czwartek, 14 marca 2013

WITCHHAMMER - The first and The Last (1988)

Nazwa WITCHHAMMER, tematyka związana z medycyną, chorobach, skutkach brania narkotyków czy też znakomita, klimatyczna, taka mroczna, budzące grozę okładka debiutanckiego albumu „The First And The Last” sprawiły, że nie wahałem się sięgnąć po ten krążek. Czy chwytliwa nazwa i miła dla oka okładka to wystarczający powód by mówić o wartym uwagi albumem?

Wtedy na daną chwilę owe argumenty wydawały się wystarczające, bo w latach 80/90 rzadko kiedy pojawiały się jakieś słabsze albumy z muzyką thrash metalową. No cóż rzadko nie oznacza, że takowe się nie pojawiały. WITCHHAMMER który został założony w 1986 roku nagrał debiutancki album, który mimo ciekawej okładki, mocnej nazwy zespołu nie ma za wiele do zaoferowania. Styl może sklasyfikować jako thrash metal z elementami progresywnymi i z wyraźnymi wpływami EXODUS. Nie ma w graniu brazylijskiej formacji niczego nadzwyczajnego, nie ma jakiegoś przejawu geniuszu. Ot średniej klasy granie, nieco chaotyczne, momentami bez pomysłu, ale dynamiczne, melodyjne i takie nieco surowe, co nadaje fajnego mrocznego, zadziornego klimatu całości. Oprócz okładki czy tez nazwy zespołu do grona plusów zaliczyć należy medyczną tematykę utworów, surowe, nieco przybrudzone brzmienie, dynamika i melodyjność utworów, czy tez w końcu znakomity wokal Casito, który nasuwa manierę i styl śpiewania Puala Baloffa. To właśnie wokal jakby odgrywał tutaj główną atrakcję, a nie kompozycje, gitary, czy sekcja rytmiczna. Sekcja na tym albumie nie jest najgorsza, bo jest dynamiczna i taka nieco schowana, ale momentami taka pozbawiona jest mocy, przez co album brzmi nie zbyt profesjonalnie. Gitary też są ostre, dość agresywne, melodyjne, ale takie wszystko zagrane w jednym stylu i bez większego wysiłku. Brakuje lekkości, jakiś ciekawych pomysłów. Do grona plusów zaliczyć należy z pewnością udane brzmienie, które oddaje to co najlepsze w thrash metalu lat 80. Szkoda tylko, że kompozycje nie są tak dopracowane i że można wytknąć im nie dopracowanie i takie granie na jedno kopyto.

Ciarki przechodzą podczas otwierającego „Medicne Blues” i brzmi to jak wycinek z jakiegoś horroru, lecz brakuje tutaj jakiegoś ciekawego motywu i ciekawego rozplanowania. Więcej rocka i punku można tutaj wyczuć, co nieco odsiewa. Lepiej wypada „The First” i to jest takie łojenie jakiego się oczekuje od thrash metalowych kapel. Jest ostro, dynamicznie, agresywnie, choć momentami wdziera się tutaj lekki chaos. Ogólnie jest to udana kompozycja zresztą podobnie jak energiczny „The Misery Genocide” , toporniejszy „Who is Fat”, czy szybki „Words of Desolation”. Reszta utworów warta wysłuchania, lecz nie robi już takiego wrażenia.

Dla fanów thrash metalu lat 80/90 jest to pozycja obowiązkowa, bo jest tutaj wszystko co powinien mieć dobry album z tego gatunku, a więc pewny siebie wokalista, wyróżniający się manierą, ostre gitary, rozpędzona sekcja rytmiczna, surowe, nieco przybrudzone brzmienie, który potrafi przyprawić o ciary. Nieco słabsze są tutaj kawałki, może wynika przez to lekki chaos i nieco oklepany styl, jednak mimo to warto posłuchać tego wydawnictwa, bo nie ma tutaj mowy o totalnym gniocie, którego nie da się słuchać. Solidna porcja thrash metalu!

Ocena: 6.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz