granie heavy/power metalu na kształt wielkich kapel europejskich jak i amerykańskich. Styl miał opierać się na mocnych riffach, zadziornych partiach gitarowych, na ostrym wokalu i sporej dawce przebojowości. Kurs został obrany i 2009 roku ukazał się „Brave The storm”. To był tylko niepewny pokaz co zespół gra i w jaki sposób. Prezentacja może i udana, ale zespół nie pokazał w pełni swoich sił i potencjału jaki w nim drzemie. Zmieni to bez wątpienia nowy album „Reach for the Sky”, który ukazał się po 6 latach przerwy. Czas nie wpłynął negatywnie na band, wręcz przeciwnie. Pomyśleli co i jak, dokonali poprawek i mamy w efekcie perfekcyjny album. Klimatyczna i przywołująca na myśl klasyczne albumy z kręgu heavy /power metalu, soczyste brzmienie to tylko pierwsze z brzegu atuty tego albumu. Na tym jednak nie koniec. Prawdziwa frajda zaczyna się kiedy odpalimy krążek. Przede wszystkim na uwagę i wyróżnienie zasługuje wokalista Akira. Jego wokal jest mroczny, zadziorny, ale w pełni oddaje to co najlepsze w tym gatunku. Dzięki niemu całość zyskuje na mocy i agresywności. Zaimponował mi Akira swoim występem i jest to jeden z tych najlepszych występów w roku 2015. Kawał dobrej roboty jednym słowem. Nie wiele mu ustępuje w talencie gitarzysta Shingo Ida, który stawia na szaleństwo, finezję i dobrą zabawę. Zabiera nas w rejony klasycznych rozwiązań, ale też pewnych świeżych rozwiązań. Słychać, że Shingo dba o melodyjność, dynamikę i zadziorność, nie zapominając o samej technice. W połączeniu z wokalem Akira jest to mur nie do zniszczenia. Materiał to najlepsze odzwierciedlenie perfekcji i talentu muzyków z Solitude. Zaczyna się spokojnie, wręcz w stylu Testament czy Metallica. Jednak „Venom's Angel” to utwór idealnie oddający kunszt gatunku heavy/power metal. Tutaj dochodzi do skrzyżowania europejskiego power metalu z tym znanym z ameryki. Wychodzi z tego prawdziwa petarda. Rozpędzona sekcja rytmiczna i ostry riff rodem z płyt Judas Priest, Liege Lord czy Gamma Ray przyprawia o dreszcze. Dawno nie słyszałem tak pomysłowego kawałka power metalowego. Nieco rock;n rollowy „Blow” ma coś z Motorhead i twórczości Ritchiego Blackmore'a. Nieco inna stylistyka, ale to wciąż szybkie i dynamiczne granie. W takim klasycznym „Reach for The Sky” można doszukać się wpływów W.A.S.P i tutaj zespół pozwolił sobie na hard rockowe szaleństwo. Dobrze wychodzi im urozmaicanie płyty. Thrash metal pojawia się w „Don't Need Mercy”. Sam utwór jest niezwykle agresywny i szybki, ale konstrukcja ma wiele wspólnego z Helloween z czasów „Walls of Jericho”. Riff który pojawia się w „Escape for the crime” przywołuje na myśl stare dobre czasy DIO i to utwór również niezwykle urozmaicony. Kolejną udaną petardą na płycie jest bez wątpienia energiczny „You got My Mind”. Zespół odnajduje się w klasycznych riffach i konwencji przywołującej na myśl lata 80. Zadziorny „on the edge of sorrow” czy rozbudowany „December” to tylko potwierdzają.

6 lat czekania na nowy album Solitude, ale opłaciło. Kapela nagrała album perfekcyjny i przemyślany. Mimo pewnych nawiązań do lat 80, album tętni swoim życiem i brzmi wyjątkowo świeżo. Mamy przeboje, mamy petardy, mamy chwytliwe melodie, a wszystko zagrane z polotem i werwą. Ten album po prostu definiuje co tak naprawdę znaczy heavy/power metal najwyższych lotów. To się nazywa prawdziwa niespodzianka. Jedna z najlepszych płyt roku 2015, jeśli nie najlepsza. Polecam !

Ocena: 10/10

7 komentarzy:

  1. Hm, nigdy nie słuchałem tego typu muzyki. Japoński hm? Zobaczymy, to może być dobre :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie przepadam za japońskim rockiem/metalem, ale w sumie... nie wiem, kojarzy mi się z tym tylko baby metal :D

    OdpowiedzUsuń
  3. kiepska płyta więc nie wiem skąd te zachwyty

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi też ta płyta tak średnio się podobała.

    OdpowiedzUsuń
  5. A mi się podobała bardzo :) Są różne gusta.

    OdpowiedzUsuń
  6. Gusta są różne i to fakt. zawsze na każdą płytę znajdą się pozytywne i negatywne opinie. Obiektywnie Solitude to jedna z nnajciekawszych pozycji w roku 2015 :D taki japoński primal fear:D

    OdpowiedzUsuń