sobota, 28 stycznia 2012

RUNNING WILD - The Brotherhood (2002)

Wielkości i wkładu niemieckiego RUNNING WILD w heavy metal nikt nie podważy. Zespół swoje złote lata przeżył w latach 80 i 90, a wraz z nowym stuleciem zespół stał cieniem samego siebie. Wraz z odejściem Thilo Hermanna i Thomasa Smuszyńskiego RUNNING WILD stracił sporo atutów przekształcając się jakby w projekt Rock'n Rolfa. I to nie mija się zbytnio z prawdą w przypadku 12 studyjnego albumu „The Brotherhood”. Zrezygnowano z gitary prowadzącej, Kasperek dograł partie za dwóch gitarzystów, zrezygnowano również w inwestowanie w znanych muzyków, czy też w żywego perkusistę. Dalej mamy Angelo Sasso, który jakoś nie przeszkadza , ale kiedy pomyśli się o całym dorobku i wyczynach bandery Kasperka to aż się w głowie nie mieści że kapela takiej rangi pozwoliła sobie na takie znieważenie wg mnie przede wszystkim słuchaczy. Nie wyłożono pieniędzy na rysownika okładek, co dało w efekcie kolejny beznadziejny cover. „The Brotherhood” to po raz kolejny album inny od wcześniejszych wydawnictw. Mamy niby sporo wymielonych, nieco przerobionych sprawdzonych patentów, ale tak to słychać sporo prostych, heavy metalowych partii, które stawiają na riffowanie. Co ciekawe pierwszy raz słychać w muzyce RUNNING WILD tak wyraźną fascynację hard rockiem i właściwie całkiem sporo partii gitarowych gdzieś tam stara się być nieco luźniejsza, bardziej hard rockowa. Nieco inne podejście a i tak nie zatracono do końca charakter i dalej słychać że jest to RUNNING WILD, duża w tym zasługa Kasperka, wydźwięku gitary no i wokalu. W tym aspekcie kapitan cały czas radzi sobie całkiem przyzwoicie choć lata już nie te. „The Brotherhood” to kontrowersyjny album jakby nie patrzeć, daleko mu do poprzednich wydawnictw, a to pod względem brzmienia( tutaj jest niby bardziej nowoczesne, ale jak dla mnie nieco sztuczne), czy też pod względem kompozytorskim, gdzie na tym albumie dominuje prostota i hard rockowe podejście do tematu. Nie uświadczymy ambitnych kompozycji, nie skompletujemy dużej liczby atrakcyjnych melodii, czy też killerów, ale hej ten album całkiem przyjemnie się słucha. Jest bardzo rytmiczny, melodyjny i taki rzekłbym lekki w odbiorze. RUNNING WILD jak dla mnie zawsze słynął z otwarcia albumu w wielkim stylu i uważam że „Welcome To Hell” to kolejne udane rozpoczęcie krążka tej formacji. Nie jest to może największe dzieło kapeli, ale energia, swoboda, rytmika jaka panuje w tym utworze sprawia, że chce się więcej, a ciało samo poddaję się muzyce jaka się wydobywa. Riff prosty, bardziej hard rockowy, ale z zachowaniem wszelkich cech charakterystycznych dla RUNNING WILD. Słychać od razu że album będzie inny aniżeli „Victory” i że nie będzie tutaj już tak ciekawe rozplanowanych i złożonych partii gitarowych jakie można było usłyszeć za czasów Thilo i brak jego obecności jest słyszalny. Kolejny mocnym punktem na albumie jest „Soulstrippers” który o dziwo pod względem riffu nieco ostrzejszego, nieco toporniejszego utrzymanego w średnim tempie przypomina mi pewną kompozycję z „Black hand Inn”. Riff prosty, może daleki od tych z starych albumów, ale lekkość i hard rockowy łatwo wpadający w ucho refren potrafi umilić czas. Zespół nie zwalnia tempa i już na pozycji 3 znajduje się kolejna mocna kompozycja, a mianowicie „The Brotherhood” , który jest jedną z najdłuższych kompozycji na albumie. Co ciekawe jest to jedna z niewielu kompozycji która tak jasno, przejrzyście identyfikuje się z przeszłością zespołu. Utwór bardzo melodyjny, ale co ciekawe jest bardziej złożony, bardziej urozmaicony i daleki od tych prostych i przewidywalnych kompozycji, których tutaj całkiem sporo. Kompozycja bardzo piracka, a przynajmniej taki klimacik zapewnia wciągający podniosły refren, taki w starym stylu, a także precyzyjne, finezyjne, zagrane z niezłym wyczuciem solówki, które bez wątpienia można zaliczyć do tych najlepszych jakie ostatnio trafiały na albumy RUNNING WILD. Po tak mocnym wejściu było jasne, że trzeba sprzedać kilka słabszych utworów. No wymienię te bardzo hard rockowe kawałki, które są upchnięte w strukturę RUNNING WILD. Śmiało to słychać w luźnym „Crossfire” z chwytliwym refrenem, w przesiąkniętym AC/DC „Detonator”. W tym „wybornym” gronie znajduje się też nieco rozlazły „Unation”, który ma bardzo podniosły, taki piracki, no taki typowy dla tego zespołu refren. Szkoda że pomysł co do warstwy instrumentalnej już tak nie zachwyca. I w podobnej hard rockowej koncepcji jest utrzymany zadziorny „Dr Horror” który wyróżnia się bardzo prostym i łatwo wpadającym riffem. Do moich ulubionych kompozycji oprócz wcześniej wspomnianych 3 pierwszych utworach zaliczam również dynamiczny będący przejawem geniuszu, który był znany na starych albumach czyli „Siberian Winter”. Znów kawałek poświęcony Rosji, ale tutaj w końcu mamy atrakcyjny riff, melodie, utwór jest złożony, ma odpowiedni klimat i co ważne energię i dynamikę której brakuje pozostałym utworem. Z wyjątkiem oczywiście takie pirackiego songa jak „Pirate Song” który również śmiało mógłby zdobić jakiś wcześniejszy album. Szkoda że Rock'n Rolfa był w stanie stworzyć tylko parę takich petard. Gdyby taki był cały album to pewnie nikt by nie zwracał uwagę na automat, i sztuczne brzmienie. Na koniec zostawiłem sobie równie ciekawą kompozycję, a mianowicie nieco epicki „The ghost”, który jest najbardziej złożoną kompozycją od czasu „Genesis”. Nie pojmuję jak można pisać, że utwór jest monotonny, jest zbyt długi i takie tam. Jest przecież tutaj kilka rozmaitych motywów, melodii i ciekawie został zastosowany motyw arabski w ramach stylu RUNNING WILD. Solówki również bardzo udane, a najbardziej co mnie urzekło to wszelkie przyspieszenia. Kolejny udany kolos i o wiele milszy dla ucha aniżeli „The War”. Co ciekawe, bardziej udane pomysły, bardziej w stylu RUNNING WILD z „Black hand Inn” trafiły na płytę w postaci bonusu, tak więc jak ktoś nie słyszał to niech się zapozna z „Powerride” i „Faceless”. „The brotherhood” może nie jest najmocniejszym albumem zespołu i właściwe wszelkie argumenty przemawiają za tym, że jest to najgorszy album Niemców, to jednak z czystym sercem przyznaję się ze lubię wracać do tego albumu, lubię słuchać, lubię poczuć się bardziej swobodny a ten album tego mi dostarcza. Najgorszy album RUNNING WILD, ale nie jeden zespół heavy metalowy chciałby nagrywać tak słabe albumy jak ekipa Rolfa Kasperka. Ocena: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz