Pora trochę wyjść poza
świat heavy czy power metalu i przyjrzeć się albumowi, który
bardziej można zaszufladkować do gatunku pegan/folk metal, w którym
oczywiście słychać wpływy melodyjnego death metalu, heavy czy
power metalu. Ten album to nowe wydawnictwo niemieckiego zespołu o
nazwie WOLFCHANT, czyli „Embraced By Fire”. Za specjalistę tych
wyżej wspomnianych gatunków się nie uważam i są w tej
dziedzinie więksi znawcy, podobnie jak w dziedzinie samego zespołu,
bo znam tylko ich wcześniejszy album, który zapadł w pamięci
za sprawą pomysłowości i wykonania, że nie wspomnę o samym stylu
muzycznym. Mimo tych czynników uznałem, że chcę was też
zarazić tym zespołem i przede wszystkim uczulić na nowy album,
który ma predyspozycję do bycia płytą roku 2013.
Pewnie się zastanawiacie
o czym ten autor pisze, że znów przeżywa jakiś tylko dobry
album, no cóż wystarczy sięgnąć po płytę i argumenty
same będą do nas przemawiać. Już na pierwszy rzut oka mamy do
czynienia z znakomitą okładką, który utrzymana jest w takim
klimacie fantasy i sam styl jej zrobienia daje nam podstawę, żeby
myśleć, że mamy do czynienia z znakomitym, dopracowanym i
przemyślanym albumem i tak też jest w dalszej fazie zapoznawania
się z albumem. Nie trzeba być znawcą tych gatunków, ani
samego zespołu, żeby dać się mu oczarować, żeby dostrzec jego
perfekcję, wykonanie i styl jaki obrał sam zespół.
Perfekcja i potęga te albumu tkwi w szczegółach, które
są dopracowane, przemyślane i takie pełne świeżości, żeby nie
użyć słowa oryginalne, bo jednak gdzieś podobne dźwięki już w
swoim życiu słyszałem. Innym jakże ważnym atutem płyty jest
brzmienie, które jest z górnej półki. Soczyste,
krystaliczne czyste, ale z drugiej strony drapieżne i mocne. Takie
brzmienie to prawdziwa uczta dla słuchacza, a kiedy uwypukla piękno
wykonania, te bogate i zrobione z wielką pompą aranżacje, ten
epicki klimat, pomysłowość w zakresie kompozytorstwa, kiedy
uwypukla umiejętności muzyków, a także znakomitą
zawartość, to tylko zacierać ręce.
„Embraced By Fire” to
już piaty album tej formacji, która została założona w
2003 roku i nie będę was męczył listą wyczynów muzyków,
ale trzeba podkreślić, że wyczyniają tutaj niezłe popisy. Gitary
są mocne, drapieżne, energiczne, pełne melodii i wraz z klawiszami
tworzą niezwykłą atmosferę taką bojową, wręcz epicką, a
pojedynki wokalne między Lohki i Nortiwnem są pełne pomysłowości
i również sprawiają, że album jest świeży, bardzo epicki.
To jest prawdziwe widowisko, show, które od początku do końca
powala na kolana swoim rozmachem, wykonaniem, pomysłowością,
melodiami i klimatem. Dawno nie słyszałem tak epickiego albumu
zrobionego z takim rozmachem. Najlepiej oddają te wszystkie odczucia
i te słowa tutaj przytoczone same kompozycje, które są
największym argumentem przemawiającym za tym, że jest to jeden z
najlepszych albumów tego roku.
Zaczyna się od
epickiego, utrzymanego w nieco symfonicznym klimacie „Intro”,
które brzmi jak ścieżka dźwiękowa do jakiegoś filmu.
Niesamowity klimat, emocje, aranżacje, rozmach, które już od
początku robią niezwykłe wrażenie, a słuchacz czeka na pierwsze
uderzenie. Takowym jest „Embraced By Fire”, w którym
słychać zarówno folk/pegan metal, a także coś z power
metalu i to jest mieszanka wybuchowa, zwłaszcza kiedy całość
przesiąknięta klawiszami i epickim charakterem. Bardziej true
metalowy wydźwięk ma tutaj „Element”, który
ukazuje nieco bardziej rytmiczne i bojowe nastawienie zespołu. Folk
metal i epicki klimat mocno jest piętnowany w melodyjnym „Turning
Into The Red”, zaś o power
metal ociera się energiczny „Einsame wacht”
i nie przeszkadza nawet w tym wszystkim ojczysty język kapeli,
pomimo że nie lubię niemieckiego słuchać. Również coś z
power metalu słychać w przebojowym „Autumns breath”.
Końcówka to dwa bardziej rozbudowane, urozmaicone kawałki,
które również ukazują epicki charakter i podniosłość
i zarówno „Freier geist”
i melodyjny „Winters Triumph”
zasługują na szczególną uwagę.
Wiedziałem,
że zespół WOLFCHANT gra znakomicie, wiedziałem, że mają
potencjał i są zdolni do wszystkiego, ale nie sądziłem że będą
wstanie nagrać prawdziwe arcydzieło, z epickim wydźwiękiem,
dopracowaniem i świeżością, gdzie kompozycje to prawdziwe
killery, gdzie każdy szczegół został dopieszczony i jedyne
co można zarzucić, to że album jest krótki, bo trwa tylko
43 minuty, ale przynajmniej nie jest wydłużany na siłę, Znakomity
album, pełen emocji, niesamowitych aranżacji, to trzeba po prostu
usłyszeć. Prawdziwa uczta dla fanów melodyjnego grania i
póki co jeden z najlepszych albumów roku 2013!
Ocena:
10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz