czwartek, 19 października 2023

VALENTINO FRANCAVILLA - Midnight Dreams (2023)

 


Płyta z serii "zrób to sam". Żyjemy w takich czasach, że można samemu nagrać album. Co raz więcej pojawia się takich projektów muzycznych, za którymi stoi jeden człowiek. Gitarzysta, a raczej multiinstrumentalista Valentino Francavilla to postać dobrze znana w power metalowym światku. Pełni funkcję gitarzysty w uznanym i lubianym White Skull. Talent jest, ale czy to wystarczy by samemu stworzyć coś godnego uwagi? Jak widać, można. Drugi solowy album Valentino nosi tytuł "Midnight Dreams" i robi to spore wrażenie. Jest jeszcze lepiej niż na debiucie, a ja mogę śmiało stwierdzić że to jedna z najlepszych płyt tego roku.

Płyta trafiła w mój gust i w zasadzie od pierwszych dźwięków wiedziałem, ze to coś dla mnie. Znakomita mieszanka drapieżności i melodyjności. Mocne, wyraziste riffy, złożone i pełne dynamiki solówki, czy wreszcie podniosłe i porywające refreny.  Okładka "Midnight Dreams" sugeruje jakiś horror metal czy coś w klimatach Kinga Diamonda. Niezła zmyłka. Ta płyta to wizytówka talentu Valentino i pokazuje w pełni swój potencjał. Sprawdza się nie tylko jako gitarzysta, ale też jako kompozytor czy wokalista. Jestem w szoku, bo brzmi to naprawdę obłędnie. Brzmienie też jest dopieszczone i dopasowane do poziomu płyty. Jest pazur i moc.

"Midnight Dreams" to bardzo gitarowa płyta. Jest instrumentalny "Midnight Shred", gdzie mamy niezły popis umiejętności Valentino. Jest czym się zachwycać. Przebojowy "shadows and light" ma coś z hard rockowej stylistyki, ale to też znakomity przykład, jak ważną rolę odgrywają tutaj solówki i partie gitarowe. Brzmi to znakomicie. Zresztą, sam otwierający album "Fireland" wgniata w fotel i to jest power metal, który sieje zniszczenie. Ta lekkość, ta pewność, ta świeżość. Brawo Valentino. Początek płyty to wysyp killerów. Rozpędzony i melodyjny "Midnight Wolf" zachwyca pomysłowym riffem i podniosłym refrenem. Wszystko brzmi świeżo i bardzo pomysłowo. Valentino czaruje i zachwyca na każdym polu.Co za hit. Jest też nastrojowy kawałek o balladowym zabarwieniu czyli "Healing my wounds". Uroczy i taki romantyczny kawałek. Pozytywne emocje wzbudza energiczny"Keep the faith alive" czy przebojowy "Welcome to hell".

35 minut muzyki bardzo szybko zlatuje i na długo zapada w pamięci. Dostajemy tutaj świetnie skrojony melodyjny heavy/power metal. Wszystko opiera się na charyzmatycznym wokalu Valentino i jego popisach gitarowych, a te są na wysokim poziomie. Płyta pozytywnie zaskakuje i potwierdza, że Valentino jest niezwykle utalentowanym muzykiem, który jeszcze nie raz nas pozytywnie zaskoczy. Płyta godna uwagi, to na pewno!

Ocena: 9/10

środa, 18 października 2023

NIGHTWOLF - The cult of the wolf (2023)


W 2020 r mini album brazylijskiego Nightwolf wzbudził spore zainteresowanie i już było słychać na dzień dobry, że ta kapela ma przyszłość. Teraz po 3 latach przyszedł czas na pierwszy pełnometrażowy album i "The Cult of the Wolf" to coś dla miłośników heavy metalu z nutką power metalu.  Fani KK Priest, Hammerking,Udo, Accept, czy judas Priest poczują się jak w domu słuchając tego wydawnictwa.

Niby brazylijski band, a stylistycznie jakoś bliżej im do Niemców.  Przede wszystkim wokal Jack'a Znake;a przypomina nam głos pokroju Patricka Fuchsa z Hammerking, czy też coś z stylu śpiewania Kaia Hansena, ale nikogo nie kopiuje na siłę. To ten typ wokalisty, który stawia na drapieżność, na heavy metalowy pazur, aniżeli na technikę i wysokie, piskliwe rejestry, które potrafią odstraszyć nie jednego słuchacza. Wokal jest mocnym atutem Nightwolf. "The cult of the wolf" to płyta bardzo gitarowa, gdzie roi się od mocnych, wyrazistych riffów czy elektryzujących i pełnych ikry solówek. W tej sferze sporo się dzieje i nie ma miejsce na nudę. Niby nic nowego panowie nie grają, a jednak jakość, to z jaką pasją grają od razu udziela się słuchaczowi. Szybko można uzależnić się od muzyki Nightwolf.

Okładka rodem z lat 80, soczyste i wyraziste brzmienie, znakomicie współgrają z przemyślaną zawartością. Taki rozpędzony "Glory or Death" kipi energią, drapieżnością i przypomina nieco twórczość KK Priest, ale nie tylko. Znakomita mieszanka heavy metalu i power metalu. Nie ma się do czego przyczepić. Prawdziwy majstersztyk. Dużo wpływów Judas Priest można uchwycić w drapieżnym "Kill the light", gdzie znów dostajemy wyrazisty riff i chwytliwe solówki. Jest też miejsce na toporność w tytułowym kawałku, jak i power/speed metalowe łojenie w agresywnym "Under in the sky". Stonowany "Reign in Metal" osadzony jest w latach 80 i nawet mamy tutaj bardziej hard rockowy feeling. Wysoką formę panowie potwierdzają w rozpędzonym "Do or Die" czy rozbudowanym "falling from grace".
 
To dopiero początek kariery brazylijskiego Nightwolf, a już zalicza bardzo udany start. Band pokazuje ducha walki, pomysłowość i talent do tworzenia materiału na wysokim poziomie. Całość brzmi klasycznie, a zarazem świeżo i z pomysłem. Pozycja obowiązkowa dla fanów heavy/power metalu.

Ocena:8.5/10

wtorek, 17 października 2023

AMUSIE - Heavy Metal Doctors (2023)


 Power metal z Japonii ma swoich zwolenników, jak i przeciwników. Nie każdemu przypada duża melodyjność i piskliwi wokaliści, którzy nie raz potrafią popsuć odbiór danego wydawnictwa. Japoński Amusie to zupełnie inna bajka. To band, który działa od 2011 r, a ich cechą jest to, że brzmią bardzo europejską. Słychać wpływy niemieckiej i włoskiej sceny power metalowej. Debiutancki album zatytułowany "Heavy metal Doctors" ukazał się 14 kwietnia i jest to pozycja godna uwagi.

Tytuł albumu i sam motyw okładki nie wziął się znikąd bowiem zespół tworzą faktycznie lekarze, którzy na co dzień pracują w służbie zdrowia. Najmocniejszym punktem zespołu jest wokalista Daisuke Inukai, który momentami brzmi jak Kiske, czy Fabio Lione. Dobrze wypada w wysokich rejestrach,ale też nie jest to ten typ piskliwego głosu. Oddaje w pełni charakter europejskiego power metalu. Warto też pochwalić z pewnością gitarzystę Shingo Kinoshita, który wie jak porwać słuchacza energicznymi solówkami i pomysłowymi riffami. W tej sferze imponuje i warto zapamiętać jego nazwisko. Jak ktoś ma wątpliwości co do jego talentu to odsyłam do tytułowego "Heavy metal Doctors", gdzie dostajemy wysokiej klasy solówkę, która ociera się o neoklasyczny power metal.

Panowie grają oldschoolowo i postanowili obrać kierunek muzyki oklepanej i dobrze nam znanej. Mimo to band potrafi zaciekawić swoją grą. Na dzień dobry dostajemy rasowy killer w postaci "Guiding light" i od pierwszych sekund słychać, że band nie kryje swoich zamiłowania choćby do takiego Helloween, Heavenly czy wczesnego Avantasia.Nastrojowy i nieco radiowy "Heaven finds You" ma swój urok i potrafi zapaść w pamięci. Band potrafi grać agresywnie i troszkę w stylu Gamma ray co pokazuje w zadziornym "I.C.T". Rockowa ballada "The way of my life" jakoś specjalnie do mnie nie trafia. Za brakło pomysłu, by stworzyć coś z tego ciekawego i godnego uwagi. Band lepiej wypada w zadziornym power metalu, co potwierdza w "Finding the Unicorn". Całość zamyka nieco bardziej progresywny "Lost Senses", który przemyca ciekawe motywy i melodie, ale jako całość jest troszkę męczący.

Amusie warto mieć na uwadze, bo to utalentowany band, który brzmi bardzo europejsko, co jest sporą zaletą. Band wie jak tworzyć ciekawe melodie, jak dodać energii i zaimponować słuchaczowi. Nie tworzą nic nowego, a dostarczają sporo frajdy swoją muzyką. Rasowy power metal, który może się podobać. Do ideału brakuje, ale panowie zaliczają udany start. Trzeba będzie obserwować ich poczynania.

Ocena: 7.5/10

poniedziałek, 16 października 2023

RONNIE ATKINS - Trinity (2023)


  Pretty Maids milczy jeśli chodzi o nowy materiał i jakąś aktywność, to trzeba się cieszyć że Ronnie Atkins wciąż coś tam tworzy na własną rękę. Mamy Nordic Union, gościnne występy w Avantasia czy właśnie solowa kariera, gdzie doczekaliśmy się już 3 albumów. Niezłe tempo i troszkę szkoda, że kosztem jakości. "Trinity" to najnowszy krążek wokalisty Pretty Maids, który ukazał się 13 października nakładem Frontiers Records.

Mam słabość do głosu Ronniego. Wychowałem się na muzyce Prety Maids i wciąż jego barwa głosu potrafi mnie powalić na łopatki. Idealnie pasuje do muzyki z pogranicza heavy/power metalu co pokazał w Avantasia, melodyjny metal też jak najbardziej, a kto szuka bardziej hard rockowego oblicza to na pewno solowe albumy przypasują takiej osobie. Dwa pierwsze albumy jak dla mnie nijakie i bez pomysłu. Natomiast trzeci krążek to już uroczy i przemyślany hard rock z elementami AOR. Dalekie to od świetnego Nordic Union czy Pretty Maids, ale już jest z pewnością łatwiejsze w odbiorze i bardziej dopracowane. Przede wszystkim nowy album skrywa dobre rockowe melodie i chwytliwe refreny, które sprawdzą się nie tylko w podróży. Imponuje forma wokalna Ronniego, bo przecież walczył z rakiem. Wyrazy szacunku, bo wciąż brzmi drapieżnie jak za dawnych lat. Obok Ronniego mamy tutaj w składzie Chrisa Laneya i Marcusa Sunessona, którzy tworzy zgrany duet gitarowy. Stawiają na łatwe rozwiązania i możliwość dotarcia do szerszego grona słuchaczy.

Już otwieracz daje nadzieję, że czeka nas coś lepszego. Tytułowy "Trinity" to melodyjny utwór, który imponuje nie tylko hard rockowym pazurem, ale też przebojowością. Dobra rzecz. Melodyjny heavy metal wybrzmiewa w "Ode to a Madman" i choć niczego nadzwyczajnego nie ma to dobrze się tego słucha. Lekki i nieco radiowy "Paper tiger" też szybko wpada w ucho i tylko potwierdza że tym razem Ronnie przygotował ciekawszy materiał. 6 minutowy "Godless" to troszkę miks heavy metalu i hard rocka. Z pewnością jeden z ostrzejszych utworów na płycie. Sporo znajdziemy tutaj też nastrojowego rocka z nutką AOR, co potwierdza zamykający "what if".

Do ideału troszkę brakuje. Utwory są dobre, mamy rockowy feeling, ale brakuje mi troszkę większej dawki przebojowości, brakuje mocniejszego uderzenia.Czegoś co pozwoliło zapaść w pamięci na dłużej. Ronniego stać na więcej. "Trinity" to póki co najlepszy solowy album Ronniego. Oby następnym razem było lepiej.

Ocena: 6.5/10

niedziela, 15 października 2023

FORTRESS UNDER SIEGE - Envy (2023)


Nie można lekceważyć potęgi greckiej sceny metalowej. Ta scena wciąż mnie zaskakuje i dostarcza niezapomnianych przeżyć. Kto szuka czegoś świeżego, pomysłowego i z górnej półki ten śmiało może przejrzeć tamtejszą scenę, bo kryje sporo perełek. Jednym z najważniejszych greckich zespołów  w kategorii heavy/power metalu jest bez wątpienia Fortress Under Siege.  Zespół działa od 1994 r i dorobił się 4 albumów studyjnych, a ten najnowszy zatytułowany "Envy" ukazał się 13 października nakładem Rock of Angels Records. To jedna z tych płyt, po które można sięgnąć w ciemno.

Tak faktycznie jest. Greckie zespoły potrafi dopieścić album pod względem brzmienia i emocjonalnych przeżyć. Ta muzyka ma przemawiać do nas i tkwić w nas przez kolejne dni. To nie tylko dawka chwytliwych melodii i rasowych riffów. Tutaj jest jednak coś więcej. Fortress under siege bawi się konwencją i nie trzyma się kurczowo heavy/power metalu. Potrafi oddalić się w rejony progresywne czy rockowe. Najlepsze jest to, ze nie traci na tym jakość i moc albumu. Cały czas trzymają wysoki poziom, który imponuje. Jest świeżość i pomysłowość, a to też jest bardzo ważne. Band gra swoje i nie chce kopiować na siłę kogoś. Kolejny plus, bo przecież nie potrzebujemy kolejnego klona znanej kapeli. Ten zespół sieje spustoszenie na pewno za sprawą utalentowanego wokalisty jakim jest Tasos Lazaris. Czaruje swoim głosem, buduje napięcie i dodaje odpowiedniego nastroju. Jest momentami mrocznie, a momentami nieco romantycznie. Robi to wrażenie. Klawiszowiec Georgios Georgiou nadaje całości melodyjności i progresywnego pazura. No i jeszcze na pochwałę zasługuje duet gitarzystów, którzy nie przynudzają, a wręcz przeciwnie. Ich gra przykuwa uwagę i nie raz przyprawia o dreszczyk emocji.

10 kawałków i 45 minut to jest zawartość płyty. Nie cyfry przemawiają, lecz sama muzyka. Otwieracz "Bring out your dead" to utwór zadziorny, troszkę bardziej heavy metalowy, z nutką progresywności. Band stara się brzmieć nowocześnie i świeżo. Ta sztuka im wychodzi. Pomysłowy riff w "Ride The Thunder" zasługuje na uznanie. Band nieco zwalnia tempo, ale właśnie w takich nastrojowych kawałkach wypada najlepiej. Prawdziwa perełka. Power metal na pewno usłyszymy w bardziej energicznym "Distant Voices". Jest melodyjnie, z przytupem i nieco romantycznym klimatem. Cudo! Lekki hard rockowy pazur uświadczymy w przebojowym "Look at You". Urocza jest progresywność w "Disobey". Band postawił na nowoczesny wydźwięk i mroczny feeling i to zdało egzamin. Kolejny hicior na płycie to "Envy", który w pełni oddaje charakter zespołu. Tasos swoim głosem przypomina momentami Dickinsona i to żadna ujma. Piękne wybrzmiewa też nastrojowy "Deceptor" i ta huśtawka nastrojów jest mocnym atutem. Band zaskakuje i nie trzyma się jednego motywu. Na koniec killer w postaci "burning fleches" i osobiście dodałbym więcej może takich mocniejszych dźwięków do płyty.

45 minut pięknych dźwięków, pięknej muzyki z pogranicza progresywnego heavy metalu i power metalu. Duża dawka romantycznego feelingu i mrocznego klimatu, a wszystko skupione wokół pomysłowych riffów i motywów. Dużo dobrego się dzieje, a Fortress Under Siege znów pokazał klasę. To trzeba znać!

Ocena: 9/10
 

sobota, 14 października 2023

HEAVY LOAD - Riders Of the Ancient Storm (2023)


 Nie, to nie jest sen. To się naprawdę dzieje. Kultowy Heavy Load powraca.  To jest jeden z tych zespołów, których nie trzeba przedstawiać. Jeden z najważniejszych heavy metalowych zespołów na szwedzkiej scenie metalowej i jedna z najlepszych kapel lat 80. Nagrali 3 albumy, które przeszły do historii i potem słuch o nich zaginął. Reaktywowali się w 2017 r niemal w starym składzie i teraz po 40 latach mają dla nas nowy album z nowym materiałem. "Riders of The Ancient Storm" to coś więcej niż pogoń za marzeniami i próba bycia znów na ustach wszystkich słuchaczy metalu.

To przede wszystkim żywy przykład, że może minąć 40 lat, a band jakby gdyby nic wraca do tego co grał kiedyś, odtwarza po raz kolejny ten magiczny klimat i ożywa na nowo. Heavy load żył w naszych sercach, a teraz wraca nam to wynagrodzić. Liczyłem na dobry album, na jakiś tam hołd dla lat 80 i parę dobrych riffów. To co dostałem to prawdziwa niespodzianka i spełnienie najskrytszych marzeń. Heavy load powraca z materiałem na miarę swoich możliwości i swojej wielkiej nazwy. "Riders of the ancient Storm" to płyta, która brzmi jakby faktycznie powstała w latach 80. To brzmienie, aranżacje, to w jaki sposób brzmią te utwory to brzmi jakby nagrano właśnie w złotym okresie heavy metalu. Band nic nie stracił na mocy i atrakcyjności. Ta magia wciąż tam jest. Bracia Wahlquist czarują i pokazują, że mimo tylu lat wciąż wiedza jak tworzyć heavy metal wysokich lotów. Nawet w tym wszystkim odnalazł się gitarzysta Nic Savage, który zasilił band w roku 2018.

Płytę stanowi 8 kawałków i chyba jedynym utworem, który jakoś nie do końca mi pasuje to bonusowy "Butterfly whispering". 7 minutowa ballada w całości instrumentalna, to troszkę za dużo. Utwór ma ciekawy patenty, ciekawe aranżacje, ale troszkę bym to inaczej rozegrał. Pokusiłbym się o wokal, może też lekkie urozmaicenie. Dobra wybaczam ten słaby punkt bo reszta nadrabia z nawiązką. Wystarczy odpalić otwieracz. "Ride the Night" to energiczny kawałek z pomysłowym riffem i chwytliwą melodią. Jak to brzmi szczerze i autentycznie. Inni próbują naśladować, kopiować zespoły z lat 80, tak oni są sobą i kontynuują swoją ścieżkę sprzed 40 lat. Niesamowite uczucie, a sam kawałek wgniata w fotel. Dalej jest jeszcze ciekawiej. Robi się mroczne i wkracza riff na miarę Black Sabbath z czasów Tony Martina. "We rock the world" to kompozycja klimatyczna i budująca napięcie. Tak się gra melodyjny metal na wysokim poziomie. Czas na epickie uderzenie i wkracza imponujący "Walhalla Warriors" i brakuje słów by to opisać. Nastrojowe klawisze, chórki i znów gdzieś coś z Black Sabbath z mojego ulubionego okresu. Magia ! Podobne emocje wzbudza "Slave No more". Utwór bardziej złożony i nieco progresywny i z pewnymi elementami Candlemass.  Echa Black Sabbath mamy w "Sail away" i znów działają na moje zmysły i to jest coś pięknego.

"Riders of the ancient storm" to płyta na jaką fani Heavy load czekali od lat. Dla wielu z nas to było marzenie, coś co nie miało szans na zrealizowanie. Jednak ten dzień nastąpił w końcu. Heavy load znów wraca by pokazać jak grać klasyczny heavy metal i pokazać, że żyją i mają wciąż wiele do powiedzenia w tej kwestii. Jestem w szoku i wciąż czuje się jakbym śnił i że zaraz się obudzę z tego snu. To nowy klasyk w dyskografii szwedów.To jednak prawda Heavy Load wrócił i to w wielkim stylu. Tylko czemu 40 lat musieliśmy czekać na ten powrót?

Ocena: 9.5/10

czwartek, 12 października 2023

THEOCRACY - Mosaic (2023)


 Moja ulubiona płyta amerykańskiego Theocracy to "As the world bleeds" z 2011. Znakomity balans między progresywnymi dźwiękami, a rasowym power metalem. Wszystko utrzymane w europejskim klimacie i band się z tym nie krył. W 2016 był średni "Ghost Ship", a teraz band próbuje wrócić na właściwe tory za sprawą "Mosaic".

W roku 2022 band zasilił gitarzysta Taylor Washington, który wpisał się w styl grupy, ale niczego nie wniósł. Band dalej gra swoje, tylko wciąż można narzekać na jakość. Niby jest power metal, niby są elementy progresywne i podniosłe. Mamy hity, mamy ciekaw melodie, ale nie brakuje też komercyjności typu Avantasia, a sam materiał momentami jest nużący. Czas trwania materiału też nie przemawia na korzyść Theocracy. Największą zaletą wciąż jest miły dla ucha wokal Matta Smitha, który potrafi nadać kompozycji przebojowego charakteru i mocy. No ma w sobie to coś. Niby wszystko jest tak jak być powinno, a brakuje dopracowania i zdecydowania. Taki "Flicker" imponuje dynamiką, chwytliwą melodią i taką prostotą. Nie ma tutaj niczego odkrywczego. Ot co solidny power metalowy utwór bez większej ikry i mocy. Dalej mamy nieco mroczniejszy "Anonymous", który przemyca pewne progresywne patenty, ale to wciąż co najwyżej dobry utwór.  Mocnym punktem jest bez wątpienia przebojowy "Return to Dust", który znakomicie prezentuje się jako singiel. Ten kawałek skłonił mnie by dać szansę "Mosaic". Dobrze prezentuje się bardziej energiczny "Deified" ,a wszystko za sprawą szybkiego tempa i pomysłowej melodii. Coś w końcu zaczyna się dziać. Końcówka płyty to nijaka ballada "The greatest hope" i 19 minutowe monstrum w postaci "Red Sea". Sam utwór ma sporo ciekawych melodii i motywów gitarowych, ale jako kompozycja troszkę za długa.

Theocracy brzmi na pewno na "Mosaic" lepiej niż na poprzednim krążku. Płyta jest bardziej spójna i bardziej dojrzała. Znajdziemy tutaj udany miks progresywnego metalu i power metalu. Jest kilka momentów, które przyprawią o szybsze bicie serca, ale brakuje dopracowania. Brakuje hitów i rozmachu z "As the world bleeds", ale band wraca na właściwe tory i to jest dobry znak. Jest nadzieje, że kiedyś wrócą z jakiś dziełem wielkiego formatu. Na to liczę!

Ocena: 6/10

poniedziałek, 9 października 2023

CHAMELION - Legends & Lores (2023)


 Grudzień co raz bliżej. Jedni zaczynają pisać listy do świętego mikołaja, jeszcze inni czekają na pierwszą gwiazdkę, czy święta Bożego Narodzenia, a jeszcze inni odliczają dni do premiery debiutanckiego albumu Chamelion. "Legends & Lores"  ma się ukazać 8 grudnia.  Płyta skierowana do miłośników power metalu w klimatach fantasy i tych co lubią podniosłe motywy i symfoniczne ozdobniki. Chętnych nie powinno brakować, bowiem band tworzy prawdziwa śmietanka.

Band do życia powołał klawiszowiec Marco Sneck, którego dobrze znamy z twórczości Kalmah czy Stragazery. Specjalista od pomysłowych melodii i nastrojowego klimatu. Do współpracy zaprosił basistę Jukka Jokikokko, który również grywał w Stargazery, perkusistę Janne Kusmina, którego dobrze znamy z Kalmah. Jest jeszcze gitarzysta Jara Satta i wokalista Tomi Viiltola, którego można kojarzyć z Dreamtale. Muzycy doświadczeni i potrafiący czynić cuda. Tym razem spotkali się by zabrać nas w świat magii i fantasy. Muzycznie jest to ukłon w stronę grania spod znaku Twilight Force, Gloryhammer, czy Rhapsody. Słychać, że jest rozmach, pomysł na melodie i motywy, dlatego płyta ma w sobie to coś, co zostaje w pamięci.

Klimatyczna okładka, dobrze dopracowane brzmienie, które podkreśla zawartość i styl to mocne punkty tej płyty. Najważniejsza jest oczywiście zawartość i tutaj pod tym względem jest naprawdę bardzo dobrze. Zaczynamy od intra w postaci "The Conquest", który jest jak wiele innych intr. Jest podniośle i z rozmachem. Wkracza "Hero;s Tale" który jest jednym z najlepszych kawałków na płycie. Pomysłowa i łatwo wpadająca w ucho melodia i duża dawka energii. Słychać, że panowie starają się nam przypomnieć stare dobre lata 90. Podobne emocje wywołuje "the Shadowleader", który przemyca pewne elementy Stratovarius. Power metal pełną gębą i każdy element robi wrażenie. Słychać od pierwszych sekund, że Marco Sneck ma smykałkę do podniosłych i wciągających refrenów. Przepiękny jest marszowy i bardziej epicki "Faith & Steel". W takiej rycerskiej odsłonie band wypada również bez błędnie. Sporo frajdy dostarcza również przebojowy i niezwykle melodyjny "The demonic creatures of night", gdzie znów mocno band czerpie z lat 90 i najlepszych zespołów. Robią to bardzo umiejętnie, nie zapominając o jakości. Niby nic odkrywczego nie mamy, a słucha się tego jednym tchem. Na płycie znalazła się miła i pełna delikatności ballada "The Keeper of the heart" i 10 minutowy kolos "Glorious Dawn", który mógłby być troszkę krótszy. Kawałek się dłuży i momentami  mi się nuży.

