Koniec milczenia. Czas
powrócić do życia. Tak też zrobił szwedzki band Crystal
Eyes, który jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych kapel
grających heavy/power metal. Kapela nagrała sporo wartościowej i
godnej zapamiętania muzyki. Ostatni ich album zatytułowany
„Chained” do tej pory miło wspominam i często odświeżam. Lata
mijały, a ja się zastanawiałem gdzie podział się Crystal Eyes.
Przez ten czas, skład tej formacji nieco się przetasował. Mikeal
znów spełnia się w roli wokalisty i gitarzysty, zaś Niclas
Karlsson uzupełnił skład jako drugi gitarzysta. Świeża krew,
sporo czasu na dopracowanie materiału i możliwość zaskoczenia
swoich fanów. To wszystko mogło sprawić, że w „Killer”
widziano nadzieję na coś wyjątkowego. Jak jest w rzeczywistości?
Właściwie można
odnieść wrażenie, że zespół zamiast się rozwijać i iść
dalej w kierunku obranym na „Chained” cofa się. Zespół
dalej jest wierny swojemu stylowi, dalej trzyma się heavy/power
stylizacji. Jednak można odczuć na nowym albumie jakby zmęczenie
muzyków, a nawet i ich wypalenie. Nic nie zostaje w pamięci
na dłużej. Kompozycje zamiast porywać chwytliwą formułą,
potrafią zmęczyć swoją wtórnością i oklepanymi motywami.
Uleciała ta przebojowość, która napędzała poprzednie
albumy. Jasne pojawia się kilka przebłysków, zgranych
solówek, porywających refrenów, ale wszystko podane w
małej ilości. Jest niedosyt, zwłaszcza Mikeal dawał szansę na
coś bardziej klasycznego. Okładka najwidoczniej oddaje w pełni
zawartość. Jest prosto, jest typowe heavy/power metalowe granie,
bez duszy, bez emocji i takie nieco mało wyraziste. Może i jest to
ten typ muzyki, która zapewnia rozrywkę i mile spędzony
czas, ale nic ponadto. Nie jest wymagająca ani też zaskakująca, a
na pewno nie ambitna. Jak to wygląda od strony zawartości? W sumie
tak jak to nakreśla otwieracz „Killer”. Prosty i
znany nam heavy/power metal. Nie ma nic odkrywczego ani też niczego
nadzwyczajnego. Ot co średnich lotów utwór, który
chce nas porwać szybkością i melodyjnością. Więcej energii i
zadziorności wnosi „Warrior”. Tym razem Mikeal
pokazuje się z lepszej strony jeśli chodzi o wokal. Więcej
techniki, więcej pazura a to nadaje odpowiedniego charakteru
kawałkowi. W końcu refren też brzmi bardziej profesjonalnie i nie
brzmi komicznie, jak to ma miejsce w otwieraczu. „Solar
Mariner” ma w sobie więcej power metalu i tutaj mieliśmy
dostać przede wszystkim szybki kawałek. Jest to jeden z ciekawszych
utworów na płycie, ale też nie obeszło się tutaj bez wad i
niedociągnięć. Nieco bardziej hard rockowy „Spotlight
Rebel” ukazuje właśnie jakie jest to średnie granie.
Wieje nudą i to wszystko już było i to w lepszej formie. Poza tym
mam wrażenie, że Crystal eyes złagodniał. Nie pomaga
przyspieszenie w „Lord Of Chaos”. Choć tutaj
nawiązanie do klimatów Hammerfall należy uznać za plus.
Płyta trwa tylko 38 min, a ma się wrażenie że to była co
najmniej godzina.
Tyle czekania i w imię
czego? Nudy i oklepanych patentów? Chcieli nagrać prosty i
typowy heavy/power metalowy album. Nie udało się. Zabrakło
pomysłowości i większej dawki przebojowości. Crystal Eyes
powrócił po 6 latach, ale w sumie może lepiej jakby dali
sobie już spokój skoro nie mają pomysłu na siebie. Można
sobie odpuścić.
Ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz