czwartek, 5 grudnia 2013

ALCATRAZZ - Dangerous Game (1986)

Alcatrazz to jeden z tych zespołów, który miał tendencję spadkową jeśli chodzi o poziom muzyczny kolejnych albumów. Problem tej kapeli było obsadzenie funkcji gitarzysty prowadzącego. Yngwie Malmsteen i potem Steve Vai to utalentowani gitarzyści, ale oni nie zagrzali długo miejsca w Alcatrazz ponieważ byli zainteresowani własną solową karierą i bez wątpienia ucierpiał na tym zespół Grahama Bonetta. Ci dwaj instrumentaliści postawili wysoko poprzeczkę, której nie udało się osiągnąć przez Dannego Johnsona, który został pozyskany z zespołu Alice Coopera. To właśnie z nim został nagrany ostatni i zarazem najsłabszy album Alcatrazz zatytułowany „Dangerous Games”.

Graham Bonnet prowadzi niebezpieczną grę, bo jak można nagrać album równie dynamiczny i energiczny co „No parole for Rock'n Roll” czy melodyjny i rockowy co „Disturbing The Peace” bez dobrego gitarzysty, który zachwyci swoją grą i pomysłami? Niestety nie udało się, bo Danny jest tego typem gitarzysty, który potrafi grać, ale bez większego pomysłu i polotu. Robi swoje, ale to w żaden sposób nie wpływa na kompozycje, nie sprawia że płyta jest energiczna i melodyjna. Tutaj są tylko solidne partie gitarowe, ale bez tego „czegoś” co było na poprzednich płytach. Jasne Danny stara się być wiernym tym samym patentom co poprzednicy, tak więc mamy grania utrzymane w stylu Rainbow i Deep Purple. Mniej w tym wszystkim heavy metalu i znaczniej więcej rocka, ale już bardziej komercyjnego. Otwieracz „It's my Life” to znakomicie potwierdza, bo jest to lekkie i melodyjne granie, który można puszczać na okrągło w radiu. Inny styl, ale akurat ten utwór to jeden z lepszych momentów na płycie. Spore uznanie dla Jimmiego Waldo, który stara się nadrobić braki w partiach gitarowych. Próba nawiązania do Ritchiego Blackmore jest słyszalna w stonowanym „That Aint Nothing”, lecz to utwór bez polotu i pomysłu. Słucha się go nawet przyjemnie, ale spora w tym zasługa Grahama, którego wokal jak zwykle jest atrakcją samą w sobie. Dobrym utworem jest tutaj nieco żywszy i szybszy „No imagination”, ale jak to ma się do takiego „Jet to jet”? No właśnie nijako. Rasowym przebojem jest tutaj „Ohayo Tokyo” który stara się nam przypomnieć czasy debiutu, z tym, że Danny to nie Yngwie. Do grona utworów na które warto zwrócić uwagę na pewno jeszcze warto zaliczyć „Double Man”, który zachwyca ciekawszym klimatem i lepszą grą samego Dannego.

Alcatrazz popadał w coraz większy kryzys, a „Dangerous Game” był gwoździem do trumny tej formacji. Słaby album tylko udowodnił że dalszy żywot tej formacji nie ma sensu. Graham Bonnet szukał swojego nowego miejsca w muzycznym interesie, ale nigdzie nie zaznał stałego miejsca. Alcatrazz na dzień dzisiejszy istnieje i koncertuje, ale czy to przyniesie coś więcej niż tylko koncerty dla starych fanów czas pokaże. Kto wie, może Alcatrazz nagra coś wartościowego? Oby bo brakuje płyt z taką muzyką.

Ocena: 4/10

P.s Recenzja przeznaczona dla magazynu HMP

2 komentarze:

  1. POKAŻE !!! Chyba, że autor miał na myśli karę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie no kolego, trochę przesadziłeś z tą oceną. 4/10 to za nisko za ten album... wiem, że nie jest najwyższych lotów, ale 6 to im się należy. Swoją drogą bardzo ciekawy blog! Moje klimaty, ale może poświęć trochę miejsca dla sprzętu muzycznego, np. słuchawek albo wzmacniaczy? Weź na warsztat coś z Audiomagic (http://audiomagic.pl/) i opisz...

    OdpowiedzUsuń