Mamy gwiazdorski skład, pełno ciekawych motywów gitarowych i wciągających solówek. Mamy pasję muzyków i ich miłość do power metalu w klimatach fantasy. Przede wszystkim Chamelion zachwyca jakością, pomysłowością i dbałością o detale. Dostajemy płytę intrygujących aranżacji i przepięknym klimatem fantasy. Band ma pomysł na siebie i drzemie w nich ogromny potencjał. Co tutaj dużo pisać. Znakomity debiut!

Ocena: 9/10

niedziela, 8 października 2023

PSYCHEWORK - Spark of Hope (2023)


 Power metal nie zawsze musi być do bólu przewidywalny i opierać się na oklepanych formułach. Jak się dobrze poszuka, to można trafić na pozycje, które próbują szokować, zabrać słuchacza w nowe rejony, pokazać nieco inne oblicze tego gatunku. Tak jest w przypadku trzeciego krążka fińskiej formacji Psychework. Dla mnie osobiście to pierwszy kontakt z tym zespołem. Choć niektóre nazwiska w zespole są mi znane. Fenomenalny wokalista Antony Parviainen i gitarzysta Hintikka znam z Machine Men, z kolei Ville Koskinen gra w Satan's Fall. To już dobrze wróży. Faktycznie słuchając"Spark Of Hope" doznałem szoku i wciąż nie mogę uwierzyć, że wcześniej nie natrafiłem ten band.

Ta płyta pokazuje, że fińskie kapele też potrafią wyjść poza znane nam rejony, poza swoją strefę komfortu. Jasne, gdzieś tam znajdziemy pewne patenty Leverage, czy stratovarius czy Sonata arctica. Jednak to są drobne elementy, a z większej perspektywy dostrzec można, że muzyka tutaj zawarta ma być emocjonalna, mroczna i poruszająca. Ma łapać za serca i dawać do myślenia. Ma zostać z słuchaczem, jeszcze na długo kiedy zapadnie cisza i z głośników nie będzie wydobywał się dźwięk. Psychework działa od 2015 r i słychać to ich doświadczenie, tą dojrzałość. Jakość aranżacji imponuje na każdym kroku i tutaj każdy dźwięk, każda nuta ma swoją wartość i odgrywa kluczową rolę. Najlepsze jest to, że band gdzieś tam czerpie z pewnych elementów od wielkich graczy, ale nikogo nie kopiuje. Stara się brzmieć współcześnie, nowocześnie, mrocznie i z pazurem. Świetnie im wychodzi balansowanie na pogranicza symfonicznego metalu, melodyjnego metalu, czy właśnie power metalu. Całość nie kryje również progresywnych elementów.

6 muzyków, 6 znakomitych i utalentowanych ludzi, którzy chcą stworzyć coś swojego i pokazać, że można iść swoją drogą nie kopiując nikogo. Orkiestrowy początek w otwierającym "Shape of Ghost" przypomina mi nieco Apostalica, ale potem wkracza mroczny i agresywny riff. Zaczyna się prawdziwy popis umiejętności i przejaw geniuszu Psychework. Cóż za emocje, co za znakomite przejście i ten poruszający, pełen delikatności refren. Cudo! Troszkę progresywności, troszkę bardziej wyszukanych melodii uświadczymy w "River runs Red". Utwór z każdym odsłuchem odkrywa coraz więcej. Cały album ma specyficzny klimat i troszkę ponuro tu. Jednak nie brakuje hitów i kawałków mogących podbić stacje radiowe. Tak jest z pomysłowym "Kiova". Nie ma tutaj power metal w czystej postaci, a kawałek sieje zniszczenie. Pisałem wcześniej, że słyszę pewne cechy statovarius czy Sonata Arctica i żywym tego przykładem jest energiczny i bardziej melodyjny "Interstellar". Prawdziwa petarda i power metal w najlepszym wydaniu. Podobne emocje wzbudza przebojowy "C.O.T.S".Druga część płyty już bardziej nastrojowa. Romantyczny i pełen różnych smaczków i ubarwień "Damage All Done" imponuje rozmachem i podniosłym refrenem. Brawo panowie! Jest jeszcze marszowy i bardziej epicki "Out of darkness" i "Viipuri" o progresywnym charakterze, który jest jak prawdziwy rollercoster. Dużo dobrego się dzieje.

Psychework wkracza w zupełnie inne rejony, czasami nie dostępne dla innych zespołów. Płyta wymaga uwagi, płyta wciąga i z każdym odsłuchem odkrywa coraz więcej. Chce się do niej wracać, chcę się zagłębiać muzykę i sztukę, którą prezentuje ten band. Słychać, że to fiński band, słychać pewne elementy fińskiej sceny metalowej, ale band stara się iść własną drogą. Tworzyć coś swojego, co potrafi poruszyć każdy zmysł słuchacza. Coś pięknego. Jedynie czego żałuję, że tak późno natrafiłem na ten zespół. Pora nadrobić stracony czas.

Ocena: 9.5/10

sobota, 7 października 2023

SATAN'S FALL - Destination Destruction (2023)


 Czy można brać na poważnie zespół, który nagrał cover kawałka będącego wizytówką Power Rangers?  Dla wielu to objaw kiczu, ale i też coś co kojarzy się z latami 90. Trzeba mięć jaja ze stali, żeby podjąć się takiego kawałka i wydać go na heavy/speed metalowym krążku. Fiński Satans Fall w tym roku pokazuje, że nie boją się różnych rozwiązań, że mają pomysł na siebie i są pewni siebie. Najnowsze dzieło zatytułowane "Destination Destruction" to punkt zwrotny w ich karierze. Z solidnego bandu stali się pierwszoligową gwiazdą, która za darmo funduje nam podróż w stare dobre lata 80.  Zmiana loga, zmiana składu i dopracowanie stylu wyszło na dobre zespołowi.

Ktoś powie, przecież ten band brzmi jak setka innych zespołów. Konkurencja jest silna i jest w czym wybierać w takim graniu. Powstało wiele klonów  iron Maiden czy Judas Priest i styl nwothm jest niczym plaga. Trzeba mieć niezłą techniką, ciekawe pomysły i uzdolnionych muzyków by móc się przebić. Fiński Satan's Fall to żywy przykład, że można się przebić i trawić na sam szczyt. Na początku byli dobry zespołem, który dostarczał sporo frajdy i radości. Dalej tak jest, z tym że muzyka stała się bardziej dopieszczona i słychać tą miłość do metalu, do lat 80 i chęć stworzenia czegoś niezwykłego. Band gra jak zaczarowany i każda nuta zawarta na tej płycie jest przemyślana i potrafi zapaść w pamięci. Mogłoby się wydać, że utwór zaśpiewany w ojczystym języku, czy cover w postaci "Go go Power Rangers" popsują ten efekt i dostaniemy jednak album, który ma słabe momenty. Tak się nie stało. Cover wyszedł na prawdę bardzo dobrze i nawet powiem, że brzmi lepiej niż oryginał. Może odzywa się u mnie sentyment do owego serialu, ale brzmi to obłędnie. "Es wird viel passieren" to utwór o przebojowym charakterze, który zachwyca swoją lekkością i dynamiką. Słychać, że to jest właśnie Satans Fall w pigułce.  Nowe nabytki tj perkusista Arttu Hankosaari i gitarzysta Ville Koskinen wnieśli sporo świeżości i przyczynili się do nowej jakości Satan's Fall. Band rozwinął skrzydła i to słychać od pierwszych sekund. Wokalista Miika Kokko śpiewa bardziej dojrzale, bardziej drapieżnie i gdzieś tam słychać inspiracje wielkimi wokalistami lat 80. Coś z Udo, coś Hansena, ale ogólnie stara się śpiewać po swojemu.  Gitarzyści Tomi i Ville prezentują się jako zgrany team i cały czas zaskakują słuchacza dostarczając ciekawych i godnych zapamiętania motywów gitarowych. Nie ma miejsce na nudę i to spora zaleta. Mając jeszcze asy w rękawie w postaci mocnego, wyrazistego brzmienia i przepięknej okładki, która kryje wiele pięknych motywów i detali to można już tylko iść po tytuł płyty roku. Faktycznie płyta ma spore predyspozycje do tego miana. Okładka też zaskakuje i nawet bardziej przypasowałbym do stylistyki thrash czy death metalowej. Miłe zaskoczenie.

Dobra wróćmy do zawartości. Płytę promował "Lead the Way", czyli taki rasowy przebój, który ma przyciągnąć rzeszę słuchaczy. Tak faktycznie jest. Prawdziwy hicior, w klimatach najlepszych hitów Enforcer czy Skull Fist. Melodyjny i taki energiczny "Garden of Fire" brzmi jakby hołd dla starych płyt Iron Maiden, ale nie tylko. Klimat lat 80 wylewa się hektolitrami i nie da się oprzeć temu kawałkowi. Dalej mamy nieco bardziej klimatyczny i złożony "Swines For Slaughter" i znów band dostarcza nam hit. Utwór łatwo wpada w ucho i na długo zostaje w pamięci. Najdłuższy na płycie jest "Monster Ball" i to majstersztyk i przejaw geniuszu Satans Fall. Zaczynamy od akustycznego intra, potem wejście gitar i robi się nastrojowo i bardziej epicko. Utwór utrzymany w średnim tempi i potrafi wgnieść w fotel. Prawdziwa petarda. Band idzie za ciosem i dostarcza nam kolejny killer. "Afterglow" to hicior, który dostarcza sporo frajdy. Prosty, dynamiczny riff, szybkie tempo i znakomicie prowadza linia melodyjna. Chce się więcej, więcej. Satans Fall jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Oldschoolowy "No gods, no masters", żywiołowy, nieco przesiąknięty Iron maiden "Kill the machine" czy wreszcie epicki i klimatyczny "Dark Star".

Jak ten czas szybko leci z muzyką Satans Fall na tym albumie. Cudo! Każdy utwór to prawdziwa uczta dla fanów takiego grania i osobna przygoda. W każdej kategorii ten album wymiata. Okładka, brzmienie, partie gitarowe, solówki, czy wokal. Wszystko jest na cholernie wysokim poziomie. Satans Fall się rozwinął i zabłysnął. Pokazał prawdziwą moc i nie jeden band pozostawili w tyle. Brawo i oby więcej takich płyt w przyszłości. Brać w ciemno! Okładka nie kłamie. Mamy prawdziwy majstersztyk.

Ocena: 10/10

piątek, 6 października 2023

POPIÓR - Pomarlisko (2023)


 Roman Kostrzewski to jedna z najważniejszych postaci polskiego metalu. Jego muzyka będzie żyć wiecznie i miło widzieć, że koledzy Romana z zespołu Kat i Roman Kostrzewski postanowili iść dalej i kontynuować dzieło mistrza.  Gitarzysta Jacek Hiro i perkusista i Jacek Nowak powołali do życia w roku 2022 band o nazwie Popiór, który został zaczerpnięty oczywiście z ostatniej płyty Kata i Romana Kostrzewskiego. Do współpracy zaprosili wokalistę Chrisa Holfera i basistę Grzegorza i owocem tej współpracy jest debiutancki album zatytułowany "Pomarlisko".

Najciekawsze w tym wszystkim jest fakt, że na album trafił materiał, który w zasadzie miał trafić na nowy album Kata i Romana Kostrzewskiego. Co ciekawe, słychać ową kontynuacją tego co tam można było usłyszeć. Całość jawi się jako miks mrocznego heavy metalu i thrash metal, gdzie nie brakuje wpływów Kata, momentami Turbo czy nawet Metaliki. Ma to swój urok i choć Romana nie ma, to jego duch unosi się gdzieś na tym wydawnictwem. Panowie postanowili uszanować jego styl, bogatą historię i formę komponowania kawałków. Powiązania są słyszalne i miło jest widzieć, że ktoś stara się dopisywać kolejne rozdziały tej historii.  Chris Holfer nie jest może drugim Romanem, ale potrafi nadać mroczny klimat i wpasować się w styl w jaki obraca się band. Robi robotę i pasuje mi do całości. Lepiej nie mogli trafić.

Okładka przykuwa uwagę i ma w sobie to coś. Od razu widać, że ktoś włożył sporo pracy, by płyta robiła wrażenie na każdym polu. Brzmienie tutaj też może się podobać. Jest mocne, ciężkie i współgrające z zawartością. Wszystko klei się. Zawartość to 40 minut muzyki upchanej w 8 kawałkach.

Płytę otwiera agresywny "Międzyświat", który opiera się na mocny, agresywnym riffie. Robi to wrażenie, bo jest agresja, jest głód sukcesu i świeże podejście do tematu. Utwór na klasę światową, który oddaje w pełni potencjał tej kapeli. Jest dobrze, nawet bardzo dobrze. Piękne, akustyczne partie gitarowe w prowadzają nas w "Zabierz mnie do piekła". Jest budowanie napięcia, mroczny klimat i kiedy wkraczają partie gitarowe, to utwór nabiera mocy i drapieżności. Popiór znakomicie balansuje między thrash metalem i heavy metalem. Band nie bierze jeńców w rozpędzonym i brutalnym "Cien starych cmentarnych drzew". To pokazuje, że zespół potrafi zagrać prawdziwy thrash metal i to bez większego problemu. W efekcie dostajemy killer, który rozrywa na strzępy. Brawo panowie! Dotarliśmy do najdłuższego kawałka na płycie, czyli "Astralne wrota Gwiazd". Ponad 6 minutowa ballada ma swój klimat i potrafi oczarować stylem i jakością. Troszkę to przypomina ballady Metaliki. Imponuje również energiczny i oparty na mocnym riffie "Czarny Bal". Znów band daje popis jak grać thrash metal z polotem i na wysokim poziomie. Brzmi to obłędnie.  Dalej mamy dynamiczny i przebojowy "Pomarlisko", który również znakomicie miesza heavy metal z thrash metalem. Finał to nastrojowa ballada "Requiem". Potrafi złapać za serce, ale chyba wolałbym jakiś killer na koniec.

Nie ma mowy o profanacji twórczości Romana Kostrzewskiego, nie ma mowy o marnej podróbie, wręcz przeciwnie. Na gruzach kata i Romana Kostrzewskiego zrodził się Popiór, który z miejsca staje się niezwykle utalentowanym bandem, przed którym kariera stoi otworem. Cała płyta robi wrażenie. Mamy mroczny, tajemniczy klimat i znakomita mieszanka heavy metalu i thrash metalu. Dostałem bardzo udaną kontynuację "Popiór" Kata i Romana Kostrzewskiego. Jestem mile zaskoczony i czekam na więcej.

Ocena: 8.5/10

poniedziałek, 2 października 2023

WARWOLF - The Apocalyptic Waltz (2023)


 Niezłe tempo ma niemiecki Warwolf. Po roku czasu od premiery debiutanckiego albumu "Necropolis" wydają swój drugi pełnometrażowy album o nazwie "The Apocalyptic waltz". Debiut był solidną dawką  topornego, niemieckiego heavy metalu. To jeden z tych przypadków, gdzie band potrafi grać, ale jakoś nie potrafi stworzyć kompozycji wyróżniających się na tle wielu innych wydawnictw. Brakuje im do stania się czymś więcej niż kolejnym bandem mocno wzorującym się do Iron maiden.Niestety, ale  nowy album ma podobny problem. To solidny krążek, nawet bardzo dobry. Do perfekcji brakuje.

Piękna i klimatyczna okładka zachęca by sięgnąć po owe wydawnictwo. Wzorowane nieco na latach 80 brzmienie i kilka klasycznych rozwiązań w partiach gitarowych, nie powstrzymując się od nawiązań do Iron Maiden. Niby dobrze się tego słucha, niby gdzieś tam pojawia się uśmiech na twarzy przy znajomych dźwiękach, ale gdzieś w tym wszystkim brakuje mi czegoś od samego zespołu. Nie wiem może więcej charakteru, większej dawki świeżości czy pomysłowości? Jest kilka perełek, kilka momentów słabszych i w sumie dominują w tym wszystkim pozytywne emocje. Muller i Noras dwoją się i troją, ale nie potrafią zaskoczyć słuchacza czymś nowym i w zasadzie trzymają się jasno określonych ram. Partie gitarowe na pewno potrafią przykuć uwagę i nie raz dostarczyć nam frajdy. Jasnym punktem tego krążka jest wokal Andreasa Lipińskiego, który w dolnych rejestrach przypomina manierę Blaza Bayleya, a w górnych Bruce;a Dickinsona. Potrafi śpiewać i ma parę w płucach. Robi to wrażenia. Kiedy są pomysły tak jak w otwierającym "The Apocalytpic Waltz" to wtedy dostajemy wysokiej klasy heavy metal. 8 minut w tym wypadku szybko mija, a szybki i chwytliwy riff imponuje dynamiką i drapieżnością. Słychać echa Iron Maiden, ale są to pozytywne emocje i chce się więcej Warwolf. Klasycznie brzmi "Silver Bullets" i słychać, że inspiracje podobne. Jest energia, jest chwytliwa melodia, ale ostatecznie czegoś brakuje. Coś z "Wasted Years' słychać w początkowej fazie "Spawn of Hell", ale potem robi się troszkę topornie i jakoś kawałek troszkę traci na mocy. Dalej mamy rozpędzony "Flying dutchman" i znów cofamy się do lat 80. Niby wszystko jest na swoim miejscu, ale jakoś brzmienie gitar troszkę takie bez odpowiedniej obróbki. Dobry kawałek, ale mogło być jeszcze lepiej. Pozytywnie zaskakuje melodyjny i przebojowy "Jealous clown". Do grona ciekawych kawałków warto dodać nieco bardziej epicki i marszowy "The Resistance", przebojowy "Kingdom of Fools" czy też rozpędzony "Legacy of Salem", które również czerpie garściami ze starych płyt iron maiden.

Dużo wpływów Iron Maiden tutaj mamy i niemiecki Warwolf odwala kawał dobrej roboty. Nie ma tutaj niczego odkrywczego, nie ma elementu zaskoczenia i oczywiście jest sporo wad. Jednak całościowo "The apocalyptic Waltz" jawi się jako album dynamiczny, melodyjny i z kilkoma przebojami godnymi Iron Maiden. Niczego odkrywczego nie znajdziemy, nie ma też mowy o jakimś przejawu geniuszu, ale to wciąż muzyka godna uwagi i godna uwagi fanów klasycznego heavy metalu. Na pewno nie będzie to strata czasu.

Ocena: 7.5/10

sobota, 30 września 2023

KK PRIEST - The Sinner Rides again (2023)


 Piękny sen, w którym mamy dwie wersje Judas Priest trwa w najlepsze i mnie osobiście taki stan rzeczy odpowiada. Z jednej strony band z Halfordem na pokładzie i kontynuacja tego klasycznego grania, które wypracowali przez te wszystkie lata. Z drugiej strony Kk Downing i Tim Ripper Owens w drugiej wersji, gdzie oczywiście nawiązują do klasycznego grania Judas Priest, ale jest tutaj też coś z ery Rippera w Judas Priest, jest próba też pójścia w nieco innym kierunku. Słychać to dobitnie na najnowszym albumie ekipy Kk Downinga. Najlepsze jest to, że oba zespoły wymiatają i dostarczają swoim fanom sporo frajdy. Co przemawia jeszcze za Kk Priest to bez wątpienia świetna forma wokalna Tima Rippera Owensa i głód tworzenia nowego materiału. Minęły dwa lata i już możemy się cieszyć następcą "Sermons of Sinner" i "The Sinner Rides Again" to płyta która działa jak narkotyk. Uzależnia i chce się więcej i więcej.

Płyta ma jeden spory minus. Troszkę zbyt krótki czas materiału. Muzyka tutaj zawarta daje nam 40 minut co troszkę pozostawia niedosyt. W latach 80 było to na porządku dziennym i najwidoczniej KK Priest chciał nas tym samym przybliżyć do złotego okresu lat 80. Sama płyta i jej stylistyka i wydźwięk to też taki ukłon w stronę lat 80. "The Sinner Rides Again" podobnie jak poprzednik jest bardzo energiczny i przebojowy. Nie ma słabych momentów. Imponuje forma muzyków i wykonanie poszczególnych kawałków. To już jest klasa światowa i nie ma co debatować.  Tym razem jednak zespół chce zrobić coś więcej niż iść śladami Judas Priest. Mamy sporo epickich dźwięków, sporo mroku, gęstej atmosfery i nawet gdzieś tam pewne próby zbliżenia się do amerykańskiego heavy/power metalu. KK Downing i A.J Mills podobnie jak poprzednio bardzo dobrze się bawią i dostarczają słuchaczowi sporo frajdy. Jest sporo elementów heavy metalu z lat 80, jest sporo agresywnych riffów i chwytliwych solówek. Każdy znajdzie coś dla siebie. Do tego dochodzi głos Tima, który na tym albumie błyszczy, Jeden z najlepszych albumów z nim na wokalu. Miło widzieć, że jest w zespole z prawdziwego zdarzenia i który wydobywa z niego to co najlepsze.

Okładka wieje kiczem, tytuły otworów czy teksty też, ale czy to ma aż takie znaczenie? Słucha się tego jednym tchem. Czy można lepiej zacząć album niż od znakomitego "Sons Of the sentinel". Od razu słychać echa poprzedniego albumu, jest coś z judas priest, jest nutka heavy/power metalu. Utwór wbija w fotel i te popisy gitarowe w połączeniu z łatwo wpadającym w ucho refrenem robią robotę. Najkrótszy na płycie jest "Strike of The Viper" i tutaj też ukłon mamy w stronę lat 80. Prosty i zadziorny riff, do tego średnie tempo i niszczący głos Tima Rippera. Pierwszy przejaw mrocznego klimatu i robi się coraz ciekawiej. Singlowy "Reap the whirlwind" to już prawdziwa petarda i to taka mieszanka tego co znamy z czasów "Defenders of the faith" i "painkiller". Mocna rzecz. Ripper i Kk Downing w znakomitej formie. Refren na długo zostaje w pamięci. Pokuszę się o stwierdzenie, że to jeden z najlepszych kawałków jakie stworzył ten band. Na albumie jednak dominują utwory epickie, z gęstą atmosferą, mrocznym klimatem i takim ukłonem w stronę amerykańskiego heavy/power metalu. Tak też jest w stonowanym i nieco bojowym "One more Shot at Glory". Podobnie sytuacja wygląda w mrocznym i znacznie cięższym "Hymn 66". Nieco dłużej zostajemy w epickich i mrocznych klimatach, a tytułowy "The Sinner Rides Again" to kolejny tego żywy przykład. Mamy tutaj ciekawe przejścia i motywy gitarowe. Cały czas się coś dzieje, a wszystko jest zagrane z pasją i to słychać na każdym kroku.  Nie brakuje na płycie też akustycznych partii gitarowych, które potrafią znakomicie wprowadzić w kawałek i zbudować odpowiednie napięcie. Ostatnie utwory to znakomicie odzwierciedlają. Taki "Keeper of The Graves" to znów przykład takiego grania, gdzie wszystko opiera się na mrocznym klimacie, agresywnym riffie i  atrakcyjnych solówkach. Oj dzieje się i to sporo. Przepiękne są te popisy gitarowe i solówki w "Pledge Your Souls". Punktem kulminacyjnym tego wydawnictwa jest "Wash Away Your Sins". Ta rozbudowana nie nudzi, a wręcz przeciwnie mogła by trwać wiecznie. Przepiękne wprowadzenie lekkim, akustycznym motywem gitarowym. Piękna melodia, która mogła by zdobić balladę łapię za serce od pierwszych sekund. Trzyma się nas w niepewności co się wydarzy i kiedy wkraczają gitary i sekcja rytmiczna to już wiadomo, że czeka nas epicka jazda bez trzymanki. Powolny kolos nabiera kolorów i kawałek znakomicie buja. Jest ten amerykański klimat i bojowy charakter, który dodają uroku całości. Nie sposób opisać to słowami, tego trzeba posłuchać.

40 minut strasznie szybko płynie przy dźwiękach tej płyty. Nie rozczarowali i poszli za ciosem. To pójście w stronę takich mrocznych i epickich dźwięków może być ciekawą ucieczką od takiego typowego kopiowania Judas Priest. Tim Ripper przeżywa drugą młodość i jego głos z każdym albumem jest jeszcze lepszy i bardziej drapieżny. Na żywo też Tim potrafi zaśpiewać jak w studio, a nie raz lepiej. Kk Downing to jednak wciąż geniusz i prawdziwy mistrz gitary. Chwała mu za to, że postanowił dalej tworzyć muzykę i zwołał KK Priest. Muzyka tutaj zawarta to prawdziwa uczta i nie tylko dla fanów Judas Priest i KK Downinga czy Tima Rippera, ale każdego kto ceni sobie heavy/power metal z górnej półki.

Ocena: 9.5/10

piątek, 29 września 2023

NERVOSA - Jailbreak (2023)


 Rok 2022 i początek 2023 to był ciężki okres dla brazylijskiego Nervosa. Doszło do drastycznych zmian personalnych. Ze starego składu została gitarzystka Prika Amaral, która musiała przemyśleć dalszy plan działania i co robić dalej z zespołem. Udało się znaleźć nowych, utalentowanych muzyków i tak o to Nervosa rozpoczyna kolejny rozdział swojej historii. Nervosa po 2 latach powraca z nowym albumem zatytułowanym "Jailbreak".  Po znakomitym "Perpetual Chaos" i dobrze zapowiadających się singlach nowy  album szybko trafił na listę najbardziej wyczekiwanych płyt roku 2023.

Prika Amaral w dalszym ciągu gra na gitarze, ale objęta dodatkowo funkcję wokalisty. Jej głos jest brutalny, może nawet bardziej pasujący do death metalu. Daje to całości niezwykłej drapieżności, mocy i agresji. Nervosa nie zapomina oczywiście o thrash metalowej stylistyce i to ona jest tutaj głównym składnikiem w muzyce brazylijskiej formacji. Nowa sekcja rytmiczna, którą tworzą basistka Hel Pyre i perkusistka Micheala Naydenova  robi wrażenie i wniosła troszkę świeżości. Jest szybkie tempo, sporo ciekawych przejść, więc nie ma grania tylko na jedno kopyto. Spory plus. Skład uzupełnia gitarzystka Helena Kotina, która grywała choćby u boku Paula Di Anno. Od strony partii gitarowych to nowy album jest dopieszczony i pełen różnych smaczków. Raz jest mrocznie, raz melodyjnie, a jeszcze innym razem agresywnie. Wszystko jest na swoim miejscu i o dziwo Nervosa nie stracił na atrakcyjności i mimo zmian personalnych wciąż dostarcza thrash metal wysokich lotów.

Na płycie znajduje się 13 kawałków i każdy ma swój urok. Otwierający "Endless Ambition" to agresywny kawałek z mocnym riffem w roli głównej. Nervosa w najlepszym wydaniu. Lepiej nie można było otworzyć tej płyty.  Na krążku roi się od potężnych riffów co potwierdza "Ungrateful" czy tytułowy "Jailbreak". Bardzo gitarowe i agresywne kawałki. Band potrafi też pójść w bardziej klimatyczne i nieco heavy metalowe granie co słychać w takim "Seed of death" czy "Sacrifice". Rozpędzony "Kill or die" to uczta dla fanów soczystego, ostrego niczym brzytwa thrash metalu. Słucha się tego jednym tchem. Nervosa potrafi budować napięcie tak jak w agresywnym "When the truth is a lie", w którym gościnnie pojawia się Gary Holt z Exodus. To balansowanie między thrash metal a death metalem ma swój urok i nie raz przyprawia o dreszcze. Tak też jest w przypadku "Superstition failed", gdzie dostajemy nieco bardziej techniczny thrash metal. Na sam koniec dostajemy zadziorny i melodyjny "Nail the Coffin".

Nowy skład to zawsze może być ryzyko, że coś pójdzie nie tak. Nervosa obronnie wyszedł i nagrał równie świetny krążek co poprzednio. Jest agresja, zaangażowanie i pomysły na zadziorny i dojrzały materiał. Słucha się tego jednym tchem. Bravo Nervosa! Tak trzymać. "Jailbreak" trzeba po prostu znać.

Ocena: 9/10

czwartek, 28 września 2023

ELM STREET - The Great Tribulation (2023)


 Australijski Elm Street jakoś nigdy nie pretendował do miany gwiazdy, ani też przejawu jakiegoś geniuszu muzycznego. To przykład solidnej kapeli, która mogła by zdziałać więcej na rynku, ale brakuje im troszkę pomysłu na kompozycje. Nie robią niczego nadzwyczajnego i są zespołem jakich pełno na rynku. Jak wiadomo konkurencja nie śpi i nie raz prezentuje znacznie więcej niż Elm Street. 7 lat pracy nad materiałem i w końcu przyszedł czas na album nr 3. "The great Tribulation" to mógł być najlepszy album tej grupy. No właśnie....mógł.

Mocne, wyraziste, nawet ocierająca się o thrash metalowe produkcje brzmienie, robi wrażenie i na pewno jest sporym plusem owego wydawnictwa. Andreas Marschall namalował najlepszą okładkę tej grupy i tylko szkoda, że zawartość nie sprostała oczekiwaniom. Coś poszło nie tak. Band grać potrafi i ma potencjał, który nie może w pełni wykorzystać. Ben Batres to lider i jego głos robi robotę. Napędza band i często sieje zniszczenie. Tylko można odnieść wrażenie, że często nie ma do czego śpiewać, albo kompozycja nie wykorzystuje w pełni jego talentu. Partie gitarowe niby zróżnicowane, ale jakieś takie bez przekonania, bez tej ikry i świeżości. Słucha się tej płyty, jednak brakuje ostatniego szlifu i tej "kropki nad i". Takich płyt jest pełno na rynku, dlatego ciężko Elm Street czymś zaskoczyć słuchacza.

Ciekawie zaczyna się 11 minutowy "Seven Sirens". Klimatyczne wejście gitar akustycznych, powolne budowanie napięcia i właśnie ta druga część kawałka jest najciekawsza. Jednak utwór na dłuższą metę męczy i nie powala na kolana.  Drugi utwór na płycie to energiczny i bardziej melodyjny "Take The night" i to już bardziej do mnie przemawia. Nic odkrywczego nie dostajemy, ale jest to muzyka godna uwagi i miła w odsłuchu. Dobrze słucha się bardziej żywiołowego "The price of war", ale w dalszym ciągu jest to solidne heavy metalowe granie z nutką thrash metalu. Co wybija się ponad cały materiał? Bez wątpienia marszowy i nieco mroczniejszy "Behind the Eyes of Evil". Pomysłowy riff i cały motyw przewodni. W końcu Elm Street zabłysnął. 7 minutowa ballada w postaci "The Darker side of blue" to utwór wg mnie nie potrzebny i zbyt długi. Do niczego mi tutaj nie pasuje. Brzmi jak marna podróba ballad Metaliki. Całość wieńczy również średni i mało wyrazisty "State of Fear". Niby jest ciekawa melodia, ale znów brakuje doszlifowania i dopieszczenia utwory pod względem aranżacji.

To jest jedna z tych płyt, gdzie słucha się, ale nic nie zostaje w pamięci, nic nie porusza słuchacza. Nie zachęca do powrotów, nie zachęca do przeżywania, ani też dyskusji na temat zawartości. Ot co kolejny album Elm street, kolejny album heavy metalowy z nutką thrash metalu. Był potencjał na coś znacznie ciekawszego, a tak niestety wyszedł średni album.

Ocena: 5.5/10

wtorek, 26 września 2023

DEATH DEALER UNION - Initiation (2023)


 Dobra, przyznaję się. Do sięgnięcia po debiutancki album amerykańskiej formacji Death Dealer Union o tytule "Initiation"skłoniły mnie naprawdę udane single tej grupy. Zarówno przebojowy "The vow of silence" i bardziej zadziorny "The integument". Kawałki miały swój urok i byłem ciekawe, czy ową atrakcyjność uda się utrzymać na całej płycie.

Na owych singlach uwagę przyciągnął charyzmatyczny głos Eleny Cataraga, który odnajduje się w delikatnych i wysokich rejestrach, jak i bardziej brutalnych partiach wokalnych, gdzie nie boi się wkraczać w harsh wokal. Ma to "coś" w swoim głosie, że przyciąga uwagę i zapaść w pamięci. To już sporo. Gitarzyści Doug i Hunter potrafią grać, znają się na melodyjnym metalu. Zabrakło niestety stanowczości, pomysłów na cały materiał i nieco agresji. Momentami brzmi to wszystko jakby było obdarte z mocy, z heavy metalowego pazura, z agresji. Wtedy płyta robi się komercyjna i nijaka. Band stara się urozmaicać i nie trzymać się jednego stylu. Taki "Ill Fated" miewa dobre momenty, ale jako cały utwór jest dziwaczny i nie zapada w pamięci. Dalej mamy nieco nowoczesny "Ekphrasis", który przyciąga uwagę mrocznym klimatem i zadziornym riffem. Nie jest źle. Za lekko i za bardzo radiowo jest w "Back to Me" i to jest coś co zniechęca do Death Dealer Union. Za mało metalu, za dużo komercyjnego, popowego grania. Na plus zaliczyć należy mocniejszy "Downfall", który nie ratuje tej płyty.

O to mamy band, który ma potencjał żeby zabłyszczeć. Nie robi tego. Marnuje swój potencjał nagrywają album nijaki, komercyjny i jakby obdarty z heavy metalowego pazura. Miało być melodyjnie, nowocześnie, a wyszło dziwacznie. Z tej płyty w głowie zostały tylko singlowe utwory i głos Eleny. Reszta przeszła bez echa. Szkoda.

Ocena: 3.5/10

sobota, 23 września 2023

GREAT MASTER - Montecristo (2023)


 Hrabia Monte Cristo to jedna z najważniejszych postaci 19 wieku i ta powieść autorstwa Aleksandra Dumasa stała się podstawą do powstania albumu koncepcyjnego włoskiego Great Master. To już czyni owe wydawnictwo wyjątkowe ciekawe, a kiedy jeszcze wspomni się o świetnej przeszłości i znakomitych płytach to robi się niezwykle ciekawie. Jedno jest pewne. Jeśli siedzimy w power metalu i cenimy sobie wartościowe wydawnictwa to nie może pominąć "Montecristo" włoskiego Great Master.

W roku 2022 do zespołu dołączyć nowy perkusista - Denis Lovello. Potrafi dać zagrać dynamicznie i z odpowiednią techniką. Trzeba przyznać, że daje czadu. Reszta składu bez mian. Jahn i Manuel stawiają na klimatyczne i pełne emocji partie gitarowe. Dzieje się w tej sferze naprawdę sporo dobrego. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie mamy grania w oparciu o jeden riff, ale cały wachlarz możliwości Great Master. Znów band balansuje między melodyjnym power metalem, symfonicznym, czy też nutką progresywnego metalu. Całość mocno nastawiona na bogate aranżacje, rozmach, podniosłość i epickość. Robi to wrażenie. Czy jest jakieś "ale"?

Otóż tak. Mam pewne skargi. Brakuje mi to z 2-3 killerów z mocnym riffem i troszkę bym ograniczył melancholijność i romantyczny feeling. Wszystko tak naprawdę zależy od naszych upodobań.  Great Master to również wyraziste i pełne melodyjności partie klawiszowe Giorgio i wyrazisty wokal Stefano.Panowie znają swój talent i potrafią go wykorzystać.


Zawartość to prawdziwa uczta dla fanów takiego grania. Godzina przepięknych dźwięków i atrakcyjnych melodii. Na start mamy podniosły i taki nastrojowy "Back Home". Jest dobrze, choć troszkę zabrakło mi tutaj mocniejszego uderzenia. Owe uderzenie następuje w melodyjnym "The Left hand and Joke". Rasowy killer, który ma wszystko to co jest ważne w power metalu. Radosny wydźwięk, chwytliwa melodia i wciągający refren. Cudo i na długo zostaje w pamięci. Troszkę stonowany "Where the shame lives"  zabiera nas w bardziej epickie rejony. Sporo dobrego wnosi rozpędzony "Your fall will come", który jest ukłonem w stronę europejskiego power metalu lat 90. "Weak Point" to z pewnością nie jest słaby punkt tej płyty, a wręcz przeciwnie. To kolejny bardzo istotny przystanek płycie. Jest rozmach i duża dawka melodyjności. Band pazur pokazuje w ostrzejszym "Final Revenge" i troszkę szkoda że więcej nie ma takich petard. Brawa należą się za klimat i motywy bliskiego wschodu w "Man from the east".

To płyta z górnej półki, ale czuje spory niedosyt. Z jednej strony piękne, soczyste brzmienie i niesamowity klimat. Piękne aranżacje, urozmaicenia i duża dawka dojrzałego power metalu w podniosłym wydaniu. Z drugiej strony zabrakło kropki nad "i". Ostatecznego dopieszczenia całości. Mimo drobnych wad to wciąż bardzo wartościowy i godny uwagi album. Great Master nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Dobrze to o nich świadczy.

Ocena: 8.5/10

czwartek, 21 września 2023

IGNITION - Vengeance (2023)


Czas sprawdzić czy niemiecki band o nazwie Ignition wciąż jest wstanie podziałać na moje zmysły i dostarczać heavy/power metal wysokich lotów. Poprzednie dwa wydawnictwa to były majstersztyki. Czy najnowsze dzieło "Vengeance" utrzymuje wysoki standard wyznaczone przez poprzednie płyty?

To było trudne zadanie i jak się okazało niemożliwe do zrealizowania. Przynajmniej nie teraz. Band zrobił swoje i nagrał album w stylu poprzednich. Jest to w dalszym ciągu heavy/power metal z elementami niemieckiej toporności, przebojowości i dostarczający fanom mocnych riffów. Tylko tym razem o kilka punktów mniej pod względem jakości. Jak już są hity to nie mają takiej siły przebicia co te z poprzedniej płyty. Nie brakuje też szybkich i energicznych utworów, ale to wszystko jakby zagrane bez większego pomysłu i nie wiele zostaje w pamięci. Ignition znów dostarcza miłą dla oka okładkę i dopracowane brzmienie, które dodaje całości odpowiedniej mocy. Niestety nie pomaga to przykryć owe niedociągnięcia.

Los tej płyty mógł się potoczyć zupełnie inaczej. Wystarczyło utrzymać jakość i styl z otwierającego "Ignite The Fire". Drapieżny utwór, który utrzymany jest w nowoczesny stylu i momentami ocierają się o styl Thunderstone czy Arthemis. Ten mroczny klimat dodaje uroku i chce się zagłębić w ten album. Przebojowy "Kingdom of Lies" cechuje się melodyjnością i power metalową drapieżnością. Niezwykle atrakcyjny kawałek, który w pełni oddaje charakter Ignition. Żywy dowód na to, że ta kapela potrafi nagrać killer z prawdziwego zdarzenia. "The Rise" to kolejny mocny punkt tego wydawnictwa. Mocny, dający kopa riff robi wrażenie, a to dopiero początek. Kawałek nabiera dynamiki i pokazuje na co stać Ignition. Podobne emocje wzbudza "Betrayel", który dostarcza spora frajdy i przypomina nieco wcześniejsze wydawnictwa.

Reszta nie robi większego wrażenia. To dobre kompozycje, ale jakoś nie potrafią zapaść w pamięci na dłużej. Zabrakło pomysłów na cały album i gdzieś w tym wszystkim dostajemy album znacznie słabszy od poprzednich. Szkoda, bo zespół robi wrażenie i stać ich na znacznie więcej. Oby następnym razem było lepiej.

Ocena: 6.5/10

niedziela, 17 września 2023

SHADOWSTRIKE - Traveler's Tales (2023)


 
Nie, to nie nowa bajka dla dzieci od Disney'a. To oczywiście kolejna płyta z kręgu power metalu. Tym razem coś dla miłośników lat 90. Każdy fan wczesnego Helloween, czy rhapsody ten szybko odnajdzie się w świecie Shadowstrike. Band działa 13 lat i co najbardziej szokuje, to fakt że to amerykańska kapela. Słuchając najnowszego dzieła zatytułowanego "Traveler's Tales" można odnieść wrażenie, że to europejska kapela. Obstawiałbym Włochy może Finlandię, ale na pewno nie Stany Zjednoczone. Pierwsze pozytywne zaskoczenie.

Nie pierwszy raz jesteśmy świadkami kiedy amerykańska kapela znakomicie gra w stylu kapel europejskich. Bywa tutaj słodko, baśniowo, w klimatach fantasy. Jest duży nacisk postawiony na chwytliwe melodie, na złożone partie gitarowe. Ma być podniośle, z epickim rozmachem i symfonicznym ozdobnikami. Momentami można poczuć się jakby się słuchało czegoś na miarę Fellowship, Twilight Force czy  Marco Garou Magic Opera Gloryhammer. Kierunek dobry został obrany i tutaj drugie pozytywne zaskoczenie. Skojarzenia z Magic Operą mogą być słyszalne bowiem lider Shadowstrike Matt Krais był członkiem Magic Opera. Popisy gitarowe na linii Krais/Walls są godne uwagi i często ubarwiają płytę. Na pewno nie brakuje atrakcji w tej sferze. Dużą robotę robią partie klawiszowe Rayna Patane, który nadają całości rozmachu i odpowiedniego klimatu fantasy. Nie ma mowy o kiczu. Całość znakomicie spina głos Matta Kraisa, który brzmi jak wielu podobnych śpiewaków power metalowych. Ważne, że dysponuje odpowiednią techniką i mocą, by siać zniszczenie, czy czarować słuchacza kiedy jest to potrzebne.

Do tego piękna dla oka okładka i miłe dla ucha brzmienie, które podkreśla każdy dźwięk. Wszystko pięknie, a jak tam zawartość? O dziwo jest bardzo dobrze. Zaczynamy od rasowego intra. "The Path Untaveled" brzmi jak miks gloryhammer i może dragonforce. Melodia banalna, troszkę kiczowata, ale jest potencjał i przygotowuje nas do power metalowej uczty. Ruszamy wraz z energicznym "Broken hearted journey". Rasowy symfoniczny, europejski power metal z lat 90. Przypominają się złote lata Rhapsody czy Helloween. Mocny start. Pomysłowy i bijący świeżością "Dont Turn Back" jest po prostu piękny w swojej stylizacji. Nie brakuje prostych i zapadających w pamięci hitów. Taki bez wątpienia jest klimatyczny "Winds of Change". Coś z Dragonforce znajdziemy w energicznym "Decesive Battle". Niezwykła szybkość i odrobina słodkości. Efektu obrzydzenia nie ma i sam kawałek robi demolkę. Druga część jakby bardziej nastawiona na klimat i mamy taki nieco filmowy "The soneteeer", troszkę rozlazły i przedłużony "The Oracle", czy taki nieco teatralny "Premonitions".

Nowy album wypada korzystniej niż debiut shadowstrike. Materiał bardziej dopieszczony, może momentami przesadzony w klimacie fantasy i ozdobnikach. Całościowo to kawał porządnie skrojonego symfonicznego power metalu w europejskiej odmianie.

Ocena: 8.5/10

sobota, 16 września 2023

HELMS DEEP - TRACHEROUS WAYS (2023)

Na scenie amerykańskiej pojawił się właśnie Helms Deep. Wydali 5 września tego roku swój debiutancki album "Trecherous Ways", który jest skierowany do miłośników heavy/power metal z lat 80 czy 90. Gdzieś tam można znaleźć pewne elementy Malice, Liege Lord, Savage Grace, ale chyba najwięcej tutaj usłyszymy Raven. Nic dziwnego skoro w składzie zespołu mamy dwóch członków tego zespołu. O ile Raven dawno nie nagrał dobrego krążka, o tyle debiut Helms Deep może się spodobać.

Czuć autentycznie klimat lat 80. Na pewno ku temu sprzyja klimatyczna i nieco kiczowata okładka, a także nieco przybrudzone brzmienie. Słuchając zawartości, umiejętności zespołu i aranżacji to od razu można poczuć się jak w latach 80. Motorem napędowym zespołu jest Alex Sciortino, który odpowiada za partie gitarowe i wokal. Od strony partii gitarowych jest odlschoolowo i nie można narzekać na brak urozmaicenia. Pojawiają się szybkie kawałki, jak i bardziej złożone czy bardziej przebojowe. Wokal troszkę gorzej wypada. Brakuje techniki czy takiej ogłady. Brzmi to dość surowo i nieco chaotycznie.

Na płycie znajdziemy 11 utworów i na wstępie dostajemy perełkę w postaci "Fire Rain". Znakomity hołd dla brytyjskiej sceny metalowej i słychać tutaj wpływy Iron Maiden. Kawałek wpada w ucho i potrafi zauroczyć melodyjnym charakterem. Rasowy heavy metal z nutką judas priest znajdziemy w stonowanym i rytmicznym "Treacherous Ways". Imponuje również zadziorny i przebojowy "Fight or Flight", który jest znakomitym hołdem dla heavy metalu lat 80. Odgrzewany kotlet? Na pewno, ale odrobina przypraw, dobre dodatki i wyszedł smakowity kąsek. Popisy gitarowe w "Breaking the Seal" godne są wyróżnienia i pochwał. Niby nic nadzwyczajnego, a słucha się tego z wielką radością. Czasami najbardziej oczywiste rozwiązania przynoszą pożądany efekt.Dużo dobrego heavy metalu tutaj znajdziemy i kolejnym tego przykładem jest rozpędzony "The keep". Zamykający płytę "Serpents Eye" też potrafi zauroczyć energicznym riffem i dużą dawką pozytywnej energii. Klimat lat 80 jest i nie brakuje w tym sprawdzonych patentów.

Ktoś powie płyta jakich wiele. Ktoś powie że wokalista psuje zabawę, a jeszcze inni powiedzą po co komu takie wydawnictwo? Znajdą się zwolennicy Helms Deep, jak i przeciwnicy. Nie jest to może ideał, ale jest sporo szczerości i trafionych pomysłów. Całość ma klimat lat 80 i dostarcza sporo frajdy. Warto posłuchać i samemu ocenić co potrafi Helms Deep. Na pewno jest to bardziej wartościowe niż ostatnie dzieła Raven.

Ocena: 7/10




 

piątek, 15 września 2023

RONNIE ROMERO - Too many Lies, Too many Masters (2023)


 Ronnie romero po raz trzeci. Tak to już trzeci album w tym roku gdzie rolę wokalisty pełni Ronnie romero. Był świetny Elegant Weapons, pojawił się też na płycie Adriana Benegasa, a teraz wydał swój trzeci solowy album sygnowany swoim imieniem i nazwiskiem. Do tej pory wydał dwa albumy z coverami i w końcu przyszedł czas na autorski album z nowymi kompozycjami. Trzeba przyznać, że mocno zapracowany jest Ronnie. Jego głos jest rozchwytywany i pojawia się na wielu płytach, bez względu czy to jakiś gościnny występ, czy nowy band w którym śpiewa. Wszędzie go pełno i dla jednych to zaleta, a inni mogą rzec, że mają już dość jego głosu. "Too many lies, too many masters" to płyta dla miłośników Ronniego Romero, dla miłośników klasycznego heavy metal. Każdy kto słuchał płyt z coverami, ten wie co w duszy gra Ronniemu i kto był jego inspiracją. W takim kierunku poszedł na albumie z własnymi kompozycjami.

Ronnie zebrał znanych i doświadczonych muzyków. Basista Javier Garcia i perkusista Andy C są nam dobrze znani z Lords of Black, w którym wokalistą jest właśnie Ronnie. Klawiszowiec Francisco Torres i gitarzysta Jose Rubio grali wcześniej w Nova Era.  Każdy z muzyków odgrywa swoją rolą i potrafią zagrać ciekawy riff, czy przyprawić o szybsze bicie serca. Jednak przychodzą takie momenty na płycie, że albo troszkę wieje nudą, albo dostajemy strasznie oklepany motyw. Mamy wzloty i upadki. Nie pomaga wtedy nawet świetny głos Ronniego Romero. Tak mamy z hard rockowy "I've been  losing you" czy nieco bluesowy "Crossroad". Niby hard rockowe, stonowane utwory, ale troszkę takie bez pomysłu i ciekawej linii melodyjnej. Lepiej wypadają energiczne kawałki jak otwieracz. "Castaway on the moon" to żywiołowy utwór z wyraźnymi wpływami heavy metalu lat 80. Podobnie ma się sprawa w przypadku tytułowego "Too many Lies, Too many Masters", który przemyca sporo elementów Dio. Pozytywne emocje wzbudza "Not a just nightmare", który mógłby zdobić album elegant weapons. Niezwykle chwytliwy i dynamiczny kawałek, który pokazuje że w tym wszystkim jest potencjał na coś więcej, na coś wyjątkowego. Najpiękniejszy z całej płyty jest "Chased by shadows", który promował ten album. Nic dziwnego, bo to świetny hołd dla twórczości Dio i znakomita reklama by sięgnąć po ten album.

