W metalu nie zawsze
wszystko jest dopieszczone i dopasowane. Zdarzają się przypadki, że
cała warstwa instrumentalna jest energiczna, zadziorna i bardzo
zapadająca w pamięci, natomiast wokal totalnie nie pasuje do tego
tła i każdy pewnie ma swoje kapele, który mają taki
problem. Jedną z takich kapel, która grała bardzo dobry
heavy/power metal z elementami speed metalu i potrafiła nieco zrazić
wokalistą był niemiecki zespół PAIN.
Czas przeszły został
użyty tutaj nie celowo, bo zespół pojawił się w roku 1985
na scenie metalowej, jednak tak jak szybko się na niej pojawili, tak
szybko znikli, zostawiając jedynie po sobie znak w postaci
debiutanckiego albumu „Insanity”, który ukazał się w
roku 1986. Nie jest to perfekcyjny album, bez pewnych wad, ale dał
podwaliny pod niemiecki heavy/power metal i umocnił go w pewnym
stopniu.
„Insanity” to album,
który brzmi klasycznie i to pod wieloma względami. Pierwsze
co ciśnie się na usta to słowa uznania i pochwały, bo mimo
pewnych wad jak wokal to jednak jest to album, który dostarczy
słuchaczowi sporo emocji, który podsunie wiele ciekawych
melodii i który zapadnie w pamięci na tyle, że aż będzie
się chciało wracać do niego w niedalekiej przyszłości. O
klasycznym wydźwięku przesądza brzmienie, takie nieco
niskobudżetowe, ale naturalne, zadziorne i klimatycznie, w pełni
oddające klimat lat 80. Do tego dochodzą słyszalne inspiracje
takimi zespołami jak ACCEPT, JUDAS PRIEST, ANVIL czy wczesny RUNNING
WILD, HELLOWEEEN. Jeżeli się przysłuchamy całej warstwie
instrumentalnej, jeżeli uważnie przysłuchamy się dynamicznej,
mocnej sekcji rytmicznej, która napędza cały album, czy
ostrym, energicznym riffom duetu Arrow/Falk, którzy niczego
nie wnoszą niczego nowego, ale pomysłowość, wykonanie, energia
która emanuje z tych melodii, partii jest urocza i jedną z
wielu zalet tej płyty. Poza brzmieniem, inspiracjami, poza warstwą
instrumentalną plusem jest miła dla oka okładka i miła dla ucha
zawartość, która wypchana jest przebojami.
Zaczyna się od
dynamicznego „On My knees”, który ma coś z ACCEPT
i wczesnego RUNNING WILD i choć wokal Stanleya Falka jest
specyficzny, a czasami drażniący brakiem techniki, brakiem
zadziorności i właściwej mocy, ale da się na to przymknąć oko,
bo muzycznie kapela sporo nadrabia. Dynamika, ciekawe melodie to
cechy, które można przypisać większości utworom i już
„I'm gonna Love” utwierdza nas tylko w tym przekonaniu.
JUDAS PRIEST dość wyraźnie słychać w stonowanym „Spending
The Night Alone” , z kolei klimat, motyw główny „The
Groove Of Love” przemyca cechy RUNNING WILD i IRON MAIDEN.
Bardzo energiczny utwór, który kusi swoją
drapieżnością i dynamiką. Jeszcze szybsze tempo zespół
włącza w „Out For Tonight”, który jest bez
wątpienia najostrzejszą kompozycją na płycie i tutaj można
wyłapać cechy pierwszego albumu BLIND GUARDIAN. Miks JUDAS PRIEST
i klimatycznego RUNNING WILD można uświadczyć w „Its raining
Blood”. Natomiast kto lubi wczesny HELLOWEEN z „Walls Of
Jerycho” ten z pewnością powinien zapoznać się z energicznym
„Heavy Metal warrior” chwalącym metal. Najdłuższym
utworem na płycie jest „Insanity”, który
konstrukcją przypomina utwory MANOWAR i to słychać po głównym
motywie, po sekcji rytmicznej i epickim wydźwięku.
„Insanity” zawiera
muzykę pełną znanych patentów, muzykę może i wtórną,
ale bardzo energiczną, drapieżną i melodyjną. Każdy utwór
dostarcza sporo emocji, zapada w pamięci i trudno im się oprzeć
pod względem pomysłowości, czy też wykonania. Może brzmienie
nieco słabsze, może wokalista nieco drażniący swoją manierą,
jednak mimo to jest to album, który każdy fan melodyjnego
grania, niemieckiej solidności, klasycznego grania z lat 80 powinien
znać, bo jest to wydawnictwo godne uwagi i chwalenia.
Ocena: 8/10
Dla mnie to jedna z najlepszych płyt speed/power sceny niemieckiej. Brzmienie gitar, szybkość i melodie - klasa. Jak u większości speedowych kapel z tamtego okresu: za dużo powtarzalności, po pewnym czasie kolejne numery się nudzą, ale to chyba wina brzmienia gitar, że wszystkie kawałki wydają się podobne. Choć trzeba przyznać, że próbowali chłopaki ten album rozruszać i urozmaicić, bo są i szybsze wałki i dłuższe. Moim zdaniem w 86r. lepsi od takich tuzów jak Grave Digger, Vectom, Living Death, Avenger/Rage, czy Vampyr. Szkoda tylko, że się nie przebili. Wokal aż tak mnie nie razi - można się przyzwyczaić.
OdpowiedzUsuńNa scenie wyglądało to raczej średnio (chociaż nie dam sobie głowy uciąć, że to właśnie ten Pain):
http://youtu.be/lRIdL6fM-BI
Cieszę się, że próbujesz uchronić ten zespół od zapomnienia. Takiego grania nigdy za wiele.
Pzdr RR.