To
już 32 lata twórczości jednego z najpopularniejszych
duńskich zespołów heavy metalowych, czy tez hard'n heavy, to
już 13 albumów studyjnych na ich koncie, a oni wciąż grają,
wciąż nie mają dosyć. O kim mowa? Oczywiście o PRETTY MAIDS,
który mimo wzlotów i upadków, mimo nagrania
znakomitych albumów jak „Red Hot and Heavy” czy „Future
World” czy takie gnioty jak „Stripped”, który mimo wielu
roszad personalnych wciąż gra, wciąż gra koncerty, wciąż jest
aktywny, wciąż nagrywa nowe płyty. Świeżym wydawnictwem jest
tutaj wydany nie dawno, bo 22 marca tego roku album zatytułowany
„Motherland”. Czy jest to album, który jest na miarę
starych płyt zespołu? Czy wzbudzi wśród słuchaczy takie
zainteresowanie i odniesie taki sukces jak choćby poprzedni album
„Pandemonium”?
Szum
wokół i cała machina promowania nowego albumu spełniła
swoje zadanie i wzbudziła zainteresowanie tych co nie kojarzą
zespołu. Wywiady, czy promowanie albumu kawałkiem „Mother of all
lies” zachęcały do zapoznania się z nowy wydawnictwem. Jednak
nie wiem czemu, ale można było sobie od razu dać spokój z
oczekiwaniem na drugi „Red Hot And Heavy”, czy „Future World”.
Jedynie czego od nich oczekiwałem to dobrego hard;n heavy jak na
poprzednim albumie, na którym znalazło się miejsce dla
ostrych, heavy metalowych kawałków, jak i dla lekkich,
rockowych przebojów i to była dobra mieszanka. Zespół
zapowiadał, że „Motherland” jest kontynuacją tamtego stylu,
tamtego grania z poprzedniego albumu. Jasne styl jest ten co zawsze,
są klawisze, chwytliwe melodie, jest nieco heavy, nie co rockowo,
ale jest to nieco inny album. Spokojniejszy, bardziej rockowy, nieco
komercyjny, mniej tutaj metalu, mniej killerów i bardziej to
wszystko brzmi jak album rockowej kapeli w stylu DEF LEPPARD. Jeżeli
chodzi o PRETTY MAIDS to oczywiście mamy dwóch członków
bez których nie mógł istnieć ten zespół, a
mianowicie charyzmatyczny, wciąż w znakomitej formie wokalnej
Ronnie Atkins oraz solidny gitarzysta Ken Hammer, który
wygrywa porządne riffy utrzymane w stylizacji heavy metalu i hard
rocka. Jednak obaj panowie najwidoczniej wypalili się jako
kompozytorzy, bo naprawdę nowy album jest dość ubogi w killery czy
przeboje, które można by wpisać do listy najlepszych utworów
zespołu. Dużo spokojnych kawałków, dużo komercji, dużo
rocka a mało metalu, za mało ciekawych,a trakcyjnych melodii, czy
zapadających w głowie refrenów. Rozpatrując ów nowe
dzieło w kategorii rocka to z pewnością znacznie więcej zyskuje w
oczach. Jest lekkość, rytmiczność, czy ciepłe dźwięki. Od
strony technicznej, czysto produkcyjnej nie ma się czego przyczepić,
ale materiał już pozostawia nie dosyt.
Jak
to więc jest z tym materiałem? Mamy 13 dość zróżnicowanych
utworów i znajdziemy tutaj niemal wszystko. Mocny heavy metal
z progresywnymi klawiszami jak w otwierającym „Mother Of
All Lies” , hard rock, który
jest przesiąknięty twórczością DEF LEPPARD jak to ma
miejsce w „Fool of Nation”,
który śmiało mógłby trafić na taki „Future
World”. Jednak ja bardziej oczekiwałem od PREETY MAIDS heavy
metalowego, przebojowego, melodyjnego grania jak zaprezentowali w
dynamicznym „The Iceman”,
czy ostrym „Motherland”,
które zachwycają pod każdym względem i z pewnością
chciałoby się usłyszeć więcej takich przebojów, które
na długo zostają w pamięci. Jest też Aor co słychać po
komercyjnym, lekkim „Sad to see you suffer”
który przypomina mi ostatnie dokonania Tobiasa Sammeta w EDGUY
czy AVANTASIA i nic dziwnego, że zaprosił on Ronniego do
wystąpienia na nowej AVANTASII. W podobnej tonacji utrzymany jest
„Infinity” ,
„Bullet For You”
czy zamykający „Wasted”,
który jest bardzo podniosłym rockowym kawałkiem i z
pewnością godnym uwagi.
Dobrą
informacją jest to, że PRETTY MAIDS ma się dobrze, że mimo wielu
zawirowań w przeszłości wciąż grają, wciąż nagrywają nowe
albumu i wciąż działają. Szkoda, tylko że coraz ciężej o jakiś
mocny, solidny album z ich strony. „Pandemonium” był całkiem
udany i szkoda, że nie udało się utrzymać tego poziomu. Jako
rockowy album może nie jest źle, ale dla mnie nowy album tej
duńskiej legendy to kolejne tegoroczne rozczarowanie. Cierpliwie
poczekam na ich kolejne wydawnictwo.
Ocena:
5/10
jak dla mnie zaskakująco równy album pozbawiony ewidentnie wieśniackich klimatów do których panowie mieli niestety zawsze smykałke, vide poprzedni album i numer Little Drops of Heaven, odniesienia do Leppardów jak najbardziej słuszne, na szczęście dunczycy maja jeszcze jebnięcie w przeciwieństwie do angoli, dla których nie ma już ratunku. Na łagodna popijawe z paniami jak znalazł :D , dla mnie jest lepiej, bo nie skrzywiłem sie przy żadnym numerze, a ostatni raz taki dopust miał miejsce przy Sin-decade, czyli w zeszłym wieku :D
OdpowiedzUsuńNie powiem album kilka dobrych momentów, ale wolałbym więcej kawałków w stylu "Motherland":D To że od Def leppard lepiej brzmią to nie ma nawet porównania :D Zgadzam się płyta do romantycznej kolacji jak najbardziej :D Akurat Pretty Maids słucham dość długa i znam ich każdy album i stwierdzam, że mieli lepsze w swojej karierze. Chciałbym album jeżeli nie na miarę "Red hot And Heavy"czy "Future World" to może chociaż "Spooked", który też zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Jednak jest to album na pewno warty obczajenia.
UsuńMoże nie tak dobry jak poprzedni ale mnie sie podoba, na pewno o wiele wiele lepszy niż nowo Avantasia.
OdpowiedzUsuńOd Pretty Maids oczekiwało się takiego albumu, pełnego rocka, z lekkim heavy metalowym zacięciem, no od Avantasii oczekiwano powrotu do "Metal opery" niestety to pierwsze nie rozczarowało tak jak to drugie:P
Usuńtego cuda to nawet nie mam zamiaru słuchać :D
OdpowiedzUsuńNic nie stracisz :D Ale możesz sobie posłuchać kawałka z Ronnie Atkinsem z Pretty Maids:D
Usuń