Od Ronniego Romero można oczekiwać płyty z górnej półki. Muzyk tej klasy nie może sobie pozwolić na średnie wydawnictwa. Czyżby za bardzo się rozmieniał na drobne nasz Ronnie? Być może. Na pewno "Too many lies, too many masters" ma swoje wady i jest albumem co najwyżej dobrym. Zabrakło ognia, pazura, a przede wszystkim za brakło pomysłów na cały album. Brzmienie też troszkę jakby obdarte z mocy. Jest kilka perełek, kilka godnych uwagi momentów, ale chyba jednak wolę odpalić inne wydawnictwa z Ronniem, które ukazały się już w tym roku.

Ocena: 6/10

czwartek, 14 września 2023

SACRIFIX - Killing Machine (2023)


 Pewnego wieczoru podczas szukania czegoś nowego w thrash metalu natrafiłem na utwór "Killing Machine" brazylijskiej formacji o nazwie Sacrifix. Coś zaiskrzyło i poczułem potrzebę zapoznania się w całości z najnowszym albumem tej grupy, który nosi tytuł "Killing Machine". Album ukazał się 21 sierpnia.

Płyta skierowana jest do tych słuchaczy, którzy kochają starą szkołę thrash metalu. Szybko, agresywnie i z dużą dawką energii. To jest to co znajdziemy na tym wydawnictwie. Nie ma tu za grosz oryginalności, świeżości czy czegoś co by pozwoliło nazwać Sacrifix mistrzami w tym fachu. To po co piszę o tej płycie? Kupili mnie ci panowie swoją szczerością i solidną pracą. Płyta mimo wtórności jest łatwa w odbiorze i miła w słuchaniu. Mocne riffy, dobrze skrojone solówki i pełno intrygujących partii gitarowych sprawiają, że płyta naprawdę może się podobać.  Specyficzny wokal  Franka Gasparotto  też nie każdemu może przypasować. Jego maniera mimo wszystko współgra z warstwą instrumentalną i nasuwa na myśl lata 90. Okładka może nie powala na kolana, ale widać od razu, że mamy do czynienia z thrash metalową płytę.

Co warto wyróżnić? Zadziorny i przebojowy "Guided by God", który pokazuje, że w tym zespole drzemie potencjał. Odrobinę heavy metalowej stylistyka można uchwycić w dynamicznym "March to Kill". Thrash metalowa petarda "Ancient Agression", który oddaje piękno thrash metalowej stylistyki. Bardziej złożony "Dark zone" też pokazuje nieco inne oblicze zespołu.   Reszta to szybkie łojenie, ale brakuje w tym jakieś ładu i składu. Wkrada się gdzieś monotonia, a tym samym album troszkę mniejsze spustoszenie sieje.

"Killing machine" to solidna porcja thrash metalu, ale brakuje tutaj wyraźnych killerów, które by powaliły na kolana. Płyta na kilka odsłuchów i nic ponadto. Zabrakło świeżych pomysłów i wyraźnych petard, które by zostały z nami na dłużej. Mimo pewnych nie dociągnięć warto posłuchać co ma do zaoferowania Sacrifix.

Ocena: 6/10

niedziela, 10 września 2023

FIRE ROSE - Blood on Your hands (2023)


 W roku 2016 szwajcarski Fire Rose dostarczył słuchaczom godny uwagi debiut, który wpisywał się w stylistykę melodyjnego heavy metalu z nutką hard rocka. Pokazali, że potrafią grać i to na całkiem bardzo dobrym poziomie. "Devil on High heels" to była płyta utalentowanych muzyków i bardzo przebojowy debiut, który był idealną pozycją dla fanów Pretty Maids, Wasp, Dokken czy też nawet Unisonic. Od tamtego czasu minęło 7 lat, a band powraca  z najnowszym krążkiem zatytułowanym "Blood on your hands". Nic się nie zmieniło. Band znów czaruje swoją muzyką.

Nowy album, nowa dawka energicznych kawałków i w zasadzie band kontynuuje to co prezentował na debiucie.Wykorzystuje te same patenty i receptę na przeboje. Wszystko opiera się przede wszystkim na charyzmatycznym głosie Philippie Meirze. Specjalista w swoim fachu, który potrafi odnaleźć się w hard rocku, jak i melodyjnym metalu. Świetna technika i barwa głosu sprawiają, że można słuchać jego głosu bez końca. Za partie gitarowe odpowiadają Florian/Simon, którzy wiedzą co chcą grać i w jaki sposób zaskoczyć słuchacza. Panowie znają się na rzeczy i można na nowym krążku znaleźć sporo atrakcyjnych riffów czy solówek. Nie ma miejsce na nudę. Wszystkie elementy układanki tworzą spójną całość i naprawdę miło się tego słucha.

Czy można sobie wymarzyć lepsze otwarcie płyty niż chwytliwym "Heroes", który momentami przypomina twórczość Unisonic, a najbliżej chyba do takiego "Best Time" Helloween. Słychać pewne powiązania z głównym motywem gitarowym. Dobrze wypada też energiczny i bardziej hard rockowy "Touchdown". Imponuje pomysłowość i melodyjność w tytułowym "blood on your hands", który znakomicie prezentuje talent zespołu i ich ogromny potencjał. Energia i szybkość napędza przebojowy "Rise like the sun". Niby nic odkrywczego nie grają, a potrafią zachwycić wykonaniem i aranżacjami. Czasami sprawdzone patenty są lepsze od nowych, chybionych. Rozbudowany i bardziej emocjonalny "Rain falling down" to taki hołd dla lat 80. Coś z ballady jest, ale sam kawałek potrafi przyprawić o dreszcze. Dobrze się tego słucha, a to jeszcze nie koniec. Sporo hard rockowego zacięcia mamy w lekkich i melodyjnych "Fields of Honor" czy "Life".

Każdy z utworów na nowej płycie to pozycja ciekawa i godna uwagi. Nie ma słabych momentów. Zabrakło może mi nieco jakiejś petardy czy ostrzejszego kawałka, ale i tak panowie wymiatają i odwalają kawał dobrej roboty. Fire Rose pokazuje, że trzeba się z nimi liczyć na scenie melodyjnego metalu czy hard rocka. "Blood on Your Hands" trzeba po prostu znać!

Ocena: 8.5/10

sobota, 9 września 2023

MYRATH - Karma (2023)


 Uwaga! Tunezyjski Myrath wrócił z nową dawką muzyki. To jeden z tych zespołów, który ma własny styl. Nie patrzy na trendy, na innych i robi swoje. Działają od 2006 r i zawsze starają się postawić na świeżość, na wyszukane i bardziej złożone melodie i motywy gitarowe. Nie idą na łatwiznę i szukają najlepszych rozwiązań. Na ich płyty czeka się z utęsknieniem. Mało komu udaje się połączyć egzotyczne, folkowe dźwięki wywodzące się z tamtejszej kultury, z progresywnym heavy metalem i nutką power metalu. Do tej pory nie zawiedli i najnowsze dzieło zatytułowane "Karma" podtrzymuje ten trend. To kolejny album z górnej półki.

Okładka miła dla oka i oddaje świat, w którym obraca się Myrath. Od razu wiadomo co nas czeka. Jak przystało na ich płyty jest wszystko dopracowane i nawet brzmienie robi wrażenie i współgra z całością. W dalszym ciągu swoim głosem czaruje Zaher Zorgati, który potrafi budować napięcie i nadawać utworom emocje. Te utwory mają coś do powiedzenia i potrafią zapaść w pamięci. Tak jak do tej pory, sporo w tym wszystkim krajowej kultury i ich folku. W połączeniu z progresywnym heavy/power metalem daje to wybuchową mieszankę. Myrath to też jakość dopasowanych dźwięków i świeże podejście do tworzenia melodii, czy głównych motywów gitarowych. Band ma swój styl i chwała im za to.W sferze partii gitarowych czaruje Malek Ben Arbia, który jest gdzieś na drugiej linii frontu. Schowany za wokalem i całymi tymi ozdobnikami.

11 utworów, bardzo zróżnicowanych, ale całościowo dający pełen obraz tego co gra Myrath. Mamy chwytliwy i przebojowy "To the stars". Dość łagodnie, bardzo przebojowo i może nieco radiowo, ale utwór czaruje pod każdym względem. Rozmach, epickość to atuty "Into the Light", z kolei melodyjny "Let it Go" stawia na przebojowość i chwytliwość.Egzotyczne dźwięki i upiększenia umilają nam czas podczas słuchania  "Words Are Falling". Dynamikę i drapieżność dominują w "Temple Walls" i to kolejna perełka na płycie. Uroczy jest nawet rockowy "The Empire", zaś za serce potrafią złapać energiczny "Heroes" czy pełen emocji "carry on".

Myrath wciąż trzyma wysoki poziom i wciąż ma coś do zaoferowania. Potrafią być ambitni, bardzo tajemniczy i specjalistami w swoim fachu. Kto szuka świeżości, pomysłowości i nietuzinkowych rozwiązań ten powinien posłuchać "Karma".

Ocena: 9/10

piątek, 8 września 2023

BIO-CANCER -Revengeance (2023)


8 września 2023 to data premiery najnowszego dzieła greckiego Bio-Cancer. 8 lat przyszło czekać fanom na trzeci album tej formacji. "Revengeance" to bez wątpienia najciekawszy album w dorobku tej grupy. Płyta nastawiona na brutalność, agresywne riffy i szybkie, dynamiczne granie. Panowie nie biorą tutaj jeńców.

Ma to swoje plusy, ale też i minusy. Każdy kto szuka powiewu oryginalności, czy urozmaicenia, to z pewnością tego tutaj nie znajdzie. Panowie stawiają na agresywne, brutalne granie, gdzie głównym składnikiem jest szybkie tempo. Lefteris swoim wokalem momentami przybliża nas do death metalowej formuły. Specyficzny styl śpiewania i drapieżność sprawia, że płyta może też być ciężka w odbiorze dla niektórych osób. Mroczna, ponura okładka wraz z soczystym i ostrym brzmieniem jest dopełnieniem całości.

Słuchając płyty można momentami usłyszeć pewne wyraźne wpływy Kreator czy Morbid Saint czy Dark Angel. "Citizen... Down" to przedsmak tego co nas czeka na tej płycie. Jeśli ten kawałek przestraszy to znaczy, że nie jest to płyta dla was. Jest brutalnie, ale też melodyjnie i z pomysłem. Imponuje mocny i wyrazisty główny motyw w "44 days in Hell". Kolejne kawałki brzmią jak kopiuj wklej i to też może niektórym przeszkadzać. Trzeba się wysilić, żeby odróżnić poszczególne utwory. Pod tym względem wyróżnia się melodyjny i bardziej złożony "Dream Merchants" czy nieco bardziej stonowany, heavy metalowy "Underdog".

Bio- Cancer nagrał brutalny, ale zarazem intrygujący album, który nie bierze jeńców. Panowie atakują nas masą ostrych dźwięków na samym starcie i ten stan rzeczy utrzymują przez cały album . Fani będą zadowoleni, a i też ci co nie znają twórczości tej greckiej formacji mogą znaleźć coś dla siebie. Warto zapoznać się z tym co ma do zaoferowania Bio-Cancer.

Ocena: 8/10
 

czwartek, 7 września 2023

DERDIAN - New Era IV : Resurgence (2023)


 Mogłoby się wydawać, że odejście Marco Garau doprowadzi do załamania włoskiego zespołu Derdian. W końcu Marco odgrywał kluczową rolę w muzyce Derdian. Postanowił skupić się na swoim zespole Magic Opera i w sumie to nie jest zaskoczeniem. Tworzy tam świetną muzykę pod własnym szyldem. Derdian nie załamał się i postanowił nas zabrać do swoich korzeni, czyli sagi "new Era". Przyszedł czas na 4 część tej sagi. Od lat ten zespół dostarcza symfoniczny power metal z górnej półki i nigdy nie rozczarowali. 5 lat czekania na nowy album, ale warto było. Świat przekona się o tym 10 października  tego roku.

Derdian na nowym albumie nie trzyma się kurczowo jasno określonych ram. Mamy bowiem momenty stricte ocierające się o symfoniczny power metal. Bywa też bardziej melancholijnie, epicko, czy też podniośle. Nie brakuje też elementów nieco progresywnych, czy stawiających na klimat fantasy.  Owe urozmaicenie jest autem owego wydawnictwa. Nie ma nudy, nie ma wypełniaczy, które by psuły finalny odbiór całości. Wszystko jest spójne i tworzy godną uwagi całość. Ivan Giannini to niesamowity wokalista, który potrafi czarować i nadać utworom charakteru i emocjonalnego dźwięku. Właściwy człowiek na właściwym miejscu i ciężko sobie wyobrazić Derdian bez niego. Trzeba pamiętać, że na nowym krążku sporo serca zostawiają gitarzyści. Warto pochwalić Dario i Enrico za pomysłowe i pełne ciekawych przejść i urozmaiceń zagrywki gitarowe. W tej sferze sporo dobrego się dzieje.

