poniedziałek, 23 stycznia 2012

RUNNING WILD - Black Hand Inn (1994)

Jednym z nie wielu albumów RUNNING WILD, który nie wszedł mi od razu był „Black Hand Inn”. Do dziś ciężko mi jest określić co było powodem, toporny wydźwięk, czy to w jaki sposób brzmiały poszczególne partie. Ciężko to zrozumieć, gdyż całościowo jest przecież przebojowo i melodyjnie. Było minęło. Ważne że uważam ten album za jeden z najlepszych w karierze RUNNING WILD. Album jest dopieszczony pod względem wizualnym (najlepsza okładka RUNNING WILD), a także pod względem audialnym. Bardzo wyraziste, rasowe niemieckie brzmienie do tego bardzo duże przywiązanie zespołu do techniki. Pod tym względem jest to chyba jeden z najbardziej wyrazistych albumów tej niemieckiej formacji. Wraz  z „Black Hand Inn” przyszły kolejne zmiany, pojawił się Thilo Hermann i Jorg Micheal, co ciekawe w tym czasie zaczęła działać alternatywna wersja RUNNING WILD, czyli X- WILD tworzony przez byłych muzyków RUNNING WILD. Album choć jest tak samo genialny co „Pile Of Skulls” to jednak się różni od niego. Tutaj jest nieco toporniej, jakby mniej piracko, mniejszy nacisk jest na melodie co na tamtym albumie. Oczywiście tak jak przystało na ostatnie albumy tej formacji, wszystko zaczyna klimatyczne intro, a mianowicie „The Curse” i to jest jedno z najlepszych intr tej kapeli. Jest dynamika, jest gdzieś powiew pirackości do tego można się delektować idealną współpracą Kasperka z Thilo Hermannem, który wg mnie jest lepszym gitarzystą aniżeli Axel Morgan. Przede wszystkim jest lepszym technicznie muzykiem. Na każdej płycie musi być jakiś wielki przebój, który podbija serca fanów, który rozgrzewa scenę podczas koncertów. „Black Hand Inn” to jeden z tego typu utworów. Piractwo i melodyjność kojarzą się z „Pile Of Skulls”, choć tutaj jest ta niemiecka szkoła heavy metalu i jest też nacisk na bardziej techniczne granie. Każda partia jest tutaj wyważona i przemyślana. „Mr. Deadhead”  to nieco ostrzejszy utwór, oparty na rozpędzonym riffie i banalnym refrenie. Niby jest to wszystko do czego przyzwyczaił nas zespół, to jednak jest jakby ciężej,bardziej topornie, bardziej niemiecko.  Dziwne jest to że kolejny utwór tj „Souless” brzmi jak poprzedni tylko w zwolnieniu. Koncertowy hymn RUNNING WILD i się nie dziwię. Zadziorność w sekcji rytmicznej i przebojowość w refrenie. Numer jeden to dla mnie cały czas singlowy „The Privatear” i to chyba ze względu na jego dynamikę, złożoność i nie przewidywalność. Solówki tutaj przechodzą wszelkie granice, a refren też iście piracki. Utwór bardzo rytmiczny i melodyjny, a także bardzo lekki i radosny. Tutaj już nie ma takiej toporności. Tak dotarliśmy do pierwszego kolosa na tym albumie, a mianowicie „Fight The Fire Of hate” który jest nieco w innym stylu aniżeli dotychczasowe kompozycje. Bardziej true metalowy, bardziej podniosły i jakby zakorzeniony w MANOWAR. Kolejnym moim ulubiony kawałkiem z tego albumu jest „ The Phanthom of Black hand Hill” który jest kolejnym pirackim hymnem na tym krążku. Co jest godne tutaj uwagi słuchacza to urozmaicenie i złożoność melodii i całej konstrukcji. Riff niby niczym nie wyróżniający się, niby typowy dla tego zespołu, ale jest ta piracka swoboda i radość, do tego dochodzi bojowy refren. Bardziej jakby rockowym kawałkiem jest „Freewind Rider” i tutaj mamy ciekawą przeplatanką sekcji rytmicznej i wokalu Rolfa. Przebój jak się patrzy i kolejny piracki hymn Thilo Hermann i okres jego bycia w RUNNING WILD dostarczył zespołowi sporo szybkich, pełnych energii i ognia petard. To właśnie za jego służby zespół dorobił się pokaźnej liczby szybkich utworów. Także fani takiego „Riding The storm” z większym zainteresowaniem posłuchają takiego „Powder & Iron”. Niczym nie ustępuje też „Dragonmen” który przykuwa uwagę swoim luzackim wydźwiękiem. Na „Pile Of Skulls” był „Treasure Island” tutaj mamy „Genesis”, który jest jeszcze dłuższy, jeszcze bardziej urozmaicony,  bardziej złożony, bardziej epicki, ale tak samo przemyślany i tak samo energiczny. Nieskończone złoże chwytliwych melodii i atrakcyjnych, pirackich motywów. Ale tak można napisać o całym albumie. Arcydzieło, niepowtarzalne dzieło jednego z najlepszych zespołów heavy metalowych. To jest właściwie rzadkie zjawisko, żeby zespół był w tak długoletniej wysokiej formie. Zadziwiające jest to z jaką łatwością nagrywają oni genialne albumy, które dostają same wysokie noty. Niestety kiedy odejdzie Thilo Hermann i Thomas Smuszyński, wszystko zacznie się sypać. Co ciekawe nie na tyle, żeby sięgnąć dna. Czyżby dryfujący statek „RUNNING WILD” jest nie zatapialny? Co do „Black Hand Inn” jest to jeden z ich najlepszych albumów i można śmiało brać w ciemno. Ocena: 10/10

3 komentarze:

  1. Właśnie słucham tego CD :) Arcydzieło i więcej nie trzeba dodawać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy kontakt? Cóż Running Wild to jeden z tych zespołów, w przypadku którego ciężko coś powiedzieć złego o którymkolwiek albumie. Nawet ostatni "Shadowmaker" miło się słucha, choć to ich najsłabszy album. "Black Hand Inn" to klasa sama w sobie, klimatyczne otwarcie, energiczny Black Hand Inn czy przebojowy privatear, a każdy utwór trzyma wysoki poziom. Jor Michael i Thilo Hermann świetnie wpisali się w strukturę zespołu:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwszy kontakt? NIE!! :) Znam i kocham ten album (jak i zespół) od lat. Obok amerykańskiego Warlord to mój zespół nr 1 :)

    OdpowiedzUsuń