Na płycie znajdziemy 9 kawałków dających 56 minut muzyki. Otwarcie "The grim Revenge" jest piękne i pełne różnych smaczków. Włoski, symfoniczny power metal w najlepszym wydaniu. Przypominają się stare dobre czasy Derdian czy Rhapsody. Wrażenie robi też klimatyczne wejście w "The Evil Messiah". Prosty, bardzo melodyjny kawałek, który jest jednym z największych hitów na płycie. Klasyczny power metal, który oddaje hołd dla najlepszych kapel tego gatunku. Jest moc! Podniosły i taki może nieco rockowy "Face To Face" to przykład, że Derdian nawet w wolniejszych i bardziej epickich kawałkach potrafi siać zniszczenie. Brzmi to obłędnie, choć nie ma w tym szybkiego tempa i ostrych partii gitarowych. Band niszczy obiekty rozpędzonym "Dorian", który jest power metalową petardą. Coś z progresywnego power metalu można uświadczyć w zakręconym "Black Tymphoon" i znów band czaruje. Jest szybko, z pomysłem i dużym rozmachem.  Troszkę odstaje od całości ballada "All is Lost". Zabrakło chyba pomysłu i jakiegoś ciekawego motywu, który by został na dłużej w pamięci. Też troszkę derdian błądzi w nijakim i troszkę komercyjnym "astar Will Comeback" i w sumie końcówka płyty już tak nie szokuje jak pierwsza część. Szkoda.

Ci co znają Derdian, ich muzykę, styl i możliwości, nie będą zawiedzeni. Derdian jest wciąż w formie i to słychać. Nowa część sagi "New Era" robi wrażenie i wciąż dostarcza sporo pięknej i godnej uwagi muzyki. Fani power metalu mają powody do radości, a Derdian pokazuje, że bez obecności Marco wciąż potrafią siać zniszczenie. Wypatrujcie nowego Derdian!

Ocena: 9/10

wtorek, 5 września 2023

IRON SAVIOR - Firestar (2023)


Mało który zespół może pochwalić się taką skutecznością co niemiecki Iron Savior. Wydali 12 albumów i każdy z nich to uczta dla fanów heavy/power metal.Od lat Piet Sielck ciężko pracował na swój sukces i charakterystyczny styl. Zadziorne riffy, ostry brzmienie, klimat s-f i duża dawka wyrazistych solówek, a wszystko osadzone w rytmach Judas Priest czy Gamma Ray.  Gdyby nie Piet Sielck i pomysł na kompozycje i jego wyrazisty i jedyny w swoim rodzaju wokalu to za pewne nie było Iron Savior. Każdy ich nowy album to wielkie święto dla miłośników takiego grania. Nie bawią się w nagrywanie chłamu i czegoś poniżej swoich możliwości. "Firestar" to 12 album i ma się ukazać 6 października nakładem AFM Records. Single zapowiadały powrót bardziej do starszych płyt typu "Ironbound" czy "Battering Ram". Coś jest na rzeczy.

Okładka też jakoś taka oldschoolowa i przypominające okładki starych płyt. Pod wieloma względami nie ma tutaj niczego nowego niż to co Piet dostarczał nam na ostatnich wydawnictwach. Brzmienie też znajome i typowe dla produkcji Pieta. Oprócz ostrego brzmienia gitar, jest taka podniosłość w chórkach i refrenach. To już w sumie od kilku lat panuje taka moda w obozie Iron Savior. "Firestar" zachwyca na wielu płaszczyznach. Jedną z nich to bez wątpienia forma wokalna Pieta. Jest w swoim żywiole i brzmi obłędnie, niczym na starych płytach. Zespół jest zgrany i w swoim żywiole, przeżywają drugą młodość i to słychać. Płyta jest energiczna, gitarowa, zadziorna i z duża dawką power metalu. To jest Iron Savior jaki znamy i kochamy.

Płytę tworzy 11 kawałków dających 50 minut muzyki. Jakieś słabe momenty? Troszkę rozlazły jest "Nothing is forever". Ni to ballada, ni to hard rockowy kawałek. Odstaje w porównaniu do całości. Komercyjny "Across The Wastelands" też jakiś taki stonowany i bez wyrazu. Główny motyw gitarowych jakiś taki średnich lotów. Jakby zabrakło tych dwóch kawałków to większej straty by nie było. Gdyby nie to, to płyta byłaby majstersztyk. Intro to "The Titan" i chyba jest to jedno z najlepszych intr jakie stworzył Piet, jeśli nie najlepsze. Prawdziwy pokaz geniuszu Pieta i jego pomysłowości na ciekawe melodie. Gdzieś w tym wszystkim słychać echa Savage Circus. Na tym albumie dominują mocne riffy, agresja i power metalowa jazda bez trzymanki. Zapinamy pasy i ruszamy z "Curse of The Machinery". Rasowy killer Iron Savior, a może nawet coś więcej. Słychać energię i moc z pierwszego albumu Savage Circus, a nawet coś z Gamma ray. Szczęka opadła, ale to dopiero początek.Singlowy "In the realm of heavy metal" to kwintesencja stylu Iron savior i geniuszu Pieta. Heavy metalowy hymn i wszystko jest tutaj na swoim miejscu. Utwór szybko w pada w ucho i nic dziwnego, że wybrano go na singla. Prawda, że to wszystko brzmi jak coś co mogło się ukazać w latach 90? Marszowy, epicki i pełen patosu "Demise of The Tyrant" to niezwykle ciężki kawałek jak na Iron Savior. Panowie idą za ciosem. Rozpędzony i niezwykle melodyjny "Firestar" to power metalowy killer i przykład jak powinno się grać w tej stylistyce. Szybkość, melodyjność, przebojowość i te przepiękne przejścia i zwolnienia. Dużo się tutaj dzieje, a przecież kawałek trwa tylko5 minut. Gitary ostro tną i ten niesamowity głos Pieta. Iron Savior w najlepszym wydaniu. Kolejnym singlem był "through the fires of Hell" i znów uczta dla fanów zespołu i heavy/power metalu. Fani Judas Priest na pewno pokochają mocny i wyrazisty "Mask, Cloak and Swor". Piękne partie solowe, podniosły i łatwo wpadający w ucho refren i mocny riff.  Klasa sama w sobie. Jeszcze dwa killery przed nami. Mroczniejszy, agresywny "Rising From Ashes" i śmiało można stwierdzić, że tak ciężko Iron Savior jeszcze nie brzmiał. Pozytywne zaskoczenie. Klasyczne zwieńczenie całości, melodyjnym i bardzo przebojowym kawałkiem w postaci "Together As One". Piet Sielck znów zafundował nam wycieczkę do lat 90. Szkoda, że to już koniec płyty.

Można wytknąć tej płycie dwa słabsze momenty, ale nie potrafią one zaburzyć pozytywnego odbioru całości. Płyta bardzo dynamiczna, energiczna i agresywna. Momentami można odnieść, że Iron Savior tak agresywnie i ciężko jeszcze nie grał. Dostałem prawdziwą heavy/power metalową ucztę do jakiej Iron savior mnie przyzwyczaił. Wyszedł klasyczny album Iron Savior i jeden z najmocniejszy w ich dyskografii. Dominują, szybkie power metalowe killery. Czego można chcieć więcej? Recepta Pieta się sprawdza i znów nagrał znakomity album, który umacnia ich pozycję na rynku. Geniusz!

Ocena: 9.5/10

niedziela, 3 września 2023

TOMBSTONE - Angel of Blood (2023)


 W 2019r  ta fińska formacja o nazwie Tombstone skradła moje serce. Ich drugi długograj zatytułowany "Shadows of Fear" okazał się wystrzałową mieszanką heavy metalu i power metalu. Panowie czerpali garściami z twórczości Manowar, Judas Priest czy Mystic Prophecy. Teraz po 4 latach przerwy powracają z trzecim wydawnictwem w swojej historii. "Angel of Blood" podtrzymuje wysoką formą zespołu i znów jest ucztą dla maniaków takiej stylistyki.

Band działa ponad 20 lat, więc znają się na rzeczy i wiedzą jak porwać słuchacza. Na nowej płycie nie brakuje zadziornych riffów, pomysłowych melodii i wszystkiego tego czego oczekują fani heavy/power metalu. Płyta jest dynamiczna, przebojowa i łączy granie z lat 80 z współczesnym. Bardzo dobrze to zostało zbilansowane. Tutaj na pochwały zasługują Johan i Mattias. Panowie potrafią zarazić pozytywną energią i zaimponować pomysłowymi zagrywkami. Jest czym się zachwycać, a najlepsze jest to że nie grają na jedno kopyto. Płyta jest zróżnicowana. Lekki, nieco bardziej hard rockowy "Tombstone" z jednej strony. Z drugiej strony epicki "Heart of an Eagle", który jest mocno inspirowany Manowar. Oba wcielenia robią wrażenie, a gdzieś w tym wszystkim power metalowe petardy typu "Bringer of Light". Panowie czarują i robią totalną demolkę. To wszystko łączy niesamowity wokal Kennetha Nylunda, który brzmi momentami jak Tim Ripper Owens, Eric Adams, a czasami niczym henning Basse. Tombstone odnajduje się w balladach i taki "Stay True" jest mocny w swojej treści i aranżacjach. To już nie lada wyczyn, stworzyć balladę, która niszczy niczym rozpędzony killer. Nie brakuje hitów, to na pewno. Wystarczy odpalić "Beyond the horizon" z podniosłych refrenem, czy "Battle cry", który czerpie garściami z Manowar. Stonowanych, marszowych i pełnych epickości jest sporo i każdy z nich ma to coś. Punktem kulminacyjnym jest bez wątpienia ponad 7 minutowy "Ragnarok". Czysta poezja i kwintesencja stylu i jakości Tombstone.

Tombstone po raz kolejny nie zawodzi i dostarcza muzykę wysokich lotów. Zadbano również o mocne, ostre brzmienie, które współgra z zawartością. Fińska grupa, która wcale nie brzmi jak większość kapel z tamtego rejonu. Wiem jedno. Trzeba ich posłuchać i poczuć ich moc na własnej skórze. Brać w ciemno.

Ocena: 9/10

AB/CD - Back'n attack (2023)

 


Logo i sama okładka tego wydawnictwa od razu daje sygnał czego mamy się spodziewać. Przed Wami kolejny klon grupy Ac/Dc. Ab/Cd to szwedzka grupa, która działa od 1983r i ma na koncie 3 albumy. Musiało minąć 28 lat, by Ab/Cd wrócił z nowym  albumem. "Back'n Attack" miał być czymś w rodzaju "Back in black", ale ani ten poziom, ani ta klasa co tamten kultowy album. Nawet w kategorii hołdu dla Ac/Dc ten album z pełnia w pełni swoich oczekiwań. Dostajemy po prostu solidny album z muzyką w klimatach Ac/Dc i nic więcej. Na próżno szukać tutaj świeżości czy pomysłowości.

Sama okładka i image to oczywiście kopia Ac/Dc. Band nie stawia na oryginalność, a nawet stylistyka jest ta sama. Tylko jakoś poziom nie ten. Spójrzmy na pozytywy. Gitarzyści Bengt Ljungberger i Nalle Pahlsson idą ścieżką wyznaczoną przez Angusa i Malcolma. Nie ma tutaj niczego odkrywczego. Odgrzewane kotlety i czasem wyjdzie coś smakowitego, strawnego. Taki "Grab the bull by the balls" to rasowy, hard rockowy hicior w klimatach Ac/Dc. Nastraja pozytywnie. Martin Edin w roli wokalisty sprawdza się bardzo dobrze, choć jemu jakoś bliżej do wokalu Bona  Scotta niż Briana. Dobrze to potwierdza "My way to Hell". Prosty i rockowy kawałek, który nasuwa namyśl ostatnie wydawnictwa Ac/Dc. Na płycie dominują jednak takie średnie kompozycje jak "All hail", które nie są wstanie porwać słuchacza i zapaść dłużej w pamięci. Okres "Ballbreaker" udało się uchwycić w stonowanym "Sharpshooter". Warto na pewno wyróżnić bardziej przebojowy "21 guns salute". Reszta dobra na jeden raz.

To idealny przykład, że czasami umiejętność odtworzenia czyjegoś stylu nie wystarczy żeby przedłożyć to na coś własnego. Grać panowie potrafią i chyba lepiej jak będą grać covery Ac/Dc. Tworzenie własnego materiału jakoś średnio im idzie. "Back'n attack" na pewno nie jest drugim "Back in Black" i to jest raczej produkt jednorazowego użytku. Szkoda.

Ocena: 5/10